30.

Haigh wrócił z kina cuchnący i zły – tamci oszukiwali. Sikali do worków z folii i rozrzucali je po sali. Wrzucił swoją wspaniałą kurtkę do pralki. Edda niecierpliwiła się: tylko Throzzowie i gospodarze czekali na kolację.

Wreszcie przyszedł Haifan. Położył na stole przed sobą młotek i poduszkę. Nie czekając dłużej, Edda wniosła pastę.

– Jedzmy już. Inni nie przyjdą – powiedział Haifan.

Mówił spokojnie, ale wszyscy spojrzeli na niego.

– Młotek nie jest mi już potrzebny. Jest jeszcze mokry, bo go płukałem. Niestety, poszewkę z poduszki trzeba będzie przeprać. Zupełnie zaśliniona, chociaż zdążyła podeschnąć. Mam nadzieję, że wsyp nie zawilgnął.

– Haifan, dlaczego inni nie przyjdą? – zapytał Gavein. Widelec Ra Mahleine rytmicznie stukał o talerz. Gavein lekko ujął jej dłoń. Powstrzymał drżenie.

– Kochany nerwusie, Haifan żartuje.

– Ja nie żartuję. Oni nie przyjdą. Zjedzcie spokojnie obiad.

– Zajrzę do Hanningów, zobaczyć co z nimi – powiedział Gavein.

– Po co tam teraz chodzić? – Haifan pokiwał głową. – Nie zjesz potem obiadu. Myślę, że wreszcie rozwiązałem problem. Oni cierpieli w złych wcieleniach, a teraz wrócą w nowych, lepszych. Nie ma sensu zastanawiać się, kim byli poprzednio.

– Haifan, czy oni nie żyją? – Gavein zadawał ryzykowne pytania, ale wyczuwał, że Haifan nie zaatakuje.

– Nie można umrzeć. Oni nadal trwają w kręgu nieustannych narodzin. Ich ciała obrócą się w inne istoty żywe. Włączyły się w obieg biomasy, choć przecież stale w tym obiegu brały udział. Należało tak zrobić, aby im pomóc. Oni nie potrafili zdziałać nic dobrego w obecnych wcieleniach. Skrzywdzili Magdę, Fatimę i innych białych. Duch Czarny i Duch Czerwony kazali mi to zrobić. Powiedzieli mi, że Hanningowie wyczerpali już swój poziom energii w tym wcieleniu, więc powinni powrócić w innym, może już jako Czarni. Duch Biały został urażony i musiałem go przebłagać, żeby nie zapanował nad Davabel.

Pogląd, że człowiek wciela się wiele razy, za każdym razem w inne ciało, wynikał z obserwacji, że na ogół ludzie nie byli w stanie poznać wszystkich czterech Krain, bo ich życie było zbyt krótkie. Powszechnie sądzono, że człowiek rodzi się cztery razy, za każdym razem w innej Krainie. W ten sposób każdy mógł zaznać dobrego i złego w sprawiedliwej proporcji. Nie było jasności, ile pamięta z poprzednich wcieleń oraz w jakiej kolejności rodzi się w poszczególnych Krainach. Na ogół uważano, że najwyższe stanowiska zajmują wcieleni trzeci albo czwarty raz jako najdoskonalsi, którzy zgromadzili najwięcej doświadczenia i mądrości. Po czwartym wcieleniu człowiek powinien, dla symetrii świata, rozpłynąć się w nieistnieniu, bo z nieistnienia się kiedyś wyłonił.

Dodatkowo, davabelska reguła wcieleń mówiła, że można rozpoznać numer wcielenia. Otóż kategoria obywatelska w dowodzie osobistym zawsze wzrasta po przybyciu do nowej Krainy, a osiągnąwszy trójkę, w następnej Krainie zostaje wymazana. Im później następuje wyzerowanie kategorii, tym doskonalszym jest się człowiekiem. (Nie wszyscy dożywają sędziwego wieku, więc doskonalszym statystycznie rzadziej wymazywano kategorię).

Gavein nigdy nie zastanawiał się, ile razy wcielił się on sam, a ile razy Ra Mahleine.

– Nie ma kogoś takiego jak Duch Biały czy Duch Czerwony, Haifan – powiedział Gavein.

– Mylisz się, Dave. Jest ich wielu. Każda ulica, każda aleja, każde zjawisko ma swojego Ducha. Dzięki temu wszystko może się dziać. Duchy popychają samochody, uruchamiają telewizor, wyciągają słońce zza horyzontu. Któż inny potrafiłby robić coś takiego? To mnie duchy wybrały na powiernika. Mówią mi o swojej pracy, o swoich kłopotach, o tym, jak niektórzy ludzie utrudniają im pracę. Przychodzą do mnie co noc. W Davabel obraża się Ducha Białego. Dlatego jest zagniewany. Powiedział mi, że planuje opanowanie Davabel, by utrzeć nosa czarnym. Po co się wyrywać z tym, kto lepszy, nie? Wystarczy zajrzeć do paszportu, żeby było wiadomo, czyje wcielenie jest bardziej, a czyje mniej wartościowe. To nieszczęście, że ktoś wcielił się w białego, po co go jeszcze poniżać?

Zwykle pewna siebie i władcza Ra Mahleine była przerażona. Jej dłonie były zimne i wilgotne, drżały.

– Powiedz Gavein, czy ja wyglądam jak paranoik? – Haifan stale się do niego zwracał. Może dlatego, że odezwał się na początku i tym ściągnął na siebie jego uwagę.

– Nie wyglądasz. Nie masz mętnego wzroku. Mówisz wyraźnie, zrozumiale, całymi zdaniami. – Gavein nie musiał kłamać.

– No, jedzcie, jedzcie… Nie chcę, żeby obiad wyglądał tak jak wczorajszy.

– Haifan, wyjaśnij nam wszystko, bo jesteśmy trochę przerażeni – powiedział Gavein. Inni milczeli.

– Dobrze, ale jedzcie. Potem zadzwonię na policję, bo chociaż prawo nie ma sensu, uszanuję je. Ludzie muszą przecież w coś wierzyć, dlatego jest potrzebne. Prawda, Gavein?

– Ja też szanuję prawo, chociaż czasem wymaga to poświęceń.

– No, właśnie. Zgrabnie to powiedziałeś – skinął głową. – Opowiem wam wszystko, ale jedzcie. Muszę się tym podzielić z wami, muszę opisać swoją misję.

Już nikt nie sprzeciwił się jego żądaniu, chociaż nitki spaghetti sztywniały w gardle jak druty.

– Było już po trzeciej, wtedy noc jest najciemniejsza. Leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit. Od kilku nocy nie udało mi się zasnąć. W sąsiednim pokoju spał ten pomiot, morderca swego brata.

– Jego też? – Edda ze świstem wypuściła powietrze z ust.

– Tak. Dobrze mu zrobi, jak wcieli się w gorszego człowieka, w białego. Za spalenie Aladara. – Odchrząknął i ciągnął dalej: – Wtedy przyszedł Duch Biały. On zawsze wychodzi z szafy. Był promienisty, miał niebieskie oczy i żółte włosy. Powiedział: „Dlaczego Hanningowie mi to zrobili? Źle się dzieje w Davabel i będę musiał coś z tym zrobić”. Pomyślałem, że i ja nie mogę pozostać obojętny. Wtedy zza firanki wyszedł Duch Czerwony. Miał włosy płomieniste i oczy gorejące zielenią, powiedział: „Tak właśnie zrób”. Zapytałem go, jak mam to zrobić, a on odpowiedział: „Duch Czarny ci powie”. Dołączył do nich Duch Czarny i rzekł: „Masz ich uciszyć, aby nie gniewali innych duchów. W przeciwnym razie odbiorą mi Davabel, a czarni będą mieli kreskę zamiast trójki w paszporcie. Dlatego weź młotek Eddy, którym miałeś powbijać gwoździe do powieszenia obrazów, weź też poduszkę”. Potem przyszły do mnie duchy młotka i poduszki i wyjaśniły mi szczegóły. Poszedłem do Hanningów. Drzwi były otwarte, Ian przeczuwał, że wypełniają się jego dni plugawe i nie próbował się ukryć. Spał na boku i miał otwarte usta. Hanningowa spała na wznak i chrapała jak zarzynana. Z koszuli wysunęła się jej blada długa pierś i zwisała na bok. Pomyślałem, że Hanningowa będzie się rzucać i może obudzić Hanninga, więc zacząłem od niego.

Wszyscy słuchali chłodnej relacji Haifana. Widelce zamarły w różnych punktach drogi między ustami a talerzem. Pasta ostygła.

– Przyniosłem garść długich gwoździ. To dla pewności, ponieważ on miał na Imię Myzzt. Pierwszy wszedł od jednego uderzenia.

Rozległo się westchnienie Eddy.

– Zanim zdążył się obudzić, wbiłem szybko drugi, trzeci, czwarty i piąty. Pryskało mózgiem, ale nie za bardzo. Gwoździe wchodziły do końca i jak wbijałem następny, to z poprzednich dziur trochę się wylewało. Następne wbijałem tylko do połowy i ruszałem nimi za wystające końce, żeby porozrywały mu mózg do reszty. Wtedy zaczął wykonywać kurczowe, szarpiące ruchy rękami i nogami. Przestraszyłem się, że Phylliya może się zbudzić. Zabrałem się więc za nią, nie czekając, aż będzie w porządku z Ianem. Położyłem poduszkę na twarz i ukląkłem lewą nogą na jej szyi. Potem przygniotłem głowę udami, a rękami przyciskałem poduszkę do twarzy. Zaczęła bardzo gwałtownie wyrywać się i drapać mnie w lewe udo. Bolało jak cholera, ale trzymałem z całej siły. Ta jej blada pierś podskakiwała we wszystkie strony. W końcu Phylliya osłabła: zaczęły się drgawki. W tym czasie Hanning spadł z łóżka i usiłował się czołgać, ale takimi nieskoordynowanymi, przypadkowymi szarpnięciami. Trochę hałasował. Dopiero jak Phylliya znieruchomiała do reszty, znowu mogłem się nim zająć. Resztę gwoździ wbiłem w miejsce, gdzie szyja wyrasta z potylicy. Poskutkowało. Przestał się szarpać, tylko drgał przechodzącymi falami. Potem usiadłem na krześle przy nich i ponad godzinę czekałem, żeby sprawdzić, czy zaczną stygnąć. Ale stygli – kiwnął głową. – Wsadziłem Hanningowej pierś z powrotem pod koszulę, żeby wyglądała schludnie. Potem u nich w łazience umyłem ręce i młotek. Z początku chciałem ułożyć Hanninga na łóżku obok żony, ale był bardzo ciężki i pochlapany mózgiem, a ja nie chciałem brudzić się bardziej, niż musiałem.

– On miał na Imię Yacrod, a nie Myzzt – Edda przerwała przeciągające się milczenie.

Yacrod? – zdziwił się Haifan. – To gwoździe były niepotrzebne. Miałem niezły nóż. I tak musiało się udać.

Yacrod znaczyło: „Od snu”.

– Haifan, a twój syn? – odezwała się Ra Mahleine.

– Morderca własnego brata? Wiedziałem, że ta noc ma być oczyszczeniem Davabel. Więc i z nim musiałem coś zrobić. Niestety, zbudził się, jak go wiązałem i walczył. Ale Duch Snu nie pozwolił wam usłyszeć, bo działałem w słusznej sprawie. Związałem mu ręce i nogi, a głowę wtłoczyłem do wiadra z wodą, bo to był Flued. Nawet zbytnio się nie rzucał. Potem ostygł i zesztywniał jak należy. Usnąłem, gdy już świtało, usnąłem po raz pierwszy od dawna. Musiałem wam opowiedzieć ze wszystkimi szczegółami, bo duchy tego wymagały. Davabel jest oczyszczone. Pamiętasz numer na policję, Dave? – podniósł słuchawkę.

– Cztery dziewiątki – podsunęła Edda.

Haifan spokojnie zgłosił potrójne morderstwo osłupiałemu funkcjonariuszowi. Łapczywie wchłonął swoją porcję pasty. Nie przeszkadzało mu, że wystygły sos już zgęstniał.

– Edda, przynieś szybko pizzę. Chcę zdążyć, zanim przyjadą po mnie. Domyślam się, że przesłuchanie będzie trwało długo, więc muszę mieć siłę, by im wszystko rzetelnie opowiedzieć.

Syreny wozów policyjnych rozległy się, gdy kończył pizzę. Edda otworzyła drzwi. Haifan wstał, przedstawił się i poprosił, żeby mu założyli kajdanki. Zdumiony policjant zwlekał.

Skuli go dopiero, gdy zobaczyli jatkę w apartamencie Hanningów i martwego Tortha. Pobieżne przesłuchanie prowadził porucznik policji w cywilu. Przedstawił się jako Bharr Tobianyj. Miał chyba ze dwa metry wzrostu i proporcjonalną masę ciała. Prowadził śledztwo, siedząc za stołem, za ostygłym plackiem pizzy z wyciętą jedną porcją. Ciała wyniesiono. Potem policjanci odjechali. Tobianyj poprosił, aby dla dobra śledztwa mieszkańcy nigdzie nie wyjeżdżali. Zaplombowano apartamenty Hanningów i Tonescu.

Gdy odjechał ostatni samochód policyjny, stało się cicho, jak wtedy, gdy Haifan snuł opowieść o duchach napędzających świat. Edda natarczywie wpatrywała się w Gaveina.

– Zrobię wszystkim gorzką herbatę, dobrze? – Ra Mahleine rozejrzała się po siedzących.

– Pomogę ci – powiedziała Helga.

Edda świdrowała wzrokiem Gaveina.

Haigh włączył telewizor. Właśnie szedł jakiś starszy film z Solobiną.

– Chudziutka jak patyczek – powiedział. – Obecnie ma więcej seksu na sobie.

– Ale mniej ubrania – zauważył Gavein.

Zaterkotał telefon. Dzwonił Wilcox. Wiedział, że o tej porze Gavein przesiaduje u Eddy. Wziął książkę do domu, bo nie mógł się od niej oderwać. Prosił o dwa dni urlopu na poniedziałek i wtorek, by ją skończyć. Gavein się zgodził. Zdziwiła go dbałość o formę, tak niezwykła u Wilcoxa – mógł przecież zaszyć się gdzieś za regałem w godzinach pracy.

– Może byśmy wynieśli się od tej Eddy – powiedziała Ra Mahleine, gdy byli już w łóżku. – Patrzyła, jakbyś to ty wymordował tych troje. Miałam ochotę wytargać ją za włosy.

Przygarnął ją ramieniem. Wtuliła się jak kotka.

– W przyszłym miesiącu przyjmą cię do szpitala. Jest długa kolejka białych, ale wykłóciłem umieszczenie ciebie w kolejce szarych i odpowiednie traktowanie… To znaczy, jak żony wpisanej do paszportu.

– Potem poszukamy innego mieszkania.

Загрузка...