Verin sama wzięła Steppera za wodze i poprowadziła do stajni gospody „Winna Jagoda”, tłum rozstępował się, by ją przepuścić, po chwili jednak ludzie z powrotem tłoczyli się jeden przez drugiego. Dannil oraz pozostali chłopcy przepychali się przez ciżbę, pieszo lub konno, otoczeni grupkami swoich krewnych. Mimo iż byli niepomiernie zdumieni zmianami, jakie zaszły w Polu Emonda, zachowywali się dumnie. Ci, którzy utykali, nie chcieli wesprzeć się na podtrzymujących ich ramionach, jadący konno prostowali się w siodłach — wszak przecież walczyli z trollokami, a teraz powrócili do domu. Kobiety wyciągały ręce, by dosięgnąć swych synów, kuzynów i wnuków, często mając łzy w oczach, a ich stłumione lamenty zlewały się w cichy, zbolały szmer. Mężczyźni o nieustępliwych oczach próbowali skrywać swe obawy za pełnymi godności uśmiechami, poklepując chłopców po ramionach i wyrażając zdumienie na widok ich świeżo zapuszczonych bród, jednakże często ich szorstkie uściski w istocie zamieniały się w ramię, podane, by się na nim wesprzeć. Znajome dziewczęta tłoczyły się wśród pocałunków i głośnego szlochania, wyrażającego na równi szczęście jak i współczucie, a maleńcy braciszkowie i siostrzyczki wahali się pomiędzy paroksyzmem płaczu a wczepieniem z szeroko rozwartymi zdziwieniem oczami w brata, którego najwyraźniej wszyscy wkoło uważali za bohatera.
Były też inne głosy, których Perrin wolałby nie słyszeć.
— Gdzie jest Kenley? — Pani Ahan była przystojną kobietą, z nielicznymi pasmami siwizny w czarnym warkoczu, ale na jej twarzy gościł pełen przestrachu grymas, w miarę jak spoglądała w kolejne twarze, i kolejne oczy odwracały się od niej. — Gdzie jest mój Kenley?
— Bili! — wołał niepewnie stary Hu al’Dai. — Czy któryś widział Biliego al’Dai?
— ...Hu...!
— ...Jared...!
— ...Tim...!
— ...Colly...!
Przed frontem gospody Perrin zsunął się z siodła, chcąc jak najszybciej uciec od tych imion, nie zwrócił nawet uwagi, czyje dłonie go pochwyciły.
— Zabierzcie mnie do środka! — zazgrzytał zębami. — Do środka!
— ...Teven... !
— ...Haral...!
— ...Had...!
Drzwi zamknęły się, jak nożem ucinając ściskające serce zawodzenia matki Daela al’Tarona, by ktoś jej wreszcie powiedział, gdzie jest jej syn.
„W kotle trolloków — pomyślał Perrin, kiedy tylko posadzono go w fotelu we wspólnej sali gospody. — W brzuchach trolloków, tam gdzie go posłałem, pani al’Taron. Tam, gdzie go posłałem”.
Faile ujęła jego głowę w swe dłonie i z niepokojem spojrzała mu w oczy.
„Teraz muszę zatroszczyć się o żyjących — pomyślał. — Zmarłych opłaczę później. Później”.
— Ze mną wszystko w porządku — uspokajał ją. — Po prostu trochę zakręciło mi się w głowie, kiedy zsiadałem z konia. Nigdy nie byłem dobrym jeźdźcem.
Nie wyglądało, by mu uwierzyła.
— Nie mogłabyś czegoś zrobić? — nagabywała Verin.
Aes Sedai spokojnie pokręciła głową.
— Myślę, że lepiej nie, dziecko. Niestety, żadna z nas nie jest Żółtą, mimo to Alanna jest znacznie lepszą Uzdrowicielką niż ja. Moje Talenty rozwinęły się w nieco inną stronę. Ihvon zaraz ją przyprowadzi. Czekaj cierpliwie, dziecko.
Wspólna sala gospody zamieniła się w rodzaj zbrojowni. Wyjąwszy miejsce przed kominkiem, ściany zastawione były równym szeregiem wspartych o nie najróżniejszych włóczni, od czasu do czasu zdarzała się wśród nich jakaś halabarda lub lanca oraz kilka pik z dziwnie wykutymi grotami, wiele z nich wyżartych i pozbawionych koloru w miejscach, gdzie zeskrobano rdzę. Jeszcze bardziej zaskakujący był widok baryłki w pobliżu schodów, w której znajdowały się miecze zmieszane ze sobą, większość bez pochew; nie było wśród nich dwóch jednakowych. W promieniu pięciu mil przetrząśnięto wszystkie strychy w poszukiwaniu reliktów wojennej sztuki, od pokoleń pokrywających się kurzem. Perrin nigdy by nie podejrzewał, że w całych Dwu Rzekach da się znaleźć choćby pięć mieczy. W każdym razie zanim pojawiły się Białe Płaszcze i trolloki.
Gaul zajął miejsce w pobliżu schodów wiodących do pokojów gościnnych gospody i pomieszczeń zajmowanych przez rodzinę al’Vere, pozornie patrzył na Perrina, ale w istocie świadom był każdego poruszenia Verin. Po przeciwległej stronie izby siedziały Panny z włóczniami wspartymi o zagięcia łokci, obserwując Faile i resztę sali na pozór obojętnie. Trzej młodzieńcy, którzy wprowadzili Perrina do środka, stali teraz w pobliżu drzwi i przestępując niepewnie z nogi na nogę, rozszerzonymi oczyma popatrywali to na niego, to na Aes Sedai. I to było wszystko.
— Pozostali — zaczął Perrin. — Oni potrzebują...
— Ktoś się nimi zajmie — wtrąciła łagodnie Verin, zajmując miejsce przy kolejnym stole. — Na pewno będą chcieli się spotkać z rodzinami. Znacznie lepiej jest mieć przy sobie bliskich.
Perrin poczuł ukłucie bólu — przed jego oczyma przemknął obraz grobów pod jabłoniami — ale odepchnął go od siebie.
„Musisz zatroszczyć się o żyjących” — upomniał się ostro.
Aes Sedai wyciągnęła pióro oraz inkaust i równym pismem zaczęła notować coś w niewielkiej książeczce. Zastanowił się, czy ona w ogóle dba o to, jak wielu mieszkańców Dwu Rzek zginęło, dopóki on żyje i można go wykorzystać w planach Białej Wieży dotyczących Randa.
Faile skinęła mu dłonią, ale odezwała się do Aes Sedai.
— Czy nie powinnyśmy położyć go do łóżka?
— Jeszcze nie — gniewnie odrzekł jej Perrin: Verin spojrzała na niego i już otworzyła usta, lecz wtedy powtórzył bardziej zdecydowanym głosem: — Jeszcze nie.
Aes Sedai wzruszyła ramionami i wróciła do swych notatek.
— Czy ktoś wie, gdzie jest Loial?
— Ogir? — zapytał jeden z tych stojących pod drzwiami. Dav Ayellin. Mocniej zbudowany od Mata, ale z identyczną iskierką psoty w oczach. Miał ten sam nieporządny wygląd i rozczochrane włosy jak tamten. Dawniej wszelkie dzikie pomysły, które nie były dziełem Mata, można było bez większych wątpliwości przypisać jemu, chociaż Mat zazwyczaj wiódł prym.
— Jest z ludźmi, którzy karczują Zachodni Las. Pomyślałbyś, że za każdym razem, gdy ścinamy drzewo, zabijamy jego brata, ale i tak pracuje za trzech mężczyzn dzięki temu wielkiemu toporowi, który zrobił dla niego pan Luhhan. Jeżeli chcesz się z nim spotkać, to widziałem Jaima Thane, jak biegł donieść im o waszym przyjeździe. Założę się, że wkrótce się zjawią. — Spojrzał na ułamane drzewce strzały sterczące z ciała Perrina i ze współczucia aż potarł własny bok. — Czy to bardzo boli?
— Dosyć — grzecznie odrzekł Perrin. Przyjdą, żeby na niego popatrzeć.
„Kim ja niby jestem, bardem?”
— A co z Lukiem? Nie mam ochoty go widzieć, ale chcę wiedzieć, czy wciąż tu jest?
— Obawiam się, że nie. — Drugi ze zgromadzonych chłopców, Elam Dowtry, potarł swój długi nos. Przy pasie miał miecz, zupełnie nie pasujący do wełnianego, wiejskiego kaf tara i rozczochranych włosów. Jego rękojeść została świeżo owinięta jakimś sznurkiem, materiał zaś pokrywający pochwę łuszczył się i odpadał płatami. — Lord Luc wyjechał na poszukiwanie Rogu Valere, jak sądzę. Albo ściga trolloki.
Dav i Elam byli przyjaciółmi Perrina, przynajmniej niegdyś, towarzyszami polowań i wypraw na ryby, obaj byli mniej więcej w jego wieku, ale przejęte uśmiechy sprawiały, iż wyglądali młodziej. Zarówno Mat, jak i Rand wyglądali na starszych od nich o co najmniej pięć lat, być może Perrin również.
— Mam nadzieję, że szybko wróci — ciągnął dalej Elam. — Uczył mnie, jak posługiwać się mieczem. Czy wiedziałeś, że on jest Myśliwym Polującym na Róg? A także zostanie królem, jeżeli inni uznają jego prawa. Królem Andoru, tak słyszałem.
— W Andorze nie ma królów — mruknął Perrin z roztargnieniem, jego wzrok napotkał spojrzenie Faile — tam rządzą królowe.
— A więc nie ma go tutaj — powiedział. Gaul poruszył się lekko, wyglądał, jakby był gotów wyruszyć na poszukiwanie Luka, jego oczy lśniły niczym błękitny lód. Perrina w najmniejszej mierze nie zaskoczyłoby, gdyby zobaczył, jak Bain i Chiad z miejsca zasłaniają twarze.
— Nie — nieobecnym głosem stwierdziła Verin, najwyraźniej znacznie bardziej zainteresowana swoimi notatkami niźli tym, co mówi. — Nie chodzi o to, żeby nie okazywał się pomocny, ale jego obecność przysparza mnóstwa kłopotów. Wczoraj, zanim ktokolwiek się zorientował, co on zamierza, wziął ze sobą kilku ludzi i poprowadził na spotkanie z Białymi Płaszczami, aby ich poinformować, że w Polu Emonda nie ma dla nich miejsca. Prawdopodobnie zabronił im przebywać w promieniu dziesięciu mil od wioski. Nie żywię szczególnie ciepłych uczuć do Białych Płaszczy, ale przypuszczam, że można by to załatwić w inny sposób. Nie ma potrzeby nastawiać ich przeciwko nam bardziej niż to absolutnie konieczne.
Popatrzyła na to, co napisała, zmarszczyła brwi i potarła nos, nieświadoma, że brudzi go atramentem.
Perrin nie dbał w najmniejszej mierze o reakcję Białych Płaszczy.
— Wczoraj — wyszeptał. Jeśli Luc wczoraj wrócił do wioski, to nie mógł mieć nic wspólnego z pojawieniem się trolloków w miejscu, gdzie nikt ich nie oczekiwał. Im dłużej myślał o swej nieudanej zasadzce, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ktoś musiał je ostrzec. I tym większą miał ochotę obarczyć podejrzeniami Luka.
— Kamień nie zmieni się w ser tylko dlatego, że ma się na to ochotę — wymruczał. — Ale on jednak wciąż pachnie dla mnie jak ser.
Dav i pozostała dwójka wymienili pytające spojrzenia. Perrin podejrzewał, że to, co mówi, musi być dla nich zupełnie pozbawione sensu.
— Głównie byli to Coplinowie — powiedział trzeci chłopak zaskakująco głębokim głosem. — Darl, Hari, Dag i Ewal. Oraz Wit Congar. Daise przyłożyła mu za to, że poszedł z nimi.
— Słyszałem, iż oni wszyscy raczej lubią Białe Płaszcze. — Ten mówiący basem chłopak wydawał się Perrinowi znajomy. Był młodszy od Elama i Dava, ale wyższy od nich o dwa lub trzy cale, o szczupłej twarzy i szerokich ramionach.
— To prawda. — Zaśmiał się tamten. — Znasz ich. Kierują się zawsze w naturalny sposób ku temu, co może sprawić innym kłopoty. Podczas gdy lord Luc prowadził rozmowę, oni chcieli już maszerować do Wzgórza Czat i natychmiast nakazać Białym Płaszczom wyniesienie się z Dwu Rzek. A w każdym razie chcieli, żeby ktoś poszedł im to powiedzieć. W tym czasie zapewne sami woleliby siedzieć schowani po domach.
Gdyby ta twarz była nieco bardziej pulchna i o jakąś stopę bliżej ziemi...
— Ewin Finngar! — wykrzyknął Perrin. Niemożliwe; Ewin był krępy, małe piskliwe utrapienie, wciskające się wszędzie tam, gdzie byli starsi chłopcy. Zanim przestanie rosnąć, będzie równie duży jak on albo nawet większy. — To ty?
Ewin pokiwał głową z szerokim uśmiechem.
— Wszyscy słyszeliśmy o tobie, Perrin — powiedział tym przedziwnym basem. — O tym, że walczysz z trollokami i przeżywasz gdzieś w dalekim świecie rozmaite przygody. Ale wciąż mogę mówić do ciebie Perrin, prawda?
— Światłości, tak! — warknął Perrin. Był już nadto zmęczony tym całym gadaniem o Złotookim.
— Żałowałem, że zeszłego roku nie pojechałem z tobą. — Dav z ochotą zatarł dłonie. — Wrócić do domu z Aes Sedai, ze Strażnikami, z ogirem.
Wymawiał te słowa, jakby tamci stanowili rodzaj cennego myśliwskiego trofeum.
— Wszystko, co mam tu do roboty, to paść krowy i doić krowy, doić krowy i paść krowy. I obrabiać ziemię motyką. I rąbać drewno na opał. Ty miałeś szczęście.
— Jak tam było? — wtrącił Elam z zapartym tchem. — Alanna Sedai powiedziała, że dotarłeś aż na Wielki Ugór, słyszałem też, że widziałeś Caemlyn i Łzę. Jak wygląda miasto? Czy naprawdę może być dziesięć razy większe od Pola Emonda? Czy widziałeś pałace? Czy w miastach są Sprzymierzeńcy Ciemności? Czy na Ugorze naprawdę jest pełno trolloków, Pomorów i Strażników?
— Czy to przez trolloki masz tę bliznę? — Evin prawie piszczał z podniecenia. — Ja też chciałbym mieć bliznę. Czy widziałeś królową? Albo króla? Myślę, że wolałbym raczej spotkać królową, ale król też byłby wspaniały. Jak wygląda Biała Wieża? Czy jest równie wielka jak pałac?
Faile uśmiechała się rozbawiona, a Perrin aż zamrugał oczyma od tego nawału pytań. Czy oni już zapomnieli trolloki w tamtą Zimową Noc, czy nie pamiętali, że wciąż grasują po terenie Dwu Rzek? Elam ściskał rękojeść swego miecza, jakby miał zamiar natychmiast wyruszyć na Ugór, a Dav wspinał się na palce z płonącymi oczyma, Ewin zaś wyglądał tak, jakby chciał złapać Perrina za kołnierz. Przygody? Zachowywali się jak idioci. On sam się obawiał, że nadchodzą naprawdę ciężkie czasy, cięższe niźli kiedykolwiek dotknęły Dwu Rzek. Jednak nie zaszkodzi, jeśli poczekają jeszcze trochę, zanim poznają prawdę.
Mimo iż bolał go bok, spróbował odpowiedzieć im na wszystkie pytania. Byli rozczarowani, gdy dowiedzieli się, że nie widział Białej Wieży, a także króla czy królowej. Pomyślał, że Berelain mogłaby być odpowiednikiem królowej, ale gdy Faile znajdowała się w pobliżu, nie chciał o niej wspominać. Pewne rzeczy pominął: Falme i Oko Świata, Przeklętych, Callandor. To były niebezpieczne sprawy, wiodące prosto do Smoka Odrodzonego. Zamiast tego mógł im trochę opowiedzieć o Caemlyn, o Łzie, a także o Ugorze i Ziemiach Granicznych. Zaskakujące było przekonać się, w co wierzą, a w co nie. Połknęli z łatwością informacje o zniszczonym, zdeprawowanym krajobrazie Ugoru, który zdawał się gnić, gdy się nań patrzyło, a także o żołnierzach Shienarańskich z wygolonymi głowami i włosami związanymi w czub, o steddingu ogirów, w którym Aes Sedai nie były w stanie przenosić Jedynej Mocy, a Pomory bały się wchodzić. Ale rozmiary Kamienia Łzy, rozległe miasta...
Na temat swoich rzekomych przygód rzekł jedynie tyle:
— Przeważnie starałem się tylko uchronić przed rozłupaniem czaszki. Na tym właśnie chyba polegają przygody, żeby przeżyć, mieć miejsce do spania i coś do zjedzenia. Przeżywając przygody, zazwyczaj jesteś głodny, a w nocy cierpisz z powodu zimna i wilgoci.
Niezbyt im się to spodobało. Łatwiej im było uwierzyć w to, że Kamień jest tak wielki jak nieduża góra. Upominał się, że sam także nic nie wiedział o świecie, zanim nie wyjechał z Dwu Rzek. Nie pomogło. Nigdy przecież nie miał takich wybałuszonych oczu. Naprawdę? We wspólnej sali zaczęło się robić duszno. Powinien zdjąć kaftan, ale nie miał siły, by się choćby poruszyć.
— A co z Randem i Matem? — dopytywał się Ewin. — Jeżeli wszystko polega na tym, że jest się głodnym i nocuje w deszczu, to dlaczego nie wrócili do domu?
Do gospody weszli Tam i Abell z łukami w dłoniach, Tam zaś również z mieczem przypasanym przy prostym kaftanie — dziwna rzecz, miecz zdawał się pasować do niego, niezależnie od tego, w co był odziany — a więc powtórzył im to, co mówił już wcześniej, że Mat spędza czas na hazardzie w tawernach i uganianiu się za dziewczętami, a Randa ostatni raz widział w świetnym kaftanie z piękną dziewczyną u boku. Z Elayne zrobił szlachetnie urodzoną, zakładając, iż nigdy nie uwierzą, że jest Dziedziczką Tronu Andoru, i przekonał się, że miał rację, kiedy zareagowali na tę informację z całkowitym niedowierzaniem. Wydawali się jednak zadowoleni, to było właśnie to, czego oczekiwali, ich niedowierzanie zaś zmniejszyło się odrobinę, gdy Elam zauważył, że Faile również jest szlachetnie urodzona, a mimo to podróżuje z Perrinem. Słysząc tę uwagę, Perrin uśmiechnął się; ciekawe, co by powiedzieli, gdyby oznajmił im, że Faile jest kuzynką królowej.
Z jakiegoś powodu Faile nie wydawała się już dłużej rozbawiona. Odwróciła się i popatrzyła na nich wzrokiem, który mógłby konkurować z najmniej przyjemnymi spojrzeniami Elayne, uniosła głowę, a na jej twarzy zastygł lodowato wyniosły grymas.
— Dosyć już go zmęczyliście. Jest ranny. Idźcie sobie, dajcie mu spokój.
O dziwo, skłonili się niezgrabnie, Dav nawet dziwacznie ugiął nogę, przez co wyglądał jak kompletny głupiec, i mamrocząc słowa przeprosin — do niej, nie do niego! — odwrócili się, by odejść. W drzwiach zderzyli się z Loialem, który przeciskał się przez wejście z nisko pochyloną głową. Zagapili się na niego, jakby go widzieli po raz pierwszy w życiu, potem zerknęli jeszcze raz na Faile i uciekli. To jej zimne, arystokratyczne spojrzenie najwyraźniej okazywało się skuteczne.
Kiedy Loial wyprostował się, jego kudłata głowa sięgała niemalże do powały. W pojemnych kieszeniach kaftana jak zwykle odznaczały się prostokątne kształty książek, ale w dłoni trzymał potężny topór. Jego drzewce wysokie było jak on sam, natomiast ostrze, choć ukształtowane na podobieństwo ostrza siekiery, było równie wielkie jak ostrze perrinowego topora bojowego.
— Jesteś ranny — zahuczał Loial, gdy jego spojrzenie spoczęło na Perrinie. — Powiedzieli mi, że wróciłeś, ale nie wspomnieli, że jesteś ranny, bo wtedy przyszedłbym szybciej.
Na widok topora Perrin wzdrygnął się. Powiedzenie ogirów: „używać topora z długim trzonem” oznaczało raptowność lub gniew — z jakiegoś powodu ogirowie nie odróżniali do końca tych dwóch emocji. Loial rzeczywiście wyglądał na rozzłoszczonego, zakończone pędzelkami uszy przylegały mu do czaszki, marszczył czoło w taki sposób, że krzaczaste długie brwi spadały mu aż na szerokie policzki. Bez wątpienia powodem była wycinka drzew. Perrin miał ochotę porozmawiać z nim w cztery oczy i dowiedzieć się, czy odkrył coś dotyczącego Alarmy. Albo Verin. Przesunął dłonią po czole i zdziwił się, że zostały sucha, miał wrażenie, jakby cały spływał potem.
— Jest taki uparty — powiedziała Faile, spoglądając na niego tym samym rozkazującym spojrzeniem, jakim przedtem zmierzyła Dava, Elama i Ewina. — Powinieneś położyć się do łóżka. Gdzie jest Alanna, Verin? Ma go przecież uzdrowić, więc gdzie jest?
— Zjawi się. — Aes Sedai nawet nie uniosła wzroku znad swych notatek. Marszcząc brwi z namysłem, nadal pisała coś w swej książeczce.
— Powinien iść do łóżka!
— Na to zawsze będzie dość czasu — twardo odparował Perrin. Uśmiechnął się do niej, aby złagodzić wymowę swych słów, ale udało mu się osiągnąć tyle tylko, że wyglądała na jeszcze bardziej zmartwioną i nie przestawała mruczeć pod nosem: „uparciuch”. W obecności Verin nie mógł zapytać Loiala o Aes Sedai, ale były inne jeszcze rzeczy, nie mniej istotne. — Loial, Brama jest otwarta ponownie, a trolloki dalej przez nią przechodzą. Jak to się mogło stać?
Koniuszki brwi ogira opadły jeszcze bardziej, zastrzygł nerwowo uszami.
— Mój błąd, Perrin — zagrzmiał z żalem. — Zostawiłem na zewnątrz oba liście Avendesory. Sprawiłem, że Bramy nie da się otworzyć od wewnątrz, jednak od zewnątrz każdy to może zrobić. Cień skrywa Drogi już od pokoleń, lecz to my, ogirowie, je wyhodowaliśmy. Nie potrafiłem zmusić się, by zniszczyć Bramę. Przykro mi, Perrin. Mój błąd.
— Nie wierzę, by można było to zrobić — zauważyła Faile.
— Nie miałem na myśli zniszczenia w dosłownym sensie. — Loial wsparł się na drzewcu swego topora. — Wedle Damelle, córy Ali, córy Soffery, Brama została już raz zniszczona, pięćset lat po Pęknięciu, ponieważ znajdowała się w pobliżu stedding, które pochłonął Ugór. Oprócz niej w Ugorze unicestwione zostały ponadto dwie lubi trzy Bramy. Napisała jednak, że było to niezwykle trudne zadanie, wymagające obecności trzynastu Aes Sedai pracujących z ter’angrealami. Kolejna próba, o której donosiła, zdarzyła się podczas Wojen z Trollokami, wówczas dziewięć Aes Sedai zniszczyło Bramę, jednakże z takim skutkiem, że same zostały wessane do środka...
Przerwał, uszy obwisły mu z zakłopotania, potarł kciukiem swój szeroki nos. Wszyscy patrzyli na niego, nawet Verin i Aielowie.
— Czasami pozwalam sobie na nadmierne odbieganie od tematu. Brama. Tak. Nie potrafię jej zniszczyć, ale jeżeli usunę całkiem oba liście Avendesory, wówczas one obumrą. — Skrzywił się do swych myśli. — Jedynym sposobem otworzenia na powrót Bramy będzie wtedy wezwanie Starszych z Talizmanem Wzrostu. Chociaż przypuszczam, że Aes Sedai byłyby zdolne wyciąć w takiej nieczynnej Bramie otwór prowadzący do Dróg.
Tym razem aż cały zadrżał. Dla niego zniszczenie Bramy musiało być czymś w rodzaju podarcia książki na strzępy. Chwilę później jednak uśmiechnął się ponownie.
— Zaraz ruszam.
— Nie! — zaprotestował ostro Perrin. Grot strzały zdawał się przesuwać w jego wnętrznościach, ale nie bolało już. Zbyt dużo mówił, gardło miał wyschnięte na pieprz. — Tam są trolloki, Loial. Ogir może trafić do ich kotła równie łatwo jak człowiek.
— Ależ, Perrin, ja...
— Nie, Loial. Jak masz zamiar skończyć swoją książkę, jeśli teraz pójdziesz i dasz się zabić?
Loial zastrzygł uszami.
— To jest mój obowiązek, Perrin.
— To jest moja wina — delikatnie odparł Perrin. — Powiedziałeś mi dokładnie, co masz zamiar zrobić z Bramą, a ja nie zaproponowałem nic innego. Zgodziłem się. Poza tym, biorąc pod uwagę sposób, w jaki mówisz o swojej matce, nie mam zamiaru ściągać jej sobie na kark tylko dlatego, że pozwoliłem, aby cię zabito. Pójdę zaraz po tym, jak Alanna uzdrowi tę ranę we mnie.
Otarł czoło, potem spojrzał na swą dłoń. Znowu sucha.
— Czy mógłbym dostać trochę wody?
Faile była przy nim w jednej chwili, jej chłodne palce spoczęły w miejscu, które przed chwilą dotykał dłonią.
— On jest rozpalony! Verin, nie możemy czekać na Alannę. Musisz...!
— Już jestem — oznajmiła ciemnowłosa Aes Sedai, pojawiając się w tylnych drzwiach wspólnej sali. Marin al’Vere i Alsbet Luhhan deptały jej po piętach, Ihvon szedł tuż za nimi. Perrin poczuł dreszcz znamionujący dotknięcie Mocy, zanim jeszcze dłoń Alarmy musnęła choćby jego czoło. Po chwili dodała cichym, chłodnym głosem: — Zabierzcie go do kuchni. Ten stół jest za mały, by mógł na nim leżeć. Nie zostało dużo czasu.
Perrinowi zakręciło się w głowie, nagle zdał sobie sprawę, że Loial oparł topór o ścianę w pobliżu drzwi i teraz niesie go w swych potężnych ramionach.
— Brama jest moja, Loial.
„Światłości, jak strasznie chce mi się pić”.
— To mój obowiązek.
Grot strzały naprawdę już nie sprawiał mu takiego bólu, jak na początku, ale teraz czuł, jakby ten ból rozchodził się po całym ciele. Loial niósł go gdzieś, schylając się w drzwiach. Pani Luhhan zagryzała wargi i mrużyła oczy, z trudem powstrzymując się od łez. Zastanawiał się dlaczego. Nigdy przecież nie płakała. Pani al’Vere również wyglądała na zmartwioną.
— Pani Luhhan — wymamrotał — mama powiedziała, że mogę się zgłosić jako uczeń do pana Luhhana.
Nie. To było tak dawno temu. Co było? Nie potrafił sobie przypomnieć.
Leżał na czymś twardym, słuchając, jak Alanna mówi:
— ...haczyki wbiły się w kość, nie tylko w ciało, a grot się wygiął. Muszę ponownie wyprostować go, sięgając przez wnętrze rany, i dopiero wtedy wyciągnąć. Jeżeli szok go nie zabije, będę równie łatwo mogła uzdrowić uszkodzenia, które spowoduję, jak i całą resztę. Nie ma innego sposobu. On jest w agonii.
Nie miało to z nim nic wspólnego.
Faile uśmiechała się do niego, jej wargi drżały, twarz z jakichś powodów była odwrócona. Czy naprawdę kiedyś jej usta wydawały mu się za szerokie? Były dokładnie takie, jak powinny. Zapragnął dotknąć jej policzka, ale pani al’Vere i pani Luhhan trzymały go za nadgarstki, opierając się na nich całym swoim ciężarem. Ktoś również leżał w poprzek jego nóg, a wielkie dłonie Loiala przyciskały do stołu jego ramiona, płasko, z całej siły. Stół. Tak. Stół kuchenny.
— Zagryź mocno, moje serce. — Głos Faile zdawał się dobiegać z oddali. — Będzie bolało.
Miał ochotę zapytać, co będzie bolało, ale w tej samej chwili wsunęła mu owinięty skórą kawałek drewna do ust, który pachniał korzennym drzewem i nią. Czy ona zechce polować wraz z nim, uganiać się po nieskończonych trawiastych równinach w ślad za niezliczonymi stadami jeleni? Przeszył go lodowaty dreszcz; niejasno rozpoznał uczucie, jakie towarzyszyło kontaktowi z Jedyną Mocą. A potem był już tylko ból. Jeszcze usłyszał, jak drewniany knebel trzaska pod jego zębami, i ciemność zakryła wszystko.