Elayne odetchnęła z ulgą, gdy Egwene nareszcie się poruszyła i otworzyła oczy. Twarz Aviendhy, która kuliła się u stóp łoża, straciła wyraz przygnębienia i niepokoju, błyskawicznie rozpromieniając się w uśmiechu. Przed kilkoma minutami, które zdawały się trwać godzinę, płomień świecy dotarł do zostawionego przez nią znaku.
— Nie chciałaś się obudzić — powiedziała niepewnie Elayne. — Potrząsałam tobą i potrząsałam, a ty wciąż nie dawałaś się obudzić. — Zaśmiała się krótko. — Och Egwene, przestraszyłaś nawet Aviendhę.
Egwene położyła dłoń na jej ramieniu i ścisnęła je uspokajająco.
— Wróciłam. — W jej głosie słychać było zmęczenie, koszulę miała przepoconą na wylot. — Zdaje mi się, że miałam powód, by zostać nieco dłużej, niż planowałyśmy. Następnym razem będę ostrożniejsza. Obiecuję.
Nynaeve odstawiła energicznie dzbanek na umywalkę, wychlapując odrobinę wody. Doszła do etapu, w którym chciała spryskać nią twarz Egwene. Wyglądała na opanowaną, ale dzbanek zaszczękał na umywalce, a rozlana woda popłynęła na dywan.
— Coś znalazłaś? A może...? Egwene, jeśli Świat Snów może cię w jakiś sposób zatrzymać, to może jest zbyt niebezpieczny, poczekaj, dopóki nie nauczysz się czegoś więcej. Może im częściej tam przebywasz, tym trudniej jest wrócić. Może... nie wiem. Wiem tylko, że nie możemy ryzykować i pozwalać, abyś się w nim zgubiła. — Skrzyżowała ręce na piersiach, gotowa do kłótni.
— Wiem — odparła Egwene, niemalże lękliwie. Brwi Elayne strzeliły w górę, Egwene nigdy się nie lękała Nynaeve. Wszystko, tylko nie to.
Egwene wygramoliła się z łóżka, odrzuciwszy pomoc Elayne, i podeszła do umywalki, żeby obmyć twarz i ręce dość chłodną wodą. Elayne znalazła w szafie suchą koszulę, a tymczasem Egwene ściągnęła z siebie przemoczoną.
— Spotkałam Mądrą, kobietę o imieniu Amys. — Egwene mówiła stłumionym głosem, dopóki nie przepchnęła głowy przez wycięcie w świeżej koszuli. — Powiedziała, że mogę do niej przyjechać, uczyć się o Tel’aran’rhiod. W jakimś miejscu na Pustkowiu, zwanym Twierdzą Zimnych Skał.
Na wzmiankę o Mądrej Elayne dostrzegła błysk w oku Aviendhy.
— Znasz ją? Znasz Amys?
Skinienie głowy kobiety Aiel należało opisać słowem „niechętne”.
— Mądra. Spacerująca po snach. Amys należała do Far Dareis Mai, dopóki nie wyrzekła się włóczni, by udać się do Rhuidean.
— Panna! — zakrzyknęła Egwene. — Więc to dlatego... Nieważne. Powiedziała, że teraz przebywa w Rhuidean. Czy wiesz, gdzie jest ta Twierdza Zimnych Skał, Aviendho?
— Oczywiście. Zimne Skały to twierdza Rhuarca. Rhuarc jest mężem Amys. Bywam tam czasami. Kiedyś bywałam. Moja siostra-matka, Lian, to siostra-żona Amys.
Elayne wymieniła zmieszane spojrzenie z Egwene i Nynaeve. Kiedyś Elayne uważała, że wie sporo o Aielach, nauczona przez nauczycieli z Caemlyn, ale od czasu poznania Aviendhy przekonała się, jak tego jest w istocie niewiele. Ich obyczaje i związki tworzyły istny labirynt. Miano pierwszych-sióstr wiązało się z posiadaniem tej samej matki, tyle że dla przyjaciółek można się stać pierwszą siostrą przez złożenie przysięgi przed Mądrymi. Określenie drugie-siostry oznaczało, że wasze matki były siostrami, a jeśli wasi ojcowie byli braćmi, to nazywano was ojcem-siostrami i nie uważano za tak blisko spokrewnione jak drugie-siostry. Dalej to wszystko gmatwało się jeszcze bardziej.
— Co znaczy „siostra-żona”? — spytała z wahaniem.
— Że macie tego samego męża. — Aviendha zareagowała zmarszczeniem brwi na okrzyk zdumienia Egwene i wytrzeszczone oczy Nynaeve. Elayne częściowo spodziewała się takiej odpowiedzi, ale nadal odruchowo poprawiała spódnice, które były wszak nienagannie gładkie. — Wy nie macie takiego obyczaju? — spytała Panna Włóczni.
— Nie — odparła słabym głosem Egwene. — Nie, takiego nie.
— Ale przecież ty i Elayne kochacie się jak pierwsze siostry. Co byście zrobiły, gdyby jedna z was nie chciała zrezygnować z Randa al’Thora? Walczyłybyście o niego? Pozwoliłybyście, by jakiś mężczyzna zniszczył więź między wami? Czy nie byłoby lepiej, gdybyście obie go poślubiły?
Elayne spojrzała na Egwene. Myśl o... Czy ona byłaby zdolna do czegoś takiego? Nawet z Egwene? Wiedziała, że spąsowiała. Egwene natomiast wyglądała na zaledwie zaskoczoną.
— Ależ ja postanowiłam zrezygnować — odparła Egwene.
Elayne wiedziała, że uwaga jest przeznaczona w takim samym stopniu dla niej, jak i dla Aviendhy, ale natrętna myśl nie dawała się przepędzić. Czy Min miała takie widzenie? Co by zrobiła, gdyby Min rzeczywiście zobaczyła coś takiego?
„Jeśli to Berelain, to uduszę ją i jego też! Jeśli to musi być ktoś, to czemu nie Egwene? Światłości, o czym ja myślę?”
Wiedziała, że traci głowę ze wzburzenia i żeby to ukryć, odezwała się wystudiowanie wesołym głosem.
— Z tego, co mówisz, wynika, że mężczyzna nie ma wyboru w tych sprawach.
— Może powiedzieć „nie” — odparła Aviendha, jakby to było oczywiste — ale jeśli chce którąś poślubić, to musi poślubić obie, jeśli sobie tego zażyczą. Proszę, nie obrażaj się, ale ja byłam zszokowana, kiedy się dowiedziałam, że na waszych ziemiach to mężczyzna prosi kobietę, by wyszła za niego. Mężczyzna powinien dać do zrozumienia, że jest zainteresowany, a potem czekać na kobietę, aż ona przemówi. Oczywiście, niektóre kobiety tak kierują mężczyzną, by sprawdzić, kim się interesuje, ale prawo do pytania należy do nich. Na — prawdę nie bardzo się znam na tych sprawach. Od dziecka chciałam być Far Dareis Mai. Wszystko, czego chcę od życia, to moja włócznia i moje siostry włóczni — zakończyła dość zapalczywie.
— Nikt nie ma zamiaru cię zmuszać, byś wychodziła za mąż — uspokoiła ją Egwene.
Aviendha spojrzała na nią ze zdumieniem.
Nynaeve chrząknęła głośno. Elayne zastanawiała się, czy ona myśli o Lanie, na jej policzkach z całą pewnością pojawiły się intensywne, barwne plamy.
— Wydaje mi się, Egwene — powiedziała Nynaeve nieco zbyt ożywionym głosem — że nie znalazłaś tego, czego szukałaś, bo inaczej już byś nam o tym opowiedziała.
— Coś znalazłam — odparła ze smutkiem Egwene. — Tylko Amys powiedziała... Aviendha, jaką kobietą jest Amys?
Mieszkanka Pustkowia wpatrywała się w dywan, jakby coś widziała.
— Amys jest trudna jak góry i bezlitosna jak słońce — powiedziała, nie podnosząc głowy. — Jest Spacerującą po snach. Może cię nauczyć. Kiedy już położy na tobie swoje ręce, zaciągnie cię za włosy w tę stronę, w którą zechce. Rhuarc jest jedynym, który potrafi się jej sprzeciwić. Nawet inne Mądre zachowują ostrożność, kiedy mówi Amys. Ale ona może cię nauczyć.
Egwene pokręciła głową.
— Chodziło mi o to, czy pobyt w obcym miejscu mógł ją zaniepokoić, zdenerwować? Pobyt w jakimś mieście? Czy dostrzegłaby rzeczy, których tam nie ma?
Śmiech Aviendhy zabrzmiał krótko, ostro.
— Zdenerwować? Amys nie zdenerwowałaby się nawet wówczas, gdyby po przebudzeniu znalazła lwa w swoim łóżku. Ona była Panną, Egwene, i nie zmiękła, możesz być tego pewna.
— Co ta kobieta zobaczyła? — spytała Nynaeve.
— Nie chodzi o to, że coś zobaczyła — odparła powoli Egwene. — Ja bym tego tak nie nazwała. Powiedziała, że w Tanchico jest jakieś zło. Gorsze niż to, które mogą czynić mężczyźni, tak się wyraziła. To mogły być Czarne Ajah. Nie kłóć się ze mną, Nynaeve — dodała bardziej stanowczym głosem. — Sny trzeba interpretować. Całkiem możliwe, że to prawda.
Gdy tylko Egwene wspomniała o złu w Tanchico, Nynaeve zaczęła się krzywić, po czym jej grymas zamienił się w nienawistne, piorunujące spojrzenie, kiedy Egwene jej powiedziała, że ma się nie kłócić. Elayne miała czasami ochotę potrząsnąć obiema kobietami. Wtrąciła się szybko, zanim starsza zdążyła wybuchnąć.
— Równie dobrze mogło tak być, Egwene. Rzeczywiście coś znalazłaś. Więcej niż Nynaeve albo ja wierzyłyśmy, że znajdziesz. Nie było tak, Nynaeve? Nie sądzisz?
— Mogło tak być — odburknęła Nynaeve.
— Mogło tak być. — Egwene wcale nie była tym taka uszczęśliwiona. Zrobiła głęboki wdech. — Nynaeve ma rację. Muszę się uczyć tego, co robię. Gdybym wiedziała tyle, ile powinnam, to nie trzeba by mi było mówić o złu. Gdybym wiedziała, co należy, to znalazłabym każdą izbę, w której zatrzymuje się Liandrin, gdziekolwiek teraz jest. Amys może mnie nauczyć. Dlatego... Dlatego muszę do niej jechać.
— Jechać do niej? — Nynaeve była wyraźnie poruszona. — Na Pustkowie Aiel?
— Aviendha może mnie zaprowadzić prosto do Twierdzy Zimnych Skał. — Wzrok Egwene, częściowo wyzywający, po części zalękniony, przemykał między Elayne i Nynaeve. — Gdybym była pewna, że one są w Tanchico, nie pozwoliłabym wam jechać samym. Jeśli tak postanowicie. Jednakże przy pomocy Amys być może mogłabym je odszukać. Może mogłabym... No właśnie, nawet nie wiem., do czego będę zdolna, jestem tylko przekonana, że będę potrafiła znacznie więcej niż teraz. To nie tak, jakbym zamierzała was porzucić. Możecie wziąć sobie ten pierścień. Znacie Kamień dostatecznie dobrze, by tu wrócić w Tel’aran’rhiod. Mogę spotkać się z wami w Tanchico. Przekażę wam wszystko, czego nauczę się od Amys. Błagam, powiedzcie, że rozumiecie. Tyle mogę się nauczyć od Amys i potem mogę to wykorzystać, żeby wam pomóc. To będzie tak, jakbyśmy wszystkie trzy były przez nią szkolone. Spacerująca po snach, kobieta, która posiada wiedzę! Liandrin i wszystkie pozostałe będą jak dzieci, nie znają nawet jednej czwartej tego, co my. — Zagryzła wargę jednym, melancholijnym ruchem ust. — Chyba nie sądzicie, że ja przed wami uciekam, prawda? Jeśli tak, to nie jadę.
— Jasne, że musisz jechać — zapewniła ją Elayne. — Będę za tobą tęsknić, ale nikt nam nie obiecywał, że uda nam się pozostać razem, dopóki wszystko się nie skończy.
— Tylko że wy dwie... same... powinnam jechać z wami. Jeśli one naprawdę są w Tanchico, to powinnam być z wami.
— Nonsens — ucięła ostro Nynaeve. – Potrzebujesz szkolenia. Na dłuższą metę to nam się znacznie bardziej przyda niż twoje towarzystwo w Tanchico. Zresztą wcale tak naprawdę nie wiemy, czy one są w Tanchico. Jeśli są, to Elayne i ja znakomicie sobie poradzimy, ale przecież całkiem możliwe, że po przyjeździe przekonamy się, że to zło to nic innego jak wojna. Światłość wie, wojna każdemu się winna zdawać dostatecznym złem. Być może wrócimy do Wieży jeszcze przed tobą. Musisz uważać na Pustkowiu — dodała praktycznym tonem. — To niebezpieczne miejsce. Aviendho, czy będziesz się nią opiekowała?
Zanim kobieta Aiel zdążyła otworzyć usta, rozległo się pukanie do drzwi, po którym natychmiast w pomieszczeniu pojawiła się Moiraine. Aes Sedai omiotła je jednym spojrzeniem, które zważyło, zmierzyło i zbadało je oraz to, co robiły, wszystko bez ani jednego mrugnięcia powieką, które by sugerowało jakieś wnioski.
— Joyia i Amico nie żyją — obwieściła.
— Jaki zatem był powód ataku? — spytała Nynaeve. — Wszystko po to, by je zabić? Zabić, skoro nie mogły odzyskać wolności. Byłam przekonana, że Joyia jest taka pewna siebie, bo spodziewa się uwolnienia. A więc jednak musiała kłamać. Nigdy nie wierzyłam w jej skruchę.
— Być może nie był to główny powód — odparła Moiraine. — Kapitan przezornie zatrzymał swych ludzi na posterunkach w lochach podczas ataku. Nie zobaczyli ani jednego trolloka ani Myrddraala. A potem znaleziono tę parę martwą. Każda miała dość paskudnie poderżnięte gardło. Uprzednim przybito ich języki do drzwi celi. — Równie dobrze mogła opowiadać o naprawianiu sukni.
Elayne poczuła, jak pod wpływem tego drobiazgowego opisu kurczy się jej żołądek.
— Nie życzyłam im czegoś takiego. Oby Światłość rozświetliła im dusze.
— Już dawno temu sprzedały swe dusze Cieniowi — szorstkim tonem zauważyła Egwene. Obie dłonie przyciskała do brzucha. — Jak... Jak to się stało? Szarzy Ludzie?
— Wątpię, czy nawet Szarym Ludziom udałoby się coś takiego — odparła sucho Moiraine. — Jak się wydaje, Cień ma swoje sposoby, które pozostają niedostępne naszej wiedzy.
— Tak. — Egwene wygładziła suknię, w jej głosie również pojawiły się bardziej stanowcze tony. — Skoro nie było próby ich odbicia, to musi oznaczać, że obie mówiły prawdę. Zostały zabite, ponieważ mówiły.
— Albo żeby je powstrzymać przed mówieniem — dodała ponuro Nynaeve. — Możemy mieć tylko nadzieję, że oni nie wiedzą, iż te dwie powiedziały nam wszystko. Być może Joyia rzeczywiście żałowała, ale ja w to nie wierzę.
Elayne przełknęła ślinę, myśląc o tym, jak to jest, gdy się ma twarz przyciśniętą do drzwi celi i czeka, aż wyrwą człowiekowi język i... Zadrżała, ale zmusiła się, by powiedzieć:
— Mogły zostać zabite po prostu w ramach kary za to, że dały się pojmać. — Nie wypowiedziała na głos myśli, że być może zabito je po to, by one uwierzyły w zeznania Joyi oraz Amico, dość miały wątpliwości odnośnie do tego, co robić teraz. — Trzy możliwości, lecz tylko jedna zakłada, że Czarne Ajah wiedzą o ich zdradzie. Ponieważ wszystkie te trzy możliwości są jednakowo prawdopodobne, istnieje szansa, że o niczym nie wiedzą.
Egwene i Nynaeve wyglądały na wstrząśnięte.
— Ukarano je? — spytała z niedowierzaniem Nynaeve. Pod wieloma względami były od niej twardsze — podziwiała je za to — ale nie wychowały się na dworze w Caemlyn, nie przypatrywały się intrygom, nie nasłuchały się opowieści o okrutnych metodach, jakie Cairhienianie i Tairenianie stosowali w Grze Domów.
— Uważam, że Czarne Ajah raczej nie mogły traktować pobłażliwie żadnej porażki — powiedziała. — Umiem sobie wyobrazić Liandrin, jak wydaje taki rozkaz. Również Joyi z pewnością coś takiego nie przysporzyłoby najmniejszego trudu.
Moiraine obdarzyła ją przelotnym, szacującym spojrzeniem.
— Liandrin — powtórzyła Egwene głosem całkowicie wypranym z wszelkiej barwy. — Tak, ja też potrafię sobie wyobrazić Liandrin albo Joyię, jak wydają taki rozkaz.
— Tak czy inaczej, nie miałyście już czasu na ich dalsze przesłuchiwanie — zauważyła Moiraine. — Jutro, przed południem, miały zostać wsadzone na statek. — W jej głosie słychać było ślad gniewu, Elayne zrozumiała, że Moiraine musi uważać śmierć swych Czarnych sióstr za ucieczkę przed sprawiedliwością. — Mam nadzieję, że niebawem podejmiecie jakąś decyzję. Tanchico czy Wieża?
Elayne napotkała wzrok Nynaeve i lekko skłoniła głowę.
Nynaeve odkłoniła się jej, bardziej stanowczo, i dopiero wtedy zwróciła się do Aes Sedai.
— Elayne i ja wybieramy się do Tanchico, jak tylko znajdziemy jakiś statek. Szybki statek. Egwene i Aviendha wybierają się do Twierdzy Zimnych Skał, na Pustkowiu Aiel. — Nie podała powodu, co Moiraine skwitowała uniesieniem brwi.
— Jolien może ją tam zabrać — przerwała chwilową ciszę Aviendha. Unikała wzroku Egwene. — Również Sefela, Bain albo Chiad. Ja... ja wpadłam na pomysł, by pojechać z Elayne i Nynaeve. Jeżeli w Tanchico jest wojna, to przyda im się siostra, która będzie strzegła ich pleców.
— Jeśli tak sobie życzysz, Aviendho — wolno odparła Egwene.
Wyglądała na zaskoczoną i zranioną, ale nie bardziej zaskoczoną niż Elayne. Myślała, że stały się przyjaciółkami.
— Cieszę się, że chcesz nam pomóc, Aviendho, ale to ty powinnaś zaprowadzić Egwene do Twierdzy Zimnych Skał.
— Ona nie wybiera się ani do Tanchico, ani do Twierdzy Zimnych Skał — powiedziała Moiraine, wyjmując ze swego mieszka jakiś list i rozkładając jego stronice. — To trafiło do mojej ręki godzinę temu. Młody Aiel, który mi to przyniósł, powiedział, że jemu dano to miesiąc wcześniej, zanim którakolwiek z nas dotarła do Łzy, a mimo to ktoś zaadresował ten list do mnie, w Kamieniu Łzy. — Spojrzała na ostatni arkusz. — Aviendho, czy znasz Amys, z klanu Dziewięciu Dolin, z Taardad Aiel, Bair z klanu Haido z Shaarad Aiel, Melaine z klanu Jhirad z Goshien Aiel. To one to podpisały.
— Wszystkie są Mądrymi, Aes Sedai. Wszystkie są Spacerującymi po snach. — W postawie Aviendhy pojawiła się czujność, choć ona wyraźnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Wyglądała na gotową do walki albo ucieczki.
— Spacerujące po snach — zadumała się Moiraine. — Być może to jest wyjaśnienie. Słyszałam o Spacerujących po snach. — Wróciła do drugiej strony listu. — Oto, co mówią o tobie. To znaczy, co mówiły, jeszcze zanim postanowiłaś przyjechać do Łzy. „Jest wśród tych Panien Włóczni, które przebywają w Kamieniu Łzy, pewna ochocza dziewczyna o imieniu Aviendha, z klanu Dziewięciu Dolin z Taardad Aiel. Ona musi przyłączyć się do nas. Nie będzie więcej zwlekania ani wymówek. Będziemy na nią czekały na zboczach Chaendaer, ponad Rhuidean”. Jest tu więcej o tobie, ale przede wszystkim powiedziane jest, że mam dopilnować, byś udała się do nich bezzwłocznie. Te wasze Mądre wydają rozkazy jak Amyrlin. — Wydała odgłos zniecierpliwienia, który kazał Elayne zastanowić się, czy Mądre próbowały rozkazywać również Aes Sedai. Mało prawdopodobne. I nieprawdopodobne, by taka próba miała się skończyć powodzeniem. A jednak coś w tym liście rozwścieczyło Aes Sedai.
— Jestem Far Dareis Mai — odparła ze złością Aviendha. — Nie biegnę jak dziecko, kiedy ktoś wywoła moje imię. Pojadę do Tanchico, jeśli zechcecie.
Elayne wydęła usta w zamyśleniu. To było coś nowego. Nie gniew — już wcześniej widywała zagniewaną Aviendhę, nawet jeśli nie aż do takiego stopnia — lecz ton, który się krył za tymi słowami. Nie mogła tego nazwać inaczej jak dąsaniem się. Równie nieprawdopodobnie brzmiałoby określenie „nadąsany Lan”, ale ono w tym przypadku naprawdę pasowało.
Egwene też to usłyszała. Poklepała Aviendhę po ramieniu.
— Wszystko w porządku. Jeśli chcesz jechać do Tanchico, to ja będę zadowolona, że chronisz Elayne i Nynaeve.
Aviendha obdarzyła ją prawdziwie nieszczęśliwym spojrzeniem.
Moiraine potrząsnęła głową, nieznacznie, ale zdecydowanie.
— Pokazałam to Rhuarcowi. — Aviendha otworzyła usta, na jej twarzy pojawiła się irytacja, mimo to Aes Sedai podniosła głos i bez zająknienia ciągnęła dalej: — Zgodnie z prośbą zawartą w liście. Jedynie część dotyczącą ciebie, rzecz jasna. Wyraźnie bezwzględnie chce, byś postąpiła tak, jak nakazuje ci list. Jak wręcz rozkazuje list. Myślę, że najroztropniej będzie postąpić tak, jak sobie tego życzy Rhuarc i Mądre, Aviendho. Czyżbyś nie rozumiała?
Aviendha potoczyła dzikim spojrzeniem po izbie, jakby to była pułapka.
— Jestem Far Dareis Mai — mruknęła i bez słowa podeszła do drzwi.
Egwene zrobiła jeden krok, unosząc rękę, żeby ją zatrzymać, potem ją opuściła, w momencie gdy drzwi się zatrzasnęły.
— Czego one od niej chcą? — spytała stanowczym tonem. — Zawsze wiedziałaś więcej, niż chciałaś zdradzić. Co tym razem ukrywasz?
— Nieważne, jakim motywem kierują się Mądre — odparła chłodno Moiraine — jest to z pewnością sprawa między Aviendhą a nimi. Gdyby sobie życzyła, żebyś się dowiedziała, to by ci sama powiedziała.
— Ty nie potrafisz zaprzestać manipulowania ludźmi — zauważyła z goryczą Nynaeve. — Manipulujesz teraz Aviendhą, nieprawdaż?
— To nie ja. To Mądre. Oraz Rhuarc. — Moiraine złożyła list i schowała go z powrotem do sakiewki. Wyraźnie rzucał się w oczy jej cierpki nastrój. — Aviendha zawsze może mu się sprzeciwić. Wódz klanu to nie to samo co król, na ile się orientuję w obyczajach Aielów.
— Czyżby? — spytała Elayne.
Rhuarc przypominał jej Garetha Bryne’a. Kapitan Generał Straży Królewskiej jej matki rzadko kiedy tupał nogą, ale kiedy już to robił, to nawet Morgase nie umiała go podporządkować królewskiemu rozkazowi. W tym przypadku nie będzie żadnego rozkazu wydanego z tronu — co wcale nie znaczyło, by Morgase wydała kiedykolwiek jakiś rozkaz Gaiethowi Bryneowi, gdy on stwierdzał, że ma rację, przyszło Elayne do głowy teraz, kiedy się nad tym zastanowiła — i spodziewała się, że Aviendha uda się, nawet bez niego, na zbocza Chaendaer, ponad Rhuidean.
— W każdym razie może wyprawić się razem z tobą w podróż, Egwene. Amys raczej nie spotka się z tobą w Twierdzy Zimnych Skał, skoro zamierza czekać na Aviendhę w Rhuidean. Możecie jechać do Amys razem.
— Ale ja nie chcę — odparła ze smutkiem Egwene — jeśli ona nie chce.
— Nieważne, co komu się chce — oznajmiła Nynaeve — mamy pracę do wykonania. Będziesz potrzebowała wielu rzeczy na wyprawę do Pustkowia, Egwene. Lan mi powie dokładnie co. A Elayne i ja musimy się przygotować do podróży statkiem do Tanchico. Sądzę, że jutro znajdziemy jakiś statek, ale to oznacza, że decyzję o tym, co spakować, musimy powziąć dziś wieczorem.
— W dokach Maule jest statek Atha’an Miere — powiedziała im Moiraine. — Raker. Nie ma szybszych okrętów. Chciałyście przecież szybkiego statku.
Nynaeve posępnie skinęła głową.
— Moiraine — zapytała Elayne — co zamierza teraz zrobić Rand? Po tym ataku... Czy on rozpocznie tę wojnę, której ty chcesz?
— Ja nie chcę żadnej wojny — odparła Aes Sedai. — Chcę, żeby przeżył, by walczył w Tarmon Gai’don. Twierdzi, że powie nam wszystkim jutro, co zamierza zrobić.
Mała zmarszczka przecięła jej gładkie czoło.
— Jutro dowiemy się czegoś więcej niż dzisiaj.
I z tymi słowami opuściła nagle komnatę.
„Jutro — pomyślała Elayne. — Co on zrobi, kiedy mu powiem? Co on powie? Musi zrozumieć”.
Zdeterminowana przyłączyła się do przyjaciółek, by wziąć udział w przygotowaniach.