Egwene potknęła się, zarzucając Mgle ręce na kark, gdy zakołysał się grunt pod jej stopami. Otaczający ją Aielowie uspokajali muły, które rycząc przeraźliwie, osuwały się po stromym, skalistym zboczu, na którym nic nie rosło. Skwar, zapamiętany z Tel’aran’rhiod, uderzył w nią jak obuchem. Powietrze zalśniło jej przed oczami: ziemia paliła przez podeszwy butów. Skóra swędziała boleśnie przez chwilę, po czym z każdego pora trysnął pot. Zwilżył jedynie suknię i momentalnie wyparował.
Wyrywające się muły i rośli Aielowie niemal całkowicie zakrywali widok przed jej oczyma, trochę jednak widziała w szczelinach pojawiających się między sylwetkami ludzi i zwierząt. Z ziemi, w odległości niecałych trzech kroków, wystawała przekrzywiona kolumna z szarego kamienia, obsypana nawianym przez wiatr piaskiem, więc nie było jak orzec, czy naprawdę jest bliźniaczo podobna do Kamienia Portalu w Łzie. Góry, o dzikich, nierównych wierzchołkach i rozszczepionych zboczach, które wyglądały tak, jakby wyciosał je topór szalonego giganta, gotowały się pod płonącym słońcem na bezchmurnym niebie. A mimo to w samym środku długiej, nagiej doliny, hen w dole, wisiała masa gęstej mgły kłębiącej się jak obłok. Żar słońca powinien ją był w ciągu kilku chwil przepalić na wskroś, a ona mimo to falowała nietknięta. Z tych szarych oparów wystawały szczyty wież, jedne zwieńczone spiralami, inne zaś urywające się nagle, płasko, jakby budowniczowie wciąż jeszcze kończyli swą pracę.
— Miał rację — mruknęła do siebie. — Miasto w chmurach.
Ściskając kurczowo cugle wałacha, Mat rozejrzał się dookoła szeroko rozwartymi oczyma.
— Udało się! — Uśmiechnął się do niej. — Udało nam się, Egwene, i to bez żadnych... Niech skonam, udało się! — Szarpnięciem rozsunął koronki, zdobiące jego koszulę przy Bryi. — Światłości, co za gorąc. Obym szczezł, jeśli kłamię!
Nagle zauważyła, że Rand klęczy, ze spuszczoną głową, wsparty jedną ręką o ziemię. Ciągnąc za sobą klacz, przecisnęła się do niego przez zbitych w tłum, drepczących w miejscu Aielów, w tym samym momencie, gdy Lan już pomagał mu wstać. Była też przy nim Moiraine, z pozornym spokojem badała Randa, ale lekkie napięcie w kącikach ust oznaczało zapewne, że ma ochotę wytargać go za uszy.
— Zrobiłem to — wydyszał Rand, rozglądając się dookoła. Gdyby nie Strażnik, nie dałby rady ustać prosto, twarz miał wyżętą i skurczoną, niczym człowiek na łożu śmierci.
— Byłeś blisko — powiedziała chłodno Moiraine. Bardzo chłodno. — Ten angreal nie wystarczał do tego zadania. Nie wolno ci tego więcej robić. Musisz oszacować ryzyko, gdy już się na nie ważysz, i ono musi być podyktowane wagą celu. Musi.
— Ja nie ryzykuję, Moiraine. To Mat jest amatorem ryzyka. — Rand przemocą otworzył dłoń, spojrzał na angreala, mały, tłusty człowieczek wbił czubek swego miecza w jego dłoń, dokładnie w piętno czapli. — Może masz rację. Może naprawdę potrzebowałem nieco silniejszego. Może trochę...
Zaniósł się gniewnym śmiechem.
— Udało się, Moiraine. Tylko to się liczy. Przeniosłem wszystkich. Udało się.
— Tylko to jest ważne — zgodził się Lan, kiwając głową.
Egwene parsknęła cicho. Mężczyźni. Jeden omal się nie zabił i potem próbował z tego żartować, a drugi go zapewnił, że postąpił właściwie. Czy oni nigdy nie dorosną?
— Zmęczenie po przenoszeniu nie przypomina innego zmęczenia — powiedziała Moiraine. — Nie potrafię całkiem go usunąć, za dużo przeniosłeś, ale zrobię, co mogę. Być może to, co zostanie, będzie ci przypominało, że masz w przyszłości uważać. — Była zła, w jej głosie, bez najmniejszych wątpliwości, brzmiała satysfakcja.
Aes Sedai otoczyła łuna saidara, gdy wyprężyła się, by objąć dłońmi głowę Randa. Z jego ust wymknął się chrapliwy jęk, zadrżał niepohamowanie, a potem wyrwał się z jej rąk, wyswabadzając także z uścisku Lana.
— Zapytaj, Moiraine — powiedział chłodno Rand, chowając angreal do sakwy. — Najpierw zapytaj. Nie jestem twoim pieskiem, z którym możesz robić wszystko, co chcesz i kiedy chcesz. — Potarł ręce, by zetrzeć z nich malutki strumyczek krwi.
Egwene ponownie zareagowała odgłosem oburzenia. Dziecinny i na dodatek niewdzięczny. Teraz już mógł ustać o własnych siłach, mimo że w jego oczach wciąż malowało się zmęczenie, a ona nie musiała oglądać wnętrza jego dłoni, by się przekonać, że drobna ranka zniknęła, jakby jej tam nigdy nie było. Czysta niewdzięczność. O dziwo, Lan nie zbeształ go za sposób, w jaki odezwał się do Moiraine.
Doszło do niej, że Aielowie, gdy już uspokoili muły, sami całkiem ucichli. Czujnie patrzyli w dal, nie w stronę doliny i spowitego we mgłę miasta, którym musiało być Rhuidean, lecz na otaczające ich z dwu stron w odległości jakiejś połowy mili dwa obozowiska, składające się z dziesiątków niskich, otwartych z jednej strony namiotów. Jedno było dwukrotnie większe od drugiego i tak przywarły do górskiego zbocza, że niemal zupełnie zlewały się z jego tłem, a mimo to było wyraźnie widać wśród namiotów szarobrązowych Aielów, z krótkimi włóczniami i rogowymi łukami, z naciągniętymi strzałami, ci, którzy nie zrobili tego wcześniej, zasłaniali właśnie twarze. Zdawali się balansować na czubkach palców, przyczajeni, gotowi do ataku.
— Pokój Rhuidean — zawołał do nich jakiś kobiecy głos z wyższych partii zbocza i Egwene poczuła, że napięcie uchodzi z otaczających ją Aielów. Ci z namiotów zaczęli opuszczać zasłony, ale wciąż ich czujnie obserwowali.
Zauważyła, że wyżej na zboczu znajduje się trzecie, znacznie mniejsze obozowisko, kilka niskich namiotów na małym skrawku płaskiego terenu. Schodziły stamtąd cztery kobiety, spokojne i pełne godności, w ciemnych, obszernych spódnicach i luźnych białych bluzach, z brązowymi albo szarymi szalami na ramionach, pomimo gorąca, pod wpływem którego Egwene czuła już zawroty głowy. Niemalże od stóp do głów były obwieszone mnóstwem naszyjników i bransolet z kości słoniowej oraz złota. Włosy dwóch były siwe, a jednej barwy słońca i spływały im do pasa, ale skręcone chusteczki opasujące czoła nie pozwalały, by luźne kosmyki opadały na twarz.
Egwene rozpoznała jedną z siwowłosych: Amys, Mądra, którą poznała w Tel’aran’rhiod. Znowu uderzył ją kontrast między opaloną twarzą Amys a jej śnieżnobiałymi włosami, dzięki któremu po prostu nie wyglądała na tak starą. Druga siwowłosa kobieta miała pomarszczoną, dobrotliwą twarz, natomiast jedna z dwóch pozostałych, której ciemne włosy przetykały pasma siwizny, zdawała się prawie dorównywać jej wiekiem. Egwene była przekonana, że wszystkie cztery są Mądrymi, najpewniej tymi samymi, które podpisały się pod listem do Moiraine.
Kobiety zatrzymały się w odległości dziesięciu kroków od grupy otaczającej Kamień Portalu, kobieta o dobrotliwym wyglądzie rozpostarła ręce, ukazując wnętrza dłoni, i przemówiła starczym, ale wciąż jeszcze silnym głosem.
— Oby pokój Rhuidean wam służył. Kto przybywa do Chaendaer, może powrócić do swej siedziby w pokoju. Nie będzie krwi na tej ziemi.
Usłyszawszy to, Aielowie z Łzy zaczęli się rozchodzić, szybko rozdając między sobą muły i zawartość koszy. Egwene zauważyła, że Panny odchodzą z kilkoma grupami, z których część natychmiast zaczęła iść dookoła góry, wzajemnie się unikając i unikając obozowisk, nie bacząc na pokój Rhuidean. Inni kierowali się w stronę jednego bądź drugiego skupiska namiotów, gdzie wreszcie odkładano broń.
Nie wszyscy ufali pokojowi Rhuidean. Lan odjął dłoń od rękojeści swego wciąż schowanego do pochwy miecza, chociaż Egwene nie zauważyła, kiedy za nią złapał, a Mat pośpiesznie schował dwa noże do rękawów. Rand stał z kciukami zatkniętymi za pas, ale w jego oczach malowała się wyraźna ulga.
Egwene spojrzała na Aviendhę, chcąc zadać kilka pytań, nim zbliży się do Amys. Z pewnością ta kobieta będzie nieco bardziej przyjazna na swej własnej ziemi. Wypatrzyła Pannę, która niosła wielki, pobrzękujący jutowy worek i dwa zrolowane kilimy na ramieniu, żwawo kierując się w stronę jednego z obozowisk.
— Ty zostaniesz, Aviendho — powiedziała głośno Mądra z siwymi pasmami we włosach. Aviendha zatrzymała się jak wryta, nie patrząc na nikogo.
Egwene ruszyła w jej stronę, ale Moiraine mruknęła:
— Najlepiej nie przeszkadzać. Wątpię, czy będzie chciała współczucia albo czy zrozumie, jeśli jej je zaproponujesz:
Egwene przytaknęła wbrew sobie. Aviendha istotnie wyglądała tak, jakby chciała, by ją zostawiono samą. Czego chcą od niej Mądre? Czy ona złamała jakąś zasadę, prawo?
Osobiście nie miałaby nic przeciwko liczniejszemu towarzystwu. Czuła się zbyt wyeksponowana, gdy tak tam stała, pozbawiona wcześniejszej osłony Aielów, wystawiona na spojrzenia wszystkich oczu z namiotów. Aielowie, którzy przebywali w Kamieniu, byli uprzejmi, nawet jeśli niekoniecznie przy. jaźni, ci obserwatorzy zaś nie wyglądali na takich. Kusiło, by objąć saidara. Jedynie obecność Moiraine, pogodnej i chłodnej jak zawsze, mimo potu na twarzy, oraz Lana, równie spokojnego jak otaczające ich skały, hamowała ją przed podjęciem bardziej zdecydowanych działań. Zorientowaliby się, gdyby coś im groziło. Dopóki oni akceptowali tę sytuację, ona też będzie. Naprawdę jednak wolała, by ci Aielowie przestali się tak gapić.
W górę zbocza wspinał się uśmiechnięty Rhuarc.
— Wróciłem, Amys, choć założę się, nie w taki sposób, w jaki się spodziewałaś.
— Wiedziałam, że będziesz tu dzisiaj, cieniu mego serca. — Wyciągnęła rękę, by dotknąć jego policzka, pozwalając, by brązowy szal zsunął się jej z ramion. — Moja siostra-żona przysyła ci swoje serce.
— O to ci więc chodziło, gdy mówiłaś o Śnieniu — po. wiedziała cicho Egwene. Lan był jedynym w pobliżu, który, mógł to usłyszeć. — Dlatego właśnie zgodziłaś się, by Rand nas tu przeniósł za pomocą Kamienia Portalu. One o nim wie i działy i napisały ci w tym liście. Nie, to nie ma sensu. Gdyby wspomniały o Kamieniu Portalu, nie próbowałabyś mu tego, wybić z głowy. Wiedziały jednak, że tu będziemy.
Moiraine przytaknęła, nie odrywając oczu od Mądrych.
— Napisały, że spotkają się z nami, dzisiaj, w tym miejscu, na zboczu Chaendaer. Mnie się wydawało... że to... nieprawdopodobne... póki Rand nie wspomniał o Kamieniu Portalu. Ponieważ był pewien, pewien mimo mych perswazji, że jeden tutaj się znajduje... Powiedzmy, iż nagle wydało mi się bardzo prawdopodobne, że jednak dotrzemy dzisiaj do Chaendaer.
Egwene wciągnęła palący gorącem oddech. Zatem to jedna z tych rzeczy, które potrafią Śniące. Nie mogła się już doczekać, kiedy rozpocznie naukę. Miała ochotę pójść za Rhuarkiem i przedstawić się Amys — ponownie się przedstawić — ale Rhuarc i Amys patrzyli sobie w oczy w sposób, który eliminował intruzów.
Z obu obozów wyszło dwóch mężczyzn, jeden wysoki i barczysty, o włosach barwy płomienia, jeszcze w średnim wieku, drugi starszy i ciemniejszy, równie rosły, ale bardziej szczupły. Zatrzymali się w odległości kilku kroków, po obu bokach Rhuarca i Mądrych. Starszy nie miał przy sobie żadnej widocznej broni z wyjątkiem przypasanego noża z ciężkim ostrzem, drugi natomiast miał włócznię i skórzaną tarczę. Unosił wysoko głowę, zapalczywy i hardy grymas na twarzy był jak wyzwanie skierowane do Rhuarca.
Rhuarc zignorował go, zwracając się do starszego mężczyzny.
— Widzę cię, Heirn. Czyżby jeden z wodzów szczepowych orzekł, że nie żyję? Kto chce zająć moje miejsce?
— Widzę cię, Rhuarc. Nikt z Taardad nie wszedł do Rhuidean ani nie próbuje. Amys powiedziała, że spotka się z tobą dzisiaj, pozostałe Mądre towarzyszyły jej w podróży. Sprowadziłem tych mężczyzn ze szczepu Jindo, by dopilnowali ich bezpiecznego przybycia.
Rhuarc przytaknął uroczyście. Egwene miała uczucie, że powiedziano właśnie albo dano do zrozumienia coś bardzo istotnego. Mądre nie patrzyły na mężczyznę o włosach jak ogień, nie robili tego również ani Rhuarc, ani Heirn, ale sądząc po barwie policzków tego człowieka, równie dobrze mogli mu się przyglądać. Zerknęła na Moiraine, która odpowiedziała jej nieznacznym poruszeniem głowy. Aes Sedai też nie rozumiała.
Lan nachylił się ku nim szepcząc:
— Mądre mogą wszędzie jeździć bezpiecznie, do każdej siedziby, nieważne czyjego klanu. Myślę, że nawet waśń krwi ich nie dotyczy. Ten Heirn przybył, by chronić Rhuarca przed tymi, do których należy drugi obóz, ale to niehonorowo o tym mówić. — Moiraine odrobinę uniosła brew, a wtedy dodał: — Niewiele o nich wiem, ale często z nimi walczyłem, zanim poznałem ciebie. Nigdy mnie o nich nie pytałaś.
— Naprawię to zaniedbanie — oschłym tonem odparła Moiraine.
Egwene zakręciło się w głowie od odwracania się w stronę Mądrych i trzech mężczyzn, stojących w ich towarzystwie. Lan wepchnął w jej ręce odkorkowaną, skórzaną butlę z wodą, odchyliła głowę, by z wdzięcznością się napić. Ciepła woda pachniała skórą, ale w tym upale smakowała świeżą wiosną. Podała w połowie opróżniony bukłak Moiraine, która upiła skąpy łyk i zwróciła naczynie. Egwene z zadowoleniem dokończyła resztę, przymykając oczy, otworzyła je szeroko, gdy woda bryzgnęła jej na włosy. Lan wylewał na nią zawartość drugiej butli, włosy Moiraine już ociekały.
— Ten upał może zabić, jeśli nie jest się do niego przyzwyczajonym — wyjaśnił Strażnik, mocząc dwie zwykłe szarfy z białego płótna, które wyciągnął z zanadrza kaftana. Zgodnie z jego instrukcjami ona i Moiraine obwiązały czoła tymi mokrymi szmatkami. Rand i Mat zrobili to samo. Lan zostawił głowę narażoną na działanie słońca, temu człowiekowi chyba nic nie mogło zaszkodzić.
Milczenie, które zapadło między Rhuarkiem a towarzyszącym mu Aielem, przedłużało się, w końcu jednak wódz klanu zwrócił się do mężczyzny o włosach jak ogień.
— Czy w takim razie Shaido zabrakło wodza klanu, Couladin?
— Suladric nie żyje — odparł mężczyzna. — Muradin wszedł do Rhuidean. Jeśli jemu się nie uda, wówczas ja spróbuję.
— Nie zapytałeś, Couladin — powiedziała dobrotliwa Mądra, piskliwym, ale silnym głosem. — Jeśli Muradinowi się nie uda, zapytaj wtedy. Jest nas cztery, dość, by powiedzieć „tak” albo „nie”.
— To moje prawo, Bair — odparł ze złością Couladin. Miał wygląd człowieka nie przyzwyczajonego, by ktoś mu krzyżował plany.
— Masz prawo pytać — odparła kobieta o cienkim głosie. — Naszym jest odpowiadać. Nie sądzę, że wolno ci będzie wejść, cokolwiek się stanie z Muradinem. Jesteś wewnętrznie skażony, Couladin. — Poprawiła szary szal, otulając nim kanciaste ramiona w sposób, który sugerował, że powiedziała więcej, niż uważa za konieczne.
Twarz mężczyzny o włosach jak ogień poczerwieniała.
— Mój pierwszy brat wróci naznaczony jako wódz klanu i wtedy poprowadzimy Shaido do wielkiej chwały! Mamy zamiar...! — Gwałtownie zamknął usta, niemal dygocząc.
Egwene postanowiła, że będzie się go strzec, przebywając w pobliżu. Przypominał jej Congarów i Coplinów z Pola Emonda, zawsze gotowych do przechwałek i przysparzania kłopotów. Z pewnością nigdy wcześniej nie widziała żadnego Aiela, który by zdradzał tyle emocji.
Amys najwyraźniej odprawiła go już.
— Jest ten, który przybył z tobą, Rhuarc — powiedziała.
Egwene spodziewała się, że kobieta przemówi do niej, ale oczy Amys pomknęły prosto do Randa. Moiraine oczywiście nie była zdziwiona. Egwene zastanawiała się, co jeszcze zawierał list od czterech Mądrych, a czego Aes Sedai nie ujawniła.
Rand przez chwilę wyglądał na oszołomionego, wahał się, ale potem wdrapał się na zbocze, by stanąć obok Rhuarca, jego oczy znalazły się na poziomie oczu kobiet. Pot przylepił koszulę do jego ciała i zabarwił ciemnymi plamami spodnie. Ze skręconą białą szmatką, zawiązaną wokół głowy z pewnością nie wyglądał tak dostojnie jak w Sercu Kamienia. Wykonał dziwaczny ukłon, wysuwając lewą stopę i kładąc lewą dłoń na kolanie, podniósł również prawą dłoń, ukazując jej wnętrze.
— Mocą prawa krwi — powiedział — pytam o zezwolenie na wejście do Rhuidean, dla honoru naszych przodków i wspomnienia tego, co było.
Amys zamrugała, wyraźnie zdziwiona, a Bair mruknęła:
— Formuła starodawna, ale pytanie zostało zadane. Odpowiadam „tak”.
— Ja też odpowiadam „tak”, Bair — powiedziała Amys, — Seana?
— Ten człowiek nie jest Aielem — wtrącił gniewnie Couladin. Egwene podejrzewała, że zawsze prawie jest zagniewany. — Pobyt na tej ziemi oznacza dla niego śmierć! Po co Rhuarc go sprowadził? Dlaczego...?
— Czyżbyś chciał zostać Mądrą, Couladin? — spytała Bair, z grymasem, który pogłębił zmarszczki na jej twarzy. — Nałóż suknię i przyjdź do mnie, a sprawdzę, czy nadajesz się do nauki. Do tego czasu milcz, kiedy przemawiają Mądre!
— Moja matka była Aiel — powiedział napiętym głosem Rand.
Egwene wytrzeszczyła oczy. Kari al’Thor umarła, gdy ona dopiero opuszczała kołyskę, ale jeśli Tam pojął za żonę kobietę Aiel, to Egwene z pewnością musiałaby o tym słyszeć. Zerknęła na Moiraine, Aes Sedai obserwowała wszystko z twarzą zupełnie pozbawioną wyrazu, całkowicie spokojna. Rand rzeczywiście mocno przypominał Aiela, z tym wzrostem, szaroniebieskimi oczyma i rudawymi włosami, ale to już była niedorzeczność.
— Nie twoja matka — wolno powiedziała Amys. — Ojciec.
Egwene potrząsnęła głową. To już się ocierało o szaleństwo. Rand otworzył usta, ale Amys nie pozwoliła mu nic powiedzieć.
— Seana, co ty powiesz?
— Tak — odparła kobieta z włosami przetykanymi siwizną. — Melaine?
Ostatnia z nich czterech, przystojna kobieta, obdarzona złocistorudymi włosami, od Egwene starsza nie więcej jak o dziesięć, może piętnaście lat, zawahała się.
— To musi się stać — powiedziała w końcu, acz niechętnie. — Odpowiadam „tak”.
— Odpowiedziano ci — powiedziała Amys do Randa. — Możesz iść do Rhuidean i... — Urwała, na zbocze bowiem wdrapał się Mat. Ukłonił się, niezdarnie imitując Randa.
— Ja również pytam o pozwolenie wejścia do Rhuidean — powiedział roztrzęsionym głosem.
Cztery Mądre utkwiły w nim wzrok. Zaskoczony Rand gwałtownie pokręcił głową. Egwene miała wrażenie, że nikt nie może być bardziej zaszokowany niż ona, ale Couladin udowodnił jej, że się myli. Z grymasem na ustach uniósł włócznię i dźgnął nią Mata w pierś.
Amys i Melaine otoczyły się łuną saidara, strumienie Powietrza uniosły Couladina w górę i cisnęły w tył na odległość kilkunastu kroków.
Egwene patrzyła na to z szeroko otwartymi oczyma. Potrafiły przenosić Moc. Co najmniej dwie. Znienacka te okolone siwymi włosami młodzieńczo gładkie rysy Amys objawiły swe prawdziwe znaczenie, przypominając ów brak śladów wieku na twarzach Aes Sedai. Moiraine stała absolutnie nieruchomo. Egwene niemalże słyszała, jak jej myśli buzują. Dla Aes Sedai to ewidentnie stanowiło taką samą niespodziankę jak dla niej.
Couladin kuląc się powstał niezdarnie.
— Przyjmujecie tego obcego jak jednego z nas — wychrypiał, wskazując Randa włócznią, której próbował użyć przeciwko Matowi. — Niech się stanie, skoro wy tak mówicie. On jest nadal słabym mieszkańcem mokradeł i Rhuidean go zabije.
Ostrze włóczni zwróciło się w stronę Mata, który właśnie próbował wsunąć nóż do rękawa tak, by tego nikt nie zauważył.
— Ale ten... dla niego pobyt tutaj to śmierć, a jego prośba o wejście do Rhuidean to świętokradztwo. Tam nie może wchodzić nikt prócz pochodzących z krwi. Nikt!
— Wracaj do swych namiotów, Couladin — powiedziała zimno Melaine. — I ty, Heirn. I ty też, Rhuarc. To sprawa dla Mądrych, a nie dla mężczyzn, wyjąwszy tych, którzy zapytali. Odejdźcie!
Rhuarc i Heirn przytaknęli i ruszyli w stronę mniejszej grupy namiotów, pogrążeni w rozmowie. Couladin spojrzał spode łba na Randa, Mata i Mądre, a potem drgnął i wyniósł się chyłkiem w stronę większego obozowiska.
Mądre wymieniły się spojrzeniami. Zakłopotanymi spojrzeniami, powiedziałaby Egwene, mimo że gdy tego chciały, umiejętnością zachowania nieodgadnionego wyrazu twarzy zdawały się niemal dorównywać Aes Sedai.
— Tak nie wolno — powiedziała w końcu Amys. — — Młody człowieku, nie wiesz, o co prosisz. Wracaj z innymi — Jej wzrok przemknął po Egwene, Moiraine i Lanie, którzy osamotnieni teraz stali razem z końmi obok zwietrzałego Kamienia Portalu. Egwene nie dopatrzyła się w tym spojrzeniu niczego, co by wskazywało, że Mądra ją poznaje.
— Nie mogę. — Mat był wyraźnie zdesperowany. — Przyjechałem z tak daleka, ale to się nie liczy, prawda? Ja muszę wejść do Rhuidean.
— Nie wolno — odparła ostrym tonem Melaine, jej długie, rudozłote włosy zakołysały się, gdy potrząsnęła głową. — W twoich żyłach nie płynie krew Aiel.
Rand cały czas studiował twarz Mata.
— On idzie ze mną — powiedział nagle. — Udzieliłyście mi zgody i on może jechać ze mną, nieważne, czy powiecie „tak” czy „nie”. — Popatrzył na Mądre z determinacją, bet buty, przeświadczony, że wie, czego chce. Egwene takim go znała; nie wycofa się niezależnie od tego, co one powiedzą,
— Nie wolno — powtórzyła stanowczo Melaine, przemawiając do swych sióstr. Uniosła szal, by okryć nim głowę. — Prawo jasno to określa. Żadna kobieta nie może wejść do Rhuidean więcej jak dwa razy, żaden mężczyzna więcej niż raz, a spośród nich nikt, w czyich żyłach nie płynie krew Aiel.
Seana potrząsnęła głową.
— Wiele się zmienia, Melaine. Dawne obyczaje...
— Jeśli to on jest tym jedynym — powiedziała Bair — to czeka nas Czas Zmiany. Na Chaendaer stoi Aes Sedai i Aan’allein w swym mieniącym się płaszczu. Czy nadal możemy trzymać się dawnych obyczajów? Wiedząc, ile ma się zmienić?
— Nie możemy — zgodziła się Amys. — Wszystko stoi teraz na progu przemiany. Melaine?
Złotowłosa kobieta popatrzyła na otaczające ich góry i otulone mgłą miasto w dolinie, potem westchnęła i skinęła głową.
— Na tym koniec — powiedziała Amys, zwracając się do Randa i Mata. — Wy dwaj — zaczęła i urwała. — Jakimi imionami się przedstawiacie?
— Rand al’Thor.
— Mat. Mat Cauthon.
Amys przytaknęła.
— Ty, Randzie al’Thor, musisz dojść do serca Rhuidean, do samego środka. Jeśli ty, Macie Cauthon, chcesz iść z nim, to mech tak będzie, wiedzcie jednak, że większość mężczyzn, którzy wchodzą do serca Rhuidean, nie wraca, a niektórzy wracają obłąkani. Nie możecie mieć przy sobie ani pożywienia, ani wody, na pamiątkę naszej tułaczki po Pęknięciu. Nie wolno wam wejść do Rhuidean z bronią, z wyjątkiem własnych rąk i serca, na znak szacunku dla Jenn. Jeśli macie broń, to ułóżcie ją przed nami na ziemi. Będzie tu na was czekała, gdy wrócicie. Jeśli wrócicie.
Rand wyjął z pochwy swój nóż i ułożył go u stóp Amys, a potem, po chwili dodał jeszcze figurkę z zielonego kamienia przedstawiającą małego krągłego człowieczka.
— To wszystko, co mogę uczynić — powiedział.
Mat zaczął od noża przy pasie i kontynuował dzieło, wyciągając noże z rękawów i spod kaftana, jeden nawet zza kołnierza, tworząc stos, który zdawał się robić wrażenie nawet na kobietach Aiel. Już prawie miał przestać, ale popatrzył na kobiety i wyjął jeszcze po jednym z cholew obu butów.
— Zapomniałem o nich — wyznał z szerokim uśmiechem i wzruszył ramionami.
Jego uśmiech zbladł, gdy Mądre popatrzyły na niego, nawet nie mrugając.
— Należą do Rhuidean — wyraziła się ceremonialnie Amys, patrząc ponad głowami mężczyzn, a pozostałe trzy odpowiedziały chórem:
— Rhuidean należy do zmarłych.
— Nie wolno im rozmawiać z żywymi, dopóki nie wrócą — zaintonowała i pozostałe znowu zawtórowały.
— Martwi nie rozmawiają z żywymi.
— Nie zobaczymy ich, dopóki na nowo nie staną wśród żywych. — Amys naciągnęła swój szal na oczy, a pozostałe trzy, jedna po drugiej, zrobiły to samo. Z zakrytymi twarzami przemówiły jednogłośnie.
— Idźcie precz od żywych i nie nawiedzajcie nas wspomnieniami tego, co utracone. Nie mówcie o tym, co widzą zmarli.
W tym momencie umilkły, stały z podniesionymi szalami czekając.
Rand i Mat popatrzyli na siebie. Egwene miała ochotę podejść do nich, coś powiedzieć — na twarzach mieli wyru zbytniego skupienia, jak wszyscy mężczyźni, którzy nie chcą by ktoś się dowiedział, że są zdenerwowani albo przestraszeni — ale to mogło przeszkodzić w ceremonii.
Wreszcie Mat wybuchnął śmiechem.
— Cóż, myślę, że zmarli mogą przynajmniej z sobą rozmawiać. Ciekawe, czy to się liczy za... Nieważne. Myślicie, że nic się nie stanie, jeśli pojedziemy konno?
— Nie sądzę — odparł Rand. — Chyba musimy pójść pieszo.
— Och, niech mi sczezną moje obolałe stopy. To w takim razie możemy już ruszać. Minie pół popołudnia, zanim tam dotrzemy. Jeśli będziemy mieli szczęście.
Rand obdarzył Egwene uspokajającym uśmiechem, kiedy ruszali w dół zbocza, jakby chciał ją przekonać, że nic im nie grozi żaden pech. Mat uśmiechał się jak zawsze, gdy robił coś wybitnie głupiego, na przykład gdy próbował zatańczyć na dachu.
— Nie zamierzasz zrobić nic... szalonego... prawda? — spytał Mat. — Chcę wrócić stamtąd żywy.
— Ja też — odparł Rand. — Ja też.
Tymczasem ich głosy ucichły w oddali, schodzili już w dół zbocza, z każdą chwilą ich postacie zmniejszały się coraz bardziej. Gdy stały się już prawie zupełnie niewidoczne, Mądre opuściły swe szale.
Przygładzając suknię i żałując, że jest taka spocona, Egwene podeszła do nich na niewielką odległość, prowadząc za sobą Mgłę.
— Amys? Jestem Egwene al’Vere. Powiedziałaś, że mam...
Amys przerwała jej, unosząc dłoń, i spojrzała na Lana, który prowadził Mandarba, Oczko i Jeade’ena, postępując tui za Moiraine i Aldieb.
— To teraz sprawa kobiet, Aan’allein. Powinieneś stanąć z boku. Idź do namiotów. Rhuarc ugości cię wodą i cieniem.
Lan zaczekał na lekkie skinienie Moiraine, zanim wykonał ukłon i odszedł w kierunku, w którym zniknął Rhuarc. Mieniący się płaszcz sprawiał, że chwilami widać było tylko jego głowę i ramiona; sunęły przed trzema końmi, niczym ciało pozbawione korpusu.
— Dlaczego tak go nazywacie? — spytała Moiraine, kiedy znalazł się poza zasięgiem głosu. — Jedyny Człowiek. Czyżbyście go znały?
— Znamy go, Aes Sedai. — Amys wypowiedziała ten tytuł takim tonem, że zabrzmiał jak forma używana wśród równych sobie. — Ostatni z Malkieri. Człowiek, który nie zrezygnuje ze swej wojny przeciwko Cieniowi, mimo że Cień zniszczył jego kraj już bardzo dawno temu. Wiele w nim honoru. Wiedziałam ze snu, że jeśli się stawisz, to prawie na pewno Aan’allein również tu będzie, nie wiedziałam jednak, że jest ci posłuszny.
— Jest moim Strażnikiem — odparła z prostotą Moiraine.
Egwene odniosła wrażenie, że Aes Sedai jest zakłopotana, mimo pewnego i swobodnego tonu jej głosu, i chyba znała po temu powód. Prawie pewne, że Lan przybędzie razem z Moiraine? Lan zawsze szedł w ślady Moiraine, poszedłby za nią do Szczeliny Zagłady bez mrugnięcia okiem. Dla Egwene było to niemal równie interesujące jak to ,jeśli się stawisz”. Rozumne wiedziały czy nie, że one się zjawią? Być może interpretowanie Snu nie jest tak proste, jak jej się wydawało. Już miała zapytać o to, ale tymczasem odezwała się Bair.
— Aviendha? Podejdź tutaj.
Aviendha przycupnęła samotnie na boku, obejmując ramionami kolana, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Wstała powoli. Gdyby Egwene nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że jej przyjaciółka się boi. Aviendha powłóczyła nogami, gdy wspinała się do miejsca, gdzie stały Mądre. Postawiła worek i zrolowane gobeliny obok swych stóp.
— Nadszedł czas — powiedziała Bair, nieomal łagodnie. Nie było jednak gotowości do ustępstw w jej bladoniebieskich oczach. — Biegałaś z włóczniami tak długo, jak się dało. Dłużej niż powinnaś.
Aviendha butnie zadarła głowę.
— Jestem Panną Włóczni. Nie chcę być Mądrą! Nie będę Mądrą!
Twarze Mądrych stwardniały. Egwene przypomniało się Koło Kobiet w Dwu Rzekach i ich konfrontacje z tymi, które zamierzały wpakować się w coś głupiego.
— I tak traktowana jesteś łagodniej niż ja za moich czasów — powiedziała Amys głosem twardym jak kamień. — Ja te odmawiałam, kiedy mnie wezwano. Moje siostry włóczni n moich oczach połamały me włócznie. Zabrały mnie do Bair i Coedelin, ze związanymi rękoma i nogami, za całe odzienia miałam tylko samą skórę.
— I ładną lalkę wetkniętą pod pachę — dodała oschle Bair — która miała ci przypominać, jaka jesteś dziecinna O ile pamiętam, uciekałaś dziewięć razy podczas pierwszego miesiąca.
Amys ponuro skinęła głową.
— I za każdą ucieczkę zmuszano mnie do dziecinnego gaworzenia. W drugim miesiącu uciekłam tylko pięć razy. Wy. dawało mi się, że jestem tak silna i twarda, jak powinna być kobieta. Ale nie byłam sprytna, potrzebowałam pół roku, by się przekonać, że jesteście silniejsze i twardsze, niż ja być powinnam, Bair. W końcu nauczyłam się, na czym polegają moje obowiązki, moje zobowiązania wobec ludzi. Tak jak i ty się nauczysz, Aviendho. To zobowiązanie ciąży na takich jak ty i ja. Nie jesteś już dzieckiem. Czas odłożyć lalki, a także włócznie, i stać się kobietą, którą musisz się stać.
Nagle Egwene zrozumiała, dlaczego od samego początku czuła takie pokrewieństwo z Aviendhą, zrozumiała, dlaczego Amys i pozostałe chciały, żeby tamta została Mądrą. Aviendha potrafiła przenosić Moc. Tak jak ona, tak jak Elayne i Nynaeve — oraz Moiraine, skoro już o tym mowa — należała do tych rzadkich kobiet, które nie tylko można uczyć przenoszenia, ale które z tą umiejętnością się rodziły, więc potencjalnie potrafi dotykać Prawdziwego Źródła, świadomie lub nieświadomie, Twarz Moiraine była nieruchoma, spokojna, ale Egwene widziała w jej oczach potwierdzenie. Aes Sedai z pewnością wiedziała od samego początku, gdy tylko znalazła się na wyciąg. męcie ręki od tej kobiety. Egwene uświadomiła sobie, że czuje to sarno pokrewieństwo z Amys i Melaine. Ale nie z Bair albo Senną. Tylko te dwie pierwsze umiały przenosić, była tego pewna. A teraz potrafiła wyczuć to samo w Moiraine. Poczuli to po raz pierwszy. Aes Sedai zachowywała się z rezerwą.
Jednakże niektóre Mądre najwyraźniej dostrzegły coś więcej w twarzy Moiraine.
— Chciałaś ją zabrać do Białej Wieży — powiedziała Bair — i uczynić jedną z was. Ona jest Aiel, Aes Sedai.
— Może się okazać bardzo silna, jeśli ją odpowiednio wyszkolić — odparła Moiraine. — Tak silna, jak silna będzie Egwene. W Wieży może tę siłę zdobyć.
— My też ją możemy uczyć, Aes Sedai. — Głos Melaine był dość łagodny, jednak pogarda zabarwiła jej niezmącone, zielonookie spojrzenie. — I to lepiej. Rozmawiałam z Aes Sedai. Wy rozpieszczacie kobiety w Wieży. Ziemia Trzech Sfer to nie miejsce dla rozpieszczanych. Tu Aviendha nauczy się tego, co powinna, wy natomiast nadal przymuszałybyście ją do zabaw.
Egwene popatrzyła z troską na Aviendhę, przyjaciółka wpatrywała się w swe stopy, a jej buta zniknęła. Jeśli uważały, że szkolenie w Wieży polega na rozpieszczaniu... Nigdy w życiu nie pracowała ciężej i nie była bardziej zdyscyplinowana niż wtedy, gdy była nowicjuszką. Poczuła, jak ukłucie, prawdziwą litość dla niej.
Amys wyciągnęła ręce i Aviendha niechętnie ułożyła na nich włócznie i tarczę wzdrygając się, gdy Mądra odrzuciła je na bok, z taką siłą, że aż szczęknęły głośno. Aviendha powoli ściągnęła z ramienia łuk i podała go jej, odpięła pas podtrzymujący kołczan, a także nóż w pochwie. Amys przyjmowała kolejno te ofiary i odrzucała je niczym zwykłe śmieci, Aviendha za każdym razem dygotała nieznacznie. W kąciku niebieskozielonego oka zadrżała łza.
— Czy musicie traktować ją w taki sposób? — spytała ze złością Egwene. Amys i pozostałe zwróciły ku niej obojętne spojrzenia, ale ona nie miała zamiaru dać się zastraszyć. — Traktujecie przedmioty, które jej są tak drogie, jak śmieci.
— Ona musi zobaczyć w nich śmieci — powiedziała Senna. — Kiedy wróci, jeśli wróci, spali je, a popiół rozsypie. Metal odda kowalowi, który z niego wykona jakieś proste przedmioty. Nie broń. Nawet nie nóż do rzeźbienia. Sprzączki, garnki albo układanki dla dzieci. Rzeczy, które własnymi rękoma rozda, gdy już zostaną wykonane.
— Ziemia Trzech Sfer nie jest miękka, Aes Sedai — powiedziała Bair. — Miękkie rzeczy tu giną.
— Cadin’sor, Aviendho. — Amys wskazała odrzuconą broń. — Nowe ubrania będą czekały na twój powrót.
Aviendha mechanicznie rozebrała się, odrzucając na jeden stos kaftan, spodnie i miękkie buty z wysokimi cholewami. Stała naga, nawet nie podkurczając palców u stóp, Egwene natomiast miała wrażenie, że pęcherze na jej własnych stopach lada moment rozsadzą buty. Przypomniała sobie, jak patrzyła na palenie jej własnej odzieży w Białej Wieży, na przecinanie więzów łączących ją z poprzednim życiem, ale to się mimo wszystko nie odbyło w taki sposób. Nie tak brutalnie.
Kiedy Aviendha zabrała się za rzucanie na stos worka i gobelinów, Seana wzięła je z jej rąk.
— To będziesz mogła odzyskać. Jeśli wrócisz. Jeśli nie, powędrują do twojej rodziny jako pamiątka.
Aviendha skinęła głową. Nie wyglądała na przestraszoną, Niechętna, zła, nawet ponura, ale nie przestraszona.
— W Rhuidean — powiedziała Amys — znajdziesz trzy pierścienie ułożone w taki sposób. — Nakreśliła w powietrzu trzy linie, łączące się razem w środku. — Przejdź przez dowolnie wybrany. Będziesz oglądała swoją przyszłość, wielokrotnie, w różnych odmianach. Nie będziesz tych przyszłości przeżywała do końca, nie zobaczysz ich pełnej postaci, blakną bowiem niczym historie posłyszane dawno temu, ale zapamiętasz tyle, by wiedzieć, że niektóre rzeczy zdarzą ci się na pewno, choćby nie wiadomo jak wzgardzone, inne zaś na pewno nie, mimo że wypieszczone w marzeniach. Tak zaczyna się bycie Mądrą. Niektóre kobiety nigdy nie wracają z pierścieni, być może nie potrafią stawić czoła przyszłości. Inne, te, które przeżyją pierścienie, nie przeżywają drugiej wyprawy do Rhuidean, do jego serca. Nie zamieniasz twardego i niebezpiecznego życia na łatwiejsze, lecz na jeszcze trudniejsze i bardziej niebezpieczne.
Ter’angreal. Amys opisała jakiś ter’angreal. Cóż to za miejsce to Rhuidean? Egwene poczuła, że sama ma ochotę tam pójść, by się przekonać. Głupota. Nie po to tu jest, by niepotrzebnie ryzykować z ter’angrealem, o którym nic nie wie.
Melaine ujęła podbródek Aviendhy i spojrzała w twarz młodszej kobiety.
— Masz siłę — powiedziała głosem cichym, aczkolwiek pełnym przekonania. — Silny umysł i silne serce to teraz twoja broń, ale władaj nimi równie pewnie, jak zawsze władałaś włócznią. Pamiętaj o nich, korzystaj z nich, a pomogą ci przejrzeć wszystko na wylot.
Egwene była zaskoczona. Z wszystkich czterech wskazałaby kobietę o włosach barwy słońca jako ostatnią, która okaże współczucie.
Aviendha przytaknęła, a nawet zdobyła się na uśmiech.
— Prześcignę tych mężczyzn, którzy idą do Rhuidean. Nie potrafią biegać.
Mądre, każda po kolei, pocałowały ją w oba policzki szepcząc:
— Wracaj do nas.
Przyjaciółka odwzajemniła uścisk, gdy Egwene ujęła jej dłoń. A potem podskokami zbiegła ze zbocza. Zanosiło się na to, że dogoni Randa i Mata. Egwene patrzyła ze smutkiem na jej odejście. Ta ceremonia przypominała nieco wynoszenie do godności Przyjętej, aczkolwiek brakowało wstępnego szkolenia dla nowicjuszki, ponadto brakowało kogoś, kto później podniesie chociaż trochę na duchu. Do czego by doszło, gdyby już podczas pierwszego dnia w Wieży została Przyjętą? Popadłaby zapewne w obłęd. W taki właśnie sposób wyniesiono do godności Przyjętej Nynaeve, z powodu jej siły, i zdaniem Egwene owa niechęć, jaką Nynaeve żywiła wobec Aes Sedai, przynajmniej częściowo powodowana była tym, czego wówczas jej nie oszczędzono.
„Wracaj do nas — pomyślała. — Pozostań nieugięta”.
Kiedy postać Aviendhy zniknęła z zasięgu jej wzroku, Egwene westchnęła i z powrotem zwróciła się w stronę Mądrych. Przybyła tu we własnym, określonym celu i nie pomoże nikomu, jeśli będzie się z ociągać z jego spełnieniem.
— Amys, w Tel’aran’rhiod powiedziałaś, że powinnam przybyć do ciebie, by pobierać nauki. Przybyłam.
— Pośpiech — odparła siwowłosa kobieta. — Nami kierował pośpiech, gdyż Aviendha tak długo walczyła ze swym toh, i bałyśmy się, że Shaido naciągną zasłony, nawet tutaj, jeśli nie wyślemy Randa al’Thora do Rhuidean, zanim zdążą się zorientować.
— Wierzysz, że mogliby próbować go zabić? — spytała Egwene. — Przecież to on jest człowiekiem, na poszukiwania którego posłałyście ludzi na drugą stronę Muru Smoka. On jest Tym Który Przychodzi ze Świtem.
Bair poprawiła szal.
— Być może. Zobaczymy. Jeśli przeżyje.
— Ma oczy swojej matki — oświadczyła Amys — i wiele z niej w rysach twarzy, a także coś z ojca, ale Couladin widział tylko jego ubranie i konia. Pozostali Shaido też by tak patrzyli, Taardad zapewne tak samo. Nie wpuszcza się na tę ziemię obcych, a was jest tu teraz pięcioro. Nie, czworo, Rand al’Thor nie jest obcy, nieważne, gdzie się wychował. Jednak my pozwoliłyśmy już jednemu na wejście do Rhuidean, co jest również zabronione. Zmiana nadchodzi jak lawina, czy sobie jej życzymy czy nie.
— Musi nadejść — powiedziała Bair głosem, który wcale nie zabrzmiał szczęśliwie. — Wzór umieszcza nas tam, gdzie chce.
— Znałyście rodziców Randa? — spytała ostrożnie Egwene. Niezależnie od tego, co mówiły, nadal uważała, że rodzicami Randa byli Tam i Kari al’Thor.
— To jego historia — odparła Amys — jeśli zechce ją usłyszeć.
Sądząc po stanowczym wyrazie jej ust, nie miała zamiaru powiedzieć ani słowa więcej na ten temat.
— Chodźcie — powiedziała Bair. — Już nie trzeba się śpieszyć. Chodźcie. Oferujemy wam wodę i cień.
Na wzmiankę o cieniu pod Egwene omal nie ugięły się kolana. Opasująca czoło szarfa, ociekająca wcześniej wodą, wyschła już prawie, miała wrażenie, że czubek głowy upiekł się w lejącym z nieba żarze, cała reszta zaś powoli osiągała stan podobny. Moiraine, stąpając wdzięcznym krokiem, podążyła za Mądrymi w stronę niewielkiej grupki niskich, otwartych namiotów.
Uzdy koni odebrał od nich wysoki mężczyzna w sandałach i białej szacie z kapturem. Dziwnie wyglądała jego twarz Aiela w głębokim cieniu miękkiej tkaniny, potęgowały to również spuszczone oczy.
— Daj tym zwierzętom wody — rozkazała Bair, nim weszła pochylona do niskiego, nie ogrodzonego namiotu, a mężczyzna ukłonił się jej plecom, dotykając czoła.
Egwene zawahała się, nim pozwoliła temu człowiekowi odprowadzić Mgłę. Wyglądał na godnego zaufania, ale co Aiel może wiedzieć o koniach? Nie sądziła jednak, że ją skrzywdzi, a poza tym wnętrze namiotu wyglądało na cudownie ciemne. Ciemne i rozkosznie chłodne w porównaniu z jego otoczeniem.
Dach namiotu zwieńczony był szczytem z otworem w środku, pod którym ledwie starczało miejsca, by stanąć. Jakby chcąc wynagrodzić bure barwy, noszone przez Aielów, podłogę wyścielono jaskrawymi dywanami, zasłanymi kilkoma warstwami wielkich, czerwonych poduszek ze złotymi chwastami. Warstwy były tak grube, że stąpało się po nich niezwykle miękko. Wzorem Mądrych Egwene i Moiraine zatopiły się w tych dywanach, wspierając łokciami o poduszki. Wszystkie usadowiły się w kręgu, tak blisko, że jedna mogła dotknąć drugiej.
Bair uderzyła w mały, mosiężny gong i do środka weszły dwie młode kobiety niosące srebrne tace, ukłoniły się z gracją, całe odziane w biel, z głębokimi kapturami i spuszczonym wzrokiem. Uklękły na środku namiotu, po czym jedna nalała dla każdej ze wspartych na poduszkach kobiet wina do małych, srebrnych filiżanek, druga napełniła większe puchary wodą. Bez słowa wycofały się, bijąc ukłony i zostawiając połyskujące tace oraz dzbany, pokryte paciorkami skroplonej pary.
— Oto woda i cień — powiedziała Bair, podnosząc swoją wodę — dana z własnej woli. Oby nie było między nami zatargów. Wszystkie tutaj są witane, jak witane są pierwsze siostry.
— Oby nie było zatargów — zaszemrały Amys i dwie pozostałe. Po pierwszym łyku wody kobiety Aiel przedstawiły się ceremonialnie. Bair ze szczepu Haido z Shaarad Aiel. Amys ze szczepu Dziewięciu Dolin z Taardad Aiel. Melaine ze szczepu Jhirad z Goshien Aiel. Seanam ze szczepu Czarnego Klifu z Nakai Aiel.
Egwene i Moiraine przyłączyły się do rytuału, aczkolwiek usta Moiraine zacisnęły się, gdy Egwene przedstawiła się jako Aes Sedai z Zielonych Ajah.
Zupełnie jakby wymiana wody i imion obaliła jakiś mur, nastrój w namiocie uległ wyczuwalnej zmianie. Doszło do wymiany uśmiechów, subtelnego rozluźnienia i słownych uprzejmości.
Egwene była bardziej wdzięczna za wodę niż wino. Wprawdzie w namiocie istotnie panował chłód, ale już samo oddychanie powodowało, że zasychało jej w gardle. Amys zachęciła ją gestem i skwapliwie nalała sobie drugi kielich.
Ludzie w bieli zadziwili ją. Uświadomiła sobie, że choć to głupie, machinalnie osądziła wcześniej, że wszyscy Aielowie, prócz Mądrych, są tak jak Rhuarc i Aviendha wojownikami. To jasne, że mieli kowali, tkaczki i innych rzemieślników, musieli ich mieć. Czemu nie służących? To tylko Aviendha lekceważyła służących w Kamieniu, nie pozwalając im nic dla siebie robić, jeśli mogła tego uniknąć. Ci ludzie z tą swoją pokorą zupełnie nie zachowywali się jak Aielowie. Nie przypominała sobie, by w dwóch wielkich obozowiskach zauważyła kogoś w bieli.
— Czy tylko Mądre mają służbę? — spytała.
Melaine udławiła się winem.
— Służbę? — wykrztusiła. — To są gai’shain, nie służba. — Powiedziała to takim tonem, jakby samo słowo miało wszystko wyjaśniać.
Moiraine skrzywiła się nieznacznie nad swym pucharem z winem.
— Gai’shain? Jak to przetłumaczyć? „Zaprzysiężeni pokojowi w bitwie”?
— To są po prostu gai’shain — odparła Amys. Połapała się chyba, że one nie rozumieją. — Wybaczcie, ale czy wiecie coś o ji’e’toh?
— Honor i zobowiązanie — błyskawicznie odparła Moiraine. — Albo może honor i obowiązek.
— Tak, to są te słowa. Ale nie znaczenie. My żyjemy zgodnie z ji’e’toh, Aes Sedai.
— Nie staraj się tłumaczyć im wszystkiego, Amys — przestrzegła ją Bair. — Raz spędziłam cały miesiąc na wyjaśnianiu ji’e’toh pewnej mieszkance mokradeł, na końcu miała więcej pytań niż na początku.
Amys kiwnęła głową.
— Poprzestanę na samym rdzeniu. Jeżeli chcesz, by ci to wyjaśnić, Moiraine.
Egwene wolałaby jak najprędzej porozmawiać o Śnieniu i nauce, ale ku jej irytacji Aes Sedai powiedziała:
— Tak, jeśli zechcesz mi wyjaśnić.
Skinąwszy głową w stronę Moiraine, Amys zaczęła:
— Będę się po prostu trzymała samego pojęcia gai’shain. W tańcu włóczni największe ji, honor, zdobywa się poprzez dotknięcie uzbrojonego wroga, bez zabicia go i wyrządzenia mu krzywdy.
— Największy honor, bo tak trudny do osiągnięcia — dodała Seana, marszcząc błękitnawoszare oczy — a tym samym rzadko uzyskiwany.
— Najmniejszy zaszczyt wiąże się z zabijaniem — kontynuowała Amys. — Dziecko albo i głupiec potrafią zabić. Pomiędzy nimi jest wzięcie jeńca. Widzicie, upraszczam to. Stopni jest wiele. Gai’shain są takimi jeńcami, aczkolwiek wojownik, który został dotknięty, może czasem wręcz zażądać, by wzięto go jako gai’shain, by pozbawić wroga części zaszczytu.
— Panny Włóczni i Kamienne Psy są szczególnie z tego znani — wtrąciła Seana, zarabiając ostre spojrzenie Amys.
— Ja o tym opowiadam czy ty? Ciąg dalszy. Niektórych nie można wziąć jako gai’shain, oczywiście. Mądrej, kowala, dziecka, kobiety z dzieckiem albo takiej, której dziecko ma mniej niż dziesięć lat. Gai’shain, on lub ona, jest złączony przez toh z tym, który go pojmał. Dla gai’shain oznacza to pokorną służbę przez jeden rok i jeden dzień, nie wolno mu w tym czasie dotykać broni ani zadawać gwałtu.
Egwene zainteresowała się mimo woli.
— Czy oni nie próbują uciekać? Ja bym na pewno próbowała.
„Już nigdy nie pozwolę, by ktoś jeszcze raz wziął mnie do niewoli!”
Mądre wyglądały na zaszokowane.
— Tak się czasami zdarza — odparła sztywno Seana — ale traci się wówczas honor. Gai’shain, który ucieknie, może zostać zwrócony przez jego lub jej szczep, by od nowa rozpoczął swój jeden rok i jeden dzień. Utrata honoru jest tak wielka, że pierwszy brat albo pierwsza siostra mogą również pójść jako gai’shain, by uwolnić swój szczep od toh. Jeśli uważają, że utrata ji jest zbyt duża, więcej osób zostaje gai’shain.
Moiraine zdawała się przyjmować to wszystko ze spokojem, popijając wodę, Egwene natomiast stać było tylko na tyle, by otwarcie nie kręcić głową. Ci Aielowie byli niespełna rozumu, ot i wszystko. A opowieść stawała się coraz straszniejsza.
— Niektórzy gai’shain zamiast pokorni stają się aroganccy — powiedziała z dezaprobatą Melaine. — Uważają, że zyskują cześć, gdy drwią z posłuszeństwa i potulności. To nowość i głupota. Nie ma dla niej miejsca w ji’e’toh.
Bair roześmiała się, zaskakująco dźwięcznie w porównaniu z jej cienkim głosem.
— Głupców nigdy nie brak. Gdy byłam mała, i Shaarad, i Tomanelle co noc wykradali sobie wzajemnie bydło i kozły, Chenda, pani dachu z Mainde Cut, została podczas napaści popchnięta przez młodego Poszukiwacza Wody z Haido. Udała się do Krzywej Doliny i zażądała, by chłopak uczynił ją swoim gai’shain, nie chciała pozwolić, by on zyskał szacunek przez to, że jej dotknął, miała wszak nóż do rzeźbienia, kiedy to zrobił! Nóż do rzeźbienia! To broń, twierdziła, jakby była Panną. Chłopiec nie miał wyboru, tylko musiał zrobić to, czego zażądała, mimo śmiechu, jaki temu towarzyszył. Nie odsyła się pani dachu z bosymi stopami do jej siedziby. Nim upłynął jeden rok i jeden dzień, szczep Haido i szczep Jenda wymienili włócznie i wkrótce chłopca poślubiono z najstarszą córką Chendy. Mimo że jego druga matka wciąż była dla niego gai’shain. Usiłował ją darować swej żonie jako część jego daru dla panny młodej, ale obie kobiety twierdziły, że próbuje ograbić je z honoru. Prawie musiał wziąć swoją żonę jako gai’shain. Haido i Jenda omal nie zaczęli ponownie się napadać, zanim toh nie zostało spełnione.
Kobiety Aiel prawie pokładały się ze śmiechu. Amys i Melaine wycierały oczy.
Egwene niewiele zrozumiała z tej opowieści — zwłaszcza gdzie tkwił w niej komizm — ale zdobyła się na uprzejmy śmiech.
Moiraine odstawiła na bok wodę i ujęła puchar z winem.
— Słyszałam opowieści mężczyzn o walkach z Aielami, ale z pewnością nie słyszałam o Aielach, którzy się poddają, bo ktoś ich dotknął.
— Tu się nikt nie poddaje — uprzejmie poprawiła ją Amys. — To ji’e’toh.
— Nikt nie poprosi mieszkańca mokrych ziem, by go uczyniono gai’shain — powiedziała Melaine. — Obcy nie znają się na ji’e’toh.
Kobiety Aiel wymieniły spojrzenia. Wyglądały na zażenowane. Dlaczego, zastanawiała się Egwene. Aha. Dla Aielów nie znać ji’e’toh, to jak nie znać się na dobrych manierach albo nie znać pojęcia honor.
— My też wiemy, co to jest honor, zarówno mężczyźni, jak i kobiety — powiedziała Egwene. — Większość z nas. Odróżniamy dobro od zła.
— Jasne, że odróżniacie — mruknęła Bair tonem, który mówił, że to coś zupełnie innego.
— Przysłałyście mi list do Łzy — powiedziała Moiraine — jeszcze zanim tam dotarłam. Powiedziałyście moc rzeczy, z których część okazała się prawdą. Łącznie z tym, że spotkam was, że muszę się z wami spotkać, tutaj i dzisiaj, niemal rozkazałyście, abym tu przybyła. Ale wcześniej użyłyście sformułowania „jeśli się stawisz”. Ile z tego, o czym pisałyście, miało się, waszym zdaniem, zdarzyć na pewno?
Amys westchnęła i odstawiła puchar, ale przemówiła Bair.
— Wiele jest rzeczy niewiadomych, nawet dla Śniących. Amys i Melaine są z nas najlepsze, ale nawet one nie widzą wszystkiego, co jest albo co może być.
— Teraźniejszość jest znacznie wyraźniejsza od przyszłości, nawet w Tel’aran’rhiod — powiedziała Mądra o włosach barwy słońca. — Znacznie łatwiej zobaczyć to, co się dzieje albo zaczyna dziać, niż to, co się zdarzy albo może zdarzyć. Egwene albo Mata Cauthona w ogóle nie widziałyśmy. Istniała nawet taka sama szansa, że młodzieniec, który przedstawia się jako Rand al’Thor, wcale nie przybędzie. Gdyby nie przybył, byłoby pewne, że poległ i Aielowie również. A jednak stawił się i jeśli przeżyje Rhuidean, to przynajmniej niektórzy Aielowie też przeżyją. Tyle wiemy. Gdybyś ty się nie stawiła, to on by nie żył. Gdyby nie stawił się Aan’allein, to nie żyłabyś ty. Jeśli nie przejdziesz przez pierścienie... — urwała jakby ugryzła się w język.
Egwene z napięciem pochyliła się do przodu. Moiraine ma pójść do Rhuidean? Aes Sedai udawała, że tego nie zauważyła, a Seana szybko się odezwała, by pokryć słowami to, co się wyrwało Melaine.
— Do przyszłości nie wiedzie żadna ustalona droga. Oglądając Wzór, zdaje nam się, że najcieńsza koronka przypomina zgrzebny worek albo splątany sznurek. W Tel’aran’rhiod udaje się zobaczyć, jak utkane mogą być niektóre drogi w przyszłości. Nic więcej.
Moiraine upiła łyk wina.
— Często trudno tłumaczyć z Dawnej Mowy.
Egwene wbiła w nią zdumiony wzrok. Dawna Mowa? A co z pierścieniami, ter’angrealem? Moiraine ciągnęła beztrosko. — Tel’aran’rhiod oznacza Świat Snów albo może Niewidziany Świat. Żaden z tych terminów nie oddaje precyzyjnie tego pojęcia, jest ono znacznie bardziej skomplikowane. Aan’allein. Jedyny Człowiek, ale również Człowiek Który Jest Całym Narodem, a oprócz tego istnieją jeszcze dwa lub trzy inne sposoby przetłumaczenia tego terminu. A te słowa, których używamy na co dzień i nigdy się nie zastanawiamy nad ich znaczeniem w Dawnej Mowie. Strażników nazywamy „Gaidinami”, czyli „braćmi bitew”. Aes Sedai uważały ich za „sługi wszystkich”. „Aiel” to „Oddany” w Dawnej Mowie. Ale i tutaj trzeba znaleźć ekwiwalent silniejszy, zawiera bowiem w sobie aluzję do przysięgi zapisanej w waszych kościach. Zastanawiałam się, czemu oddani są Aielowie. — Twarze Mądrych zastygły, ale Moiraine mimo to kontynuowała. — I na koniec „lenn Aiel”. „Prawdziwie oddany”, wszak znaczenie jest znowu głębsze. Może ,jedyny prawdziwie oddany”? Jedyny prawdziwy Aiel?
Spojrzała na nie pytająco, prosto w oczy, nie zważając na ich kamienne twarze. Żadna się nie odezwała.
Co ta Moiraine wyprawia? Egwene nie miała zamiaru pozwolić, by Aes Sedai zniszczyła jej szanse poznania tego, czego mogły nauczyć ją Mądre.
— Amys, czy mogłybyśmy teraz porozmawiać o Śnieniu?
— Będzie na to czas wieczorem — odparła Amys.
— Ale...
— Wieczorem, Egwene. Może i jesteś Aes Sedai, ale tutaj musisz ponownie stać się uczennicą. Nawet nie wolno ci się położyć spać, jeśli masz ochotę, ani zasnąć snem tak lekkim, by jeszcze przed obudzeniem powiedzieć, co widzisz. Zacznę cię uczyć, gdy słońce będzie już gasło.
Przekrzywiając głowę, Egwene wyjrzała z namiotu. Na zewnątrz światło jadowicie oślepiało poprzez błyski żaru w powietrzu, słońce nie stało wyżej jak w połowie drogi do górskich szczytów.
Moiraine nagle podniosła się do klęczek, sięgnęła ręką za plecy i zaczęła rozpinać suknię.
— Sądzę, że muszę iść, tak jak to zrobiła Aviendha — oświadczyła, bynajmniej nie było to pytanie.
Bair obdarzyła Melaine twardym spojrzeniem, które młodsza kobieta wytrzymała tylko przez chwilę i zaraz spuściła oczy. Seana powiedziała zrezygnowanym głosem:
— Nie trzeba było tego mówić. Ale stało się. Zmiana. Do Rhuidean już udała się osoba, która nie należy do krwi, a teraz wybiera się następna.
Moiraine znieruchomiała.
— Czy to coś zmienia, że mi powiedziano?
— Różnica może być wielka — odparła z niechęcią Bair — albo żadna. Często dajemy wskazówki, ale nic ponadto nie możemy powiedzieć. Kiedy cię oglądałyśmy, jak przechodzisz przez pierścienie, za każdym razem to ty inicjowałaś, to ty żądałaś prawa wejścia do Rhuidean, mimo że nie należysz do krwi. Tymczasem to jedna z nas wspomniała o tym jako pierwsza. To, co zobaczyłyśmy, już uległo zmianie. Kto może stwierdzić, na czym ona polega?
— A gdybym tam nie poszła, co zobaczyłyście w takim przypadku?
Pomarszczona twarz Bair była pozbawiona wszelkiego wyrazu, jednak w bladoniebieskich oczach malowała się sympatia.
— Już i tak za dużo powiedziałyśmy, Moiraine. Spacerująca w snach widzi to, co zdarzy się prawdopodobnie, nie zaś to, co zdarzy się z całą pewnością. Tych, którzy kierują się zbyt dużą wiedzą o przyszłości, czeka nieuchronna zguba, bo albo godzą się na to, co ich zdaniem musi się zdarzyć, albo próbują na siłę to zmieniać.
— Z łaski pierścieni wspomnienia blakną — powiedziała Amys. — Dana kobieta wie o pewnych rzeczach, kilku rzeczach, które się jej zdarzą, innych zaś nie rozpozna, dopóki nie spadnie na nią konieczność podjęcia decyzji, a zresztą czasem nie rozpoznaje ich wcale. Życie to niepewność i walka, wybór i zmiana, taka, która potrafiłaby prześledzić dokładnie osnowę nitki swego żywota we Wzorze, z równą łatwością, jak dostrzegamy, w jaki sposób przędzę wpleciono w dywan, wiodłaby życie zwierzęcia. O ile nie popadłaby w obłęd. Ludzkość jest stworzona na niepewność, walkę, wybór i zmianę.
Moiraine wysłuchała tego, nie zdradzając zniecierpliwienia, aczkolwiek Egwene podejrzewała, że ją przepełniało — Aes Sedai przywykła, że to ona udziela wykładów, nie zaś odwrotnie. Milczała, gdy Egwene pomagała jej zdjąć suknię, i nadal się nie odzywała, kiedy naga przykucnęła na skraju dywanów, patrząc w dół zbocza, w stronę spowitego we mgłę miasta w dolinie. Dopiero wtedy powiedziała:
— Nie pozwólcie Lanowi iść za mną. Spróbuje, jeśli mnie zobaczy.
— Będzie, co będzie — odparła Bair. Jej cienki głos brzmiał zimno i rozkazująco.
Po jakiejś chwili Moiraine posępnie skinęła głową i wyślizgnęła się z namiotu prosto w płonący blask słońca. Natychmiast zaczęła biec, boso, po parzącym zboczu.
Egwene skrzywiła się. Rand i Mat, Aviendha, teraz Moiraine, wszyscy udali się do Rhuidean.
— Czy ona... przeżyje? Jeśli śniłyście o tym, to musicie wiedzieć.
— Są takie miejsca, do których w Tel’aran’rhiod nie da się wejść — powiedziała Seana. — Rhuidean. Stedding ogirów. Kilka innych. To, co się tam dzieje, jest zasłonięte przed oczyma spacerującej po snach.
To nie była odpowiedź — widziały ją, jak wychodzi z Rhuidean — ale najwyraźniej tyle tylko miała usłyszeć.
— Bardzo dobrze. Czy ja też powinnam tam pójść? — — Nie podobała jej się myśl o poznawaniu pierścieni, to by przypominało ponowne wyniesienie do godności Przyjętej. Ale skoro wszyscy inni poszli...
— Nie bądź głupia — zbeształa ją Amys.
— Nie widziałyśmy ciebie w tym wszystkim — dodała łagodniejszym tonem Bair. — W ogóle cię nie widziałyśmy.
— A ja nie odparłabym „tak”, gdybyś poprosiła — ciągnęła Amys. — Do wyrażenia zgody potrzeba czterech i ja powiedziałabym „nie”. Jesteś tu, by uczyć się spacerowania po snach.
— Ucz mnie w takim razie — powiedziała Egwene, opadając z powrotem na poduszki. — Na pewno jest coś, od czego możesz zacząć jeszcze przed wieczorem.
Melaine skrzywiła się, ale Bair sucho zachichotała.
— Jest chętna i niecierpliwa tak jak ty, gdy postanowiłaś się uczyć, Amys.
Amys przytaknęła.
— Dla jej dobra mam nadzieję, że zachowa ochotę, a straci niecierpliwość. Posłuchaj mnie, Egwene. Choć to będzie trudne, musisz zapomnieć, że jesteś Aes Sedai, skoro masz się uczyć. Musisz słuchać, pamiętaj, i robić to, co ci każą. Przede wszystkim nie wolno ci wchodzić do Tel’aran’rhiod, dopóki jedna z nas ci nie pozwoli. Czy godzisz się na to?
Nie było trudno zapomnieć, że jest Aes Sedai, skoro nią nie była. Reszta zaś brzmiała złowieszczo, tak jakby na powrót miała się stać nowicjuszką.
— Zgadzam się. — Miała nadzieję, że w jej głosie nie słychać zwątpienia.
— Znakomicie — powiedziała Bair. — Opowiem ci teraz bardzo ogólnie o spacerowaniu po snach i Tel’aran’rhiod. Kiedy skończę, powtórzysz, co ci powiedziałam. Jeśli nie uda ci się wymienić wszystkich punktów, to dziś wieczorem zastąpisz gai’shain przy szorowaniu garnków. Jeśli masz tak słabą pamięć, że nie dasz rady powtórzyć tego, co mówię, po drugim słuchaniu... Cóż, to omówimy, gdy do tego dojdzie. Uważaj.
— Prawie każdy może dotknąć Tel’aran’rhiod, ale niewielu może wejść do niego naprawdę. Z wszystkich Mądrych tylko my cztery możemy spacerować po snach, a twoja Wieża od blisko pięciuset lat nie wydała żadnej prawdziwej spacerującej po snach. Nie jest to rzecz związana z Jedyną Mocą, aczkolwiek Aes Sedai tak uważają. Ani ja, ani Seana nie potrafimy przenosić Mocy, ale spacerujemy po snach tak jak Amys albo Melaine. Wielu ludzi ociera się o Świat Snów, kiedy śpią. Jako że tylko się o niego ocierają, budzą się z bólami w tych miejscach, które powinni mieć połamane albo które powinny ulec śmiertelnym obrażeniom. Spacerująca po snach wchodzi do snu całkowicie, więc jej rany są prawdziwe po przebudzeniu. Dla takiej, która całkowicie wejdzie do snu, czy jest, czy nie jest spacerującą, śmierć tam oznacza śmierć tutaj. Nazbyt pełne wejście do snu oznacza bowiem utratę kontaktu z ciałem, bez powrotu, i wówczas ciało umiera. Mówi się, że kiedyś były takie, które potrafiły wejść do snu ciałem i przestawały egzystować w tym świecie. Nigdy nie należy tego próbować, nawet jeśli uważasz, że to potrafisz, za każdym razem bowiem tracisz jakąś część tego, co czyni cię człowiekiem, a to nie jest dobrą rzeczą. Musisz się nauczyć wchodzić do Tel’aran’rhiod, kiedy chcesz, do takiego stopnia, w jakim chcesz. Musisz się nauczyć znajdować i odczytywać to, co widzisz, powinnaś też wchodzić do snów wtedy, gdy jest obok ktoś, kto cię uzdrowi, a także rozpoznawać tych, którzy weszli do snu, w takim stopniu, że mogą wyrządzić ci krzywdę, ponadto...
Egwene słuchała uważnie. Fascynowały ją te wzmianki o rzeczach, jej zdaniem zdawałoby się, niemożliwych, a poza tym nie miała zamiaru skończyć na szorowaniu garnków. To jakoś nie brzmiało sprawiedliwie. Niezależnie od tego, co miało spotkać Randa, Mata i pozostałych w Rhuidean, nie groziło im szorowanie garnków. A ja się na to zgodziłam! To po prostu nie było sprawiedliwe. Z kolei wątpiła jednak, czy tamci wydobędą z Rhuidean więcej niż ona z tych kobiet.