Ich gumowy, pneumatyczny materac zawsze był niewystarczająco nadmuchany. Gdy Gavein układał się obok niej, Ra Mahleine wynosiło w górę.
„Znów słoń się tu tarzał” – parskała albo: „Zesypali wór ziemniaków”. Czasem wołała: „Znowu mnie wystrzelili z katapulty”. Albo: „Przyszedł niedźwiedź i uwalił się do barłogu”. Bardzo go to cieszyło, zrzędziła bowiem tylko wtedy, gdy była w formie. Po takiej uwadze stawała się znowu słodka i kochana. Gavein uważał dawniej, że potrafiła być jędzą z wdziękiem. Teraz nie zmienił zdania. Odpłacał jej żartobliwie: „Jasna cholera”. Nie nadużywał tego określenia, chyba, że była naprawdę w dobrym humorze.
Kupił w komisie żelazne łóżko. Innych nie mieli na składzie. Lakier obity, ale konstrukcja solidna i trwała, a do tego solidny sprężynowy materac.
Gdy umył się i ułożył obok niej, zaczęła.
– Jak się myjesz, to jakby słoń tam się kąpał – prychnęła ze złością, zamiast pochwalić, że nie wzleciała w górę. – Woda dudni o wannę, jakby kto walił młotem. A potem tak długo spływa i rezonuje, że cały dom się trzęsie. Można oszaleć!
Lubił te jej abstrakcyjne wymówki, widział, że znów była sobą. Przeciągnął się. Trzasnęły stawy. Wziął ją w ramiona. Była cudowna w dotyku, ciepła i pachnąca.
– W ogóle to tu jest duszno. Pokój jest taki mały, a ty jeszcze tak wciągasz powietrze, że nic dla mnie nie zostaje. Nie mam czym oddychać przez ciebie! – wybuchnęła, łagodnie wyrywając się, ale nie za mocno, żeby przypadkiem jej nie puścił.
Zaczął ją pieścić, pomimo, że z początku jeszcze się boczyła na niego. Wymówki Ra Mahleine zaczynały się zawsze na serio.
– Czego najbardziej u mnie nie lubisz? – zapytał. Lekko ugryzł ją w delikatny płatek uszka. Gdy włosy rozsypywały się na boki, okazywało się, że Ra Mahleine ma odstające uszy. Nie chciał za bardzo się rozpędzać, bo z karty chorobowej żony wynikało, że aby ponownie stać się normalną kobietą, Ra Mahleine musi poddać się operacji.
– Najbardziej nie lubię, kiedy wrzucasz sobie do ust orzeszki ziemne. Nie można oglądać telewizji, bo cała kanapa podskakuje – odpowiedziała bez chwili wahania. Zaraz zmieniła temat, zorientowała się. Zaczęła opowiadać o krwotokach: powtarzają się od pamiętnego pobicia na statku więziennym, ale obecnie coraz rzadziej, więc wszystko wraca do normy.
Dopiero teraz skojarzył telefon Anabel z terminem odebrania przesyłki z kartoteką medyczną Ra Mahleine.
Cholerna suka czeka jak sęp – pomyślał. – Chciała ją dobić na koniec.