43.

Wilcox cuchnął. Siedział w brudnych skarpetkach na podłodze za regałem z książkami, spocony, spod tłustych, niemytych włosów wyglądał łupież. Wzrok jego kleił się do stronic książki. Wilcox pochłaniał, pożerał zawartość, nie zwracając uwagi na otoczenie. Czasem bezwiednie wpychał palec do nosa albo drapał się po plecach. Kiedy Gavein odebrał mu książkę, przyjął to z błyskiem ulgi w oczach. Gavein zatelefonował, żeby żona odebrała Wilcoxa z pracy. Niestety, już przed południem Brenda była kompletnie pijana. Odwiózł go jego własnym samochodem.

Wieczorem, w jadalni, zastał Haigha na lekturze.

– Co czytasz? – spytał. Włączył telewizor.

– Chciałeś powiedzieć: co wrzucam? – uprzejmie poprawił go Haigh.

– Właśnie tak.

– Coś masz nieustający zatward z nauką mowy.

– Och – Gavein wykonał dłonią gest Puttkamelli.

– Naturalna kolej rzeczy jest taka: najpierw się wrzuca, a potem wywala – pouczył go Haigh. – Wiedzę też najpierw się wrzuca, żeby potem walić albo chlapać mózgiem.

– Jasne. Co wrzucasz?

– A… taki jeden syf, kryminał. Jak przeczytasz jeden, to jakbyś przeczytał wszystkie. Niby zwyczajnie, a tu nagle ciach-ciach, pif-paf i przez resztę książki udają, że zgadują, kto i dlaczego. Jałowizna i chałtura. Jedynie czytelnik nie może być zabójcą, a bohaterowie… jak się autorowi zwidziało. Rachunek prawdopodobieństwa i tyle. Ale lepsze to, niż nieczytanie – zauważył filozoficznie. – Dziś na wykładach mówili o tobie, Dave. Sprawa robi się głośna. To chyba ten gnojek, Puttkamella, chrzani na lewo i na prawo, zamierza na tym zrobić karierę.

– Co mówili?

– Corbell stwierdził, że to przypadkowa koincydencja, która skończy się lada chwila. Że losy człowieka determinuje wyłącznie Imię Ważne. Potem Vodcev… Bo z seminarium zrobiła się otwarta dyskusja naukowa. Sala była pełna. Mnóstwo ludzi przyszło spoza kolegium. Siedzieli w przejściach, siedzieli też wokoło mówcy, tak że kolejni referenci tkwili w ciasnym kręgu wolnym od słuchaczy. No i ten Vodcev stwierdził, że od rozpoczęcia serii, od zgonu Brycego, w zdefiniowanym przez niego obszarze Davabel zmarło już więcej ludzi niż w ciągu całego zeszłego roku. Rozumiesz, jakie jajo?

– Pamiętasz, co to za obszar?

– Całkiem spory fragment Davabel. Od dworca lotniczego aż po nasze okolice. Dokładnego kształtu ci nie opiszę.

Ich rozmowę przerwała wiadomość telewizyjna o śmierci spikerki, która zapowiadała pogrzeb Solobiny i Maslynnajej.

– Zaraz zadzwoni Medvedec, żeby mi to oznajmić. Zapyta też, czy przypadkiem jej nie zabiłem. Przecież tych cholernych spikerów codziennie oglądam na ekranie – urwał. – Jakieś konkluzje z tego wykładu?

– Nic, zupełny zatward grupowy. Epidemia zgonów. Ale każdy przypadek da się racjonalnie wytłumaczyć. Powody zgonów są różne. To nie jest choroba. A mimo to umierają tylko niektórzy, wyłącznie ci, z którymi w jakiś sposób się zetknąłeś.

– Doskonale pamiętam cię, jak przyleciałeś do Davabel, Dave – włączyła się Lorraine. – Różniłeś się od innych podróżnych. To znaczy, też blady ze zmęczenia i ubrany na szaro, jak wszyscy z Lavath, ale spojrzenie miałeś ostre, przenikliwe, oczy zaglądały mi do środka czaszki…

– I trójka w paszporcie – zarechotał Haigh.

– Całą drogę myślałem o Ra Mahleine. Może miałem smutek w oczach.

Matka Lorraine włączyła telewizor na dziennik. Spiker czytał kolejne wiadomości:

– Dzisiaj rano zabito Davida Rottmana, S, Davida Rao, S, Davida Kopecho, S i Davida Zolta, S. Wszyscy niedawno przybyli z Lavath.

Nagle spiker krzyknął:

– Został tylko jeden… To on jest David Śmierć, teraz już wiadomo na pewno! Throzz! Nazywa się Throzz! Mieszka przy 5665 Alei! Zabijcie go! Zdążyłem ostrzec! Uratowałem Davabel!

Wypowiedź spikera przerwało gwałtowne zamieszanie. Ktoś zasłonił kamerę. Wyłączono wizję.

– Zwariował facet – powiedział Haigh.

– Może zmarł jakiś jego bliski – zauważył Gavein.

– Złapie niezły wyrok za namawianie do morderstwa.

– Dave, teraz nie możesz się już ode mnie wyprowadzić – powiedziała Edda, stojąc w drzwiach. – Miałam od początku rację, a ukrywany przede mną artykuł mówił prawdę.

Загрузка...