Po dziesięciu minutach Adams przełączył rozmowę dalej. Zatrzeszczało.
– Słucham? – rozległ się głos Medvedca.
– Mówi Gavein Throzz. Czy mam wyjaśniać, że nie z zaświatów?
– To jednak pan…
– Dokonaliście zbiorowego morderstwa na niewinnych ludziach. Domagam się ukarania morderców, to znaczy oddziału sierżanta Kusyja, jak i inspiratorów, nawet jeśli w grę wchodzi sam Thomp. Ostatecznie, to pan jest od tego, żeby pilnować przestrzegania prawa.
– Rozmowę nagrywamy. Zostanie przedstawiona na posiedzeniu Komitetu Obrony.
– Doskonale. Przypominam panu, że policja ma chronić prawo – powtórzył Gavein bardziej uroczystym głosem. – A decyzje waszego komitetu są tegoż prawa pogwałceniem. Nie kwestionuję waszej obawy przede mną, gdyż dzieje się wiele rzeczy niejasnych. Ale nic nie tłumaczy zamordowania niewinnych ludzi tylko dlatego, że mieszkali w tym samym budynku co ja. Sprawcy, wracając z tej akcji, zabili doktora Yulliusa Saalsteina. Z pewnością pamięta go pan. Domagam się ukarania winnych tej zbrodni.
Po drugiej stronie słuchawki trwała cisza.
– Żądam ujawnienia przez telewizję wszystkich zbrodni komitetu Thompa. Żądam zapewnienia mojej żonie pomocy medycznej oraz zaopatrywania nas w żywność, energię i wszystkie potrzebne rzeczy. Jednakże widzę zagrożenie, jakie stanowi moja obecność dla Davabel. Widzę związek epidemii zgonów z moją osobą. Jasne, że mój wyjazd do Ayrrah przed upływem należytego czasu nie jest możliwy. Dlatego też, jeśli moja żona zostanie w zupełności wyleczona, zostanie jej zapewnione utrzymanie… otrzyma otwarte, dożywotnie konto, gotów jestem dla dobra publicznego rozważyć swój zgon – dodał ciszej, by Ra Mahleine nie dosłyszała. – Medvedec, słucha mnie pan?
– Tak.
– Proszę przekazać tę taśmę rządowi, a nie komitetowi Thompa. To zbrodniarz i głupiec.
– Ja nie jestem właścicielem taśmy. Trzeba podjąć decyzję. Wkrótce dostanie pan odpowiedź do domu.
– Medvedec, mam do pana zaufanie. Proszę go nie zawieść…
– Robię wszystko, co w mojej mocy!
Gavein odłożył słuchawkę i wyszedł przed dom. Trudno było wytrzymać w dusznym pomieszczeniu wśród zmasakrowanych zwłok. Na zewnątrz było ciepło, przewiewnie i słonecznie.
Ra Mahleine stała wsparta o Lorraine. Wcześniej sama wstała, żeby ją pocieszyć, ale obecnie z trudem trzymała się na nogach.
– Gdzie ty byłeś?! – fuknęła zagniewana. – Nie ruszaj ich, bo się jeszcze zakazisz! – Ta uwaga wywołała głośny szloch Lorraine.
Wylewność Ra Mahleine malała w miarę tego, im dłużej byli razem. To, że był w pobliżu, stawało się oczywiste jak to, że słońce wschodzi. Wtedy właśnie nadchodziła chwila, kiedy zaczynały ją denerwować drobiazgi.
Potrafiła wykłócać się o nieprawdopodobne rzeczy: że oddycha zbyt głęboko i dla niej nie starcza powietrza; że oddycha zbyt cicho i nie wiadomo, czy mu się coś nie stało; że jest zbyt pożądliwy i naerotyzowało go tak, że iskry idą i nic innego go nie obchodzi; albo przeciwnie, że jej wcale nie zauważa, a ona nie dość, że poświęciła dla niego tyle lat na statku, to jeszcze pozostała równie piękna, jak dawniej; że jak się myje, to woda łomocze o wannę, jakby kto walił młotem w wielki kocioł do prania – co miał robić: u Eddy była blaszana wanna; albo przeciwnie, że myje się niestarannie, kiedy starał się robić to ciszej.
Dawno przywykł do tego, nawet zdziwiłby się, gdyby nagle zaczęło być inaczej.
– Oni tam leżą, a muchy po nich łażą i roznoszą zarazki. Jeszcze się czymś zakazisz.
– Przestań, Magda. Tam leży moja matka.
– No wiesz! – prychnęła Ra Mahleine. – Mryna leży u siebie na górze, a tam jest okno zamknięte i żadna mucha nie wleci.
Lorraine rozpłakała się. Gavein pomógł żonie usiąść.
Powiedział jej o rozmowie z Medvedcem, chociaż nie wspomniał o umowie. Spodziewał się eksplozji, ale Ra Mahleine spytała:
– Wierzysz, że zrobią, jak prosiłeś? Nie odezwał się.
– Medvedec pierwszy powiedział, że zadzwoni tutaj?
– Dokładnie: że dostanę odpowiedź do domu.
– Ależ on jasno powiedział, że wiedzą, gdzie jesteśmy i co zrobią!
– Nie wierzę, żeby jeszcze raz próbowali mnie zabić.
– Ten generał rozbije w proch wszystko w promieniu pięciu kilometrów. Nie zostanie z nas ślad!
– Znam Medvedca. Mógł nas ostrzec. To porządny człowiek.
W perspektywie to rozwiązanie nie jest takie złe – pomyślał. Ale jeśli jestem naprawdę Śmiercią, to nic się nie stanie – dodał w myślach. Po chwili ogarnął go niepokój o nią. Nie mógłby wytrzymać sytuacji, gdyby tylko ona zginęła.
– Gavein, zmiatajmy stąd jak najszybciej. Pchaj wózek.
Odjechali parę ulic dalej i schronili się na jakiejś przypadkowej werandzie. Gavein stłukł szybę. Otworzył drzwi i zobaczył gustownie umeblowany pokój. Owiało ich zatęchłe powietrze. Ciszę przerywało tylko bzyczenie much.