Rozdział 13

Wszyscy skądś pochodzimy. Nie ma ani jednej istoty, która wzięłaby się znikąd, ani jednego wydarzenia, które zaistniałoby samo z siebie. Zawsze jest jakiś początek. Banał zawarty w tym stwierdzeniu skrywa głębszą prawdę. Bo cóż zrobimy, jeśli okaże się, że korzenie każdego z nas, nawet tych, którymi gardzimy i nienawidzimy, są wspólne? Że największy wróg to nasz brat?

Korzenie Seehijczyków sięgały dalej w przeszłość, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Altsin stał przy kamiennej ścianie i wodził palcami po jej płaszczyźnie. Stara. Potwornie stara i zniszczona. Jako jedyna w okolicy sięgała w górę na wysokość kilku stóp. Reszta pozostałości po budynkach ledwo wystawała nad powierzchnię gruntu, ot, trzy cale kamieni ułożonych tak, że tworzyły zarys długich ścian. Naliczył dwadzieścia prostokątów o bokach osiem na trzydzieści jardów. Nie zachowały się żadne ślady podziału ich wnętrz, więc na pierwszy rzut oka ktoś mógłby to uznać za fundamenty stajni przeznaczonych do hodowli bydła.

W gruncie rzeczy niewiele by się pomylił. Pamięć podsuwała Altsinowi wyjaśnienie, ale odrzucał je raz za razem. Obozy rozrodcze, w których kobiety wydawały na świat dzieci tak długo, jak mogły, i wysyłały je na wojnę swoich bogów. A gdy już się wyjałowiły i nie mogły rodzić, brały broń i ruszały za nimi.

Uderzył pięścią w ścianę, przyciągając zdumione spojrzenie Aonel.

To chyba największa siła ludzi, pomyślał. Umiejętność ignorowania prawdy, jeśli jest dla nas niewygodna. Odrzucania wszystkiego, co może zburzyć nasz spokój albo zmusić nas do zmiany poglądów.

Nie chciał, żeby to była prawda. Chciał wierzyć, że ta część wspomnień Reagwyra była fałszywa. I że nie zrobiono tego, o czym opowiedział mu Oum, gdy Aonel poszła przekazać jego wolę reszcie i przygotować się do dwudniowej podróży.

– Moje dzieci bały się stałego lądu, bały się lasu, drzew, strumieni i rzek. Ale wiedziałem, że nie mogą wiecznie żyć w resztkach tego, czym się stałem, niczym robactwo rojące się w trupie. Choć nie masz pojęcia, jak trudno znaleźć ochotników, którzy opuściliby tę dolinę i poszli na zwiad. – Cichy śmiech obiegł złodzieja ze wszystkich stron. – W końcu zgłosiła się Rauna Gha Noir. Była… ty byś powiedział, że była oficerem dowodzącym oddziałem abordażowym. Odważna kobieta, umiała walczyć, brała udział w wielu bitwach, znała nawet kilka tutejszych języków. Z jej oddziału przeżyło osiemnastu ludzi i tylko trzech – westchnął – tylko trzech znalazło odwagę, by pójść na zwiad wraz z nią. Tak bardzo przerażało ich to, co mogło czekać poza Doliną.

Altsin skinął głową i zaczął się ubierać. Przynieśli mu miejscowe rzeczy, sukienne spodnie i lnianą koszulę, solidny pasek, onuce i buty. Gdyby zgolił brodę, na pierwszy rzut oka mógłby uchodzić za jednego z miejscowych.

– Rauna wzięła broń, swoich ludzi, zapas jedzenia na kilka dni, i poszła. Na początku wędrowali wokół doliny, nie dalej niż na pół dnia drogi od niej, później zrobili zwiad wzdłuż rzeki, a potem brzegiem morza ruszyli na południe. Nigdzie nie spotkali ludzi, choć znajdowali ślady osad, pola zarośnięte chwastami, resztki dróg, a nawet stada zdziczałych owiec i kóz. Gdy opuszczano wyspę, na statkach zabrakło miejsca dla zwierząt. Tak wtedy myśleliśmy.

Złodziej poprawił pasek, wzuł buty i na wszelki wypadek, by dać znać, że słucha, pokiwał głową.

– Pomyliliście się?

– Tak. Bardzo się pomyliliśmy.

Coś w głosie Ouma sprawiło, że zastygł w pół ruchu i spojrzał uważnie na tron.

– Po miesiącu Rauna skierowała się na północ, w głąb lasu. I tam natknęła się na Imiliego oraz jego kobiety.

– Imwili – słowo wyrwało mu się z gardła samo, bezwiednie, wspomnienia boga pchały się do przodu jak ciekawskie dzieci. Oum miał rację, przenikali się z kawałkiem duszy Reagwyra coraz łatwiej i szybciej. – Nazywał się Imwili z Ganwert. Był awenderi, nosił tatuaże, ale nigdy nie doświadczył pełnego Objęcia. Stracił nogę w bitwie z venleggowi i posłano go, by pilnował jednego z obozów dla rodzących kobiet.

– Tak to pamiętasz?

– On… Bitewna Pięść sam go wybrał do tego zadania. To miała być nagroda za wierną służbę. Na polu bitwy z beznogiego awenderi nie byłoby żadnego pożytku, a w obozie mógł się przydać. – Altsin potrząsnął głową, skonsternowany. Ta wiedza przychodziła tak naturalnie, jakby przypominał sobie własne życie.

– Tak. I to właśnie znaleźliśmy. Obóz dla kobiet, których jedynym zadaniem było rok w rok rodzić dzieci, które Imwili miał szkolić, by gdy skończą czternaście lat, wysyłać je na kontynent. To były twoje obozy, Bitewnej Pięści Reagwyra, założone, nim doszczętnie pogrążył się w szaleństwie. I dlatego kazano je zmieść z powierzchni ziemi. Wszystkie.

Te słowa nim wstrząsnęły, choć, do ciężkiej cholery, powinien tylko się uśmiechnąć i wzruszyć ramionami. To nie miało nic wspólnego z Altsinem Awendeh z PonkeeLaa.

Ale zabolało tego drugiego.

– Jak to?

– Nie wiesz? On nie wie? Gdy zaczął szaleć, mordować wszystko na swojej drodze, zabijać nawet posłańców od innych Nieśmiertelnych, postanowiono go osłabić. Nikt nie mógł przejąć tych obozów, gdy znak Pięści płonął na skórze ich mieszkańców, więc wysłano żołnierzy, by je zniszczyli. Galleg, Laal i Dress wyznaczyli do tego zadania swoje najmniej wartościowe oddziały. Dezerterów, bandytów, żołdaków wcielonych przymusowo do armii, kilku marnych czarowników. Nie spodziewali się większego oporu, w obozach były głównie kobiety, trochę mężczyzn, którzy mieli je zapładniać, i mnóstwo dzieci.

Oum zamilkł, pozwalając, by cisza wypełniła przestrzeń między nimi, i w tej ciszy Altsin zaczął się zmagać z niechcianymi wizjami. To przeszłość zbyt odległa, by miała znaczenie, powtarzał, a poza tym to nie jego ludzie. To nie były jego kobiety, mężczyźni i dzieci. Ich los nic go nie obchodził. Tylko dlaczego, cholera, czuł, jak coś podjeżdża mu do gardła, a ręce drżą?

– Oglądaliśmy ślady – podjął bóg – a było ich sporo, mimo że od… czyszczenia wyspy minął ponad rok. Część obozów dała się zaskoczyć, nie spodziewano się tego ataku, część zdobyto po krótkim oblężeniu. Nie brano jeńców, nie o to przecież chodziło, celem było pozbawienie Bitewnej Pięści wyznawców, którzy wznosili do niego modły, i rekrutów, gotowych za niego umierać. Wymordowano mieszkańców dziesięciu z jedenastu obozów. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Wszystkich.

– A ostatni obóz?

– Ten, którym opiekował się Imili? To znaczy Imwili, jeśli mówisz, że tak miał na imię, nie pamiętam dokładnie. Ten obóz stawił opór. Jednonogi wojownik stoczył tu swoją przedostatnią kampanię. Miał pod opieką jakieś dziesięć tysięcy ludzi, z czego jedna trzecia to były niedobitki z reszty wyspy. Ukrył kobiety i młodsze dzieci w lasach i na wzgórzach przy zachodnim brzegu. Z nielicznych mężczyzn i tych kobiet, które potrafiły i chciały walczyć, stworzył straż. Uzbroił też starsze dzieci, dwunasto i trzynastoletnie, które i tak kończyły już szkolenie wojskowe, i zaczął nękać najeźdźców. Lasy pokrył siecią dołów, spadających pni i innych pułapek, zatruwał źródła i niszczył zapasy jedzenia. Strzelał w plecy i podrzynał gardła śpiącym. Powinniśmy opłakiwać to, że nikt nie spisał pieśni o jego wojnie.

Altsin poczuł nieoczekiwany napływ dumy. Dumy z tego wojownika, jego determinacji i poświęcenia. Cholera, tego już za dużo. Potrząsnął głową – wynoś się!

Nie pomogło.

– Walczył przez pół roku. Może dłużej. Oddziały Gallega i innych bogów wkrótce zaczęły unikać zachodniej części wyspy, nawet towarzyszący im czarownicy nie ośmielali się tam zapuszczać od momentu, gdy Imwili wciągnął dwóch z nich w pułapkę, schwytał żywcem i wbił na pal. Ale dla Nieśmiertelnych cel i tak został osiągnięty, Bitewna Pięść stracił źródło nowych wojowników, a ci, którzy ocaleli, przestali się do niego modlić, bo tak się najczęściej dzieje, że odrzucamy bogów, którzy są obojętni na nasze cierpienia. Więc po pół roku wycofali swoich ludzi, żeby ich nie tracić w niepotrzebnej wojnie podjazdowej. Opuszczając wyspę, zniszczyli wszystko, co udało im się znaleźć, i odpłynęli, by już nie wrócić. Nic nie powiesz? Wyglądasz, jakbyś bił się z myślami i dostawał lanie.

Dostawał, i to niezłe. Jakaś część złodzieja chłonęła tę opowieść z większą uwagą, niż poświęciłby jej on sam. I choć próbował tę część zdławić, nie wychodziło.

– Gualara opowiedziała mi waszą legendę. O Imwilim i Ruanie. O ich pojedynku i…

– O tak. – Chichot Ouma wstrząsnął całą komnatą. – Potrzebowaliśmy tej legendy, żeby się jakoś dogadać. Oni… byli obcy, kilka tysięcy kobiet i podrostków z plemienia, które mówiło innym językiem i czciło innego boga. Choć wtedy nie kłaniali się już żadnemu. I moje dzieci, osiem tysięcy zagubionych, przerażonych dusz. Wiesz, jak było naprawdę? Rauna wpadła w jedną z pułapek zastawionych przez Imwiliego. A gdy siedziała w dole z nogą przebitą zaostrzonym kołkiem, zjawił się osobiście, obejrzał ją, rozpoznał, bo moje dzieci miały wyróżniającą się urodę, i postanowił zabić. Tak po prostu. Ubłagała go, by tego nie robił, podając się za samotnego rozbitka i przysięgając służbę i posłuszeństwo do końca życia. A gdy, zwiedziony przysięgami, Imwili wyciągnął ją z pułapki, wbiła mu nóż w brzuch. Co ty na to?

Altsin uniósł brwi i wzruszył ramionami.

– Przysięga dozgonnej wierności i nóż w brzuchu? Czemu się dziwisz? Tak jest w każdym małżeństwie.

Oum zarechotał.

– No tak. Potem przyszła burza. Wielka i potężna, trwająca trzy dni i noce, a oni… leżeli w jamie pod drzewem, oboje ranni i chorzy, a gdy burza przeszła, nie mieli już ochoty się pozabijać. Gdy Rauna stanęła przede mną wraz z Imwilim, wiedziałem, że to nasza szansa. U nas było więcej mężczyzn i byliśmy lepiej uzbrojeni, ale moje dzieci nadal nie chciały opuszczać doliny. Kończyły się zapasy, zaczynaliśmy głodować, a nie wiedzieliśmy nic o życiu na lądzie, polowaniu na miejscowe zwierzęta, hodowli czy uprawie ziemi. Oni mieli tę wiedzę, lecz brakowało im rąk do pracy i sił, by się obronić.

– Wcześniej pokazali coś innego.

– Owszem. Ale walka z najeźdźcami kosztowała ich wielu zabitych i rannych i gdyby potrwała dłużej, najpewniej by przegrali. Więc byliśmy sobie nawzajem potrzebni, ale potrzebowaliśmy też czegoś, co zmieni nas w jedno plemię.

– Magii?

Bóg znów się zaśmiał, i to całkiem głośno. Altsin miał wrażenie, że razem z nim śmieje się cała dolina.

– Tak. Magii. Najpotężniejszej, jaka istnieje. Opowieści. Zastanawiałeś się kiedyś, co czyni z rodów i klanów plemiona i narody? Co sprawia, że jesteś skłonny uznać za rodaków ludzi, którzy nie są z tobą spokrewnieni, inaczej wyglądają, czasem nawet mówią innym językiem lub wyznają innego boga? Historie snute do uszu dzieci, przyjacielu, opowieści tkane przed snem. Meekhańczycy mają powiedzenie „Z Com Gowel mój ród”. Wiesz, co ono znaczy?

Lekcje historii, które pobierał jako dziecko, na coś się przydały.

– Pod Com Gowel była jakaś bitwa.

– Nie jakaś, ale pierwsza z bitew, które zapoczątkowały historię Imperium. Tam, na początku swojej drogi do dominacji nad resztą kontynentu, Meekhan pierwszy raz wzniósł broń w imię Baelta’Mathran i pokonał Siostry Wojny. Gdy dorastasz jako Meekhańczyk, słyszysz opowieść o pierwszym cesarzu i tej bitwie już jako dziecko. Potem poznajesz historię oblężenia Gnouwm, dzieci Wahili, siedmiu odważnych na moście, kamienia w bucie generała. Każdą cegiełkę, która tworzy twoją tożsamość jako obywatela Imperium. Meekhańczycy są w tym świetni. Dziś nawet potomkowie dzikusów na Północy czy Wschodzie, którzy kilkaset lat temu mieszkali w ziemiankach i płodzili dzieci z własnymi córkami, mówią „Z Com Gowel mój ród” i uważają się za część Imperium. Bo tym właśnie jest naród, nie skałą, jak chcą niektórzy poeci, ale pękiem gałązek powiązanych wspólnymi historiami. Potęga opowieści jest niezmierzona.

– O co właściwie ci chodzi?

– O? Irytujesz się. Ty czy on? Mamy jeszcze czas, Aonel musi znaleźć kilka rzeczy – ton Ouma stał się na moment irytująco pobłażliwy. – Ja też potrzebowałem opowieści, która przełamie nieufność i ukaże drugą stronę jako równorzędną i godną szacunku. Która zwiąże nasze ludy. Więc Rauna opowiedziała nam historię o pojedynku z wielkim wojownikiem, strzegącym osady kobiet i dzieci przed okrutnymi mordercami, a on opowiedział swoim ziomkom o walce ze szlachetną wojowniczką, która przybyła na wyspę w poszukiwaniu miejsca dla własnego ludu i boga. No i oczywiście oboje mówili o wielkiej miłości, jaka między nimi zapłonęła. A potem musieli się pobrać, by przypieczętować związek dwóch światów.

Altsin westchnął, to było dość oczywiste.

– Nóż w brzuchu mieli już za sobą. Czy… – zawahał się.

– Tak. Byli dobrą parą. Mieli wiele dzieci. I z tego, co pamiętam, miłość też ich nie ominęła. Historia ich spotkania była pierwszą z opowieści wiążących twoje… jego i moje dzieci w jeden naród. A za ich przykładem poszli inni. Pojawił się pewien problem z nierówną liczebnością płci, więc przez pewien czas małżeństwa dwóch kobiet z jednym mężczyzną nie stanowiły nic niezwykłego. Potem się wyrównało.

Trzasnęły zewnętrzne drzwi.

– Aonel wraca. Chcę, żeby ci pokazała coś więcej, coś, czego zapewne nie wiedziałeś o swoim gościu.

– Co?

– Zobaczysz. Inaczej nigdy nie zrozumiesz, czemu Seehijczycy, mimo że są potomkami Reagwyra, zabijają każdego jego kapłana, który ośmieli się postawić stopę poza Kamaną.

To były ostatnie słowa, jakie Altsin usłyszał od Ouma. A teraz, po dwóch dniach przedzierania się przez wzgórza porośnięte gęstym borem, stał przed resztkami kamiennego muru i zaciskał pięści. Do tej pory mógł sobie wmawiać, że część wspomnień, które odziedziczył po awenderi boga wojny, była fałszywa, że widział jakieś majaki, bredzenia pogrążonego w malignie umysłu, że nie było mordów, rzezi, brodzenia po kolana we krwi ani nieustannych skarg niewinnych, cichnących pod pieszczotą rzeźniczych noży. W gruncie rzeczy chciał wierzyć, że to raczej fragmenty koszmarów nawiedzających boga niż odzwierciedlenie rzeczywistych wydarzeń. Ale teraz?

Stał w miejscu, gdzie kiedyś mieścił się obóz, w którym kobiety trzymano jak zwierzęta rozpłodowe, użyteczne dopóty, dopóki mogą wydawać na świat dzieci, i patrzył na wiedźmę, która mogła być w linii prostej potomkiem jednej z nich.

Słowo „przepraszam” cisnęło mu się na usta z taką siłą, że musiał zagryźć zęby, aż ból w tym złamanym przywrócił go do rzeczywistości. To nie on powinien przepraszać. Nie tu i nie teraz.

Aonel patrzyła na niego spokojnie, a jej stara twarz z zatopionymi między zmarszczkami oczyma młodej dziewczyny nie wyrażała żadnych uczuć. Czekała.

Altsin westchnął i usiadł pod murkiem, opierając się plecami o chłodny kamień. Kręciło mu się w głowie, a na usta cisnęły się setki pytań. Po kolei.

– Czy teraz masz ochotę porozmawiać? – zapytał.

W czasie drogi ucinała każdą próbę pogawędki, nawet takiej o pogodzie. Altsin wiedział, że towarzyszą im inne wiedźmy, słyszał je wokół, ale nie sądził, by to ich obecność była powodem jej milczenia.

– Nie. Ale muszę, bo Oum rozkazał mi odpowiedzieć na każde twoje pytanie całkowicie szczerze i najlepiej, jak potrafię – odrzekła spokojnie. – Pytaj.

– To miejsce, jak on je nazwał?

– Cstadar. Tak nazywał je Imili.

– Imwili. Dobrze, dobrze. – Złodziej uniósł ręce w obronnym geście. – Niech będzie Imili. Nazwy się zmieniają, imiona też mogą. Cstadar…

Słowo nie budziło w nim żadnego skojarzenia.

Tu był obóz dla kobiet. Jeden z wielu. Gdzie były inne?

Zapytał o to.

Pokręciła głową.

– Nie wiem. Nie zachowały się żadne ślady ani wzmianki. To miejsce jest szczególne, bo to właśnie tu Imili stoczył pojedynek z Rauną.

– Wierzysz w tę legendę?

– To legenda, nie musi mówić całej prawdy i tylko prawdy. Ważne, ile znaczy dla nas.

– Racja. Coś podobnego usłyszałem z ust Ouma. – Wyciągnął z worka kawałek placka i butelkę miejscowego wina. – Usiądź, mam wiele pytań.

Usiadła, ale nie przyjęła poczęstunku. Altsin wzruszył ramionami i pociągnął kilka łyków. Wino było lekkie, słodkawe, z miodową nutą, zupełnie inne niż te robione na kontynencie. Skupił się na jego smaku, żeby opanować rozszalałe myśli. Pytań miał dużo, ale to najważniejsze postanowił zachować na koniec.

– Zbroicie się? Wy, Czarne Wiedźmy – uściślił, gdy zmarszczyła brwi.

– Skąd… aaa, Gualara. Rozumiem. – Przez chwilę bawiła się, nawijając kosmyk włosów na palec; gest dziwnie nieprzystający do zmarszczek i plam wątrobowych na dłoniach. – Jedna z ostatnich z pokolenia, które uznało, że weźmiemy na siebie ciężar służby, ale zrezygnujemy z prawa do wyboru własnej drogi. Tak. Zbroimy. Od wieków Dolina Dhawii nie miała właściwie żadnej ochrony, nie potrzebowała, Oum był naszą tarczą, jeśli wiesz, o czym mówię. Ale on słabnie, a wśród plemion od czasu do czasu roznoszą się plotki, że umarł. Po ostatniej takiej wieści trzech wodzów wyruszyło do Doliny na czele zbrojnych orszaków z zamiarem usadzenia swoich tyłków na czerwonym tronie, i dopiero u jej granic zatrzymała ich wola Ouma.

– A nie przygotowujecie się przypadkiem na przejęcie władzy po jego śmierci?

– Oczywiście, że tak. Gualara i jej siostry wolały udawać, że to nigdy nie nastąpi, że można się wiecznie ścigać z nieuniknionym. My nie. Ta wyspa od dwustu lat pogrąża się w bagnie rodowych zemst, krwawych odwetów i honoru pojmowanego z subtelnością pięciolatka. Rządzą tym wszystkim reguły na wpół spisane, na wpół wymyślane na bieżąco. Straciliśmy nad tym kontrolę, choć na początku wydawało się to nawet dobrym pomysłem znaleźć plemionom zajęcie, by nie patrzyły zbyt uważnie w stronę Doliny, by nauczyły się żyć, gdy jego… zabraknie. Ale teraz sądzę, że wtedy popełniono błąd, pozwalając, by treiwics stało się dominującą filozofią działania. Nie, nie filozofią. – Skrzywiła się. – Większość moich rodaków nawet nie zna tego słowa. Po prostu stylem życia na Amonerii. Tylko Oum trzyma teraz wszystko razem, gdy odejdzie, wyspa rozpadnie się jak kupka siana na wietrze. Potem podbije ją ten, kto pierwszy zgromadzi większą flotę.

– Naprawdę?

Zmarszczyła gniewnie brwi.

– Po co te pytania? To nie twoje sprawy.

– Moje, póki tu jestem. Wasz bóg darował mi życie, nawet gdy dowiedział się, kto we mnie siedzi, i usiłuję teraz dociec dlaczego? Co go do tego skłoniło?

– To, co wydarzyło się daleko na północnym wschodzie. Co wzburzyło falę, która zwróciła uwagę każdej Potęgi, jaką znamy. W tym szukaj odpowiedzi. Gdy fala dotarła do nas, Oum obudził się i zaczerpnął Mocy, jak nigdy za mojego życia. Nawet w czasie najazdu Nesbordczyków, gdy musiał ogłosić kameluuri. Wiele moich sióstr oddało życie tej nocy, a on nie robił nic, tylko wytężał uwagę, smakował zmiany w aspektach, szukał czegoś. A potem spojrzał na południe i znalazł ciebie. Nasz bóg nie wierzy w takie przypadki.

– I kazał mnie przyprowadzić.

– Tak.

– A wy chciałyście mnie zabić?

Uśmiechnęła się chłodno.

– Powiedzmy, że były takie propozycje. Szeptane w myślach. Ale Oum kazał. Gualara nie musiała ci towarzyszyć.

– Odniosłem inne wrażenie. Poza tym sądzę, że ona przede wszystkim zamierzała mnie sprawdzić. Gdyby uznała, że jestem groźny dla waszego boga, spróbowałaby mnie powstrzymać.

– Może. Jest głupia i uparta oraz uważa, że działamy na szkodę Ouma, ale nigdy nie twierdziłam, że jej lojalność osłabła.

– A działacie na szkodę Ouma?

– A sądzisz, że on nie wie, co robimy? – odbiła pytanie. – Że mogłybyśmy cokolwiek zrobić bez jego wiedzy? Nie dopuścimy do tego, by ta wyspa rozpadła się na kawałki, a potem została przykryta nesbordzkim lub fiilandzkim butem. Jeśli będzie trzeba, narzucimy porządek siłą.

– Nie dacie rady same, czy nawet z poparciem mniejszych klanów. Jest was za mało.

– Naprawdę? Co wiesz o prawdziwej sile, złodzieju? W dolinie mam ponad setkę sióstr i dość zbrojnych, by pokonać sojusz nawet kilku największych plemion, takich jak Oomni, K’warasi czy moi Ghamlakowie.

– No to wszystkie zjednoczą się przeciwko wam.

Uśmiechnęła się po raz pierwszy od dwóch dni.

– No właśnie.

Ten uśmiech powiedział mu wszystko.

– Och… psiakrew.

Taki plan budził podziw śmiałością i szaleństwem jednocześnie. Pokonać skłócone plemiona jedno po drugim albo zmusić je, by zawarły sojusz przeciw Dolinie Dhawii, nie w narzuconym przez boga kameluuri, ale kierowane zimnym, logicznym pragmatyzmem. A potem co? Poczekać, aż wybiorą wodza, a następnie złożyć mu hołd i przysiąc służbę? Przywódca potężnej koalicji, mający do dyspozycji całą potęgę Czarnych Wiedźm, może być dość silny, by utrzymać się na szczycie. Tak czy siak, wyspa zostanie zjednoczona, a wiedźmy z Doliny będą rządzić – wprost lub zza pleców jakiegoś koronowanego głupca. Imponujące.

I desperackie.

– Tysiąc rzeczy może się nie udać.

– Jedyne rzeczy, jakie na pewno się nie udają, to te, których nikt nie próbuje robić.

– Mądrość seehijskiej wiedźmy?

– Mądrość kobiety, która wybrała. Oddać najlepsze lata własnemu bogu czy stać z boku i patrzeć, jak wszystko, co kocha, ginie? Nie zrozumiesz.

Bardzo się starał dostrzec w jej oczach złośliwość lub drwinę, ale nie potrafił. Patrzyła szczerze i otwarcie.

– Nie lekceważ mnie – mruknął.

– Nie lekceważę. Oum cię docenia, więcej, jest pełen podziwu. Opierasz się półboskiemu bytowi, choć większość ludzi uległaby mu już dawno. Nasz pan powiedział mi, że nie wie, co tobą kieruje, oprócz głupiego uporu, ale szkoda, że nie znalazłeś sobie jakiegoś dobrego celu w życiu. Mógłbyś wiele dokonać.

– Miałem cel w życiu. Dobrze je przeżyć i nie zawisnąć zbyt szybko, ale odkąd spotkałem ciebie i twoją matkę w podziemiach świątyni, byłem, tak jakby, zajęty innymi rzeczami.

Zmierzyli się wzrokiem. Ani myślała opuścić oczu.

– Chcesz mnie o coś zapytać, pytaj. Obiecałam Oumowi, że będę szczera.

– Dobrze. Czy… – Altsin zawahał się. Cholera, w wyobraźni toczył tę rozmowę setki razy i nigdy nie miał oporów, by to powiedzieć. – Czy ona wiedziała, co się stanie, gdy kazała mi wytrzeć dłoń o rękojeść? Czy wiedziała, że może mnie opętać coś takiego jak Bitewna Pięść?

Spojrzenie Aonel złagodniało.

– Wiesz, nie tego pytania się spodziewałam. – Uśmiechnęła się dziwnie. – A odpowiedź brzmi: nie wiem. Moja matka też służyła Oumowi. Była jedną z naszych wiedźm, które podróżowały poza wyspę, by badać pozostałości z dawnych czasów. Była nawet w PonkeeLaa obserwować procesję Drogi Wojownika. A tu, w Kamanie, rozpytywała u kapłanów Reagwyra, czy da się zbliżyć do tego ich boskiego Miecza. Umówili się z nią na spotkanie, na które już nie dotarła. Myślę, że wasza świątynia potrzebowała akurat ofiary, a moja matka sama weszła im w ręce.

– To nie moja świątynia.

W jej oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.

– No wiesz, akurat w twoim przypadku… – zawiesiła głos.

Zignorował zaczepkę.

– Twoja matka szukała artefaktów po Wojnach Bogów na polecenie Ouma? Tak jak Gualara? I inne wiedźmy?

Skinęła głową.

Pojął, że Aonel zastąpiła ją w szeregu kobiet służących umierającemu bożkowi i oddających mu większość swoich sił życiowych.

– To też treiwics? Przejęłaś obowiązki po matce, bo nakazywał ci to honor rodu?

Jej spojrzenie stało się otwarcie kpiące.

– Nie. Nie musiałam niczego robić ani udowadniać. Sama chciałam. A jeśli do tej pory nie zrozumiałeś, że jeśli jesteś panem własnego życia, to możesz zrobić z nim, co chcesz, także poświęcić czemuś, co uważasz za ważne, to już nigdy tego nie pojmiesz.

Odpowiedział grymasem, który przepłoszył kpinę z jej oczu.

– Panem własnego życia, powiadasz? Zrobić, co zechcesz? A ja miałem cię za mądrą dziewczynę.

Opuściła wzrok.

– No to jak było z twoją matką? – Naciskał. – Wiedziała, co mnie spotka?

Pytanie odbiło się od ciszy i przepadło w krzakach.

– Nie wiem. – Aonel odpowiedziała po dłuższej chwili, prawie szeptem. – Nie mogę ci przysiąc, że nie wiedziała. Badała starożytne artefakty, miała wiedzę, którą mogłaby zadziwić nawet największych uczonych. Nie mogła mieć pewności, ale może miała nadzieję, że jakaś część Reagwyra przejdzie przez Miecz i zrobi porządek z kapłanami. Ukarze tych, którzy ją katowali. Pomści. Może tak właśnie myślała. Nie wiem.

Altsin spojrzał na swoje dłonie zaciśnięte kurczowo w pięści. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał, nie po tylu latach tułaczki, ucieczek, walki z tym, co nosił w głowie. Pragnął jasnego „Tak – wiedziała, i możesz teraz naszczać na jej grób” albo „Nie – nie miała pojęcia, i nie możesz jej winić, po prostu miałeś pecha, więc idź i nakop do tyłka Pani Losu”.

– Niczego więcej się od ciebie na ten temat nie dowiem, co? – zachrypiał.

– Przysięgłam mówić prawdę, a nie koić rozdartą duszę złodzieja, którego spotkałam w podziemiach świątyni i poprosiłam, żeby zabił moją matkę. Więc mówię prawdę. Doceń to.

Spojrzał jej w oczy. Okrucieństwo ma wiele twarzy, często skrywa się za maską „prawdy” i „szczerości”, ale ona patrzyła na niego z prawdziwym smutkiem. Pociągnął z butelki, kilkoma łykami opróżniając ją do dna.

– Jakiego pytania się spodziewałaś? – rzucił krótko.

Zaskoczona zmianą tematu, uniosła brwi.

– Nie rób takiej miny – odchrząknął i splunął gęstą flegmą na ziemię, święte miejsce czy nie, gówno go to w tej chwili obchodziło. – Możemy tu siedzieć i użalać się nad sobą do usranej śmierci albo spróbować żyć dalej. No? Jakie pytanie miałem ci niby zadać?

Uśmiechnęła się nagle i był to zdumiewająco młody, dziewczęcy uśmiech.

– On powiedział, że tak z tobą będzie. Że jesteś jak kamień toczący się ze wzgórza. Nie oglądasz się na to, co cię minęło, i nie tracisz czasu na rozdrapywanie ran. Twoje pytanie wydawało się oczywiste. Jak się go pozbyć z głowy.

– I nie zwariować ani nie umrzeć – dodał. – Wiem, że dla Ouma to może być drobiazg, ale dla mnie dość istotny.

Spoważniała.

– Dla niego też. I dlatego odpowiedź na to pytanie może ci się nie spodobać. Ale… nie przerywaj! – Uniosła dłonie w geście nakazującym mu spokój. – To jest możliwe. Trudne i niebezpieczne, ale możliwe. Nie przerywaj, mówię! Ale zanim zdecyduję, czy ci odpowiem, mam coś pokazać.

– Kolejne legendy i historyjki?

– Owszem. – Wyciągnęła zza koszuli wiszący na rzemieniu przedmiot, który wyglądał jak uszko porcelanowej filiżanki. – Ale to ważna opowieść. Może wyjaśni ci, dlaczego nadal zabijamy kapłanów każdego boga, który był zaangażowany w wielką wojnę.

Rzuciła mu wisiorek. Już w chwili, gdy go dotknął, zorientował się, że ten nieforemny owal o nierównych ściankach to kawałek kości. Gładzonej i polerowanej tak długo, aż zaczęła przypominać wyrób sztuki garncarskiej, a potem pokrytej warstewką laki, która nadawała mu połysk osobliwego klejnotu.

Całość miała dwa cale średnicy. Za dużo na pierścień, za mało na bransoletę. Altsin spojrzał na Aonel, unosząc brwi.

– Tutaj. – Obwiodła palcem własny oczodół. – Nie trzeba dużo pracy, żeby uzyskać takie ładne koło.

Kość obrobiona z czaszki. Zacisnął ją w dłoni, była twardsza, niż się spodziewał, i wsłuchał się we własne ciało, zwłaszcza w to miejsce między łopatkami, które zawsze dawało o sobie znać, gdy ocierał się o Moc. Nic. To z pewnością nie był amulet nasycony magią.

– Co to jest?

– Pamiątka. Po jednym z tych, którzy najechali wyspę za czasów Imiliego. Zginął w leśnej potyczce, trafiony strzałą w brzuch. Jego ciało rzucono na stos z kilkoma innymi i spalono. Tylko tyle z niego zostało. Kawałek na wpół zwęglonej czaszki.

Altsin obracał owal w palcach. Nie czuł nic szczególnego, ani odrazy czy wstrętu, ani wściekłości na martwego od tysiącleci bandytę. Perspektywa tylu wieków odzierała ten kawałek czaszki z emocji, jakie powinien budzić.

– Po co to nosisz?

– Żeby pamiętać, co z ludźmi potrafią robić bogowie.

– Wasz też?

Pokręciła głową, a na jej pomarszczonej twarzy pojawił się ponury uśmiech.

– To on polecił nam nosić te pamiątki, zebrane z pól tysiąca bitew. Oum nigdy nie kazał nam tatuować swoich znaków na skórze, a po kameluuri sięgał w ostateczności i tylko wtedy, gdy wyspa była atakowana. Dla niego sposób, w jaki tutejsi Nieśmiertelni traktowali swoich wyznawców, był niepojęty, znakowanie niczym bydło, narzucanie siłą własnej woli, Objęcia… Bo Eihey to nie załoga, lecz rodzina, własne dzieci, wnuki i prawnuki. On nie potrafił tego zrozumieć, tak jak nie potrafił zrozumieć, dlaczego ludzie nie buntują się przeciw takiemu traktowaniu.

Złodziej sięgnął do skradzionych Reagwyrowi wspomnień.

– Niektórzy się zbuntowali.

– Tak, ale po zapłaceniu jakiej ceny? Gdy zginęło dziewięciu na dziesięciu mieszkańców świata, a reszta nie miała już nic, nawet wspomnień o zwykłym życiu. To nie był bunt, tylko rozpaczliwy skok w przepaść zwierzęcia niemającego już drogi ucieczki. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo kruche było to, co pozostało z ówczesnych ludów pod koniec tamtej wojny. Gdy połączyliśmy się z mieszkańcami obozu Imiliego, najtrudniej było przekonać ich do najprostszych rzeczy. Że nie muszą cały czas prosić o pozwolenie na jedzenie, spanie czy zmianę ubrania, albo że mogą odejść, jeśli chcą. A jeszcze trudniej było ich namówić, by odważyli się pokochać własne dzieci. Że nikt im ich nie odbierze.

Altsin westchnął.

– Zaczynają mnie nużyć te łzawe historyjki. To było trzy i pół tysiąca lat temu, dziewczyno, trzy i pół tysiąca, i działo się w czasie wojny z kreaturami, przy których twój Oum jest miłym staruszkiem. A to – machnął kółkiem – to tylko kawałek kości jakiegoś żałosnego sukinsyna, który miał pecha. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Wasz bóg może sobie tkwić korzeniami w przeszłości, wspominać dawną chwałę i rozpaczać nad wiekami, które odeszły, ale dla mnie liczy się dzisiaj. Tu i teraz.

Wiedźma uśmiechnęła się i po raz pierwszy poczuł prawdziwy niepokój.

– A jesteś pewien, że tu i teraz zawsze jest najważniejsze? Dzisiejszy dzień, ta właśnie godzina, ten kęs chleba, i nic więcej? Filozofia godna szczura, nie, przepraszam szczury, one przecież gromadzą zapasy i szykują gniazda dla młodych. Twój problem pochodzi z tych samych czasów, co wisiorek, który ściskasz w ręce. Z tych czasów pochodzi mój lud. Twój zresztą również. Wszyscy mamy tam… korzenie. Więc nie bełkocz mi o dniu dzisiejszym, bo wczorajszy kopnie cię w dupę, aż zęby wyplujesz.

No, najwyraźniej udało mu się ją zirytować. Uśmiechnął się.

– Czekam na resztę. Pokazałaś mi swój… amulet, uraczyłaś kolejną opowiastką, jak to w czasie Wojen Bogów było źle. Zapominasz, że ja nie muszę wysłuchiwać takich historyjek, bo mam w głowie, jego. – Uniósł się. – Tego zasranego sukinsyna, który dzielił się ze mną wspomnieniami, rzucał je we mnie niczym części poćwiartowanych trupów! Obozy dla kobiet? Musiałabyś zobaczyć rzezie, które sprawiał on i inni bogowie, ulice zalane krwią tak, że brodziło się w niej po kostki, miasta palone do gołej ziemi, noże pracujące dzień i noc! A wiesz, co jest najgorsze?! Wiesz?!

Nie wiedział kiedy, ale nagle stał już na nogach, z pięściami uniesionymi jak do ciosu.

– Dostawałem te jego wspomnienia jak własne i nic, zupełnie nic wtedy nie czułem. Rozumiesz?! Patrzyłem na dzieci, którym podrzynano gardła, i ponaglałem ludzi, żeby zdążyli przed zachodem słońca! Rozpalałem stosy dla schwytanych jeńców i kazałem żołnierzom ogrzewać się przy nich, żeby nie marnować opału na osobne ogniska. I nie czułem nic, bo oni byli mierzwą. Bo nie byli moimi ludźmi, więc nie byli nimi w ogóle! Rozumiesz?! A gdy się budziłem z tych koszmarów, czułem się, jakby mnie wydupczyła cała mittarska flota. Rozumiesz?!!

Odwrócił się i walnął pięścią w mur, aż pociemniało mu w oczach z bólu.

– Ten twój… – wydyszał przez zaciśnięte zęby – … twój Oum nigdy nie zrozumie, z kim walczył. Więc niech mnie nie raczy historyjkami o krzywdzie i cierpieniu. Czcimy sukinsynów, dla których nie znaczymy więcej niż brud przylepiony do butów. A oni rozparli się na tronach zbudowanych z kłamstwa i fałszu i uśmiechają się z zadowoleniem. Malujemy na ścianach świątyń wizerunki awenderi jako owładniętych bożym duchem promiennych młodzieńców i natchnione dziewice, a nie jako wytatuowanych od stóp do głów szaleńców, będących tylko na wpół bezwolnymi narzędziami opętanymi przez bogów. Opisujemy Niechcianych jako stada demonów żywiących się ludzkim mięsem, choć to nasi Nieśmiertelni pożarli większość ludności świata. Tkamy gobelin wielkiej wojny między Ładem a Chaosem, Prawdą a Kłamstwem, Dobrem a Złem, i zapominamy jedynie wyjaśnić, kto właściwie stał po stronie ciemności. A ja mam jednego z nich tu – stuknął palcem w skroń – ty zaś każesz mi myśleć o przyszłości? Jakiej przyszłości?! Ja nie mam żadnej cholernej przyszłości, i przeszłości też nie! Odkąd…

Spróbowała mu przerwać.

– Nie odzywaj się! – warknął. – Odkąd on pierwszy raz dał o sobie znać, każdy mój dzień jest taki sam, jedną nogą w obłędzie, drugą w strachu, pojmujesz to? Stoję w rozkroku nad przepaścią i tylko to, że jestem złośliwym i upartym durniem, nie pozwala mi spaść!

Uderzył jeszcze raz w mur, drugą ręką, z taką siłą, że aż odrętwiający ból sięgnął barku. Pochylił się, oparł czołem o pozostałości ściany. Mimo późnej pory kamienie zdawały się promieniować ciepłem.

– Oraz to, że boisz się Objęcia i połączenia z boskim kawałkiem duszy – dobiegło go zza pleców. – Bitewna Pięść zresztą też tego nie chce. Objęcie ma być Objęciem, a nie wymieszaniem. Tylko nie wypłakuj mi się w spódnicę, bo mówisz do kobiety, która urodziła się dwadzieścia cztery lata temu, a dziś ma ciało dwa razy starsze i najpewniej umrze w ciągu najbliższych lat dziesięciu. Ja nie stoję nad przepaścią, tylko w nią spadam. Więc nie oczekuj ode mnie współczucia, bo ja przynajmniej wiem, za co płacę swoim życiem. A poza tym i tak musisz skorzystać z mojej pomocy, nie masz innego wyjścia.

– Nie? – Altsin zaśmiał się gorzko. – Naprawdę? Oum się wygadał, że tatuaże są barierą między duszą człowieka a boga. Czymś, co zapobiega albo opóźnia ich wymieszanie się. Mógłbym więc kazać ozdobić sobie skórę takimi tatuażami, jakie nosili awenderi. Pamiętam je w najmniejszym szczególe. W PonkeeLaa każdy dziergacz mi je zrobi. A potem przestać walczyć. Żeby doszło do Objęcia, konieczna jest zgoda obu stron, a ja bym mu ją dał. Wtedy moglibyśmy zawrzeć umowę, przyzwolenie na użycie tego ciała w zamian za pomoc w walce z resztą świata. Co ty na to?

Las wokół dolinki wypełnił się pełną przerażenia ciszą.

– Hę? Pytam, co ty na to? I nie mówię do ciebie, dziewczyno, tylko do twojego boga, który zapewne nas słyszy. Mam dość uciekania, krycia się i uników. Każdy chce mnie zabić albo przepędzić. Skoro tak, to może pora przestać potrząsać kubkiem i zobaczyć, jakie kości mi wypadły?

Murek pokrył się kroplami rosy, a powietrze wokół Altsina skrzepło w nagłym uścisku mrozu.

– Aonel, proszę, nie próbuj czarów – wyszeptał. – One na mnie kiepsko działają. A jeśli twoje siostry się przyłączą, możecie go zmusić do pokazania, co potrafi, a ja nie będę się opierał. Przysięgam.

Uścisk chłodu zelżał. Za to głos wiedźmy był niczym lodowy sopel przyłożony do karku.

– Jeśli pozwolisz mu na Objęcie, twój los będzie gorszy niż śmierć.

– A teraz żyję jak cesarz, prawda? Same rozkosze i swawole, tak? Tylko pozazdrościć. – Odwrócił się powoli, bo coś mu mówiło, że każdy gwałtowniejszy ruch zamieni okolicę w przedsionek piekła, i spojrzał na wiedźmę. Oczy miała zmrużone, a jej dłonie wydawały się tkać materiał z tańczących między nimi cieni. – Poza tym, dziewczyno, większość moich wspomnień to wspomnienia awenderi, nie samego Reagwyra, tylko mężczyzny, który nosił go przez całe lata. To nie było złe życie, wierz mi. Coraz częściej myślę, że było lepsze niż to, które mam teraz ja. Możesz przestać bawić się Mocą? On czuje się zaniepokojony.

Tego nie wiedział, ale ona nie wiedziała, że on nie wie, więc cienie znikły spomiędzy jej dłoni, a złodziej uśmiechnął się z tłumioną ulgą. Chyba nie będzie walczyć. Poza tym ten wybuch złości i gniewu zadziałał jak zrzucenie z siebie starych szmat i skok do wody. Czuł się w dziwny sposób oczyszczony.

– Obiecałaś mi szczerość, więc dałem ci to samo. Nie lubię mieć długów. – Sięgnął do sakwy i wyciągnął jeszcze jedną butelkę. – Boję się. Cały czas żyję w strachu, że któregoś dnia obudzę się i mnie nie będzie. Uczepiłem się wspomnień o samym sobie sprzed kilku lat i każdy nowy gest, skojarzenie czy uczucie usiłuję przystawiać do nich, sprawdzam, czy pasuje.

Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego szparkami oczu.

– To prowadzi donikąd. Poza tym jak patrzę na tego głupiego gówniarza, jakim byłem, szczyla, któremu w głowie były tylko popijawy i pieniądze, to czasem chciałbym sam złapać się za łeb i natrzaskać sobie po pysku. Muszę ruszyć naprzód, a jedyną drogę, jaką mam, to pozbyć się go albo przywdziać zbroję z tatuaży.

Skinęła głową, i nagle cały świat jak gdyby odstąpił, wydawał się mniej przyciskać go do ziemi. Zawzięta uwaga Czarnych Wiedźm i ich boga znikła.

A Aonel zamknęła oczy i kołysała się powoli w tył i w przód. Złodziej spokojnie pociągnął kilka łyków z butelki. Rozmowa z bogiem zazwyczaj trochę trwa.

– Oum zdecydował. Powie ci, jak się go pozbyć. A potem będziesz miał dziesięć dni na opuszczenie wyspy. Jeśli tego nie zrobisz, będziemy walczyć. Zgoda?

Złodziej nie musiał się zastanawiać nad tą propozycją. Mnisi habit i tak zaczął go już uwierać.

Zgoda.

Загрузка...