Daphne wyszła z kąpieli. Owinęła się szarym płaszczem kąpielowym. Kolor okrycia pasował do jej włosów, które zawinęła w pasiasty ręcznik.
Nawet kąpiel jej nie relaksuje – zauważył Gary. Wzrok Daphne pozostał mroczny.
Zapadła w fotel. Pod płaszczem kąpielowym zarysowały się jej skąpe wdzięki. Rozsunięte poły ujawniły dekolt pokryty piegami. Gary podał jej piwo.
Zakrztusiła się pierwszym łykiem. Drugi spowodował, że jej oczy zwolniły tempo omiatania.
– Czasem jesteś spokojny jak trup, Gary.
– Hę? – Wytrzeszczył czerwonawe tęczówki albinosa.
– Nic nie powiedziałeś, kiedy niosłeś stół Bolyów?
– Wiem… Właśnie… – plątał się z opóźnieniem. – Tak mi się wydawało.
– Nie mam wątpliwości. Widziałam na nim metkę producenta. – Smoliste tęczówki Daphne utknęły na Garym.
– Co to może znaczyć?
– Myślałam o tym w kąpieli – ożywiła się. – Zielone kaftany to mafia: Załatwiają przesiedleńców i zabierają ich mienie w porozumieniu ze strażą celną Tolz. To znaczy, mają wśród straży swojego wspólnika.
– Bez sensu. Po co trzymają u siebie dowody?
– Z chciwości.
– Jeśli masz rację, to poważna sprawa. Trzeba koniecznie zgłosić na policję.