W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zmarły sześćdziesiąt trzy osoby. Grupa Medvedca wyszukała w czterdziestu ośmiu przypadkach niewątpliwy związek z Gaveinem, a w pozostałych bardzo prawdopodobny; szczegółów nie podano. Do wieczora pokazywali idiotyczne seriale.
Wieczorem Winslow przyszła zrobić przygotowawczy zastrzyk przed badaniami tomografii radiowej. Okazało się, że terminy badań się pozmieniały i rentgen trzeba było przesunąć, bo na jutro rano przygotowano teer.
Najpierw podała garść tabletek, które miał połknąć, ponieważ chciał jednocześnie wykrzywić się do niej nieprzyjemnie, ostatnie z nich stanęły mu w gardle i zaczął się dusić. Charczał i rzęził, a Winslow stała bezradnie. Wreszcie przypomniał sobie starą metodę, postawił dłonie na ziemi przy ścianie, odbił się mocno i stanął na rękach, oparty stopami o ścianę. Energicznie wykasłał to, co utkwiło w gardle. Wypadły dwie kolorowe tabletki z częściowo rozpuszczoną powłoczką. Pozbierał się, zaczerwieniony i spocony.
– Takie zakrztuszenie to cholerna rzecz – powiedziała Winslow. – Wiele osób rocznie umiera od tego.
– Coś takiego, to w Davabel ktoś umarł przed moim przyjazdem? – uśmiechnął się kwaśno.
Winslow przygotowywała zastrzyk. Mętnawa jasnobrązowa ciecz w małej fiolce z zakrętką. Gavein z niechęcią pomyślał, że trafi to do jego żył. Winslow wkłuła igłę strzykawki przez korek słoiczka i patrząc pod światło, starannie wciągnęła tłokiem zawartość, a następnie wystrzeliła parę kropel z igły.
Nagle budynek zadrżał w posadach. Wstrząs był tak silny, że tynk posypał się z sufitu. Winslow straciła równowagę i oparła się o szklany stolik na kółkach. Stolik przytłoczony jej dużym ciałem nie odjechał, lecz przechylił się głęboko. Ze szklanego blatu sypnęły się flaszeczki, bagietki, tubki, igły, szpatułki i strzykawki. Winslow, nie kontrolując upadku, niechcący wbiła sobie strzykawkę, na dodatek przyciskając tłok.
– Teraz pani mogą zrobić teer – skwitował Gavein, pomagając jej zebrać się z podłogi.
Drugi wstrząs był silniejszy niż pierwszy. Znów sypnęło tynkiem. Gavein upadł obok siostry Winslow.
– To też z mojego powodu – mrugnął do niej łobuzersko.
Winslow wzruszyła ramionami. Niechęć była obustronna i jeszcze nie nadszedł moment, by to uległo zmianie.
Trzęsienie ziemi zrobiło na Winslow mniejsze wrażenie niż fakt, że się pokłuła. Wpatrywała się w pokłute miejsce.
– Całe to świństwo… Wbiłam sobie całe to świństwo – powtarzała.
– Dostał się pęcherzyk powietrza? Nie znam się na tym, ale chyba by to pani poczuła.
– Właśnie. Jasna cholera! Niech pan tutaj zaczeka. Doktorze Barth! – zawołała już z korytarza.
Gavein nie znał tego nazwiska. Przez okno oglądał gorączkową krzątaninę pracowników UN-u, usuwających skutki wstrząsu sejsmicznego. Niektórzy w białych kitlach, inni w zielonych wojskowych mundurach, jeszcze inni w szarych roboczych kombinezonach. Zgodnie uwijali się wokół małego bunkra na dziedzińcu. W oddali jaśniała kopuła elektrowni zasilającej centrum UN-u, na horyzoncie szarzały dzielnice Davabel.