Rozdział 24

Miecz brzęczy i wibruje, aż w końcu obręcze łańcuchów trzymające nadgarstki złodzieja zdają się parzyć. Głos Ouma cichnie, oddala się, jakby plemienny bożek wyczerpał wszystkie siły. Nieważne.

Powiedział dość.

Choćby to, że on, Altsin Awendeh, się nie liczy. Jest tylko butem, w który trafiła stopa boga. Butem na tyle bezczelnym, że ośmielił się zgubić. Ale też butem całkowicie zbędnym, teraz, gdy w pobliżu czeka inny. Uległy i gotów, by się podporządkować.

Tak było zawsze. Ludzie to tylko pył pod ich stopami, wierni, którzy mają swoimi modłami, wiarą i skupieniem tkać Moc dla Nieśmiertelnych; mięso, dobre jedynie do Obejmowania i narzucania woli. Naczynie.

I nic tego nie zmieni.

Policzek, którym poczęstowała go ta dziwka, piekł bardziej niż lanie, jakie dostał od hrabiego. Bo był taki… lekceważącoprotekcjonalny. Jakby dawała pstryczka w nos nieposłusznemu pieskowi, który trochę narozrabiał.

Zacisnął zęby.

Ból? Cierpienie? Otworzyć się na duchy? A może na jednego ducha, co? Tego, który jest tak blisko, że bliżej nie można. Objęcie? Przemieszanie? Wszystko jedno. Byle nie być zabawką w tej grze. Słyszysz, Oum? Nie będę zabawką w waszych gierkach! Mam zdechnąć, to zdechnę, mam się Przemieszać z szalonym bożkiem, to się Otworzę na niego i Przemieszam. Ale nikt nie będzie mnie traktował jak pionka albo niedopasowany but.

Słyszysz? To moja wola! Moja decyzja!

Stojąc plecami do miecza, kopie nogą w tył i czuje, jak ostrze rozcina mu mięśnie. I jeszcze raz, i jeszcze. Krzyczy, bo klinga jest ostra jak cholera, tnie głęboko i ból wybucha w nim niczym wulkan. Tu nie chodzi tylko o ranę ciała, to ostrze harata duszę. Rany zadane przez hrabiego odzywają się wszystkie naraz, jakby tamte ciosy spadły na niego w tej dopiero chwili, jego krzyk przechodzi w wycie.

Kopie drugą nogą, bardziej wisząc, niż wspierając się na tej poranionej.

Ból jest…

Dziwny. Odrętwiający.

To krew, dociera do niego, krew musi z niego tryskać jak z zarzynanego barana i dlatego wszystko robi się tak odległe.

Zaraz umrze.

Naprawdę, chłopcze?głos Ouma brzmi, jakby bożek mówił do niego zza grubej ściany.Naprawdę chcesz umrzeć albo Przemieszać się z Bitewną Pięścią, nie wiedząc, o co chodzi? Czemu jakaś bitwa na północy wstrząsnęła całym światem? Dlaczego dziewczynka, która prawie Otworzyła się na tysiące duchów, wzbudziła takie zainteresowanie Pani Losu, że ta postanowiła podpalić dwa wielkie miasta, by odwrócić uwagę od tego dziecka?

Odwal się… umieram…

Nie, nie umierasz. Twój gość nie pozwoli ci umrzeć. Nie wiem dlaczego, ale chyba niepokoi go perspektywa skorzystania z Naczynia, które przygotowała Kanayoness. Hrabia najwyraźniej nie znalazł uznania w jego oczach, a ty, co budzi moje zdumienie, tak. On patrzy i słucha.

Dengothaag zwarł się w walce z Panią Losu. Bogini spycha Miecz krok po kroku w tył, bo jej potęga jest nieporównywalnie większa, lecz nawet najliczniejsza armia ugrzęźnie, jeśli będzie musiała szturmować wąską bramę. Dusza służki już nie istnieje, rozpadła się w trakcie starcia bóstw, lecz ciało Ogewry stało się właśnie taką furtką, przez którą Moc Eyfry wlewa się do komnaty.

Bo bogini chce zemsty.

Nie na Mieczu, o nie. Dziewczyna zwana Kanayoness leży pod ścianą, upadając, musiała uderzyć się w głowę, trudno ocenić, czy to wynik ciosu złodzieja, czy zwykły pech. Pani Losu chce Małej Kany, dlatego powoli przelewa swoją Moc do tej komnaty, a gdy będzie jej dość, zostaną tu tylko spopielone ściany. Kimkolwiek jest ta dziewczyna, musiał mocno nadepnąć jej na odcisk.

Altsin wie te wszystkie rzeczy, widzi Moc wciekającą do środka, mimo iż byt mieszkający w mieczu rozpaczliwie stara się ją powstrzymać. I widzi ten byt, czarny kleks tkwiący wewnątrz ostrza, dziki i wrzeszczący. Przypomina trochę worek walczących ze sobą kotów, wszelkie pozory inteligencji i rozumu, które utrzymywał przez ostatnie miesiące, znikły. Konglomerat dusz pożartych przez miecz jest czystym obłędem i przerażeniem, usiłującym ze wszystkich sił powstrzymać napierającą na niego falę.

Oum odzywa się nagle ochrypłym szeptem.

Miecz długo nie wytrzyma. Eyfra zwycięży i zniszczy tu wszystko do gołego kamienia. Słuchaj… jeśli to ona… jeśli to właśnie ona miała… ma się narodzić, musisz jej pomóc. Obaj musicie. Ja… ja nie chcę znów patrzeć, jak nicość pożera wszystkie przeszłe dni, jak coś wymazuje nam z pamięci każdą chwilę. Nie chcę być rozbitkiem, który uczepiony czubka masztu, patrzy, jak czarny ogień trawi drewno od dołu. Pokochałem tę gałązkę i moje dzieci…

Głos boga Seehijczyków ścichł do ledwo słyszalnego szeptu.

Gromadzimy Jej słowa. Ja też je gromadzę. Staramy się je zapamiętać. Zapamiętać wszystkie słowa, jakie powiedziała. Pamięć tych słów wskazywała nam drogę. Pewnego razu nazwała Maychę swoją rodzicielką. O Reagwyrze wspomniała jak o ojcu… Rozumiesz? Pani Wojny i Pan Bitew. Czy to znaczy, że narodziła się na zakrwawionym pobojowisku? Powiedziała, że najczystsza dusza była jej sercem… czy chodziło o dziecko? Wszyscy wiedzieliśmy, że musi pochodzić z dni przyszłych. Nie było innego miejsca, z którego mogłaby przyjść. Rozumiesz?

Altsin zwisa bezwładnie, poranione nogi odmawiają posłuszeństwa; stawy barkowe pulsują, choć ból jest odległy i nieważny, głowa mu opada. Widzi szare i czerwone pasma kłębiące się wokół jego stóp.

Pole widzenia zawęża się do małego punktu, jakby patrzył przez dziurkę od klucza.

Umiera.

A ten stary bożek zadręcza go swoim bełkotem.

– Kto! – wrzeszczy. – O kim ty mówisz?

Głowę wypełnia mu pełen zdumienia szept.

To ty nie wiesz? Nie domyśliłeś się? Nie… naprawdę nie. Sięgnij do wspomnień Bitewnej Pięści i powiedz, kogo brakowało w czasie wojen, które nazwaliście Wojnami Bogów albo Wojnami z Niechcianymi. Niechcianymi… dobre słowo, nie chcieliście nas, choć nasze prawa były nie gorsze od waszych… nie… to historia na później… Kogo nie było?! – głos bożka odzywa się nagle rykiem oburzonego oceanu.Kto jest nieobecny w jego wspomnieniach, co?! Kogo Bitewna Pięść nie pamięta?!

Coś porusza się wewnątrz niego, napiera na brzuch, serce, płuca, rozrywa go od środka. Złodziej patrzy na siebie, zapada się w głąb i unosi jednocześnie. Jest ciemno, całkiem ciemno, a pośrodku tej ciemności migocze biały punkt. Altsin pędzi ku niemu, a punkt rośnie w postać siedzącego w kucki mężczyzny, którego twarz… Zna tę twarz… to twarz jego brata… bliźniaka, który umarł, bo był… butem, który się zużył.

To jego własna twarz, ciemne oczy, czarne włosy, blada skóra. Ma dwadzieścia, trzydzieści, sto lat, patrzy, jak płoną miasta i wioski, widzi rzeki niosące tyle trupów, że da się suchą stopą przejść na drugi brzeg. Kocha, nienawidzi, wypala sobie duszę w proch i snuje się po świecie, niszcząc wszystko, co znajduje się w zasięgu wzroku. Płacze nad tym, co zrobił, i nad tym, czego nie zrobił. Tęskni za dotykiem miękkim jak zimowe futro lisa. Za pocałunkiem ciepłych warg. Za…

Złodziej patrzy na niego. Znają się. Ich dusze zajmują to ciało od lat, więc wymieniają myśli i emocje bez żadnego problemu. Wie, że tamten wchłonął wspomnienia, którymi obdarował ich bożek Seehijczyków, i że coś w nim się zapadło. Łatwo jest nienawidzić nieznanego wroga. Wejrzyj mu w duszę, a ręka trzymająca nóż zadrży.

Kogo nie pamiętasz? – pyta bezpośrednio mężczyzny. – Kogo wtedy nie było?

Tamten patrzy na niego udręczonym wzrokiem, w którym znużenie miesza się z bólem i ponurą determinacją. Złodziej uśmiecha się, akurat determinacja jest mu znana, to ona miotała nim po świecie przez ostatnie lata. Zaprawdę, mają ze sobą coś wspólnego, fragment duszy boga i portowy rzezimieszek.

A potem Bitewna Pięść składa dłonie niczym do modlitwy i zrozumienie jest jak błyskawica trafiająca Altsina prosto w głowę. Złodziej czuje, że wszystko wokół rozpada się na kawałki i – choć, na litość Matki, tysiąckroć przysięgał, że więcej tego nie zrobi – rzuca się we wspomnienia, które dzielił z tym szalonym sukinsynem.

Szuka.

Nie ma jej.

Baelta’Mathran.

Nie było Jej.

Rozumiesz? – Oum też wdziera się w jego myśli.Nie było Jej! Przez prawie całe Wojny Bogów, przez ponad sto lat nie było po Niej nawet śladu! A przecież Baelta’Mathran ma być Przedwieczną, ma być Pierwszą i Ostatnią. Pramatką Bogów i Tą, Która Wszystko Stworzyła.

Altsin próbuje wypchnąć ten głos z głowy, uporządkować myśli, ale seehijski bożek nie daje mu szansy.

Ona pojawiła się pod sam koniec, gdy Bitewna Pięść był już całkowitym szaleńcem. Wyczuliśmy Ją, jak rozbitek uczepiony deski wyczuwa przepływającego pod nim wieloryba. Wszystko się poruszyło. Wszystko zadrżało. A gdy przyszła, zaczęła porządki. Bez trudu przygięła do ziemi harde karki. Maycha, Laal, Galleg, Agar, wszyscy najpotężniejsi bogowie przychodzili do Niej w pełni swych Mocy, i odchodzili, upokorzeni i przerażeni. My… Nieśmiertelna Flota… jednym ruchem odarła nasze okręty z barier ochronnych i rozpaliła nad każdym małe słońce. Tylko dla ostrzeżenia. I kazała odpłynąć. Jej Moc była… nieobjęta rozumem.

Oum zawahał się.

Widziałem Ją później… rozmawiałem… Przyszła do mnie w rok po katastrofie. Moje bariery… gdybym wzniósł je z bibuły, miałyby więcej sensu… stanęła przede mną… nie pytaj, jak wyglądała, Jej twarz zmieniała się płynnie, od dziewczynki po staruszkę, nieważne. Spodziewałem się śmierci w ogniu, w końcu byłem okrętem Nieśmiertelnej i nie wykonałem polecenia. Ale powiedziała, że dała miejscowym bogom wybór, a oni głosowali, czy mnie zniszczyć, czy nie. Wygrałem życie jednym głosem.

Altsin milczy. Nie czuje już kajdan na nadgarstkach ani bólu poranionych nóg. W ogóle nie czuje swojego ciała. A Oum szepcze.

Skąd pochodziła? Najbardziej oczywiste wyjaśnienie, że jest jedną z Niechcianych, z kolejnej fali, która tu dotarła, upadło po tym, jak tutejsi bogowie uznali Jej zwierzchnictwo. Wielka Matka pochodziła z tej gałęzi. Jej Moce były zakorzenione w tym świecie. Więc skąd przyszła? I skąd miała taką Moc, skoro bogowie czerpią siły od wiernych, a na całym świecie nie było dość ludzi, by mogła mieć tylu wyznawców? Gdzie były Jej dzieci?

Oum wydaje się czekać na odpowiedź.

Ech, chłopcze, odpowiedź masz przed oczyma w każdym mieście i wiosce Imperium. I nie tylko Imperium. Pomyśl o tym, miliony wyznawców, dziesiątki tysięcy kapłanów, świątynie, kapliczki, znaki noszone przez wiernych. Ona przyszła z dni, które miały dopiero nadejść. Narodziła się tysiące lat po tej krwawej rzezi zwanej Wojnami Bogów, a potem sięgnęła w przeszłość i zrobiła tam porządek. I wiesz co jeszcze? Wymusiła ocalenie jednego z plemion należących do oszalałej części Reagwyra – w szepcie Ouma zabrzmiał niekłamany podziw. – Słyszysz mnie, Bitewna Pięści? Ocaliła twoje zdradzieckie dzieci, te, które ośmieliły się wyciągnąć na ciebie broń. Zamiast zgodnie z prawem wojny wybić zdrajców do nogi, pozwolono im żyć, bo Baelta’Mathran zagrała o nich z samą Panią Losu. Rzut kością przesądził. Kazano im osiedlić się na pustyni, w najbardziej niegościnnym rejonie świata, ale przetrwali i ponieśli w przyszłość opowieść o Wielkiej Matce. Ocalając ich, zasiała ziarno wiary, ideę własnego istnienia. Powstała religia opiewająca boginię, zanim ta się narodziła. Rozumiesz? Jej teraz, w tej chwili, nie ma, wasze modły do Wielkiej Matki trafiają w pustkę… pojmujesz to? To najpiękniejszy żart we Wszechrzeczy, ale potwierdzający to, co wszyscy wiemy: bóg bez religii jest niczym, ale religia bez boga… o, religia bez boga poradzi sobie świetnie.

Słuchają go obaj, Altsin i Bitewna Pięść. Złodziej czuje zdumienie, ale i nagły spokój, jaki ogarnął kawałek duszy boga. Patrzy na niego, prawie jednocześnie kiwają sobie głowami.

Oum zdaje się tego nie zauważać. Mówi jak najęty.

Ana’bóg, który zaczął się rodzić na Wyżynie Lytherańskiej, w samym środku bitwy, pamiętasz? Dziewczynka, co by się zgadzało, bo niemal zawsze płeć pozostaje niezmieniona, narodzona na polu walki… Wasza Wielka Matka nie była zbyt rozmowna, ale raz powiedziała, że ognisty miecz pasował ją na władczynię… A za rok ma pojawić się kometa… Rozumiesz? W tej chwili Jej królestwo jest puste, nikt nie siedzi na tronie. Być może, a wielu w to wierzy… ja też, Ona właśnie teraz zaczyna się rodzić. A jeśli się nie narodzi? Tak naprawdę przegrywaliście tamtą wojnę. Gdyby nie przyszła, nic by nie zostało z tego świata. A wtedy zobaczycie, jak to jest zapominać to, co się nie wydarzyło, poczujecie bestię, która zacznie pożerać was od stóp…

Są siły, które tego pragną.

Altsin przestaje słuchać plemiennego bożka, w oczach Bitewnej Pięści widzi zdecydowanie i zachętę. Półbóg podjął decyzję i jest gotów zapłacić adekwatną cenę. Potrzebują się, więc niech tak będzie.

Złodziej Otwiera się na niego, na tę przeogromną, potężną Moc, której rozmiarów nawet się nie domyślał. Wchłania ją i spala się.

Po raz pierwszy od początku dziejów człowiek Obejmuje boga.

Załatwmy to, myśli w ostatniej chwili.


*


Miecz pęka. Nie ma szans w starciu z tym, co zerwało właśnie jego łańcuchy, bo sam był kiedyś maleńkim fragmentem całości, której mężczyzna przed nim jest znacznie większą częścią. Odgłos jest taki, jakby trzasnął szklany firmament, a deszcz odłamków zabrzęczał o ziemię.

Mężczyzna staje, jednym ruchem strząsa z siebie okowy i patrzy, jak czarna klinga rozpada się w pył. Moc Pani Losu wlewa się do komnaty szeroką falą. Zatrzymuje ją jednym ruchem; to inna skala, on nie jest ana’bogiem, półświadomym bytem, który trochę się zagalopował, jest sobą. Moc kipi w nim i wokół niego, ponieważ w mieście nad nimi dwadzieścia tysięcy wyznawców nosi jego znak na ciałach. Sięga po Durwony, tym razem lekko, nie ma potrzeby wypalać ich ze skóry, zwija Moc w pięść i bezceremonialnie wali w ciało Ogewry. Krzyk po drugiej stronie jest dziki. Pani Losu cofa się i wrzeszczy z wściekłości. Traci kontakt z lochem.

Mężczyzna patrzy w górę. Wyznawcy Pana Bitew w całym mieście czują nagłą pustkę w sercach, gaśnie ich zapał, opadają dłonie trzymające broń. Ich dusze wypełnia smutek i żal. Walki będą trwały, ale bez wcześniejszej zajadłości, a rzeź będzie miała mniejsze rozmiary.

Mężczyzna wie, że zbliża się świt, rankiem Rada Miasta wyśle na ulice wszystkich strażników, jakich ma, wspomoże ich załogami statków, składającymi się w większości z wyznawców Bliźniąt Mórz. Teraz, gdy zabrakło woli pchającej do walki, PonkeeLaa nie utonie w morzu krwi, bo tutejsi mieszkańcy są zbyt pragmatyczni i rozsądni.

Przynajmniej na razie.

Słyszy szelest i wie, że dziewczyna zwana Kanayoness stoi za jego plecami. Ona też od razu zdaje sobie sprawę, co się stało.

– Nie mam już u ciebie długu – mówi cicho. – Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.

Człowiek Obejmujący boga wie o tym. To nie jej wina. I wie teraz o wiele więcej.

– Odejdź – mówi cicho. – Będą cię ścigać, córko.

– Ciebie też.

– Ale ja jestem dobry w ukrywaniu się. Przecież wiesz.

Dziewczyna uśmiecha się.

– Tyle planów… moich, Eyfry, Agara, tego, co żyło w mieczu, tyle potęg, i wszystko rozbija się o was. Śmiertelników. Zakochana kobieta i wściekły na wszystko miejski szczur. Pionki stały się figurami, a my nawet tego nie zauważyliśmy. – Jej twarz kurczy się nagle i brzydko. – Ale ostrzegam, jeśli wejdziesz mi w drogę, będziemy walczyć. Ja Ją znajdę i zabiję.

Płacze. I znika w cieniach.

Mężczyzna wychodzi z lochu, u szczytu schodów spotyka kobietę spowitą w smugi szkarłatnej Mocy.

– Mój pan, Oum, ma dla ciebie propozycję – mówi Aonel. – Możesz zostać na kontynencie albo wrócić ze mną na Amonerię. Na jakiś czas. Musisz też wybrać sobie imię. Jak najszybciej. Oum powiedział, że po Przemieszaniu imię staje się punktem równowagi.

Mężczyzna kiwa głową.

– Dobrze. Odpłyniemy pierwszym statkiem. Porozmawiam sobie z tym twoim bogiem – mówi, a potem uśmiecha się, dokładnie tak, jak widziała to już wiele razy. – I mam już imię. Możesz mi mówić Altsin.

Gdy wychodzą ze świątyni, nikt na nich nie patrzy.

Загрузка...