Interludium
Yatech obudził się, zanim jeszcze otworzyły się drzwi do jego pokoju, a deski podłogi zaskrzypiały ostrzegawczo pod naciskiem drobnych stóp. Zerwał się płynnie, miecz wyskoczył z pochwy i zgrzytnął o białe ostrze.
Iavva.
Patrzyła na niego tym swoim beznamiętnym wzrokiem, a w ciemności jej oczy przypominały wypełnione rtęcią studnie. Gdy otworzył usta, położyła mu palec na wargach, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Nie musiała mówić „Chodź”.
Wynajęli dwa pokoje w zajeździe w lepszej dzielnicy PonkeeLaa, gdzie zatrzymywali się kupcy i niezbyt zubożała szlachta. Kanayoness nalegała na osobne sypialnie, choć spędzali już noce w najróżniejszych miejscach, czasem kuląc się pod jednym kocem, więc z pewnością nie chodziło o poczucie przyzwoitości. Po prostu czasem chciała być sama. Bo w końcu Iavvę trudno uznać za towarzystwo.
Jasnowłosa poprowadziła go korytarzem i bez pukania otworzyła drzwi.
Pokój Małej Kany był kopią pomieszczenia Yatecha. Pięć kroków na sześć, jedno łóżko, jeden taboret i kilka kołków wbitych w ścianę. Równie dobrze mogłaby to być cela w jakimś klasztorze.
Przestał o tym myśleć, ledwo spojrzał na leżącą w zmiętej pościeli dziewczynę. Majaczyła. Mała lampka oświetlała twarz pokrytą niezdrową bladością, przypominającą świeżo wyciśnięty ser. Poduszka przesiąkła potem, oczy pod zamkniętymi powiekami latały z taką szybkością, jakby ich właścicielka próbowała patrzeć na wszystkie strony jednocześnie.
Yatech pochylił się i dotknął szczupłej dłoni. Paliła jak kawałek żelaza wyciągnięty z pieca.
Pod wpływem dotknięcia Mała Kana otworzyła oczy. I od razu wiedział, że chociaż patrzy na niego, to go nie widzi. Nie widzi też Iavvy, pokoju, lampki. Cokolwiek dostrzega, wypełnia ją to cierpieniem i bólem.
Odwrócił się ku jasnowłosej dziewczynie.
– Pilnuj jej. Zaraz wrócę.
Miska z wodą i kilka czystych szmatek znalazły się natychmiast, gdy rzucił przysypiającemu w kuchni słudze pół orga. Kiedy położył Kanayoness na czole pierwszy okład, zapłakała głosem małej dziewczynki.
*
Dopiero rankiem, gdy słońce wpełzło leniwie na nieboskłon, otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– Pomyliłam się – wyszeptała.