8

Siedziałam w niedużym holu służącym artystom za wejście do wielkiego namiotu. Światło wciąż było przyćmione, jakby niektóre z przechodzących tędy istot nie przepadały za nadmiernym oświetleniem. I tu wielka niespodzianka, nie było krzeseł, a siedzenie na podłodze trochę mnie zmęczyło. Moje zeznanie spisał najpierw jakiś mundurowy, a następnie detektyw. Potem zjawili się chłopcy z Oddziału Duchów i przesłuchanie zaczęło się od nowa. Dolph skinął na mnie, a Zerbrowski strzelił do mnie na niby, układając palec wskazujący i kciuk na podobieństwo pistoletu. To było godzinę i piętnaście minut temu. Zaczynałam odczuwać znużenie faktem, że mnie ignorowano.

Naprzeciw mnie siedzieli Richard Zeeman i wilkołak Stephen. Richard złożył luźno dłonie na jednym kolanie. Miał białe adidasy z niebieskimi paskami, nie nosił skarpet. Nawet kostki miał opalone. Gęste włosy muskały jego nagie ramiona. Miał zamknięte oczy. Mogłam wpatrywać się w jego muskularny tors, jak długo zechcę. Brzuch miał płaski, a nad gumką dresowych spodni dostrzec można było trójkąt czarnych włosów. Tors miał gładki, bezwłosy, doskonały. To mi się podobało.

Stephen zwinął się w kłębek na podłodze i zasnął. Na lewej stronie jego twarzy rozkwitały ciemnopurpurowe i krwiście czerwone, okropnie wyglądające stłuczenia. Lewą rękę miał na temblaku, ale odmówił przewiezienia do szpitala. Owinął się szarym kocem otrzymanym od pielęgniarzy. O ile mogłam to stwierdzić, nie miał na sobie nic więcej. Chyba stracił ubranie podczas przemiany. Jako wilkołak był wyższy i potężniejszy, a w dodatku jego nogi miały inny kształt. W tej sytuacji obcisłe dżinsy i śliczne kowbojki musiały przejść do historii. Może dlatego czarna zmiennokształtna była naga. Czy dlatego nagi był także Richard Zeeman? Czy był zmiennokształtnym?

Chyba nie. Jeśli nim był, ukrywał to lepiej niż pozostali. Poza tym, skoro był zmiennokształtnym, dlaczego nie przyłączył się do walki z kobrą? Zachował się tak, jak przystało na rozsądnego śmiertelnika: trzymał się z dala od kłopotów.

Stephen, który na początku wieczoru wyglądał dość atrakcyjnie, sprawiał teraz żałosne wrażenie. Długie blond włosy pozlepiane potem przywierały do twarzy. Pod zamkniętymi oczami widać było ciemne sińce. Oddychał szybko i płytko. Gałki oczne pod jego opuszczonymi powiekami poruszały się nerwowo. Śnił? A może miał koszmary? Czy wilkołaki śnią o zmiennokształtnych owcach?

Richard wciąż wyglądał zmysłowo, ale jego akurat wielka kobra nie próbowała wprasować w betonową podłogę. Otworzył oczy, jakby wyczuł, że mu się przyglądam. Odnalazł moje spojrzenie. Wzrok miał beznamiętny. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Miał wyraziste oblicze, silne rysy, wydatne kości policzkowe i mocną, kanciastą szczękę. Ostrość rysów łagodził nieco dołeczek w brodzie, czyniąc go nieco zbyt doskonałym jak na mój gust. Nigdy nie czuję się pewnie w obecności tak atrakcyjnego faceta. Może to kwestia niskiej samooceny, a może urodziwe oblicze Jean-Claude’a nauczyło mnie cenić każdy przejaw zwykłej ludzkiej niedoskonałości.

– Nic mu nie będzie? – spytałam.

– Komu?

– Stephenowi.

Spojrzał na śpiącego. Stephen przez sen wydawał ciche, żałosne odgłosy bezradności i przerażenia. Tak, z całą pewnością dręczyły go koszmary.

– Czy nie powinieneś go obudzić?

– Wybudzić go ze snu? – Spytał. – Skinęłam głową. Uśmiechnął się. – To byłoby miłe, ale on nie obudzi się jeszcze przez dobrych parę godzin. Moglibyśmy spalić tę budę, a on nawet by nie drgnął.

– Jak to?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Jasne. Tak się składa, że obecnie nie mam nic lepszego do roboty.

Spojrzał w głąb wypełnionego ciszą korytarza.

– Święta racja.

Oparł się wygodnie o ścianę, jakby szukał najwygodniejszego miejsca dla swych szerokich, nagich pleców. Zmarszczył brwi. To wszystko, co mógł zrobić dla wygody.

– Stephen zmienił się z wilkołaka w człowieka w czasie krótszym niż dwie godziny – oświadczył, jakby to wszystko tłumaczyło.

Niestety, to mi nie wystarczyło.

– No i co z tego? – spytałam.

– Zwykle zmiennokształtny pozostaje w zwierzęcej skórze przez osiem do dziesięciu godzin, po czym wraca do swej zwyczajnej postaci. Wcześniejsza transformacja wymaga ogromnej ilości energii.

Spojrzałam na śniącego zmiennokształtnego.

– A więc ta śpiączka jest czymś normalnym?

Richard pokiwał głową.

– Nie obudzi się do rana.

– Nie jest to zbyt bezpieczne. Mam na myśli kwestię przetrwania.

– Wielu lykantropów pożegnało się z tym światem po wpadnięciu w śpiączkę. Dopadli ich ludzcy myśliwi. To żadna sztuka zabić śpiącego wilkołaka.

– Skąd tyle wiesz o lykantropach?

– Na tym polega moja praca – odparł. – Jestem nauczycielem. Wykładam nauki ścisłe w college’u.

– Naprawdę? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

– Jak najbardziej. – Uśmiechnął się. – Wyglądasz na zaskoczoną.

Pokręciłam głową.

– Co nauczyciel robi w takim miejscu, pośród wampirów i wilkołaków?

– To czysty przypadek, jak sądzę. I może jeszcze odrobina szczęścia.

Uśmiechnęłam się.

– To nie tłumaczy, skąd tyle wiesz o lykantropach.

– Miałem wykłady w college’u.

Pokręciłam głową.

– Ja również, ale nie wiedziałam, że zmiennokształtni po transformacji zapadają w śpiączkę.

– Masz dyplom z biologii nadnaturalnej? – zapytał.

– Taa.

– Ja również.

– Wobec tego może wyjaśnisz mi, skąd wiesz o lykantropach więcej niż ja?

Stephen poruszył się przez sen, wysuwając do przodu zdrową rękę. Koc zsunął się z jego ramienia, odsłaniając brzuch i fragment uda.

Richard ponownie przykrył śpiącego, otulając go jak małe dziecko.

– Stephen i ja przyjaźnimy się od dawna. Założę się, że ty wiesz o zombi o wiele więcej niż ja. Wykłady to nie wszystko.

– Prawdopodobnie – przyznałam. – Stephen nie jest nauczycielem, prawda?

– Nie. – Uśmiechnął się bez cienia radości. – Lykantropy nie są mile widziane na stanowiskach nauczycieli.

– Ale prawo tego nie zabrania.

– To prawda – mruknął. – Ostatni zmiennokształtny nauczyciel został potraktowany przez grupkę rozwścieczonych rodziców koktajlami Mołotowa. Ludzie nie chcą, aby lykantropy uczyły ich dzieci. A przecież zmiennokształtny w ludzkiej postaci nie może nikogo zarazić.

– Wiem.

Pokręcił głową.

– Przepraszam, to dla mnie bolesny temat.

Ja w wolnym czasie zajmowałam się prawami zombi, czemu Richard też nie mógł mieć swojego hobby? Problematyka zatrudnienia w świetle nietolerancji wobec kudłaczy. Całkiem niezłe.

– Jesteś wielce taktowna, ma petite. Nie posądzałem cię o to. – W holu pojawił się Jean-Claude. Nie słyszałam, jak się zbliżał. Ale byłam zajęta rozmową z Richardem. Tak. Na pewno dlatego.

– Czy następnym razem mógłbyś leciutko zatupać? Nie znoszę, gdy tak się podkradasz.

– Nie podkradłem się, ma petite. Byłaś po prostu pochłonięta rozmową z naszym przystojnym panem Zeemanem.

Głos miał delikatny, słodki jak miód, ale pobrzmiewała w nim groźna nuta. Na ten dźwięk poczułam na plecach lodowaty podmuch. Zrobiło mi się zimno.

– Co się stało, Jean-Claude? – spytałam.

– Nic. Skąd to przypuszczenie? – W jego głosie pojawiły się nagle gniew i gorzkie rozbawienie.

– Przestań, Jean-Claude.

– Niby co miałoby się stać, ma petite?

– Jesteś zły, dlaczego?

– Moja ludzka służebnica nie zna wszystkich moich nastrojów. Co za wstyd. – Ukląkł obok mnie. Krew na przodzie jego białej koszuli zaschła, tworząc wielką brązowawą plamę. Koronki przy mankietach wyglądały jak zwiędłe brązowe kwiaty. – Czy pożądasz Richarda, bo jest przystojny, czy dlatego, że jest człowiekiem? – Jego głos brzmiał jak szept, intymnie, jakby słowa zawierały całkiem inną treść. Jean-Claude umiał szeptać lepiej niż wszyscy, których znam.

– Nie pożądam go.

– Dajże spokój, ma petite. Daruj sobie te kłamstwa.

Nachylił się do mnie i wyciągnął dłoń o długich, smukłych palcach, żeby dotknąć mojego policzka. Jego ręka była umazana krwią.

– Masz krew pod paznokciami – zauważyłam.

Skrzywił się, zacisnął dłoń w pięść. Punkt dla mnie.

– Stale mnie odtrącasz. Dlaczego wciąż muszę to znosić?

– Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. – Jeżeli chodzi o mnie, mam nadal nadzieję, że w końcu znudzisz się mną.

– Liczę na to, że zostaniesz ze mną na zawsze, ma petite. Nie złożyłbym ci takiej propozycji, gdybym sądził, że możesz mi się znudzić.

– A ja jestem pewna, że ty byś mi się znudził.

Jego oczy leciutko się rozszerzyły. Chyba naprawdę się zdziwił.

– Drażnisz się ze mną.

Wzruszyłam ramionami.

– Tak, ale to szczera prawda. Pociągasz mnie, ale cię nie kocham. Nie prowadzimy intrygujących rozmów. – Nie dręczę się przez pół dnia tym, że muszę sprzedać Jean-Claude’owi ten dowcip albo opowiedzieć mu, co przydarzyło mi się tej nocy w pracy. – Kiedy tylko mogę, staram się ciebie ignorować. Jedyne, co nas łączy, to przemoc i umarli. To chyba kiepska podstawa udanego związku.

– Rany, ależ masz dziś filozoficzny nastrój. – Jego granatowe oczy znajdowały się zaledwie o parę centymetrów od moich. Rzęsy nadal wyglądały jak czarne koronki.

– Po prostu jestem szczera.

– Wolelibyśmy, abyś nie przesadzała z tą szczerością – odparł. – Ale cóż, taka już jesteś. Wiem, że brzydzisz się kłamstwem… – Spojrzał na Richarda. – I potworami.

– Dlaczego jesteś wściekły na Richarda?

– A jestem? – spytał.

– Wiesz dobrze, że tak.

– Być może, Anito, uświadamiam sobie, że nie potrafię dać ci jedynej rzeczy, której naprawdę pragniesz.

– To znaczy?

– Abym był człowiekiem – odparł półgłosem.

Pokręciłam głową.

– Jeżeli sądzisz, że twój jedyny minus polega na tym, że jesteś wampirem, to grubo się mylisz.

– Doprawdy?

– A tak. Jesteś egoistycznym, porywczym, napuszonym bufonem.

– Bufonem? – Wydawał się szczerze zdziwiony.

– Pragniesz mnie i nie możesz zrozumieć, jak to możliwe, że nie odwzajemniam twoich uczuć. Twoje potrzeby i pragnienia są ważniejsze niż to, co czuje ktoś inny.

– Jesteś moją ludzką służebnicą, ma petite. To komplikuje całą sprawę. I nasze życie.

– Nie jestem twoją służebnicą.

– Naznaczyłem cię, Anito. Jesteś moją służebnicą.

– Nie – odparłam. To było bardzo stanowcze „nie”, ale równocześnie poczułam silny ucisk w dołku, jakbym czuła, że ma rację i faktycznie nigdy się go nie pozbędę.

Spojrzał na mnie. Jego oczy wyglądały zwyczajnie, były ciemnogranatowe, cudowne, błyszczące.

– Gdybyś nie była moją ludzką służebnicą, nie pokonałbym tak łatwo boga węży.

– Zgwałciłeś mnie mentalnie, Jean-Claude. Nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobiłeś.

Na jego twarzy pojawił się grymas odrazy.

– Użyłaś słowa gwałt, a powinnaś wiedzieć, że nie jestem zwolennikiem brutalnych metod. To Nikolaos wzięła cię siłą. Próbowała wedrzeć się do twojego umysłu. Gdybyś nie nosiła dwóch moich znaków, zniszczyłaby cię.

Poczułam narastający gniew, który jak fala żaru rozprzestrzeniał się we mnie od brzucha w górę, poprzez kręgosłup, do ramion. Miałam olbrzymią chęć, aby go uderzyć.

– I z powodu tych znaków możesz wedrzeć się do mego umysłu, przejąć nade mną kontrolę. Powiedziałeś, że to utrudni możliwość mentalnej manipulacji. Czyżby to było kolejne z twoich kłamstw?

– Powodowała mną dość ogromna potrzeba, Anito. Gdyby nikt nie powstrzymał tej istoty, zginęłoby wielu ludzi. Pobrałem moc z najbliższego dostępnego źródła.

– Czyli ode mnie.

– Tak, od mojej ludzkiej służebnicy. Sama twoja bliskość wzmaga moją moc. Wiesz o tym.

Wiedziałam, ale nie zdawałam sobie sprawy, że potrafił przepuszczać moc przeze mnie jak przez wzmacniacz.

– Wiem, że jestem dla ciebie tym, czym chowaniec dla wiedźmy.

– Gdybyś pozwoliła mi nałożyć na siebie ostatnie dwa znaki, stałoby się to czymś więcej. Byłaby to więź krwi, ciała i ducha.

– Dobrze, że nie powiedziałeś duszy – wycedziłam.

Zawarczał gardłowo.

– Jesteś nieznośna. – Był naprawdę wściekły. Doskonale.

– Nigdy więcej nie wdzieraj się na siłę do mego umysłu.

– Bo co? – Powiedział to tak, jakby rzucał mi wyzwanie, gniewnie, z zakłopotaniem.

Uklękłam przy nim, nieomal spluwając mu w twarz. Musiałam się powstrzymać i wziąć parę głębokich oddechów, aby nie zacząć na niego wrzeszczeć. W końcu się odezwałam, spokojnie, cicho i ze złością:

– Jeśli to się jeszcze kiedyś powtórzy, zabiję cię.

– Możesz spróbować. – Nasze twarze nieomal się stykały. Zupełnie jakby nabierając powietrza, przyciągał mnie ku sobie. Jeszcze chwila i nasze usta się zetkną. Przypomniałam sobie, jak miękkie były jego wargi. Jak twardy był jego tors, gdy do niego przylgnęłam. Jak chropowata wydawała mi się w dotyku jego blizna w kształcie krzyża. Cofnęłam się i niemal zakręciło mi się w głowie.

To był tylko jeden pocałunek, a mimo to jego wspomnienie przepełniało moje ciało żarem, jak u bohaterki jakiegoś taniego romansidła.

– Zostaw mnie w spokoju – wysyczałam mu prosto w twarz, zaciskając dłonie w pięści. – Niech cię cholera! Niech cię wszyscy diabli!

Drzwi gabinetu nagle otworzyły się i pojawiła się w nich głowa policjanta.

– Co się tam dzieje? Coś się stało?

Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na niego. Już chciałam udzielić mu bliższych wyjaśnień, gdy Jean-Claude odparł krótko:

– Nic się nie stało, panie władzo.

Skłamał, ale czy miałam powiedzieć mu prawdę? Że nałożono na mnie dwa wampirze znaki i że byłam o krok od utraty duszy. Nie chciałam, aby ta informacja trafiła do wiadomości publicznej. Gliny zawsze krzywo patrzą na ludzi zadających się z potworami.

Policjant wciąż przyglądał się nam wyczekująco. Pokręciłam głową.

– Nic się nie stało, naprawdę. Tyle tylko, że strasznie długo to wszystko trwa. Czy zechciałby pan spytać sierżanta Storra, czy mogę już pójść do domu?

– Jak pani godność?

– Anita Blake.

– Ulubiona animatorka Storra? Westchnęłam.

– Tak, to ja.

– Zapytam go. – Mundurowy jeszcze przez chwilę patrzył na naszą trójkę.

– Ma pan może coś do dodania? – Skierował pytanie do Richarda.

– Nie.

Policjant skinął głową.

– W porządku, ale nawet jeśli nadal nic się nie będzie działo, postarajcie się zachowywać trochę ciszej, dobrze?

– Oczywiście. Zawsze jestem rad, mogąc współpracować z policją – odparł Jean-Claude.

Glina pokiwał głową z uznaniem i wrócił do gabinetu. Zostaliśmy w holu. Zmiennokształtny wciąż spał na podłodze. Szept jego oddechu nie tyle wypełniał, co raczej podkreślał panującą dokoła ciszę. Richard zastygł w bezruchu, wpatrując się ciemnymi oczami w Jean-Claude’a. Nagle uświadomiłam sobie, że od Jean-Claude’a dzieliły mnie zaledwie centymetry. Czułam bliskość jego ciała niczym żar omiatający moją skórę. Zmierzył mnie wzrokiem. Pod rozpiętą kurtką miałam tylko biustonosz. Na ramionach i piersiach pojawiła mi się gęsia skórka. Moje sutki zesztywniały, jakby ich dotknął. Coś ścisnęło mnie w żołądku i bynajmniej nie było to nieprzyjemne uczucie.

– Przestań!

– Ja nic nie robię, ma petite. To co czujesz, to nie moje, lecz twoje własne pożądanie.

Przełknęłam ślinę i z trudem odwróciłam od niego wzrok. W porządku. Pragnęłam go. Świetnie. Ale to jeszcze nic nie oznacza. Tak właśnie. Odsunęłam się od niego i oparłszy plecami o ścianę, powiedziałam:

– Zjawiłam się tu dziś wieczorem, aby uzyskać pewną informację, a nie odgrywać rolę posługaczki dla Mistrza Miasta.

Richard odnalazł moje spojrzenie. Nie patrzył na mnie z zażenowaniem, lecz z zaciekawieniem, jakby nie całkiem potrafił mnie rozgryźć. To nie było nieprzyjemne spojrzenie.

– Posługaczka – rzekł Jean-Claude. Nie musiałam widzieć jego twarzy, wystarczyła mi nuta rozbawienia w jego głosie.

– Wiesz, co mam na myśli.

– Nigdy dotąd nikt nie użył słowa „posługaczka” w takim kontekście.

– Przestań. Nie rób tego.

– Czego? – Spiorunowałam go wzrokiem, ale w jego oczach wciąż skrzyły się wesołe iskierki. Na ustach pojawił się uśmiech. W tej krótkiej chwili wyglądał prawie jak człowiek. – O czym chciałaś ze mną pomówić, ma petite? To musi być coś ważnego, skoro zechciałaś przyjść do mnie z własnej woli.

Próbowałam odnaleźć na jego twarzy grymas drwiny, gniewu czy jakichkolwiek innych emocji, lecz oblicze wampira było gładkie i niewzruszone, jakby wykute z marmuru. Uśmiech i błyszczące oczy z wesołymi iskierkami, to wszystko było jak maska. Nie potrafiłam stwierdzić, co się pod nią kryło. Nie byłam nawet pewna, czy chcę to wiedzieć. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze ustami.

– W porządku. Gdzie byłeś ubiegłej nocy? – Spojrzałam na jego twarz, usiłując wychwycić każdą nawet najdelikatniejszą zmianę wyrazu.

– Tutaj – odparł.

– Przez całą noc?

Uśmiechnął się.

– Tak.

– Możesz to udowodnić?

Uśmiech poszerzył się.

– A muszę?

– Może.

Pokręcił głową.

– Daj spokój, ma petite. To do ciebie nie pasuje. To tyle, jeśli chodzi o spryt i próbę wydobycia informacji od Mistrza.

– Na pewno chcesz rozmawiać o tym publicznie?

– Chodzi ci o Richarda?

– Tak.

– Richard i ja nie mamy przed sobą tajemnic, ma petite. Ponieważ ty odmówiłaś, to on stał się moimi ludzkimi rękoma i oczami.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Sądziłam, że nie możesz mieć więcej niż jednego ludzkiego sługę naraz.

– A więc jednak to powiedziałaś. – W jego głosie zabrzmiała nuta triumfu.

– To nie gra, Jean-Claude. Dzisiejszej nocy zginęli ludzie.

– Uwierz, ma petite, to czy przyjmiesz dwa ostatnie znaki i staniesz się moją ludzką służebnicą naprawdę, jest dla mnie czymś więcej niż grą.

– Wczorajszej nocy miało miejsce morderstwo – powiedziałam.

Może gdy skupię się na samej zbrodni, zdołam uniknąć uwikłania w gierki słowne.

– No i? – zapytał.

– To był atak wampira.

– Teraz już rozumiem, dlaczego raczyłaś wziąć mnie pod uwagę, ma petite.

– Cieszę się, że to cię bawi.

– Śmierć od ukąszenia wampira ma charakter przejściowy, ma petite. Zaczekaj do trzeciej nocy, przywołaj ofiarę i spytaj ją, kto był sprawcą zbrodni. – Wesołe iskierki zniknęły z jego oczu. – Czego mi nie mówisz?

– Na ofierze znalazłam ślady ukąszeń co najmniej pięciu różnych wampirów.

Coś przemknęło w głębi jego oczu. Nie byłam pewna, co to było. Z pewnością jednak zaobserwowałam u niego cień jakiejś emocji. Zdumienie? Strach? Poczucie winy? Coś na pewno.

– A zatem szukasz mistrza wampirów – odszczepieńca.

– Tak. Znasz jakiegoś?

Zaśmiał się. Cała jego twarz rozpromieniła się od wewnątrz, jakby ktoś zapalił świecę pod skórą. W jednej ulotnej chwili wydał mi się tak piękny, że aż boleśnie nierzeczywisty. Ale to nie jego uroda sprawiła, że zapragnęłam go dotknąć. Przypomniałam sobie tygrysa bengalskiego, którego widziałam kiedyś w zoo. Był tak wielki, że można by na nim jeździć jak na kucyku. Miał sierść zabarwioną w pomarańczowe, czarne i kremowo-białe pasy. I złote ślepia. Krążył miękko w tę i z powrotem na olbrzymich łapach, większych niż moja rozłożona dłoń, wzdłuż wydeptanego już na ziemi śladu. Jakiś geniusz ogrodził z przodu wybieg dla tygrysów parkanem z metalowych prętów. Gdybym zechciała, mogłabym przełożyć rękę pomiędzy nimi. Musiałam zacisnąć dłonie w pięści i włożyć je do kieszeni, tak mnie kusiło, żeby sięgnąć do klatki i pogładzić tygrysa. Był tak blisko, taki piękny, taki dziki, taki… kuszący.

Przyciągnęłam kolana do piersi i splotłam dłonie. Tygrys odgryzłby mi wówczas rękę, ale jakaś cząstka mnie żałowała po dziś dzień, że wtedy nie wsunęłam dłoni pomiędzy kraty. Patrzyłam na twarz Jean-Claude’a, a jego śmiech niczym atłas muskał moje plecy. Czy jakaś cząstka mnie już zawsze będzie się zastanawiać, co by się stało, gdybym powiedziała „tak”? Zapewne. Ale jakoś to przeżyję.

Patrzył na mnie, rozbawienie znikło z jego oczu jak ostatnie promienie słońca z nadejściem nocy.

– O czym myślisz, ma petite?

– Nie potrafisz czytać w moich myślach? – zapytałam.

– Wiesz, że nie.

– Nic o tobie nie wiem, Jean-Claude. Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką.

– Ty wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny w całym mieście.

– Włącznie z Yasmeen?

Spuścił wzrok, jakby z zażenowaniem.

– Jesteśmy bardzo starymi przyjaciółmi.

– Od jak dawna?

Odnalazł moje spojrzenie, ale jego twarz pozostała pusta, nieprzenikniona.

– Dostatecznie długo.

– To żadna odpowiedź.

– Tak, to wykręt.

A więc nie zamierzał odpowiedzieć na moje pytanie; w sumie nic nowego.

– Czy prócz ciebie, Malcolma i Yasmeen są w mieście jeszcze jacyś inni mistrzowie?

Pokręcił głową.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

Zmarszczyłam brwi.

– Co to miało znaczyć?

– Dokładnie to, co powiedziałem.

– Jesteś Mistrzem Miasta. Czy nie powinieneś wiedzieć takich rzeczy?

– Sprawy trochę się skomplikowały, ma petite.

– Wyjaśnij.

Wzruszył ramionami; nawet, w okrwawionej koszuli wyglądał władczo.

– Zazwyczaj pomniejsze wampiry muszą zwracać się do mnie z prośbą o pozwolenie na pobyt w mieście, jestem w końcu Mistrzem Miasta, ale – znów wzruszył ramionami – okazuje się, że są tacy, którzy uważają, że nie jestem dostatecznie potężny, aby utrzymać kontrolę nad metropolią.

– Rzucono ci wyzwanie?

– Powiedzmy, że się go spodziewam.

– Dlaczego? – spytałam.

– Inni mistrzowie obawiali się Nikolaos – odparł.

– Ale nie boją się ciebie. – To nie było już pytanie.

– Niestety, nie.

– Dlaczego nie?

– Znacznie trudniej im zaimponować niż tobie, ma petite.

Już chciałam odpowiedzieć, że wcale mi nie imponował, ale to nie byłaby prawda. Jean-Claude potrafił wyczuć kłamstwo, po co więc miałam się trudzić?

– Zatem w mieście może przebywać inny mistrz, o którego obecności jak dotąd nic nie wiesz.

– Tak.

– Czy nie powinniście wyczuwać się nawzajem?

– Może tak, może nie.

– Dzięki za dogłębne wyjaśnienie.

Potarł skronie koniuszkami palców, jakby rozbolała go głowa. Czy wampiry cierpiały na bóle głowy?

– Nie mogę powiedzieć tego, czego nie wiem.

– Czy… – Szukałam odpowiedniego słowa, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. – Pośledniejsze wampiry mogłyby zabić kogoś bez twojej zgody?

– Pośledniejsze?

– Odpowiedz, do cholery.

– Owszem, mogłyby.

– Czy pięciu wampirów mogłoby polować stadnie bez mistrza sprawującego nad nimi kontrolę?

Pokiwał głową.

– Pięknie to ujęłaś, ma petite. Odpowiedź brzmi: „Nie”. O ile to możliwe, staramy się polować samotnie.

Skinęłam głową.

– Wobec tego stoisz za tym ty, Malcolm, Yasmeen lub jakiś inny, tajemniczy mistrz.

– Na pewno nie Yasmeen. Nie jest dość potężna.

– W porządku. W takim razie ty, Malcolm lub jakiś inny, tajemniczy mistrz.

– Czy naprawdę myślisz, że mogłem stać się odszczepieńcem?

Uśmiechał się do mnie, ale wzrok miał przeraźliwie poważny. Czy naprawdę zależało mu na mojej opinii? Miałam nadzieję, że nie.

– Nie wiem.

– Czy rozmawiałabyś ze mną, gdybyś wierzyła, że mogłem stracić zmysły?

To mało przekonujące.

– Jeśli nie podoba ci się odpowiedź, nie powinieneś zadawać pytania – odparłam.

– Fakt.

Drzwi do gabinetu otworzyły się. Wszedł Dolph z notesem w dłoni.

– Możesz już iść do domu, Anito. Jutro spiszę twoje zeznanie.

Pokiwałam głową.

– Dzięki.

– Hę, przecież wiem, gdzie mieszkasz. – Uśmiechnął się.

Odpowiedziałam uśmiechem.

– Dzięki, Dolph. – Wstałam.

Jean-Claude podniósł się jednym płynnym ruchem, jak marionetka pociągnięta za niewidzialne sznurki. Richard podźwignął się wolniej, przytrzymując się ściany, jakby ścierpły mu nogi. Był wyższy od Jean-Claude’a o prawie osiem centymetrów. Musiał mieć z metr osiemdziesiąt trzy. Trochę za wysoki jak na mój gust, ale przecież nikt mnie nie pytał o zdanie.

– Czy moglibyśmy jeszcze chwilę porozmawiać, Jean-Claude? – zapytał Dolph.

– Oczywiście, sierżancie – odparł. Ruszył w stronę gabinetu. Szedł dziwnie sztywnym krokiem. Czy wampir może mieć siniaki? Może został ranny podczas walki? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Nie. Absolutnie. Jean-Claude miał rację co do jednego: gdyby był człowiekiem, choćby nawet skończonym egoistą, szują i łajdakiem, może dałabym mu szansę. Nie mam uprzedzeń, ale, na Boga, facet, jaki by nie był, powinien przynajmniej żyć. Chodzące trupy, choćby najatrakcyjniejsze, jakoś mnie nie pociągają.

Dolph przytrzymał Jean-Claude’owi drzwi, po czym odwrócił się jeszcze, spojrzał na nas i powiedział:

– Pan także jest już wolny, panie Zeeman.

– A co z moim przyjacielem, Stephenem?

Dolph zerknął na śpiącego zmiennokształtnego.

– Proszę go zabrać do domu. Niech się prześpi. Przesłucham go jutro. – Spojrzał na zegarek. – A raczej dziś, późnym popołudniem.

– Powiem o tym Stephenowi, kiedy się obudzi.

Dolph pokiwał głową i zamknął drzwi. Zostaliśmy sami w rozbrzmiewającym ciszą holu. A może po prostu dzwoniło mi w uszach.

– Co teraz? – spytał Richard.

– Pojedziemy do domu – odparłam.

– Rashida poprowadzi.

Zmarszczyłam brwi.

– Kto?

– Ta zmiennokształtna, której oderwano rękę.

Skinęłam głową.

– Weź samochód Stephena.

– Rashida odwiezie nas oboje.

Pokręciłam głową.

– Potrzebujesz szofera.

– Na to wygląda.

– Mógłbyś wezwać taksówkę – podpowiedziałam.

– Nie mam forsy. – Prawie się uśmiechnął.

– Świetnie. Wobec tego ja odwiozę cię do domu.

– A co ze Stephenem?

– Jego też – odparłam. Uśmiechnęłam się i nie bardzo wiedziałam dlaczego, ale to było lepsze, niż gdybym miała płakać.

– Nawet nie wiesz, gdzie mieszkam. Równie dobrze może okazać się, że jestem z Kansas City.

– Jeśli miałabym mieć przed sobą dziesięć godzin jazdy w jedną stronę, będziesz musiał poradzić sobie sam – ucięłam. – Ale jeśli to niezbyt daleko, to cię odwiozę.

– Czy Meramec Heights to dla ciebie za daleko?

– Może być.

– Poczekaj, zabiorę resztę swoich ciuchów – poprosił.

– Wydaje mi się, że już jesteś ubrany – odparowałam.

– Mam tu gdzieś płaszcz.

– Zaczekam tutaj.

– Popilnujesz Stephena? – Na jego twarzy i w oczach pojawił się wyraz zaniepokojenia.

– Czego się obawiasz? – zapytałam.

– Samolotów, broni palnej, dużych drapieżników i mistrzów wampirów.

– W dwóch przypadkach na cztery zgadzam się z tobą.

– Pójdę po ten płaszcz.

Usiadłam przy śpiącym wilkołaku.

– Zaczekamy.

– Zaraz wracam. – Uśmiechnął się. Miał bardzo miły uśmiech.

Po chwili wrócił w długim, czarnym płaszczu. Wyglądał, jakby był ze skóry. Poły rozchylały się, odsłaniając nagi tors Richarda. Podobało mi się to. Zapiął guziki płaszcza i zawiązał pasek. Czarna skóra pasowała do jego długich włosów i atrakcyjnej twarzy, w przeciwieństwie do szarych spodni od dresu i adidasów. Ukląkł i wziął Stephena na ręce, po czym wstał. Skóra zaskrzypiała, gdy mięśnie jego ramion napięły się. Stephen był mojego wzrostu i zapewne nie ważył ode mnie więcej niż dziesięć kilo. Richard dźwignął go jak piórko.

– O rany, od czego masz takie silne ręce?

– Czy powinienem odpowiedzieć: „Aby cię nimi objąć”? – Patrzył na mnie z powagą.

Poczułam żar napływający do twarzy. Nie zamierzałam flirtować z Richardem, a w każdym razie nie rozmyślnie.

– To jak, podwieźć cię czy nie? – spytałam oschle. To skutek zażenowania i złości na mnie samą, jaka mnie przepełniła.

– Gdybyś mogła, byłbym zobowiązany – odparł.

– Nie musisz być sarkastyczny.

– Nie jestem.

Spojrzałam na niego. Oczy miał brązowe jak czekolada. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc milczałam. Richard pomaszerował za mną. Stephen, przytulony do jego piersi, przez sen okrył się szczelniej kocem.

– Gdzie zostawiłaś samochód? Daleko stąd?

– Parę przecznic. Czemu pytasz?

– Jest zimno, a Stephen nie ma nic na sobie.

Zmarszczyłam brwi.

– Mam pójść do samochodu i podjechać tu po was?

– Byłoby miło z twojej strony – odparł.

Już miałam zaoponować, ale powstrzymałam się. Cienki koc nie dawał dobrej ochrony przed chłodem, a Stephen ucierpiał między innymi dlatego, że próbował ocalić mi życie. Mogłam przecież tu po nich podjechać. Poprzestałam na burkliwym komentarzu:

– Nie do wiary, na co mi przyszło. Mam być taksiarką wilkołaka.

Richard albo tego nie usłyszał, albo puścił moje słowa mimo uszu. Przystojny, bystry nauczyciel z college’u, z dyplomem z biologii nadnaturalnej. Czyż mogłam prosić o coś więcej? Dajcie mi chwilę na zastanowienie. Na pewno coś wymyślę.

Загрузка...