31.

Przesłuchania zwykle prowadził Tobianyj, jednak tym razem do rozprawy nie doszło. Haifan przeciął sobie żyły nadgarstka ostrą krawędzią łyżki. Strażnik zamiast zebrać po kolacji naczynia od aresztantów, zasnął przed telewizorem i obudził się dopiero o trzeciej w nocy. Do tego czasu Haifan zdążył się wykrwawić. Trzymano go w izolatce, chociaż jego Imię – Sulled – wyraźnie wskazywało, co może się zdarzyć.

Wilcox nie rozstawał się z książką w tłoczonej okładce przypominającej mozaikę. Tytuł też ułożono jakby z kolorowych kamyków: Gniazdo światów. Nosił ją przy sobie.

Prawie się rozlatywała, tak była zaczytana. Nadal nie przebrnął przez pierwszy rozdział.

Gavein nie mógł doprosić się choć wypadających pierwszych stronic – żeby przynajmniej zorientować się, o czym traktowała.

Wilcox przestał dbać o siebie; do późna przesiadywał w antykwariacie, nieustannie studiując kilka pierwszych stronic; to znów spóźniał się i przychodził dopiero koło południa, bo, jak mówił, zasiedział się przy lekturze.

– Też przeczytałabym coś wciągającego – stwierdziła Ra Mahleine, gdy Gavein wspomniał jej o tym. – Od oglądania reklam rozpuszcza się mózg. Wczoraj, jak siedziałeś w antykwariacie, szedł film z Maslynnają. Trzy razy przerywali jej striptiz. Dwa razy reklamą frytek, a raz płatków owsianych. Syf… W Lavath bardziej szanowali telewidza.

Dwa dni później odwiedziła ich żona Wilcoxa, Ra Bharre. Kazała mówić na siebie Brenda. Była blondynką, małą, ale pulchną jak ciasto drożdżowe. Wyglądała dużo młodziej od Wilcoxa, Gavein wziął ją za jego córkę.

– Nie przejmuj się, Dave. Tu wszyscy tak… Harry bardzo postarzał się w czasie służby w policji. Kompletnienie nadawał się do tego, ale jeśli ktoś całe życie kieruje się marzeniami z dzieciństwa, to tak ląduje. Harry’emu za młodu imponowali detektywi z filmów kryminalnych, więc całe życie pozostał posterunkowym.

Wilcox miał na imię Hvar, co jest nazwą karłowatego krzewu, niezwykle odpornego na mróz i wichry, rosnącego na północy Lavath. W Lavath Hvar jest symbolem uporu, wytrwałości i twardego charakteru. Brenda przerobiła to imię na modłę Davabel.

– Dziwi cię nasza różnica wieku?

– Historia jest kiczowato romantyczna. Pewna nastolatka zobaczyła raz reportaż o ciężkiej pracy policji. Pokazali jednego z funkcjonariuszy leżącego po przypadkowym postrzale w szpitalu. Wydało się to jej wspaniałe i napisała list. Potem dostała odpowiedź i poszła do szpitala z wizytą. I tak zostało na trzydzieści lat.

– Nasza historia jest mniej romantyczna – włączyła się Ra Mahleine. – Cztery lata różnicy. Skompensowane podróżą na statku więziennym. Takie prywatne zwycięstwo nad czasem. Nas dwojga. Albo raczej klęska – spoważniała.

– Odważyłaś się podróżować na statku więziennym?

– Nikt mi nie powiedział, że to jest statek więzienny. – Kilka wąskich blizn na jej twarzy zaróżowiło się bardziej, niż dopuszczała karnacja jasnej blondynki.

– No tak. Mało kto o tym wie. Harry pracował w policji i wiedział, co się święci. Wolałam schnąć za nim przez dziesięć lat w Lavath, niż kompensować różnicę wieku podróżą. Dziesięć najlepszych lat. A potem spotkanie z postarzałym Harrym, to było okropne. Nie znalazłam sobie nikogo w czasie tych lat – Brenda dalej grała. – Więc przyjechałam za Harrym. Czekał na mnie.

Wszyscy troje wiedzieli, do czego zobowiązany był małżonek pozostający w Lavath.

– Ja nawet nie miałam szans, na statku więziennym, wiesz… – Ra Mahleine urwała. – Jak poradziliście sobie z różnicą kategorii? – zmieniła niezręczny temat.

– Ja byłam za młoda, żeby na to zwrócić uwagę w Lavath. A tu? Podejrzewam, że Harry dotąd nie zauważył, że dostał tu trójkę.

– Przyszłaś chyba z inną sprawą, prawda, Brenda? – włączył się Gavein. Irytował go ton Brendy. Bez trudu potrafił sobie wyobrazić, jakie progi musiał kiedyś pokonać Harry, by zachować dla niej prawa legalnej żony.

– To prawda. Chodzi o Harry’ego i tę książkę. Nie myje się, siedzi po nocach. Nie myśli o niczym innym. Nie zauważa mnie. Ciągle czyta. Co może być w tej książce?

– Nie wiem – Gavein wzruszył ramionami. – Nie chce mi jej dać, chociaż obiecał.

– Żeby chociaż czytał coraz dalej. Wydaje mi się, że on ciągle otwiera na tej samej stronie, na początku. Nie chcę, żeby zwariował.

– Wspominał coś o tym. Mówił, że ta książka dzieje się i zmienia za każdym razem. Dlatego czyta ją na okrągło. Ciągle wraca do początku. Bada ją, eksperymentuje.

– Nic nowego. To samo powiedział i mnie. Ja myślę, że to książka eksperymentuje na nim. Czy tak zaczyna się obłęd?

– Nie wiem. Na wszelki wypadek pogadaj z jakimś psychiatrą. Obłęd ma podłoże chemiczne. Jak podadzą mu właściwe proszki, to problem się skończy, zanim się zacznie. – Gavein odprowadził Brendę do drzwi.

– Może byś mu odebrał tę książkę, jako zły zwierzchnik – podsunęła Ra Mahleine, gdy Brenda już wyszła.

Pokiwał głową – właściwie był to dobry pomysł. Milczeli. Ra Mahleine nie podnosiła głowy znad robótki.

– Nie bądź oschły. – Podniosła na niego błękitne oczy. Spojrzała jakoś tak za miękko, łagodnie. – Ja tak nie myślałam. Po prostu czułam, że ona oczekuje czegoś takiego, rozumiesz? Że szuka potwierdzenia, że wszystkie inne byłyby takie jak ona. Skłamała, przecież musiała zawrzeć małżeństwo kompensacyjne. Uwierzysz mi?

– Widzisz, Kocie Manule, żegnając mnie na lotnisku w Lavath, popatrzyłaś na mnie tak samo, jak pewna dziewczyna, której miłość zmarnowałem, kiedy jeszcze byłem szczeniakiem, w szkole. Nie chcę drugi raz popełnić tego samego błędu.

– Gdybyś tej pierwszej nie odrzucił, to ta druga dziewczyna nie spojrzałaby na ciebie w taki sposób – zauważyła. – Ty chcesz mi dopiec tym zmarnowaniem – zorientowała się po chwili.

– Nie bardziej niż ty mi. Tak naprawdę, nie to chciałem ci powiedzieć.

– Muszę trenować spojrzenia przed lustrem. Pierwsze – zadurzona bez pamięci nastolatka – powiedziała. – To znaczy drugie, bo inna jasna cholera poderwała mi wcześniej spojrzenie numer jeden. Też jasna cholera? Pewnie też, bo jesteś monochromatyczny. – Ra Mahleine potrafiła patrzeć tak, że tonął w jej spojrzeniu.

– Też. Trzeba było urodzić się wcześniej, to uprościłoby wiele spraw.

– Żartujesz? Wtedy bym na ciebie nie spojrzała. Nawet teraz wydajesz mi się czasami… – uśmiechnęła się do siebie. – Dorosłam, Gavein, dojrzałam. To jest cena bycia razem.

– Już w Lavath byłaś dojrzała. I wiedziałem, że jesteś mądrzejsza, moją przewagą było doświadczenie. Obecnie ją straciłem. Zaparzyć ci herbatę?

– Nie chcę herbaty. Zaparz mi ziółka, tylko przykryj małym spodeczkiem, żeby dobrze naciągnęły.

– Jakie?

– Może być bubawiec. – Zwiesiła głowę nad robótką.

Wrzucił torebkę dziurawca do szklanki.

Lubiła gorzką herbatę, lubiła gorzkie ziółka. On lubił, siedząc w sąsiednim fotelu, nudzić się razem z nią.

Загрузка...