Rozdział 10
Sever Raja rezydował na Czarnym Targu. Jego warsztaty zajmowały całą czteropiętrową kamienicę, która wyróżniała się tym, że była zdecydowanie niższa niż przytulone do niej siostry. No ale szef miejscowych złodziei nie musiał pomnażać zysków, prowokując zdrowy rozsądek i miejscowego patrona murarzy. Cztery piętra wystarczyły mu w zupełności, w końcu większość jego ludzi pracowała głównie na zewnątrz.
Czarny Targ zawdzięczał nazwę warstwie sadzy, która pokrywała bruk, stragany i ściany kamienic. A sadzę rodziły dziesiątki palenisk, płonących tutaj od świtu do zmierzchu i wypluwających ze swych brzuchów rozpalone do białości kawałki stali, które natychmiast trafiały na kowadła, pod walące bez ustanku młoty, by nadawać im kształty noży, mieczy, siekier, toporów, hełmów i tym podobnych dobrodziejstw niezbędnych w przeciętnym seehijskim gospodarstwie.
Tu biło źródło – jedno ze źródeł – sukcesu Kamany, sukcesu, który opierał się na nowym sposobie myślenia o handlu. Zamiast sprowadzać z kontynentu gotowe wyroby, co potrajałoby cenę każdego z nich, miasto importowało materiały – wełnę, którą miejscowe przędzalnie, tkalnie i farbiarnie zamieniały w bele materiału, stal i żelazo na broń i narzędzia, piasek i sodę do wytopu szkła, barwne glinki rodzące słynną kamańską porcelanę. I wiele innych rzeczy, które w miejscach takich jak Czarny Targ, Sukienna Ulica czy Paciorkowy Zaułek zamieniano w towary.
Kamieniczka Raji miała na dole trzy paleniska i siedem kowadeł obsługiwanych przez kilkunastu rzemieślników, w tym dwóch mistrzów płatnerskich sprowadzonych z PonkeeLaa, a wyżej warsztaty – ten na pierwszym piętrze zajmujący się ostrzeniem, szlifowaniem i polerowaniem ich wyrobów, a ten na drugim – wykańczaniem, robieniem pochew, zdobieniem rękojeści i grawerowaniem. Ostatnie piętro zajmowały wąskie pokoiki z piętrowymi łóżkami. Taka lokalna tradycja.
To była mądra inwestycja, bo jeśli Raja chciał czuć puls miasta, nie mógł się skupiać wyłącznie na przyportowych tawernach i dziwkach. Prawdziwe bogactwo znajdowało się właśnie tutaj, w takich miejscach, jak Czarny Targ, a zasiadanie w radzie cechu płatnerzy, jednego z najpotężniejszych w Kamanie, dawało dodatkowe korzyści. Przykład idzie z góry, w końcu w PonkeeLaa Cetron też udawał statecznego, średniozamożnego kupca.
Altsin zastanawiał się, ilu z pracujących tu rzemieślników ma choć cień podejrzeń co do rzeczywistych źródeł dochodów swojego pryncypała. Którymi były przemyt, kradzieże, opieka nad portowymi ladacznicami czy rozwiązywanie problemów miejscowych bogaczy. Choć, prawdę mówiąc, większość tych problemów była raczej związywana i wypływała w morze z kamieniem u szyi.
Ale ktoś musiał robić i takie rzeczy, a walka o utrzymanie monopolu na handel z Amonerią nie polegała tylko na uprzejmych rozmowach przy kryształowych kielichach.
Ta ostatnia myśl napełniła go nagłą odrazą do świata, w którym honor i uczciwość nic nie znaczą, a ludzkie życie przeliczane jest na konkretną sumę złota i srebra, w dodatku z roku na rok mniejszą.
Zawahał się, stojąc przed wejściem do kamieniczki Raji z uszami wypełnionymi łoskotem młotów uderzających o rozpalone żelazo i dyszeniem miechów brzmiącym niczym oddech ognistej bestii.
Odraza i gniew. Gniew i obrzydzenie. Obrzydzenie i rozpalająca się gdzieś w środku dzika furia.
Unik.
Głęboki wdech, zaciśnięcie zębów, mocno, aż do bólu, wspomnienie miasta i świątyni wypełnianej metodycznie trupami, płomieni trawiących żywe ciała, jeńców zarzynanych jak zwierzęta. I chłód, głęboki i twardy niczym serce Anday’yi.
Nie waż się nas oceniać. Nigdy nie waż się nas oceniać, przyjacielu.
Westchnął i wszedł do środka.
Raja przyjmował interesantów w pokoiku na poddaszu, nad sypialniami swoich pracowników. Prawdziwy zbytek, inne kamienice miały poddasza zamienione w podręczne magazyny lub wydzielano tam dodatkowe miejsca do spania, a tu królowały półki z księgami, wielkie biurko z kałamarzem zrobionym z inkrustowanej złotem muszli morskiego ślimaka, dwa rzeźbione krzesła i ława obita niebieskim suknem. Wszystkie meble połyskiwały bladym różem, udowadniając, że nazwa „czerwony dąb anuhijski” nieco mijała się z prawdą. Co nie zmieniało faktu, że było to najdroższe drewno na wyspie.
Altsin stanął przed biurkiem i czekał. Bez słowa, spokojnie. Już przy pierwszym spotkaniu odniósł wrażenie, że herszt tutejszych bandytów uwielbia wytrącać ludzi z równowagi pozornym lekceważeniem i ignorowaniem ich, tak jak teraz, gdy wydawał się zajęty wypełnianiem kolejnych stron w jednej ze swoich ksiąg równym, eleganckim pismem.
– Khm… – Chrząknięcie Raji przerwało ciszę, choć nadal nie podniósł na niego wzroku. – Usiądź, proszę, bracie Altsinie.
Złodziej przyszedł w habicie, by nie rzucać się w oczy. W Kamanie mnisi odwiedzali każdego, od bogaczy po nędzarzy, i nikogo nie dziwił jeszcze jeden braciszek pukający do drzwi szanowanego członka cechu, zapewne w celu zbierania datków. Właściwie, jak szybko się przekonał, w tak zapracowanym mieście na ludzi w tym stroju nikt nie zwracał uwagi. To było przebranie doskonałe.
Usiadł na krześle, oparł się wygodnie i obrzucił wzrokiem gospodarza. Sever był szczupły, blady, a rzadkie włosy nosił zaczesane w bok, jakby próbował nieudolnie zakryć powiększającą się łysinę. Niemal nigdy nie patrzył rozmówcy w oczy, błyszczącą skórę miał nieustannie pokrytą kropelkami potu, a jeśli nie trzymał pióra lub księgi, cały czas zacierał nerwowo dłonie.
Gdyby ktoś potrzebował modela do obrazu przeciętnego miejskiego urzędnika, pisarza niższego szczebla lub pomocnika jurysty, to Raja, z palcami poplamionymi atramentem i czołem zmarszczonym z wysiłku, byłby idealny. Ciekawe, ilu ludzi dało się nabrać na ten wizerunek? Nie zostaje się przywódcą gildii złodziei w mieście takim jak Kamana, jeśli pod powierzchownością wystraszonego urzędasa nie kryje się prawdziwa stal. I to pokryta trucizną.
– Jakiś czas temu – pióro nawet nie zadrżało w swoim tańcu po pergaminie, więc Altsin potrzebował chwili, by zorientować się, że właśnie przechodzą do poważnej rozmowy – poprosiłeś mnie o pewną przysługę.
Złodziej uśmiechnął się półgębkiem. Jeśli Raja zaczynał od takich słów, znaczyło to, że spróbuje renegocjować warunki umowy. Z jednej strony było to irytujące, z drugiej sugerowało, że ma informacje, na których Altsinowi zależało. Inaczej nie próbowałby podbić ceny.
– Nie o przysługę, lecz o wykonanie pewnej drobnej pracy – uściślił uprzejmym tonem. – Za sowitą opłatą.
– Dwieście orgów to… – pióro zanurkowało w kałamarzu, zgubiło nadmiarową kroplę atramentu i wróciło na pergamin – … nie tak wiele.
– Za te pieniądze można kupić małe stado krów, kilka dobrych wierzchowców albo spory udział w pełnomorskim statku.
– Doprawdy? Nie wiedziałem, że na kontynencie wszystko aż tak potaniało od zeszłego lata.
– Nie wszystko. Ale za kilka dni podpytywania wśród strażników karawanowych i kupców jeżdżących za mury to dobra cena.
Raja chrząknął, zakończył ostatnie zdanie zamaszystym zawijasem, posypał całą stronę drobnym piaskiem i – wyraźnie zadowolony – odłożył pióro. A potem posłał złodziejowi nieśmiały uśmiech. Altsin nie dał się nabrać ani na przepraszającą minę, ani na wyraz szczerego zakłopotania w oczach gospodarza. Były równie prawdziwe co poza safandułowatego pisarczyka ledwo zarabiającego na chleb.
– To podpytywanie – dłonie Severa splotły się w nerwowym tańcu – było kosztowne. Sam rozumiesz, nie przekazałeś nam zbyt wielu szczegółów. Jakaś Aonel, najpewniej wiedźma, która kilka lat temu opuściła wyspę i popłynęła na kontynent szukać matki. Nie wiadomo nawet, czy wróciła do siebie. Może mieć teraz dwadzieścia dwa, dwadzieścia pięć lat, no i – co okazało się najbardziej pomocne – wygląda jak urodzona Seehijka.
Raja uśmiechnął się, dając znać, że to był żart.
– Moi ludzie – kontynuował, nie doczekawszy się reakcji – szukali opowieści, a to wcale nie jest takie proste. Wierz mi, znacznie łatwiej znaleźć uciekinierów albo porzucony skarb. Zarówno kupcy, jak i strażnicy karawan, o których raczyłeś wspomnieć, to zapracowana banda i nie mają czasu wysłuchiwać miejscowych historyjek, nawet jeśli Seehijczycy w ogóle chcieliby się nimi podzielić.
Altsin nie zmienił pozycji ani wyrazu twarzy, ale ziewnął, dyskretnie przysłaniając dłonią usta.
– Wybacz, służyłem wczoraj Naszej Pani w porcie. – Złożył dłonie jak do modlitwy i skłonił się lekko, przepraszająco. – Mało snu powoduje, że człowiek ma kłopoty z pamięcią, ale jestem gotów przysiąc, że w wiadomości, którą mi przysłałeś, pisało, że masz dla mnie ważne wieści. I żebym szykował resztę pieniędzy. Pewnie źle cię zrozumiałem.
– Dobrze, dobrze. Mam informacje, których szukasz.
– Więc na czym polega problem? Masz mnie za głupca? Gruby nie będzie zadowolony, że bez powodu próbujesz podbić cenę.
Uśmiech Raji znikł, jego ręce znieruchomiały, a oczy straciły wyraz lekkiego rozkojarzenia. Nareszcie wyglądał jak człowiek, do którego można zwrócić się o pomoc w rozwiązaniu swoich problemów. Bo błagać o życie kogoś o takim spojrzeniu raczej nie byłoby sensu.
– Gruby… dobrze, że o nim wspomniałeś. Wysłałem mu wiadomość o twojej skromnej osobie. Potwierdził, że cię zna, kazał pomagać w granicach rozsądku, napisał, żeby nie ufać. Co ty na to?
Złodziej posłał mu uprzejmy uśmiech.
– Też bym napisał, by mi nie ufać, co w tym dziwnego?
– Racja. Człowiek ulegnie porywowi serca, prośbie kobiety, łzom dziecka, i nagle próbuje oddychać przez kołnierz z konopnej liny. Ale nie o tym chciałem mówić. Cetronben–Goron, nasz nowy anwalar, napisał też, żebym przekazał ci, iż wasz dobry znajomy, którego palce zostały obcięte pewnej ciemnej nocy, wylizał rany i wzrósł w siłę. I że Liga ostrzy noże. Wszystkie, jakie może znaleźć.
No, to były wieści. Ważne wieści. Liga Czapki starła się już raz z kultem Pana Bitew i wygrała, choć więcej było w tym szczęścia, niż ktokolwiek mógł sądzić. Na dodatek wplątały się w tę grę siły, których nikt się nie spodziewał. Altsin bardzo chciałby wiedzieć, czy Cetron podejrzewał go o współudział w wybiciu wszystkich Prawych, czy skojarzył jego nagłe zniknięcie z rzezią na dachach i rzecznym molo. Ale wtedy Raja najpewniej nie dostałby listu z enigmatycznym ostrzeżeniem, tylko zlecenie na „małą skórkę”. Wspomnienie o molo i rzece przywołało przyprawiający o dreszcze obraz dziewczyny i jej zabójczego towarzysza. Ta dwójka wydawała się osią, wokół której w tamtej chwili kręcił się świat. A on patrzył im w oczy i widział otchłań…
A teraz co? Cetron pisze, że hrabia Terleach odzyskał wpływy i władzę w Świątyni? A Liga idzie na wojnę, jeszcze większą niż ta, która omal jej nie unicestwiła? I prosi go o powrót?
Nie, przyjacielu. Póki mam tego sukinsyna w głowie, nie wrócę.
Raja odchrząknął, przerywając te rozmyślania i natychmiast budząc jego czujność. Głos Severa był teraz inny, śliski, lepki i zimny.
– Kamana – mówił mężczyzna, którego w tej chwili nawet pijany w sztok marynarz nie uznałby za wymoczkowatego urzędasa – zawsze była bardzo niezależnym miastem. Szanujemy Ligę i jej prawo do przewodzenia naszym bractwom, ale w lokalnych sprawach rządzimy się własnymi zwyczajami.
Altsin nagle zrozumiał, skąd wziął się przydomek Severa. Raja – niepozorna ryba, która leżąc na dnie, stapia się z nim całkowicie i człowiek może nieświadomie na nią nadepnąć. A wtedy szastprast i kolec jadowy wbija mu się w stopę.
– Słyszałem – odpowiedział, opierając się wygodnie i kładąc ręce na kolanach – że to Liga desygnowała cię na tutejszego przywódcę.
– To prawda. Ale to było za poprzedniego anwalara. Nie. – Poplamione atramentem dłonie uniosły się w geście zaprzeczenia. – Nie myśl, że obowiązuje mnie jakakolwiek lojalność wobec tego martwego wieprza. Szanuję Cetrona za to, co zrobił, ale PonkeeLaa jest daleko. A ty, przyjacielu, wydajesz się potencjalnym źródłem problemów.
– Ja? Wędrowiec oczekujący ma oświecenie przez Wielką Matkę? Jeśli mnie uważasz za kłopot, to co z resztą zakonu? Braciszkowie mają zacząć się bać?
Ze zmarszczonymi brwiami Sever Raja wyglądał jak człowiek cierpiący na ostry atak zatwardzenia. Ale Altsin wątpił, czy ktokolwiek mierzący się spojrzeniem z tymi bladymi, wodnistymi oczyma miałby w tej chwili dość odwagi, by pozwolić sobie na złośliwy uśmiech.
– Dziwne – głos herszta złodziei stał się aksamitny i gładki jak jedwabna garota. – Mógłbym przysiąc, że właśnie ze mnie drwisz. CetronbenGoron napisał mi także, żebym na ciebie uważał. Że coś jest z tobą nie tak. Wspomniał, że mogą wokół ciebie dziać się dziwne rzeczy. Potwierdzisz?
Zmierzyli się wzrokiem.
– Owszem, potwierdzę. Chrapię, gdy śpię na prawym boku, jak się najem kapusty, mam wyjątkowo śmierdzące wiatry, a czasem w trakcie wyrabiania ciasta na chleb w klasztornej kuchni nucę pod nosem sprośne piosenki. Jak na mnicha, to zdecydowanie dziwne zachowanie, ale jak na razie przeor nie zdecydował się na egzorcyzmy.
Sever zatarł ręce i zaczął się z uwagą przyglądać własnym paznokciom.
– Te wieści dostałem dopiero miesiąc temu. Statki płyną dość długo na kontynent, jak wiesz, i od tego czasu kazałem cię obserwować. Pracujesz w klasztorze, włóczysz się po mieście i Białej Plaży, roznosisz zupę oraz chleb biednym i namawiasz do dobroczynności mittarskich marynarzy.
Uśmiechnęli się jednocześnie. Raja też pochodził z PonkeeLaa i niechęć do mieszkańców ArMittar miał we krwi. A że znaczna część portowych żebraków i ulicznic pracowała dla niego, wieści o wczorajszym incydencie wkrótce będą powtarzane w każdym zaułku.
– Anwalar nie napisał niczego wprost, a jednak w jego liście było ostrzeżenie. Prosił, by jeśli zaczniesz się zachowywać dziwacznie, skrócić twoje męki. Tak to ujął. Skrócić męki. Dziwne, nie sądzisz? I żebym wysłał do ciebie najlepszych ludzi. Kłopot polega na tym, że nie mam podstaw, by tak zrobić, a kazałem cię sprawdzić nawet moim czarownikom. Nie używasz Mocy, aspektowanej ani innej, nie przyciągasz uwagi żadnych duchów ani demonów, nie zioniesz ogniem, ani nocą nie zamieniasz się w piękną dziewoję, by nago tańczyć w blasku księżyca. A twoje bąki wcale nie cuchną tak bardzo, jak się chwalisz. Nie wydajesz się nikim ważnym czy niezwykłym. Wczoraj, gdyby nie obecność tego klasztornego olbrzyma, pewnie zostałbyś pobity i ograbiony. Mógłbym co prawda kazać cię zabić i bez trudu przekonać Cetrona, że było to konieczne, ale zdaje się, że przeor klasztoru cię lubi i pewnie narobiłby szumu wokół twojego zniknięcia. Na dodatek nie przepadam za zabijaniem, gdy nie wiem, za co zabijam. To czyniłoby ze mnie zwykłego mordercę. – Sever stracił zainteresowanie paznokciami i zaczął się otwarcie przyglądać Altsinowi. – Może najdziwniejsze w tobie jest to, że siedzisz tu tak spokojnie, z miną, jakbyś medytował nad łaską Pani. Na tym krześle miałem różnych gości i większość z nich po mojej przemowie zapluwałaby się teraz, zarzucając mnie zapewnieniami o własnej niewinności i o tym, że nie wiedzą, o co chodzi.
– A ty byś mi uwierzył?
– Nie. Ale byłoby miło, gdybyś starał się mnie przekonać.
– Cetron i ja różnimy się w kilku sprawach. Kiedyś dla niego pracowałem, potem wykupiłem się i odszedłem, a nasze kolejne spotkanie nie było przyjazne.
– Wrogie też nie. – Raja uniósł jedną brew, co nadało mu wygląd bladego, kamiennego gargulca.
– Oczywiście, w końcu żyję. Anwalar nie jest pewien, czy nie będę przeciw niemu działał. Czy nie spróbuję wskoczyć w jego koszulę, jeśli wiesz, o czym mówię. Nie mam takich ambicji, ale Cetron nie zostałby pierwszą czapką w Lidze, gdyby nie podejrzewał wszystkich i każdego z osobna. – Kłamstwa popłynęły gładko, a jedno słowo ciągnęło za sobą następne. Jak rząd szczurów idących gęsiego. – Nie wszyscy w mieście są zadowoleni z jego władzy, z tego, że zamiast ułożyć się ze Świątynią Pana Bitew, prze do wojny. Kilku ludzi zgłosiło się do mnie w tej sprawie, on się o tym dowiedział i tak znalazłem się na czarnej liście. Musiałem uciekać. Może spodziewał się, że będę w Kamanie szukał sprzymierzeńców.
– A szukasz?
Pytanie zostało zadane spokojnym, obojętnym tonem, który mógł znaczyć wszystko.
– Już mówiłem, nie. Poszukuję pewnej plemiennej wiedźmy, która ma u mnie dług. Dzięki niej może uda mi się zarobić trochę pieniędzy i wrócić na kontynent z pełną sakiewką. Niejedną pełną sakiewką.
– Więc sprowadzają cię tu interesy?
– Raczej nadzieja na nie. I na łut szczęścia. W PonkeeLaa nie ma dla mnie miejsca, więc… jak by to ująć? Czekam, aż Pani Losu się do mnie uśmiechnie.
Spojrzenie Severa przylepiło się do jego twarzy jak kawałek nadpsutej ryby rzucony przez ulicznego łobuza.
– Naprawdę Cetron niesłusznie cię podejrzewa?
– Naprawdę, naprawdę. – Altsin pokiwał głową gorliwie, jak ktoś, kto ma nie do końca czyste sumienie. – Ale on już taki jest. Gdyby był inny, nie przetrwałby jako anwalar kilku dni. Myślę, że z czasem jakoś dojdziemy do porozumienia, ale na razie wolę mu się nie pchać przed oczy. Co tak naprawdę dzieje się na kontynencie?
– Informacje kosztują. – Sever Raja rozparł się wygodnie na swoim krześle, wydął wargi i po raz pierwszy wyglądał na rozluźnionego. – Z im dalsza, tym drożej.
– A plotki?
– Plotki są za darmo. Więc co cię interesuje?
– Mogą być plotki. Zanim wrócę do miasta, większość będzie już historią.
– Dobrze. – Raja odchylił się do tyłu i zaplótł dłonie na brzuchu. – Marynarze mówią, że Świątynią Miecza w PonkeeLaa rządzi teraz jakiś szlachcic, baron czy hrabia, jakiś… Tiresh…
Hrabia Terleach. Hm. Czyli plotki potwierdzają informacje od Cetrona. Altsin miał nadzieję, że po utracie Prawych ten fanatyczny bękart już się nie podniesie. A jednak wystarczyło mu tylko kilka miesięcy.
– Bendoret Terleach? Były z nim kłopoty, gdy wyjeżdżałem z miasta, ale Gruby mówił, że sobie poradzi.
– Podobno sobie nawet poradził, ale później tamten zalał miasto złotem, dostał pomoc przyjaciół z Rady i stanął na nogi. Mówią, że kilku kapłanów zmarło w tajemniczych okolicznościach lub wyjechało w dalekie pielgrzymki, i teraz ten hrabia jest prawdziwym władcą Świątyni. Że zamiast jak zazwyczaj przymilać się do szlachty, bogatych kupców i starszyzny cechów, słudzy Pana Bitew werbują… hm… tak, to dobre słowo, werbują wiernych spośród biedoty. Drobnych rzemieślników, robotników portowych, szkutników, marynarzy, a nawet żebraków, złodziei i dziwek. Każdy, kto przyjmie błogosławieństwo Świątyni i jej znak, może liczyć na wsparcie, datek, ciepły posiłek, siennik w jednym z prowadzonych przez kapłanów przytułków, miejsce w świątynnej szkole dla dzieci, pomoc w chorobie, i tak dalej. Wygląda na to, że Świątynia Reagwyra zaczęła rywalizować w dobroczynności z matriarchistami.
Dwa słowa wybiły się z tego słowotoku i rozbrzęczały mu w głowie niczym gongi przeciwmgielne. Błogosławieństwo i znak.
– Jaki znak?
– Durwon, znak Złamanego Miecza. Tatuują go nowym wiernym na lewym przedramieniu. O – herszt złodziei rozstawił palce na jakieś cztery cale – mniej więcej takiej wielkości.
Brzęczenie przerodziło się w łoskot. Miarowy, potężniejący z każdym uderzeniem serca. Złodziej zmrużył oczy i uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Ludzie pozwalają sobie zrobić coś takiego?
– Tatuaż? – Sever wzruszył ramionami. – Wielu je nosi. Miecz Pana Bitew podobno przynosi szczęście w walce, tak jak Dłonie Matki chronią przed chorobą, a Klepsydra Eyfry pomaga w grze w kości. Taki znak to nic wielkiego, a pozwala napełnić pusty brzuch, ogrzać się w nocy i wyleczyć za darmo. Oczywiście werbując ludzi wśród biedoty, Świątynia wyrywa ich spod władzy Ligi. Tak mówią plotki, rzecz jasna.
Altsin zorientował się, że Raja przygląda mu się intensywnie. Z dziwnym wyrazem twarzy.
– Plotki są niewiele warte – odchrząknął i wychrypiał – a informacje? Te, za które ci zapłaciłem?
– Znalazłem twoją wiedźmę. Aonel. Dokładnie Aonel Tamare z klanu Wyrhh plemienia Ghamlaków. Kilka lat temu jej matka czarownica znikła w dziwnych okolicznościach, więc, jak opowiadają sobie w plemieniu, dziewczyna wzięła kilku krewnych i popłynęła na kontynent. Ponoć gdy wróciła, dusza jej matki pojawiła się w rodowej siedzibie i namaściła ją na swoją następczynię. Tę opowieść potwierdziło kilku ludzi, nawet z plemienia Syvherów, a oni żywią do Ghamlaków prawdziwie seehijskie uczucia. Robią sobie paciorki z ich zębów – dodał, nie wiadomo po co.
– Nie wygląda na to, żebyś miał problem ze zdobyciem tej wiedzy.
– Wręcz przeciwnie. – Sever poprawił się na krześle, pochylił, oparł łokcie na stole. Przechodzili do interesów. – To historia sprzed kilku lat, a w międzyczasie Ghamlakowie, Syvherowie, Oomni, K’warasi, Shawaari i pół tuzina plemion zajmujących północną część wyspy stoczyło jakieś sześć dużych i ze dwa tuziny mniejszych wojen. Można by spisać sto ksiąg takich jak ta – wskazał wolumin na blacie – opowieściami o ich bohaterstwie, odwadze, sprycie i honorze oraz o tym, jak podła, podstępna, tchórzliwa i kłamliwa była ta druga, trzecia i czwarta strona. Historia jakiejś dziewki, która popłynęła na kontynent szukać własnej matki, nijak się ma do opowieści o Gangorze z Loggów, który własnoręcznie schwytał, obezwładnił i związał dziesięciu ghamladzkich wojowników, po czym wyrwał wszystkim po dwa przednie zęby i puścił wolno, by każdy kęs przypominał im o hańbie.
– Więc jak ją znalazłeś?
– Poprzez historię o chłopcu, który popłynął ze swoją siostrą krwi do jakiegoś wielkiego miasta i ukradł tam wielki miecz. W mieście była wieża wysoka na stu ludzi, która nocą płonęła. To przypadkowa opowieść zasłyszana w karczmie od pijanego młodego wojownika. A na wybrzeżu jest tylko jedno miasto, w którym czci się miecz Pana Bitew i które ma najwyższą na świecie latarnię morską. Potem już poszło szybko. Jeden dzban wina, Aonel? Tak, Aonel. Drugi dzban, szukała kogoś z rodziny? Szukała matki. Trzeci, wróciła na Amonerię? Tak, jest w…
Raja uśmiechnął się drapieżnie.
– Reszta pieniędzy. Teraz.
Altsin wyciągnął pękatą sakiewkę, rzucił na stół i bez słowa patrzył, jak łysawy wymoczek wysypuje monety, przelicza i sprawdza każdą z osobna. Nie czuł się urażony. Przywódca złodziejskiej gildii, który ufa swoim klientom, nie byłby wart oberżniętego miedziaka.
– Więc zdobyłeś te informacje dzięki szczęściu? – zagaił w trakcie liczenia.
– Pani Losu pomaga tym, którzy sami sobie pomagają. Gdybym nie wysłał wielu ludzi na łowy, ten młody wojownik mógł wrócić do siebie i nie pojawić się już nigdy w Kamanie. Ale tak, Ślepa Dziewczyna wskazała mnie palcem. – Sever uśmiechnął się złośliwie, zgarnął monety do sakiewki i dodał – choć nie wiem, czy ciebie też.
– Mów.
– Twoja Aonel została Czarną Wiedźmą Ghamlaków w Dolinie Dhawii. Służy Drzewu Przeznaczenia i jest Głosem Ouma. Nigdy do niej nie dotrzesz, nawet w mnisim habicie. Jakikolwiek interes chciałeś z nią ubić, możesz o nim zapomnieć.
Wskazał drzwi.
– Miło się z tobą pracuje, ale mój czas jest bezcenny. Jeśli chciałbyś jeszcze kiedyś kogoś znaleźć, wiesz, gdzie mnie szukać.