Daphne pracowała do białego świtu. Tekst rozrósł się do sporych rozmiarów – będą z tego dwa lub trzy obszerne odcinki. Ciągle nanosiła poprawki, a najbardziej pokreślone strony przepisywała. Gary nie mógł zmrużyć oka przy stuku maszyny. Musiał tam tkwić. Daphne nie pozwoliłaby mu się położyć. Kimał więc w fotelu; póki starczyło piwa w lodówce, sączył jedno po drugim. Gdy opuszczał powieki, przed oczyma duszy pojawiały się piersi Sabinę, potem przestały się pojawiać – pozostało szare zmęczenie, a piwo skończyło się.
Daphne, zgarbiona nad maszyną, marniała w ustach zdania, zwroty; czasem nerwowo coś kreśliła, albo ukrywała pod białym lakierem; to znowu hałaśliwie wkręcała nową kartkę na wałek maszyny. Mimo pozorów siły, była wykończona, ale bliskość celu nie dawała przestać. Blade czoło rosił jej zimny pot.
Świtało już, gdy rozległo się pełne ulgi:
– No!
Spojrzała na niego wesoło.
– Wreszcie to jest… takie – pokazała mu palce ułożone w kółko.
Gary podniósł na nią umęczone spojrzenie spod zapuchniętych powiek. Zdołał nawet rozciągnąć kąciki ust w imitację uśmiechu.
– Jutro się zacznie. Pewnie dostaniemy obstawę policyjną przed tym gangiem. Pójdę z tym do Cukurcy.
– Pojutrze. To nie zdąży trafić do jutrzejszego wydania.
Zgodnie pokiwał głową. Po ostatnim kiwnięciu nie podniósł już głowy, lecz zachrapał.
Daphne uporządkowała maszynopis, zrzuciła z siebie większość odzieży i wsunęła się pod zimną kołdrę. Trudno usnąć, gdy z każdą minutą dnia coraz więcej, a resztki nocy chowają się po ciemnych kątach. Najpierw dostała dreszczy z zimna; potem męczyło ją uczucie niepowstrzymanego głodu; przez głowę przebiegały natłokiem najróżniejsze myśli; wreszcie straciła kontakt z rzeczywistością.