Napastnicy czekali koło kubłów na śmieci na zapleczu baru Frischa. W zielonych kubrakach z czerwonymi pagonami i pończochami na głowach. Próbował się bronić, ale mieli gumowe pałki. Oberwał fachowo i metodycznie. Potem skopali go. Mocno, ale nie w głowę. Kilkakrotnie powtórzyli, że to za amido. Jeden z nich, po szczególnie mocnym kopniaku, wydał zduszony okrzyk.
– Złamałem sobie palec o tego skurwiela!
– Cicho bądź, Eby – syknął drugi.
Więcej Gary nie pamiętał. Stracił przytomność. Obudził się obolały, nad ranem. Rozbili mu nos i wargi.