Interludium

Miotła szoruje po kamiennej posadzce jednostajnym, hipnotycznym ruchem. Popiół. Zawsze popiół, choć wydawałoby się, że w tym miejscu, pod kopułą z granitu, sto, a może tysiąc stóp pod ziemią, te szare płatki nie mają prawa się pojawić. Ale są. Rodzą się w powietrzu, gdzieś pod poczerniałym sufitem, i łagodnie opadają na kamienne sześciokątne płyty. Łupież boga.

Mężczyzna otarł czoło rękawem, rozmazując kilka z nich w szare smugi, i uśmiechnął się do ostatniej myśli. Sługa, który wypowiedział pierwszy te słowa, odszedł już do Domu Snu, a jego imię zostało zapomniane setki lat temu; a jednak odcisnął swój ślad na historii, nawet jeśli było nim tylko krótkie, obrazoburcze określenie.

Zabawne. Istniejemy tylko o tyle, o ile pozostanie po nas coś wartego zapamiętania.

Starannie omiótł podstawę jednego z tronów. Jedenaście siedzisk, zimnych i niewygodnych, wykonanych z tego samego kamienia co posadzka. Jedenaście na cześć – o czym wielu już zapomniało – liczby awenderi, między których podzielił swoje istnienie Pan Ognia, gdy wypalał niegodziwość ze świata. Tylko kilku innych najpotężniejszych bogów musiało podzielić swoją duszę aż na tyle części.

Tak. Wiele zapomniano. Ale nie wszystko.

Szelest szat omiatających posadzkę nie zmusił go do uniesienia głowy. Był sługą. Słudzy nie gapią się na zaproszonych gości.

Zerknął, dopiero gdy skończył omiatać kolejny tron. Spowita w czerń postać zasiadła na jednym z siedzisk. Rękawy szaty spływały jej z dłoni skromnie złożonych na kolanach, stopy ginęły pod falami czarnego jedwabiu, twarz zakrywał welon, ale i tak sposób, w jaki siedziała i trzymała głowę, zdradzał jej płeć. Kobieta.

Pochylił głowę i kontynuował pracę.

Prawie zderzył się z kolejnym gościem. Gośćmi. Mężczyzna w szkarłatnym płaszczu, szkarłatnej kolczudze i ze szkarłatną maską przedstawiającą demona zionącego ogniem stał między dwiema bladymi dziewczętami w strojach nieróżniących się ani o odcień od szarego popiołu spływającego spod kopulastego sufitu. Maskę demona wykonano tak, że nie dało się w niej dostrzec otworów na oczy, więc nie sposób było stwierdzić, czy przybysz jest świadomy obecności kobiety w czerni, bo ani jednym gestem nie dał znać, że ją dostrzega. Ona zresztą też ignorowała go całkowicie.

Miotła, popiół, kolejny tron.

Milczenie.

Śmiech wdarł się w ciężką ciszę jak stado rozbrykanych kociąt. I po raz pierwszy wywołał jakąś reakcję. Kobieta na tronie drgnęła, mężczyzna w czerwieni lekko odwrócił głowę, szukając źródła dźwięku. I tylko towarzyszące mu dziewczęta zachowywały się, jakby nic się nie stało.

Śmiejąca się wyszła zza jednego z tronów, a barwy jej szat zdawały się kpiną z tutejszych szarości i czerni. Błękit, kobalt, żółć, czerwień, róż, każdy kolor w kilku odcieniach, każdy element jej stroju poprzeszywany był dodatkowo złotą i srebrną nicią oraz zdobiony cekinami. Kobieta wykonała piruet, powiewając spódnicami. Kilka warkoczyków zatańczyło wokół jej głowy, a małe dzwoneczki, którymi były ozdobione, zadźwięczały.

– Tak poważnego zgromadzenia nie widziałam od lat. Zwłaszcza tutaj.

Uśmiech odejmował jej lat, a głos mógł należeć do osoby zarówno dwudziesto, jak i czterdziestoletniej. Twarz zresztą też.

Jedna z dziewcząt towarzyszących mężczyźnie w szkarłatnej zbroi podała mu rękę i odezwała się głosem matowym i szarym jak jej szata:

– Kitchi. Myślałem, że przybędzie twoja siostra.

– Jest zajęta. – Nowo przybyła całkowicie zignorowała mówiącą i zwróciła się bezpośrednio do wojownika. – Ja byłam bliżej. Poza tym wiesz, E’mnekosie, że to nie ma znaczenia.

– Może. Ale z nią lepiej mi się rozmawia. Przyszłaś zobaczyć mój triumf?

– Twój triumf nie jest jeszcze przesądzony. – Siedząca na tronie kobieta wykonała zamaszysty gest, rękaw sukni zafurkotał.

– Mój triumf wykuto w stali, która podcięła gardło jednemu bratu i odbierze życie drugiemu, jeśli ten nie wykaże się rozsądkiem. Cóż jeszcze można zrobić?

Sługa opuścił wzrok. Miotła. Szary popiół. Cóż jeszcze można zrobić?

Kobieta nazwana Kitchi wskoczyła na jeden z tronów i rozparła się na nim z nonszalancją właściwą szaleńcom albo zbuntowanym podlotkom.

– Gra jeszcze się toczy, skarbie. Jesteś pewien, że los wam sprzyja?

Mężczyzna drgnął, a jego maska, choć może sprawiła to gra światła, wykrzywiła się w grymasie gniewu. Dziewczyna, którą trzymał za rękę, wyszeptała:

– Grozisz nam? Czy Eyfra zamierza złamać umowę? Wypowiedzieć nam wojnę?

– Nikt nie złamał umów, słoneczko, to nie czas na łamanie umów. Moja Pani gra zawsze zgodnie z regułami. Powiedzmy jednak, że jeden z wielbłądów wbił sobie kolec w kopyto i jaspis nie dojechał do oazy na czas, więc pewna karawana wyruszyła wcześniej, niż powinna. Tylko tyle. Jeden mały, no, może nie taki mały, ale jednak – wobec planów obalania dynastii i budowy imperiów – zupełnie nieistotny kolec.

Zapadła cisza.

– Imperiów? – Ubrana w czerń kobieta zaszeleściła jedwabiami. – Na czym zamierzacie zbudować imperium? Na bagnie wypełnionym krwią? Kto je będzie budował?

Dziewczyna będąca głosem wojownika w czerwieni spojrzała na nią beznamiętnym wzrokiem. Palce w szkarłatnej rękawicy, oplatające jej nadgarstek, zatańczyły, jakby mężczyzna grał na jakimś instrumencie strunowym.

– Czyż sami nie nauczacie, że role pana i sługi są zawsze… dyskusyjne? – wymruczała. – Przedyskutujemy je więc raz jeszcze. Po wszystkim.

Kobieta w czerni pochyliła się na swoim tronie, jakby zamierzała skoczyć na zamaskowanego.

Kitchi zaklaskała energicznie, przerywając rodzącą się kłótnię i przyciągając ich uwagę.

– Moi drodzy. Prosiliście mnie o… rozjemstwo w waszej trwającej już od dłuższego czasu wojence, nieprawdaż? Więc pozwólcie mi być rozjemcą.

Czerwona rękawica zatańczyła na bladej skórze dziewczyny.

– Nie miałaś być rozjemcą, tylko graczem. Miałaś wspomóc ją w sporze, by zagwarantować neutralność Pana Ognia. Czyżbyś pragnęła wycofać się z umowy? Udawać, że jej nigdy nie było? Że nie zamierzasz grać?

– Ależ skąd. – Dzwoneczki przy warkoczykach zaśmiały się dźwięcznie, gdy Kitchi od Uśmiechu pokręciła głową. – Zamierzam. Czyż kolec nie wbił się w kopyto wielbłąda? A poza tym… dlaczego żadne z was nie spytało, gdzie jest nasz gospodarz?

Dwie twarze, ta zakryta maską demona i ta zasłonięta welonem, obróciły się w jej stronę.

Sługa opuścił wzrok. Miotła. Popiół. Sufit wciąż płakał szarymi płatkami.

Загрузка...