W nocy ktoś rozbił kamieniem szybę w jadalni. Szkło poraniło twarz Massmoudieha.
Zaraz potem Gavein, przy świetle latarki trzymanej przez Edgara, wstawiał nową szybę. Panował nieprzyjemny, wilgotny ziąb, a chodniki pokrywała mokra bryja.
W ciemności dostrzegł ruch.
– Nie chciałbym być w skórze głupca, który stłukł tę szybę – powiedział przesadnie głośno. – Dobrze wiadomo, co go czeka, jak pomyśli o nim straszliwy David Śmierć. A straszliwy David Śmierć potrafi sprowadzić zgon, nie znając imienia ofiary ani nie widząc jej twarzy. Wystarczy, że pomyśli: capnę tego, który rzucił kamieniem. Nie poleciał więcej żaden kamień.
– Mówiłeś prawdę, czy to było tylko straszenie? – spytał Edgar.
– Już sam nie wiem.
Nazajutrz podano, że rozwścieczony tłum ukamieniował niejakiego Davida Lanu, S, podejrzewając, że jest Davidem Śmiercią. W następnym wydaniu doniesiono o Davidzie Colesie, S, którego podczas snu żona zabiła brzytwą oraz o Davidzie Bharozzie, S, wyrzuconym przez okno. We wszystkich przypadkach chęć uwolnienia społeczeństwa od potwora była motywem lub pretekstem do pozbycia się kogoś.
– Nie wiem, co mi wolno robić, a czego nie Gavein żalił się żonie. – Co wywołuje te zgony? Czy moje jawne myśli, czy podświadomość. Może przypadkiem pomyślałem o tych cholernych Davidach.
Poprawił jej pościel.
Ra Mahleine była dziś zbyt słaba, żeby chodzić. Nott wyznaczyła termin operacji na przyszły miesiąc, za dwa tygodnie zaś miała zacząć przygotowywanie Ra Mahleine odpowiednimi lekami. Jak twierdziła, nie było powodów do pośpiechu, ale i nie było sensu zwlekać.