Zmusił się, aby odczekać w bramie kwadrans. Był piękny, wiosenny, słoneczny poranek. Do ciała Saalsteina zlatywały się muchy.
Wreszcie wyjrzał z kryjówki. Niepokój o Ra Mahleine tłumił inne myśli. Mijał potłuczone witryny sklepowe, napotykał wraki spalonych samochodów.
Przyspieszył kroku. Porozbijane latarnie uliczne, rozrzucone gazety, rozprute, cuchnące, czarne worki ze śmieciami. W końcu pobiegł. Niezgrabnie, nierówno, utykając na skręconą stopę. Saalstein podwiózł go całkiem blisko. Wkrótce rozpoznał znajomą 5665 Aleję. W płucach mu grało, przed oczami latały mroczki. Musiał zwolnić; potem znowu przyspieszył. Jeszcze kilka ulic, jeszcze kilka porzuconych samochodów; wreszcie dwa wraki wojskowych ciężarówek i spalona kwiaciarnia. Skrzyżowanie 5665 Alei i 5454 Ulicy.
Dostrzegł ją z odległości dwustu metrów. Siedziała w fotelu na kółkach i patrzyła w jego kierunku. Ostatnie metry biegł sprintem. Zdyszany ukląkł przed nią i objął ją ramionami, nie mogąc złapać tchu. Przycisnęła jego głowę do piersi.
– Gavein, jednak zdążyłeś.
Potem zmierzwiła mu włosy.
– O mało mi nie rozbiłeś okularów – powiedziała i zaczęła się śmiać i płakać jednocześnie. On też. Nie przypuszczałby wcześniej, że to potrafi.