Jazda pełnym gazem trwała dobrych kilka godzin. Gnali ulicami, na których policja wstrzymała wcześniej ruch.
Później już nie było szpaleru. Przypadkowi przechodnie obojętnie spoglądali na pędzące pojazdy. Tu życie toczyło się zwyczajnie. Nikt nie kojarzył konwoju pojazdów z sensacją telewizyjną.
Nagle opuścili obszar zabudowany – rzecz niespotykana w Davabel, gdzie miasto szczelnie pokrywało cały kontynent z wyjątkiem lotnisk. Równie gęsto zabudowane było Ayrrah. Puste obszary znajdowały się w Lavath, daleko na północy, gdzie wieczny lód pokrywał ląd, a także na południowych skrajach Llanaig, gdzie promienie słońca zmieniały ziemię w pustynię.
Pusty obszar powstał przez rozległe wyburzenia zabudowy mieszkalnej. Ruiny zgrubnie wyrównano spychaczami.
W oddali piętrzył się potężny kompleks gmachów UN-u.
Zatrzymali się przy linii zasieków. Żołnierze ciekawie zerkali do środka sanitarki.
Po co się gapią, jak nie muszą, durnie? – pomyślał. – A nuż to się sprawdza.
Przebywszy zasieki, pojazdy ruszyły ku budynkom.
– Te wyburzenia, to na moją cześć?
– Tak, to też – mruknął Yull. – Sporo ludzi zaangażowało się w tę sprawę. UN dostał furę pieniędzy.
– Kto właściwie jest szefem tego?
– Głównym szefem jest Botta, ale obecnie swój program realizuje Syskin.
– Swój program?
– Było kilka konkurencyjnych projektów. Wybrali Syskina. Ale inne trzymają w zanadrzu, jeśliby ten nie wypalił.
– Pochlebia mi to.
Omer poprosił Gaveina, żeby ten założył plastikowy kombinezon podobny do ich strojów. Miał oddychać powietrzem zasysanym przez filtr i wydychanym do butli. Cienkie tworzywo nie utrudniało rozmowy. Samochody wjechały na dziedziniec instytutu. Wnętrze sanitarki spryskano mocnym środkiem dezynfekującym.
– Po co to?
– Syskin zaplanował wszechstronny program. Niemal na pewno nie są to żadne cholerne bakcyle, ale nie warto ryzykować.
Odkażanie nie trwało długo. Drzwi samochodu otworzyli ludzie ubrani w skafandry, następnie tunelem z przezroczystego tworzywa wprowadzili Gaveina do wnętrza gmachu.
Umieszczono go na terenie specjalnie przystosowanego oddziału zakaźnego szpitala instytutowego. Wszyscy, z którymi się stykał, nosili identyczne, plastikowe stroje. Proszono go, by nie zdejmował swojego, póki nie będzie wyników badań bakteriologicznych. Nawet toaleta była odpowiednio skonstruowana. Strój dopinał się do deski sedesowej, zaś użycie powiązane było z myciem siedzenia oraz suszeniem w strumieniu ciepłego powietrza. Następnie automat pakował kawałki kału jak najcenniejsze skarby; podobnie mocz czy ślinę. Gavein nie spotykał się z szefami programu, nie oglądał ich nawet na ekranie. Szczegółowymi testami kierowali biolog Yullius Saalstein oraz Omer Ezzir, fizyk.
Gavein wiedział, że ich zwierzchnikiem jest jakiś tajemniczy lekarz. Bawiła go ta drabina służbowa, widocznie komuś niezbędna; bawiło go tchórzostwo nieznanego lekarza. Wystarczało przecież, by Gavein zwrócił na niego uwagę.
Ludzie Medvedca prowadzili biuro ewidencji zgonów. Wynajdywali ciągi przyczynowe wiodące od ofiar do Gaveina. Gromadzili wszelkie szczegóły. Fakty, które jak nitki pajęczyny mogły wieść do siedzącego w jej środku mimowolnego sprawcy. Mniej interesowały ich przyczyny zgonów, bardziej zaś to, czy śmierć wiąże się w jakiś sposób z Imieniem Ważnym denata. Reszta należała do policji.
Na przesłuchaniach pytali Gaveina o drobiazgi, gdyż ważniejsze fakty znali od dawna. Powtarzał to samo, co relacjonował już wiele razy. Wątpił w sens takiej działalności: przecież gdyby równie starannie analizować wszystko, co robił każdy obywatel, to udałoby się zawsze znaleźć jakieś powiązania jego losu z losem dowolnego innego człowieka.
Jednakże nieznani szefowie bardziej wierzyli ludziom Medvedca i ich statystykom. Zgony klasyfikowano według stopnia powiązania z Gaveinem. Aktualną liczbę zgonów z rozbiciem na kategorie, codziennie ogłaszano w lokalnej telewizji UN-u. Za każdym razem Gavein oczekiwał na przypadek bez związku z nim, ale w tej rubryce niezmiennie widniało zero. W rubryce: „Prawdopodobny brak związku z G.T.” też widniało zero.
Gavein nie mógł korzystać z telefonów, ale zapewniano go, że codziennie ktoś komunikuje się telefonicznie z Ra Mahleine. Gavein mógł słuchać jej głosu nagranego na kasecie.
– Scholl przywozi mi regularnie pigułki, po których jestem silniejsza i nie sypiam w ciągu dnia – mówiła Ra Mahleine. – Dostarczyli mi fotel na kółkach. Lorraine wozi mnie ulicami wokół domu. Ostatnio Lailli pogorszyło się. Fatima uprosiła, żeby i Lailla od czasu do czasu woziła mnie na spacery. Wilcox powiesił się i od tego czasu Brenda pije na okrągło. Rzadko widzę ją trzeźwą. Okoliczne domy są opuszczone, sklepy pozamykane, a całe zaopatrzenie, w tym alkohol dla Brendy i to wszystko, czego sobie zażyczymy, dowozi policyjna furgonetka.
Zachrobotało coś w słuchawce.
– Za nic nie trzeba płacić, podobno otworzono nam wszystkim duży kredyt z kiesy rządowej. To nie jest dobrze, to nie jest normalne – mówiła dalej. – Haigh wziął się do czytania Gniazda światów. Stwierdził, że ma obecnie rozwodnienie umysłowe, bo go nie odmóżdżają wykładami, dlatego rozpracuje i książkę, i sprawę Wilcoxa. Dodał, że musi przecież czymś zrewanżować się za temat pracy mistrzowskiej. Edda chciała tę książkę zniszczyć, ale Haigh wytłumaczył jej, że ma na Imię Ważne Murhred, więc nie książka mu zagraża, lecz ludzie, a ponadto we wstępie przeczytał, że książka ta załatwi tylko Wilcoxa. Nie wiem, czy to ją przekonało, ale na razie dała spokój z paleniem książek. Haigh wiele czyta, robi notatki, dużo notatek, mówi, że to będzie jego praca mistrzowska. Zmienił się bardzo. Ściął grzebień. Ubiera się na szaro. Potrafi nudzić godzinę, czy jego szarość osiągnęła już standardy Lavath. Pasja Haigha buduje go, to zupełnie co innego, niż było z Wilcoxem. Harry’ego to niszczyło, z dnia na dzień widać było, jak się rozpada, jak zbliża się koniec. Dwa dni później Ra Mahleine powiedziała: – Brenda porznęła się po pijanemu i wlazła do wanny, na szczęście stara Hougassianowa ją odratowała. Kiedyś była pielęgniarką. Obecnie Brenda ma pobandażowane ręce, a jeden palec jej usztywniło. Oni się z Harrym bardziej kochali, niż dawali po sobie poznać innym ludziom. Wolę jak Lorraine wozi mnie na spacery, bo jest silniejsza. Lailla nie może sobie poradzić, kiedy kółko wózka wpadnie w dziurę na chodniku. Jej ciążę już widać. Może dlatego tak słabuje. Po domu chodzi w samych bandażach i majtkach. Twierdzi, że jest jej gorąco. Uważam, że to nieprzyzwoite, bo sporo się podgoiła, bandaży ma mniej i wszystko spod nich wyłazi. Wprawdzie to taka cieniutka, różowa, bibułkowata skórka, ale zawsze. Majtki też ma przezroczyste i dziurawe. Haigh raz ją opieprzył, ale ostatnio interesuje się wyłącznie książką. Zresztą, ostatnim mężczyzną w domu jest stary Hougassian, który nie rusza się z łóżka, bo miał atak korzonków.
Raz zbiłam po pysku Anabel i wytargałam za włosy, bo kible brudne, a na dodatek rozlała kawę na pościel. Zachowała się zdumiewająco pokornie, sama tę gębę nadstawiała. Ona boi się śmierci, jest przerażona, dlatego pozwala robić ze sobą wszystko. Zupełnie bez oporu. Mój odwet traci sens. Potem czułam się głupio, nie nadaję się do znęcania. Postanowiłam nie znęcać się nad nią, póki nie będzie znowu harda jak dawniej.