Złote słońce dopiero co wzbiło się ponad horyzont, gdy błyszczący, polakierowany na czarno powóz, ciągnięty przez cztery jednakowe siwki, zakołysał się i przyhamował na skraju nabrzeża, a wymizerowany, ciemnowłosy woźnica w kaftanie w czarne i złote paski zeskoczył z kozła, by otworzyć drzwiczki. Drzwiczek naturalnie nie zdobił żaden herb. Taireńscy arystokraci uśmiechali się, i owszem, serdecznie, lecz służyli pomocą Aes Sedai jedynie pod przymusem i żaden nie życzył sobie, by jego nazwisko albo dom łączono z Wieżą.
Elayne z gracją wysiadła z powozu, nie czekając na Nynaeve, i wygładziła swój letni, podróżny płaszcz z niebieskiego sukna — fury i wozy poryły ulice Maule koleinami, a skórzane resory powozu nie były najlepsze. W porównaniu z upałem panującym w Kamieniu bryza, wiejąca ponad wodami Erinin, rzeczywiście wydawała się chłodna. Dziedziczka Tronu nie chciała demonstrować, jak na nią wpłynęła ta pełna niewygód przejażdżka, ale wyprostowawszy się zaczęła masować kłykciami siedzenie.
„Przynajmniej kurzu jest mniej dzięki deszczom, które spadły ubiegłej nocy” — pomyślała.
Podejrzewała, że celowo dano im powóz, w którym nie było zasłon.
Na północ i na południe od miejsca, w którym przystanęła, wrzynały się w rzekę mola podobne do szerokich, kamiennych palców. Powietrze pachniało smołą i powrozami, rybą, przyprawami i oliwą z oliwek, a także rozmaitymi nie zidentyfikowanymi rzeczami, które gniły w wodzie stojącej między filarami pirsów oraz dziwacznymi, podłużnymi owocami żółtawozielonej barwy, których ogromne stosy piętrzyły się przed kamiennym magazynem za jej plecami. Mimo wczesnej pory wszędzie biegali mężczyźni w skórzanych kamizelach nałożonych na koszule bez rękawów, dźwigali wielkie toboły na pochylonych grzbietach albo popychali ręczne wózki ze stosami beczek lub skrzyń. Żaden nie obdarzył jej więcej jak tylko jednym, przelotnym, ponurym spojrzeniem, większość jednak w ogóle nie podnosiła głów. Smutno jej było na to patrzeć.
Taireńscy arystokraci źle się obchodzili z poddanymi, wręcz podle. W Andorze mogłaby się spodziewać radosnych uśmiechów i pełnych szacunku powitań, swobodnie wygłaszanych przez wyprostowanych ludzi, znających nie tylko jej wartość, ale również własną. To niemal wystarczyło, aby pożałowała wyjazdu. Została wychowana, by kierować, a któregoś dnia rządzić dumnym narodem, i czuła, że korci ją, by nauczyć tych ludzi godności. To było jednak zajęcie dla Randa, nie dla niej.
„A jeśli on nie zrobi tego prawidłowo, to odstąpię mu cząstkę swej wiedzy. Większą cząstkę”.
Przynajmniej zaczął, postępując zgodnie z jej radami. Ona natomiast musiała przyznać, że wiedział, jak traktować swych ludzi. Ciekawe może się okazać sprawdzenie po powrocie, czego dokonał.
„O ile będzie po co wracać”.
Z miejsca, gdzie stała, widać było dokładnie kilkanaście statków, za nimi majaczyły dalsze, jednakże jej oczy skupione były na tym jednym kadłubie — zakotwiczony prostopadle przy krańcu mola, przed którym stała, ostrym dziobem wskazywał w górę rzeki. Raker Ludu Morza miał co najmniej sto kroków długości, o połowę większy niż stojący obok niego inny statek, wyposażony był w trzy wielkie maszty górujące nad całą przystanią oraz jeden nieco krótszy na uniesionym od strony rufy pokładzie. Bywała już kiedyś na statkach, ale nigdy na żadnym równie wielkim i nigdy na żadnym, który pływał po morzu. Samo miano właścicieli statku przywodziło na myśl dalekie kraje i cudzoziemskie porty. Atha’an Miere. Lud Morza. Opowieści, które w zamierzeniu miały być egzotyczne, jeśli nie dotyczyły Aielów, zawsze opowiadały o Ludzie Morza.
Z powozu, za jej plecami, wygramoliła się Nynaeve, zawiązując przy szyi tasiemki zielonego płaszcza podróżnego, burczała coś pod nosem, nie wiadomo dokładnie czy do siebie, czy do woźnicy.
— Sponiewierane jak kury podczas burzy! Wytrzepane jak zakurzony dywan! Jak ci się to udało, żeś znalazł każdy najmniejszy wybój i dziurę od samego Kamienia, dobry człowieku? To wymaga prawdziwej wprawy. Szkoda, że nie potrafisz równie sprawnie powodować zaprzęgiem.
Próbował jej pomóc przy wysiadaniu, jego wąska twarz ponura była niczym chmura burzowa, ale odmówiła.
Elayne westchnęła i podwoiła liczbę srebrnych groszy wyjętych z sakiewki.
— Dziękuję, żeś przywiózł nas bezpiecznie i szybko. — Z uśmiechem wcisnęła mu monety do ręki. — Powiedziałyśmy ci, że masz jechać szybko i zrobiłeś to, o co prosiłyśmy. Stan ulic to nie twoja wina i spisałeś się doskonale mimo parszywych warunków.
Woźnica, nie patrząc na monety, wykonał głęboki ukłon, spojrzał z wdzięcznością i wymamrotał:
— Dziękuję ci, moja pani — nie tylko za monety, ale również za grzeczne słowa, nie miała najmniejszych wątpliwości. Przekonała się, że uprzejmość i drobne pochwały są zazwyczaj przyjmowane równie chętnie jak srebro, o ile nie bardziej. Aczkolwiek, rzecz jasna, rzadko kiedy nie doceniano samego srebra.
— Oby Światłość zesłała wam bezpieczną podróż, moja pani — dodał. Nieznaczny błysk w oku, kiedy spojrzał w stronę Nynaeve, mówił jednoznacznie, że to życzenie jest przeznaczone wyłącznie dla Elayne. Nynaeve musiała się dużo jeszcze nauczyć, jeśli chodzi o tolerancję oraz przyzwoite traktowanie innych ludzi; naprawdę było jej to potrzebne.
Kiedy woźnica wypakował z powozu tobołki i podręczne bagaże, a potem zawrócił swój zaprzęg i odjechał, Nynaeve powiedziała ponurym głosem:
— Chyba nie trzeba było tak się znęcać nad tym człowiekiem. Nawet ptak miałby trudności z pokonywaniem tych ulic. W każdym razie nie w powozie. Ale po tych wszystkich podskokach czuję się tak, jakbym tydzień jechała na końskim grzbiecie.
— To nie jego wina, że ciebie bolą... plecy — powiedziała Elayne, uśmiechem maskując uszczypliwość, i wzięła swoje rzeczy.
Nynaeve wybuchła złośliwym śmiechem.
— Przyznałam to, czyż nie? Mam nadzieję, że nie liczysz na to, że pobiegnę za nim i będę przepraszała. Ta garść srebra, którą mu dałaś, winna zaleczyć rany, które wszak nie są śmiertelne. Naprawdę musisz się nauczyć większej ostrożności w gospodarowaniu pieniędzmi, Elayne. Nie dysponujemy teraz całością zasobów finansowych Andoru. Cała rodzina żyłaby wygodnie przez miesiąc z tego, czym obdarowujesz każdego, kto wykonuje dla ciebie wcześniej już opłaconą pracę.
Elayne obdarzyła ją oburzonym spojrzeniem — Nynaeve chyba zawsze się wydawało, że jeśli nie istnieje jakiś specyficzny powód, by było inaczej, to powinny żyć gorzej od służby, choć przecież było to myślenie dokładnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem — ale przyjaciółka wyraźnie nie zauważyła tej miny, która zawsze zmuszała członków Gwardii Królewskiej do stawania na palcach. Zamiast tego podźwignęła tobołki i wypchane sukienne torby, po czym skręciła w stronę przystani.
— Przynajmniej podróż statkiem będzie wygodniejsza. Wchodzimy na pokład?
Kiedy brnęły po molo, lawirując między zapracowanymi mężczyznami, stosami beczek i wózkami pełnymi towarów, Elayne powiedziała:
— Nynaeve, ci z Ludu Morza mogą się okazać bardzo drażliwi, dopóki cię bliżej nie poznają, tak mnie przynajmniej uczono. Myślisz, że mogłabyś postarać się być bardziej...?
— Bardziej jaka?
— Taktowna, Nynaeve. — Elayne zgubiła krok, ponieważ ktoś splunął prosto pod jej nogi. Trudno było stwierdzić, który to zrobił: kiedy się rozejrzała, wszyscy mieli pochylone głowy i na pozór ciężko pracowali. Złe traktowanie przez Wysokich Lordów czy nie, już ona by powiedziała winowajcy, gdyby go znalazła, kilka ostrych słów, których tak łatwo by nie zapomniał. — Mogłabyś się postarać choć raz być taktowną.
— Oczywiście. — Nynaeve weszła między liny barierek trapu rakera. — Jeśli nie będą mną zanadto kołysać.
Pierwszym spostrzeżeniem Elayne po wejściu na pokład było to, że wydaje się on niezwykle wąski, a jednocześnie długi, prawdę powiedziawszy, słabo się znała na statkach, ale dla niej ten wyglądał jak ogromny splinter.
„Światłości, to coś, mimo że takie duże, będzie kolebało gorzej niż powóz”.
Druga myśl dotyczyła załogi. Słyszała różne rzeczy o Atha’an Miere, ale nigdy dotąd ich nie widziała. Nawet opowieści niewiele tak naprawdę mówiły. Tajemniczy naród, niemal jak Aielowie, który trzymał się swoich. Jedynie ziemie za Pustkowiem mogły być dziwniejsze, a powszechnie wiedziano o nich tyle tylko, że to właśnie stamtąd Lud Morza sprowadza kość słoniową i jedwab.
Ci Atha’an Miere byli ciemni, bosi, mieli nagie torsy, gładko wygolone twarze, proste, czarne włosy i pokryte tatuażami ręce, poruszali się z wprawą ludzi, którzy znają swoje zadania tak dobrze, że nie muszą całkowicie się na nich koncentrować, a jednak czynią tak mimo wszystko. Ich ruchom towarzyszyła swoista, płynna gracja, tak jakby na nieruchomym statku wciąż czuli kołysanie fal. Większość nosiła złote albo srebrne łańcuchy na szyjach, a także kółka w uszach, czasami po dwa lub trzy, niektóre wysadzane wypolerowanymi kamieniami.
W skład załogi wchodziły również kobiety, i na dodatek dorównywały liczbą mężczyznom, razem z nimi ciągnęły powrozy i zwijały liny, podobnie wytatuowanymi rękoma, w takich samych workowatych, przy kostkach rozciętych spodniach z ciemnego, zatłuszczonego sukna, podtrzymywanych kolorowymi, wąskimi szarfami. Oprócz tego nosiły również luźne, kolorowe bluzy, uszyte z jaskrawych czerwieni, błękitów i zieleni, miały też co najmniej tyle samo ozdób — łańcuchów i kolczyków — co mężczyźni. Były wśród nich, jak zauważyła Elayne, przeżywając lekki szok, dwie albo trzy kobiety z kółkami w nosie.
Gracją ruchów kobiety prześcigały jeszcze wdzięk mężczyzn, Elayne przypomniała sobie niektóre historie, które usłyszała w dzieciństwie, a których słuchać jej nie było wolno. Kobiety z Atha’an Miere, zgodnie z tymi opowieściami, stanowiły wcielenie piękna i powabu, toteż uganiali się za nimi wszyscy mężczyźni. Kobiety z tego statku nie były wcale piękniejsze od innych, ale kiedy tak przypatrywała się ich ruchom, gotowa była dać wiarę tym opowieściom.
Dwie kobiety, stojące na uniesionym pokładzie rufy, najwyraźniej nie zaliczały się do zwykłych członków załogi. Niby też miały bose stopy, a ich ubrania nie różniły się od innych krojem, jednakże jedna odziana była od stóp do głów w niebieski, brokatowy jedwab, druga natomiast w zielony. Starsza, ta w zieleni, nosiła po cztery złote kółka w uszach i jedno w lewym skrzydełku nosa, wszystkie zaś tak wytoczone, że iskrzyły się w porannym słońcu. Od maleńkiego kółka w nosie do jednego z kolczyków biegł cienki łańcuszek, na którym dyndał rząd drobnych złotych wisiorków, a na jednym z łańcuchów oplatających szyję wisiało złote, ażurowe puzderko o koronkowych ściankach. Co jakiś czas przykładała je do nosa i coś wąchała. Druga kobieta, ta wyższa, miała w sumie tylko sześć kolczyków i mniej wisiorków. Ażurowe puzderko, pełniące podobne funkcje jak u pierwszej, było wykute równie misternie. Zaiste, bardzo egzotyczne. Elayne skrzywiła się, myśląc o kółkach w nosie. I ten łańcuszek!
Coś cudacznego na rufie przykuło jej uwagę, ale z początku nie potrafiła powiedzieć cóż to takiego. Zorientowała się dopiero po dłuższej chwili. Przy sterze nie było rumpla. Za plecami kobiet stało coś w rodzaju koła ze szprychami, przymocowane tak, by nie mogło się obracać, ale brakowało rumpla.
„To jak one sterują?”
Najmniejsza rzeczna łódka, jaką widziała, miała rumpel. Na wszystkich innych statkach, stojących w sąsiednich dokach, były również rumple. Coraz bardziej tajemniczy okazuje się ten Lud Morza.
— Przypomnij sobie, co ci powiedziała Moiraine — ostrzegła, kiedy zbliżały się do rufy. Nie było tego wiele, nawet Aes Sedai nie wiedziały dużo o Atha’an Miere. Moiraine nauczyła je jednak odpowiednich sformułowań, którymi należało się posługiwać, aby nie zostać posądzoną o brak dobrych manier. — I pamiętaj, bądź taktowna — dodała stanowczym szeptem.
— Będę pamiętała — odparła ostro Nynaeve. — Potrafię być taktowna.
Elayne całym sercem pragnęła, by była to prawda.
Dwie kobiety z Ludu Morza czekały na nie na szczycie schodów — drabiny, przypomniała sobie Elayne, mimo że były to jednak schody. Nie pojmowała, dlaczego na statkach muszą obowiązywać inne nazwy na rzeczy powszechnego użytku. Podłoga to podłoga, w stodole, gospodzie albo pałacu. Dlaczego nie na statku? Obie kobiety spowijała chmura perfum, z lekka piżmowa woń, która biła od tych koronkowych, złotych puzderek. Tatuaże na ich rękach przedstawiały gwiazdy i morskie ptaki otoczone spiralami i stylizowanymi falami.
Nynaeve skłoniła głowę.
— Jestem Nynaeve al’Meara, Aes Sedai z Zielonych Ajah. Poszukuję Mistrzyni Żeglugi tego statku i proszę o przewóz, jeśli to miłe Światłości. To moja towarzyszka i przyjaciółka, Elayne Trakand, również Aes Sedai z Zielonych Ajah. Oby Światłość opromieniła was i wasz statek, a także zesłała wiatry, które nadadzą wam chyżość.
Było to nieomal zgodne z instrukcjami Moiraine. Nie to o Aes Sedai z Zielonych Ajah — Moiraine scedowała to jakby na nie, w odróżnieniu od pozostałych rzeczy; ją samą zresztą nieco rozbawił ten wybór — lecz cała reszta.
Starsza kobieta, z siwymi pasmami na czarnych skroniach i drobniutkimi zmarszczkami w kącikach wielkich, brązowych oczu, równie ceremonialnie skłoniła głowę. Zdawała się jednak szacować je od stóp do głów, szczególnie pierścień z Wielkim Wężem, który obie nosiły na prawych dłoniach.
— Jestem Coine din Jubai Dzikie Wiatry, Mistrzyni Żeglugi „Tańczącego po Falach”. To jest Jorin din Jubai Białe Skrzydło, moja siostra krwi i Poszukiwaczka Wiatrów „Tańczącego po Falach”. Przewóz jest być może osiągalny, jeśli to miłe Światłości. Oby Światłość opromieniła was i dopilnowała, byście bezpiecznie dotrwały do końca podróży.
To, że obydwie są siostrami, stanowiło niespodziankę. Elayne widziała podobieństwo, lecz Jorin wyglądała na znacznie młodszą. Żałowała, że Poszukiwaczka Wiatrów nie jest tą, z którą winny omawiać sprawy, bo niby obie kobiety zachowywały tę samą powściągliwość, lecz Poszukiwaczka Wiatrów przypominała jej czymś Aviendhę. Był to, rzecz jasna, absurd. Te kobiety nie przewyższały jej wzrostem, karnacją nie mogły się bardziej różnić od kobiet Aielów, a jedyną broń, jaką przy nich dostrzegła, był krótki nóż zatknięty za szarfę, z wyglądu bardzo fachowo wykonany, mimo rzeźbień i złotych intarsji na rękojeści. Elayne jednak nie mogła się wyzbyć wrażenia pewnego podobieństwa między Jorin i Aviendhą.
— Porozmawiajmy zatem, Mistrzyni Żeglugi, jeśli jest ci to miłe — powiedziała Nynaeve, stosując formułę Moiraine — o żeglowaniu i portach oraz o przewozie, który jest formą daru. — Według Moiraine Lud Morza nie pobierał opłaty za tę usługę, był to dar, który jakby całkowicie przypadkowo wymieniano później na inny, o identycznej wartości.
Coine odwróciła wzrok, patrząc w stronę Kamienia i białego sztandaru, który nad nim powiewał.
— Porozmawiamy w mojej kajucie, Aes Sedai, jeśli jest wam to miłe. — Gestem ręki wskazała otwarty luk za dziwnym kołem. — Witajcie na moim statku i oby towarzyszyła wam łaska Światłości, dopóki nie opuścicie jego pokładu.
Kolejna wąska drabina — klatka schodowa — wiodła do schludnej izby, znacznie większej i wyższej niż Elayne się spodziewała na podstawie jej spostrzeżeń z mniejszych statków, z oknami wychodzącymi na rufę i lampami zawieszonymi na ścianach. Niemal wszystko w tej izbie wyglądało, jakby przymocowane zostało na stałe, z wyjątkiem kilku polakierowanych skrzyń rozmaitych rozmiarów. Łóżko, ustawione pod oknami, było duże i niskie, a przez środek izby biegł wąski stół otoczony fotelami.
Pomieszczenie było bardzo schludne, wrażenie to wywoływała zapewne stosunkowo skromna liczba zgromadzonych w nim drobnych przedmiotów. Na stole leżały zrolowane mapy, na zabezpieczonych poręczami półkach stało kilka wyrzeźbionych z kości słoniowej zwierząt, na hakach wystających ze ścian spoczywało kilka nagich mieczy o różnych kształtach, wśród nich takie, jakich Elayne nigdy w życiu nie widziała. Z belki nad łóżkiem zwisał mosiężny gong o dziwnym kwadratowym kształcie, natomiast na prawo od okien wychodzących na rufę, jakby na honorowym miejscu, stała pozbawiona rysów, drewniana głowa w hełnie podobnym do głowy jakiegoś monstrualnego owada, polakierowanym na czerwono i zielono, z obu stron ozdobionym wąskimi, białymi pióropuszami, z których jeden był złamany.
Elayne rozpoznała ten hełm.
— Seanchanie — jęknęła, zanim zdążyła pomyśleć.
Nynaeve spojrzała na nią z irytacją, zupełnie zresztą zasłużenie, uzgodniły bowiem, że będzie bardziej stosowne, jeśli Nynaeve, jako starsza, będzie przemawiała w imieniu ich obu.
Coine i Jorin wymieniły nieodgadnione spojrzenia.
— Słyszałyście o nich? — spytała Mistrzyni Żeglugi. — No przecież. Po Aes Sedai należy oczekiwać, że będą wiedziały takie rzeczy. My, z dalekiego wschodu, słyszymy wiele historii, ale nawet te najprawdziwsze nie zawierają w połowie prawdy.
Elayne wiedziała, że powinna na tym poprzestać, ale wrodzona ciekawość sprawiła, iż nie potrafiła powściągnąć języka.
— Czy mogę wiedzieć, w jaki sposób weszłyście w posiadanie tego hełmu?
— W zeszłym roku „Tańczący po Falach” napotkał seanchański statek — odparła Coine. — Seanchanie chcieli go zdobyć, ale nie dałam za wygraną. — Lekko wzruszyła ramionami. — Zatrzymałam ten hełm na pamiątkę, Seanchan zaś pochłonęło morze, oby Światłość była litościwa dla wszystkich, którzy żeglują. Już nigdy więcej nie zbliżę się do statku z żebrowanymi żaglami.
— Miałaś szczęście — odparła zwięźle Nynaeve. — Seanchanie biorą do niewoli kobiety, które potrafią przenosić Moc, i posługują się nimi jako bronią. Gdyby taką wówczas mieli na tym statku, żałowałabyś, że go w ogóle zobaczyłaś.
Elayne rzuciła jej krzywe spojrzenie, ale już było za późno. Nie umiała stwierdzić, czy ton Nynaeve obraził kobiety z Ludu Morza. Twarze obu zachowały ten sam obojętny wyraz, ale Elayne zaczynała sobie uświadamiać, że one nie zdradzają się ze swoimi emocjami, w każdym razie wobec obcych.
— Porozmawiajmy o przewozie — powiedziała Coine. — Jeśli to miłe Światłości, możemy zawitać wszędzie tam, gdzie chcecie. Wszystko jest możliwe w Światłości. Usiądźmy.
Krzesła ustawione dookoła stołu nie dały się odsunąć, zarówno one, jak i stół były na stałe przymocowane do podłogi-pokładu. Natomiast poręcze rozsuwały się niczym skrzydła bramy i wskakiwały z powrotem na miejsce, kiedy już się usiadło. Ten wystrój zdawał się potwierdzać szczególne upodobania Elayne do podnoszenia się i opadania. Rzecz jasna, bardzo dobrze z tym sobie teraz radziła, ale gwałtowne kołysanie łodzi wprawiło żołądek Nynaeve w podskoki. Na oceanie musi być jeszcze gorzej niż na rzece, jakkolwiek by zapalczywy wiał wiatr, a im gorzej z żołądkiem Nynaeve, tym gorzej z jej usposobieniem. Nynaeve, cierpiąca na nudności i jednocześnie wyjątkowo rozwścieczona — Elayne doświadczyła niewiele rzeczy bardziej strasznych.
Posadzono je obie z jednej strony stołu, Mistrzyni Żeglugi i Poszukiwaczka Wiatru usiadły na jego końcach. Z początku wyglądało to dziwnie, po chwili pojęła, że gdy ona i Nynaeve będą patrzeć na tę, która akurat mówi, to druga będzie mogła obserwować je bez przeszkód.
„Czy one zawsze tak traktują pasażerów, czy też tylko z nami się tak obchodzą, ponieważ jesteśmy Aes Sedai? Cóż, ponieważ myślą, iż nimi jesteśmy”.
Było to ostrzeżenie. Nie wszystko okaże się proste w przypadku tych ludzi, wbrew temu, na co liczyły. Miała nadzieję, że Nynaeve to spostrzegła.
Elayne nie zauważyła, by któraś wydała jakieś rozkazy, ale pojawiła się szczupła, młoda kobieta, z pojedynczymi kolczykami w uszach, która przyniosła tacę z kwadratowym białym dzbankiem z mosiężnym uchwytem oraz dużymi filiżankami bez uszek. Nie zostały wykonane z porcelany Ludu Morza, jak można było się spodziewać, lecz z grubego fajansu. Mniejsze prawdopodobieństwo, że się stłuką pyry gorszej pogodzie, stwierdziła ponuro. Jej uwagę przykuła jednak przede wszystkim owa młoda kobieta. Była do pasa naga, podobnie jak mężczyźni na pokładzie. Bardzo umiejętnie ukryła wstrząs, tak jej się przynajmniej wydawało, ale Nynaeve głośno pociągnęła nosem.
Mistrzyni Żeglugi czekała, dopóki dziewczyna nie skończy nalewać herbaty, tak mocnej, że aż czarnej, a potem powiedziała:
— Czyżbyśmy już odbili od brzegu, Dorele, a ja nie zwróciłam na to uwagi? Czy w zasięgu wzroku nie ma żadnego lądu?
Szczupła kobieta zaczerwieniła się raptownie.
— Widać ląd, Mistrzyni — wyszeptała żałośnie.
Coine pokiwała głową.
— Dopóki wszelki ląd nie zniknie z zasięgu wzroku i dopóki żaden się nie pojawi przez jeden cały dzień, będziesz szorowała zęzę, gdzie ubiór stanowi zawadę. Możesz odejść.
— Tak, Mistrzyni — odparła dziewczyna, jeszcze bardziej żałośnie. Odwróciła się i ze zniechęceniem rozwiązując swą szarfę, wyszła przez drzwi w przeciwległym krańcu izby.
— Poczęstujcie się herbatą, jeśli to jest wam miłe — powiedziała Mistrzyni Żeglugi — abyśmy mogły porozmawiać w spokoju. — Upiła łyk ze swej filiżanki i ciągnęła dalej, podczas gdy Elayne i Nynaeve kosztowały swojej. — Proszę, abyście darowały wszelkie urazy, Aes Sedai. To pierwsza podróż Dorele, wyjąwszy wyspy. Młodzi często zapominają o obyczajach przykutych do brzegu. Ukaram ją surowiej, jeśli uważacie, że uczyniono wam afront.
— Nie ma takiej potrzeby — pośpiesznie zapewniła Elayne, korzystając z wymówki, by móc odstawić herbatę. Herbata była jeszcze mocniejsza, niż na to wyglądała, bardzo gorąca, gorzka, bez odrobiny cukru. — Doprawdy, wcale nie jesteśmy obrażone. Wśród różnych ludów obowiązują różne obyczaje.
„Światłości, nie zsyłaj zbyt wielu tak odmiennych jak ten! Światłości, a jeśli oni nie noszą zupełnie żadnych ubrań, kiedy są na morzu? Światłości!”
— Tylko głupi człowiek obraża się z powodu obyczajów odmiennych od własnych.
Nynaeve obdarzyła ją zimnym spojrzeniem, dość zuchwałym jak na Aes Sedai, którą udawała, i pociągnęła spory łyk ze swojej filiżanki. Powiedziała jedynie:
— Proszę, nie myśl już o tym.
Nie wiadomo, czy skierowała tę uwagę do Elayne, czy do kobiety z Ludu Morza.
— A zatem porozmawiamy o przewozie, jeśli jest wam to miłe — powiedziała Coine. — Do jakiego portu życzycie sobie żeglować?
— Tanchico — odparła Nynaeve, nieco gorliwiej niż powinna. — Wiem, że może wcale nie chcecie tam płynąć, ale my musimy znaleźć się tam jak najszybciej, tak szybko jak potrafi tylko raker, i to w miarę możliwości bez zatrzymywania się. Proponuję ten skromny podarunek za niedogodności, jakie może spowodować nasza prośba. — Z mieszka przy pasie wyjęła skrawek papieru i rozwinąwszy go, popchnęła przez stół w stronę Mistrzyni Żeglugi.
Moiraine dała go im, razem z drugim takim samym. Były to listy kredytowe, które pozwalały okazicielowi pobrać do trzech tysięcy złotych koron od bankierów i lichwiarzy w najróżniejszych miastach, z których raczej żaden nie wiedział, że dysponuje pieniędzmi Białej Wieży. Kiedy zapoznały się z jego treścią, Elayne wybałuszyła oczy na widok tej kwoty — Nynaeve otwarcie rozdziawiła usta — Moiraine jednak powiedziała, że mogą być potrzebne, szczególnie jeśli Mistrzyni Żeglugi miała ominąć określone porty.
Coine dotknęła listu kredytowego jednym palcem, przeczytała.
— Kwota ogromna jak na podarunek za przewóz — mruknęła — nawet jeśli wziąć pod uwagę, że prosicie o zmianę moich planów żeglugi. Jestem teraz jeszcze bardziej zdziwiona niż przedtem. Wiecie, że niezmiernie rzadko zabieramy Aes Sedai na nasze statki. Bardzo rzadko. Z wszystkich, którzy proszą o przewóz, jedynie Aes Sedai mogą spotkać się z odmową i prawie zawsze się z nią spotykają. Tak było od pierwszego dnia pierwszego rejsu i Aes Sedai o tym wiedzą, więc prawie nigdy nie proszą. — Patrzyła na swoją filiżankę, nie na nie, Elayne natomiast spojrzała w przeciwną stronę i przyłapała Poszukiwaczkę Wiatru na przyglądaniu się ich dłoniom, ułożonym na stole. Nie, ich pierścieniom.
Moiraine nawet im o tym nie wspomniała. Wskazała im rakera jako najszybszy z dostępnych statków i zachęciła, by z niego skorzystały. Z drugiej strony jednak wyposażyła je w te listy kredytowe, które zapewne wystarczyłyby na kupno całej floty takich statków. Cóż, w każdym razie kilku.
„Bo wiedziała, że będzie trzeba je przekupić aż tak wysoką sumą, by nas zabrały?”
Tylko po co jej te sekrety? Głupie pytanie: Moiraine zawsze miała swoje sekrety. Tylko po co marnować ich czas?
— Czy to znaczy, że nie chcecie nas przewieźć? — Nynaeve porzuciła takt na rzecz bezczelności. — Skoro nie zabieracie Aes Sedai, to po co sprowadziłyście nas tu na dół? Dlaczego nie powiedziałyście nam tego na pokładzie, wtedy wszystko trwałoby krócej?
Mistrzyni Żeglugi odpięła jedną z poręczy fotela, wstała i podeszła do okna, by wyjrzeć przez nie na Kamień. Kolczyki i wisiorki na lewym policzku lśniły w świetle wschodzącego słońca.
— Słyszałam, że on potrafi władać Jedyną Mocą i że dzierży Miecz Którego Nie Można Dotknąć. Na jego wezwanie przybyli zza Muru Smoka Aielowie, widziałam kilku na ulicach, a powiadają, że w Kamieniu ich pełno. Kamień Łzy padł i wybuchła wojna między narodami. Ci, którzy niegdyś panowali, powrócili i za pierwszym razem ich odparto. Proroctwo się spełnia.
Nynaeve wyglądała na równie skonfundowaną nagłą zmianą tematu jak Elayne.
— Proroctwa Smoka? — spytała po chwili Elayne. — Tak, one się spełniają. On jest Smokiem Odrodzonym, Mistrzyni.
„On jest upartym mężczyzną, który skrywa swe uczucia tak głęboko, że nie mogę się ich doszukać, taki właśnie jest!”
Coine odwróciła się.
— Nie Proroctwa Smoka, Aes Sedai. Proroctwo Jendai, proroctwo Coramoora. On nie jest tym, na którego czekacie i który was zatrważa, lecz tym, którego my szukamy, zwiastunem nowego Wieku. Podczas Pęknięcia Świata nasi przodkowie schronili się na morzu, a tymczasem ląd piętrzył się i łamał, niczym fale w czasie sztormu. Ponoć nie znali się zupełnie na statkach, na których ratowali się ucieczką, ale towarzyszyła im Światłość i przeżyli. Więcej nie zobaczyli lądu, dopóki ten ponownie nie znieruchomiał, a wiele rzeczy nie uległo zmianie. Wszystko, cały świat dryfował na wodach i wiatrach. To były lata, które nastąpiły zaraz po pierwszym wygłoszeniu Proroctwa Jendai. My musimy wędrować po wodach dopóty, dopóki Coramoor nie powróci, i służyć mu, kiedy nadejdzie.
— Jesteśmy przykuci do morza, w naszych żyłach płynie słona woda. Większość nas nie postawiła stopy na lądzie, chyba że podczas oczekiwania na kolejny statek, na kolejny rejs. Silni mężczyźni płaczą, gdy przychodzi im służyć na lądzie. Kobiety wchodzą z lądu na statek, by rodzić dzieci — do łodzi, jeśli na podorędziu nie ma nic większego — my bowiem musimy rodzić się na wodzie, tak samo jak musimy na niej umierać i wracać do niej po śmierci.
— Proroctwo się spełnia. On jest Coramoorem. Aes Sedai mu służą. Stanowicie tego dowód, bo jesteście tutaj, w tym mieście. O tym też mówi Proroctwo. „Jego imię skruszy Białą Wieżę, a Aes Sedai uklękną, by myć mu stopy i suszyć je swymi włosami”.
— Będziecie musiały długo czekać, jeśli się spodziewacie, że umyję stopy jakiemukolwiek mężczyźnie — powiedziała z przekąsem Nynaeve. — Co to ma wspólnego z naszą podróżą i przewozem? Zabieracie nas czy nie?
Elayne cała się skurczyła, ale Mistrzyni Żeglugi odpowiedziała równie bezpośrednio.
— Dlaczego chcecie płynąć do Tanchico? Nieciekawy to teraz port. Dokowałam tam ubiegłej zimy. Ludzie z wybrzeża tłoczyli się na moim pokładzie w poszukiwaniu możliwości wyjazdu dokądkolwiek. Nie obchodziło ich, dokąd popłyną, byle daleko od Tanchico. Nie sądzę, by sytuacja się poprawiła.
— Zawsze tak wypytujesz pasażerów? — spytała Nynaeve. — Zaoferowałam ci dość, byś mogła kupić wieś. Dwie wsie! Wymień swoją cenę, jeśli chcesz więcej.
— Nie cenę — syknęła jej do ucha Elayne. — Podarunek!
Coine nie dała po sobie poznać, czy czuje się obrażona albo czy w ogóle to usłyszała.
— Dlaczego?
Nynaeve szarpnęła swój warkocz, ale Elayne położyła jej dłoń na ramieniu. Zdecydowały, że niektóre sekrety zachowają dla siebie, z pewnością jednak dość się już dowiedziały, odkąd usiadły w tej izbie, by móc zmienić wcześniejsze postanowienia. Jest czas na tajemnice i jest czas na prawdę.
— Ścigamy Czarne Ajah, Mistrzyni. Uważamy, że w Tanchico jest ich kilka. — Ze spokojem wytrzymała wściekły wzrok Nynaeve. — Musimy je odszukać, bo inaczej mogą skrzywdzić... Smoka Odrodzonego. Coramoora.
— Oby Światłość pozwoliła nam dopłynąć bezpiecznie do portu — powiedziała zduszonym głosem Poszukiwaczka Wiatru. Ełayne popatrzyła na nią ze zdziwieniem, odezwała się bowiem po raz pierwszy. Jorin, krzywiąc się i nie patrząc na nikogo, mówiła dalej do Mistrzyni Żeglugi. — Możemy je zabrać, moja siostro. Musimy.
Coine pokiwała głową.
Elayne wymieniła spojrzenia z Nynaeve i w oczach przyjaciółki zobaczyła odbicie własnych pytań. Dlaczego zdecydowała Poszukiwaczka Wiatru? Dlaczego nie Mistrzyni Żeglugi? To ona była kapitanem, niezależnie od tytułu. Przynajmniej miały zapewniony przewóz.
„Za ile? — zastanawiała się Elayne. — Za jak duży podarunek?”
Pożałowała, że Nynaeve zdradziła, iż mają więcej, niż opiewał ten jeden list kredytowy.
„A ona mnie oskarża o szafowanie złotem na lewo i prawo”.
Otworzyły się drzwi i do izby wszedł barczysty, siwowłosy mężczyzna, ubrany w luźne spodnie z zielonego jedwabiu i szeroką szarfę, miętosił w ręku zwój papierów. Każde ucho dekorowały cztery złote kółka, na szyi wisiały trzy ciężkie, złote łańcuchy, w tym jeden z pachnącym puzderkiem. Długa, wypukła blizna na policzku i dwa zakrzywione noże zatknięte za szarfę przydawały mu swoistej grozy. Przymocował sobie za uszami dziwaczną konstrukcję z drutu, która podtrzymywała przed jego oczyma przezroczyste soczewki. Lud Morza wytwarzał, gdzieś na swoich wyspach, najlepsze szkła powiększające, soczewki do skupiania promieni słonecznych i temu podobne, ale takiego przyrządu Elayne nigdy nie widziała. Popatrzył przez soczewki na papiery i zaczął mówić, nie podnosząc wzroku.
— Coine, ten dureń chce ze mną wymienić pięćset futer śnieżnego lisa z Kandoru za te trzysta małych beczułek z tytoniem z Dwu Rzek, które zdobyłem w Ebou Dar. Pięćset! Może je odebrać jeszcze przed południem. — Podniósł wzrok i drgnął nerwowo. — Wybacz mi, moja żono. Nie wiedziałem, że masz gości. Oby Światłość towarzyszyła wam wszystkim.
— Przed południem, mój mężu — odparła Coine — wypływam w dół rzeki. Przed zmrokiem będę na pełnym morzu.
Zesztywniał.
— Nadal jestem Mistrzem Cargo, żono, czy może moje miejsce zostało zajęte, kiedy nie widziałem?
— Jesteś Mistrzem Cargo, mężu, ale trzeba teraz wstrzymać wszelką wymianę towarów i rozpocząć przygotowania do podróży. Żeglujemy do Tanchico.
— Tanchico! — Zmiął papiery w garści i opanował się z najwyższym trudem. — Żono, nie! Powiedziałaś, że następnym portem jest Mayene, a potem Shara, na wschodzie. Dokonywałem już wymian, mając to na uwadze. Shara, Mistrzyni, nie Tarabon. To, co mam w swych ładowniach, nie zda się na wiele w Tanchico. Być może na nic! Czy mogę spytać, czemuż to muszę zaniechać realizacji swoich planów, rujnując tym „Tańczącego po Falach”?
Coine zawahała się, a kiedy przemówiła, jej głos nadal brzmiał ceremonialnie.
— Jestem Mistrzynią Żeglugi, mój mężu. „Tańczący po Falach” żegluje tak, jak ja powiem. Na razie to musi wystarczyć.
— Skoro tak mówisz, Mistrzyni Żeglugi – wychrypiał — tak musi być. — Przyłożył dłoń do serca — Elayne miała wrażenie, że Coine się wzdrygnęła — i wyszedł na palcach, sztywny jak maszt.
— Muszę mu to wynagrodzić — mruknęła cicho Coine, wpatrując się w drzwi. — Naturalnie nagradzanie go jest przyjemne. Zazwyczaj. Oddał mi honory jak chłopiec pokładowy, siostro.
— Przykro nam, że stałyśmy się przyczyną waszych kłopotów, Mistrzyni — powiedziała ostrożnie Elayne. — I przykro nam, że byłyśmy tego świadkami. Jeśli spowodowałyśmy czyjeś zażenowanie, to proszę, przyjmij nasze przeprosiny.
— Zażenowanie? — Głos Coine wskazywał, że jest zdziwiona. — Aes Sedai, jestem Mistrzynią Żeglugi. Wątpię, czy wasza obecność zawstydziła Torama, a ja nie przepraszałabym go, gdyby tak było. On kieruje wymianą, ale to ja jestem Mistrzynią Żeglugi. Muszę mu to wynagrodzić — a to nie będzie łatwe, jako że winnam nadal trzymać przyczynę w tajemnicy — ponieważ on ma rację, a ja nie potrafiłam myśleć dostatecznie szybko, by podać mu jakiś przekonujący powód. Tę bliznę na twarzy zdobył podczas oczyszczania pokładu „Tańczącego po Falach” z Seanchan. Ma jeszcze starsze blizny, zdobyte podczas obrony mego statku, a mnie wystarczy tylko wyciągać rękę po złoto zarobione przez niego dzięki wymianie. Muszę mu wynagrodzić te rzeczy, których nie mogę mu powiedzieć, zasłużył sobie bowiem na tę wiedzę.
— Nie rozumiem — rzekła Nynaeve. — Rzecz jasna, poprosimy was o zachowanie sprawy Czarnych Ajah w tajemnicy... — obrzuciła Elayne twardym spojrzeniem, takim, które obiecywało ostre słowa, gdy już zostaną same; Elayne na tę okazję przygotowała już kilka własnych uwag, na temat znaczenia taktu — ...ale z pewnością trzy tysiące koron to wystarczający powód, by zabrać nas do Tanchico.
— Muszę zachować wasz status w tajemnicy, Aes Sedai. Nikt nie powinien się dowiedzieć, kim jesteście i w jakim celu podróżujecie. Wielu członków mojej załogi uważa, że Aes Sedai przynoszą pecha. Gdyby wiedzieli, że nie tylko wiozą Aes Sedai, ale również płyną w stronę portu, gdzie inne Aes Sedai mogą służyć Ojcu Sztormów... Oby łaska Światłości sprawiła, by nikt akurat nie znajdował się w pobliżu, gdy na pokładzie zwróciłam się do was pełnym tytułem. Czy poczujecie się urażone, jeśli poproszę, byście przebywały pod pokładem tak często, jak się tylko da, a na pokładzie zaś nie nosiły waszych pierścieni?
Zamiast odpowiedzi Nynaeve zdjęła z palca pierścień z Wielkim Wężem i wrzuciła go do swej sakwy. Elayne zrobiła to samo, z nieco większymi oporami — sprawiało jej przyjemność, gdy ludzie patrzyli na ten pierścień. Nie całkiem wierząc, że w tym momencie Nynaeve została jeszcze w zapasie choć odrobina dyplomacji, odezwała się, nim zdążyła to zrobić przyjaciółka.
— Mistrzyni, zaoferowałyśmy ci podarunek za przewóz, jeśli jest ci on miły. Jeśli nie jest, to czy wolno mi spytać, cóż innego można ci zaofiarować?
Coine wróciła do stołu, by ponownie popatrzeć na list kredytowy, po czym popchnęła go w stronę Nynaeve.
— Robię to dla Coramoora. Dopilnuję, byście wysiadły tam, gdzie chcecie, jeśli to miłe Światłości. Tak się stanie. — Dotknęła ust palcami prawej dłoni. — Umowa stoi, pod Światłością.
Jorin wydała jakiś stłumiony odgłos.
— Siostro moja, czy jakikolwiek Mistrz Cargo zbuntował się kiedyś przeciwko swej Mistrzyni Żeglugi?
Coine zmierzyła ją obojętnym spojrzeniem.
— Wyłożę podarunek za przewóz z mojej własnej skrzyni. A jeśli Toram kiedykolwiek o tym usłyszy, moja siostro, to wpakuję cię do zęzy razem z Dorele. Na przykład jako balast.
Poszukiwaczka Wiatru roześmiała się w głos potwierdzając, że obie kobiety z Ludu Morza rezygnują z ceremonialnego tonu.
— A zatem następnym portem będzie Chachin, moja siostro, albo Caemlyn, beze mnie bowiem nigdy nie umiałabyś znaleźć wody.
Mistrzyni Żeglugi zwróciła się z wyraźnym żalem do Elayne i Nynaeve.
— Aes Sedai, jako że służycie Coramoorowi, zgodnie z nakazami przyzwoitości, winnam was uczcić jak Mistrzynię Żeglugi i Poszukiwaczkę Wiatru z innego statku. Powinnyśmy odbyć wspólną kąpiel, a potem napić się wina z miodem, opowiadając sobie historie, które wywołują śmiech i płacz. Ja jednak muszę się przygotować do żeglugi i...
Nagle, jakby chcąc od razu sprostać swej nazwie, „Tańczący po Falach” uniósł się, podrygując i uderzając o nabrzeże. Elayne, uwięziona w krześle o dziwnej konstrukcji, w miarę jak wstrząsy nie ustawały, powoli zaczynała wątpić, czy to rzeczywiście lepsze, niż zwykły upadek na pokład.
A potem, nareszcie, wszystko się skończyło, huśtanie powoli stawało się coraz łagodniejsze, Coine podniosła się i pomknęła do drabiny; tuż za nią Jorin, wykrzykując już rozkazy, by sprawdzono uszkodzenia kadłuba.