Dzień przenosin nadszedł bardzo szybko. Spig wbrew obietnicy danej Wialicowi wydzwaniał do wielu kompanii przewozowych. – W końcu i tak okazało się, że „Emigrant” daje najmniej niewygodne warunki.
Bolyowie nie próbowali niczego odsprzedawać, gdyż zawarte umowy kredytowe jasno stanowiły, że w razie rezygnacji lub próby zwrócenia przedmiotu, pozostaje on własnością sprzedawcy, a wpłacona kwota przepada.
Dwie ogromne, czerwone naczepy podciągnięto pod ich dom. Spig i Suzi mozolnie przenosili mebel za meblem. Wialic pomagał im taszczyć co większe sztuki. Zwykle wynajmowano do tego celu ekipę tragarzy, ale Bolyowie po ostatnich zakupach pozostali bez gotówki i musieli radzić sobie sami. Wialica opłacili dwiema skrzynkami piwa wstawionymi do szoferki ciągnika.
Wkrótce ujawniły się minusy tragarzy amatorów: Gary i Spig musieli przenosić we dwóch meble, które ładowaliby czterej mężczyźni. Spig sapał ciężko. Twarz miał czerwoną, gorącą i spoconą. Jego ruchy przypominały desperacką szamotaninę: były gwałtowne, kanciaste. Suzi bardziej pchała przemieszczane klamoty, niż je unosiła.
Wreszcie stało się. Komoda Bolyów z rozmachem uderzyła w drewnianą framugę, posypał się tynk, a fornir odkleił się z trzaskiem. Spig z bólem w sercu pogładził zraniony mebel.
– Dobierzesz brąz i pokryjesz akwarelą. Nie będzie widać – pocieszył go Gary. – W Tolz połowa mieszkańców ma poobijane meble.
Spig znieruchomiał z rozdziawionymi ustami.
– No, bo przywieźli je z Mougarrie.
– Aha… ha! ha! ha! – zagdakał.
Komoda była ledwie wstępem. Masywny stół z jadalni palnął we wrota pojemnika, aż odpadł z nich czerwony lakier. Spig rozpaczał nad pokancerowanym meblem.
– Stół to pryszcz – zgasił go Gary. – Jak się wrota nie domkną, to „Emigrant” obciąży cię za uszkodzenie.
Przerażony Spig zamrugał okrągłymi oczkami gryzonia. Gary przesadził, ale chciał uniknąć gderań. Wziął młotek i wyklepał wgiętą blachę. Sypnęło się więcej farby.
Z wielkiego kredensu odpadły oszklone drzwiczki i stłukła się szybka. I tak cudem przetaszczyli gigantycznego grata. Wrota obydwóch kontenerów zostały wgięte w kilku miejscach. Próby wyklepania blachy niewiele pomogły.
Amido zgrabnie wtaczał się w mroczną czeluść pojemnika. Zmęczony Spig nie dał jednak rady długo kontrolować nerwów. Napięcie zmusiło go do fałszywego skrętu kierownicy. Głuche uderzenie rozbiło prawy reflektor i kierunkowskaz oraz zgięło błotnik. Ostra szpila przeszyła rozmiękłe serce Spiga: amido już nie będzie tak piękny jak nowy. W jego głowie zalęgła się zdradziecka myśl o zwrocie i kupnie innego wozu.
Gary latarką oświetlił rozbity błotnik.
– Zmienisz jedną blachę i będzie w porządku – pocieszył. – Dobrze, że nie uszkodziłeś kontenera.
Reszta załadunku przebiegła spokojniej.
– Wieziesz puste puszki po piwie?
– Też są coś warte. Może w Tolz jest wyższa cena skupu…? „Emigrantowi” płacę od kontenera… To co? Ma jechać pusty…?
– Gazet nie bierz. W Tolz nie skupują makulatury.