Od strony morza nadal jaśniała łuna. Pobłyskiwała i rozbrzmiewała hukiem detonacji. Stożka wulkanu nie było widać – może się jeszcze nie uformował. Kamienie padały gęsto, niektóre pękały w powietrzu na części. Na ziemi syczały i parowały. Gavein oberwał w plecy, ale banknoty wytłumiły uderzenie.
Łatwo przebyli częściowo zasypaną szczelinę, której brzeg formował skarpę. Za to wspinanie się w stromej, sypkiej ziemi okazało się uciążliwe. Zmęczony Saalstein ciężko sapał.
Już niemal na szczycie skarpy Gavein zauważył nadlatujący śmigłowiec.
– Trzeba mu jakoś dać do zrozumienia, że tu jesteśmy. Żeby nas zabrali.
– Nie śpiesz się z tym, Throzz. Lepiej przykucnijmy, może nas nie zauważą. Tu tak darń wystaje… Będziemy jak pod dachem.
Gavein był zdumiony.
– Lepiej czekaj i obserwuj.
Maszyna zawisła nad ruinami UN-u. Potem okrążyła słup ognia i pióropusz dymu z wulkanu.
Śmigłowiec trzymał się niskiego pułapu, żeby uniknąć spowolnienia czasu, teraz leciał prawie na poziomie dachów. Nagle linia białych punkcików poleciała od śmigłowca ku ziemi. Strzałów nie było słychać, ginęły w huku eksplozji wulkanicznych.
– Co on robi?!
– Generał Thomp działa. Może zobaczyli zwłoki Aurelii albo jakieś inne.
Ale ze mnie głupek – pomyślał Gavein. Przypomniał robie dziwaczne wypowiedzi, gdy go usypiali.
Nad ich głowami przemknęła eskadra ciężkich bojowych śmigłowców uzbrojonych w kierowane bomby i rakiety. Maszyny również trzymały się wysokości realnej, huk ich wirników dał się słyszeć pomimo wulkanu.
Pod zwisającym płatem darni uciekinierzy byli niewidoczni z góry. Eskadra przeprowadziła wzorowy atak, dokładnie bombardując i ostrzeliwując rakietami ruiny Urzędu Naukowego. Po wykonaniu zadania śmigłowce uformowały szyk, zakręciły nad oceanem i zawróciły ku Davabel. Tamten pierwszy śmigłowiec stale krążył, prawdopodobnie kierując ogniem.
Ponad nimi przemknęła druga eskadra, potem trzecia, czwarta i piąta. Wszystkie po kolei bombardowały teren. Śmigłowiec rozpoznawczy też ostrzeliwał wybrane cele.
– Ciekawe, czy to sam Thomp siedzi w tej maszynie?
– Bardzo możliwe. To w jego stylu. Lubi brać osobisty udział w zaplanowanych przez siebie akcjach. Throzz, strąć ten śmigłowiec!
– Gdybym potrafił…
– To co z ciebie za Śmierć?
– Przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia z powodu tego szmalu – Gavein poklepał się po brzuchu.
– Przestał cię drapać?
– Nie może drapać, przesunąłem go do tyłu, a na tyłku mam skórę jak nosorożec. Rozumiesz: lata pracy za biurkiem… – urwał. Od strony Davabel nadlatywały kolejne eskadry. Metodycznie kontynuowały niszczenie.
– To te same śmigłowce, co poprzednio. Poznałem po oznaczeniach. Uzupełniły amunicję i paliwo i znowu do roboty.
– Thomp to systematyczny facet.
– Ma sporo zachodu, żeby mnie załatwić.
Saalstein pokiwał głową.
– Po co był ten cały cyrk z badaniami? Mogli mnie zakatrupić jeszcze w domu.
– Zabić kogoś w majestacie prawa, to nie jest prosta rzecz. Tym bardziej kogoś, kto nikogo nie zabił, czyli formalnie niewinnego. Więc próbowali zrozumieć zjawisko. Przeprowadzali badania, zgodnie z planem Syskina.
– No, ale w końcu podjęto decyzję pokrojenia mnie żywcem na stole.
– Nie wtedy. Wcześniej. Podjęli tę decyzję, jak umarł Balayev. Przyjęli plan Thompa. Przestraszyli się o swoje tyłki. Dodatkowym straszakiem były statystyki Medvedca. Robiły wrażenie. A potem te nieudane próby.
– Jakie próby? Coś robiliście?
– Jakże nie… Najpierw Winslow miała ci zrobić kroplówkę ze spirytusu. Czeczuga miał z rentgena dołożyć ci taką dawkę, od której topnieje cienka blaszka. Nie wyszło, więc Winslow miała wstrzyknąć ci komórki raka, ale sama się pokłuła i pewnie już jej coś rośnie.
– Słuchaj Saalstein, czyście… Czy te sukisyny wszczepiły coś mojej żonie?! – Gavein zbladł, zacisnął usta.
– O niczym takim nie słyszałem. Jej choroba pochodzi z czasów, kiedy nikt nie wiedział, że jesteś Śmiercią. To, co zrobiły z nią strażniczki podczas transportu z Lavath, nie ma nic wspólnego z nami.
Wyglądało, że mówi szczerze.
– Było dużo roboty z przygotowaniem tego wszystkiego na mnie?
– Kilkugodzinne narady, jak zrobić, żebyś się nie zorientował; głosowania w środku nocy. Na końcu ten Leroy… Miał cię podłączyć do wysokiego napięcia, a ty go załatwiłeś.
– Ja nic nie zrobiłem.
– Ale umarł. To się liczy. A potem operacja przerwana przez trzęsienie ziemi. W końcu to ty załatwiłeś Urząd, a nie odwrotnie.
– Wulkan załatwił, nie ja.
– Na jedno wychodzi.
– Mówiłeś, że były głosowania. A ty jak głosowałeś?
– Oczywiście za. Uważałem, że to najlepsze rozwiązanie.
– To dlaczego nie wypchniesz mnie z tej kryjówki, jak przelatuje któraś z eskadr? Dostanę serię z karabinu maszynowego i po sprawie. Thomp zmarnuje mniej państwowych pieniędzy.
– Są trzy powody – odpowiedział Saalstein po zastanowieniu. – Wymienię je w przypadkowej kolejności. Po pierwsze, uratowałeś mi życie, wyciągając spod gruzów. A Thomp i cała reszta chcą mnie zabić. Gdyby nie ty, leżałbym tam porozrywany na kawałki ich bombami – wskazał w kierunku ruin. – Po drugie, gdyby chłopcy Thompa zobaczyli cię, to nie skończyłoby się na strzelaniu z karabinu maszynowego, ale cały teren w promieniu kilometra obsypaliby taką liczbą bomb i rakiet, że i ze mnie nic by nie zostało. A po trzecie, gdybym nawet zdecydował się poświęcić dla ludzkości i zginąć, to jestem przekonany, że zginąłbym tylko ja. A ty znowu uszedłbyś z życiem. Nie można przecież zabić Śmierci.
– Wierzysz, że jestem Śmiercią?
– To nie jest wiara. To przyjęcie najprostszej rozsądnej hipotezy tłumaczącej fakty. Po prostu jesteś.
Raz za razem nadlatywały eskadry Thompa i rozbijały budynki UN-u w coraz drobniejszy pył. W miarę jak ruiny były coraz niższe, wyłaniał się zza nich powstający wulkan: jezioro ognia, krateru jeszcze nie miał. Z wnętrza bluzgały języki lawy i wystrzeliwały płonące głazy, a strumień dymu formował ciemną chmurę. Gavein pomyślał, że powstający stożek na zawsze pogrzebie resztki UN-u. Kilkakrotnie śmigłowce zrzuciły ładunek tak blisko, że odłamki zaświstały wokół głazów, ale w kryjówkę pod skarpą nie trafiły.