13

Kwadrans po siedemnastej zadzwoniłam do Richarda.

– Cześć, Richard, mówi Anita Blake.

– Miło mi usłyszeć twój głos. – Miałam wrażenie, że uśmiecha się do mnie przez telefon. Nieomal czułam, jak promienieje radością.

– Zapomniałam, że w sobotę po południu byłam umówiona na imprezę halloweenową. Zaczynają jeszcze za dnia, abym mogła się pojawić, nie mogę nie przyjść.

– Rozumiem – stwierdził. Jego głos był ostrożnie neutralny, ale neutralnie wesoły.

– Czy chciałbyś wybrać się ze mną na tę imprezę? W nocy rzecz jasna pracuję, ale dzień mielibyśmy dla siebie.

– A wyprawa speleologiczna?

– Przełożymy na kiedy indziej – odparłam.

– Dwie randki. To nie może być prawda.

– Nabijasz się ze mnie – mruknęłam.

– W życiu.

– To jak, chcesz pójść ze mną czy nie?

– Jeśli obiecasz, że w przyszłą sobotę wybierzemy się na wędrówkę po jaskiniach.

– Masz na to moje słowo – powiedziałam.

– Wobec tego umowa stoi. – Milczał przez chwilę. – Ale na tę imprezę nie będę się musiał przebierać, prawda?

– Niestety, tak – odparłam.

Westchnął.

– Wycofujesz się?

– Nie, ale za takie upokorzenie przed obcymi będziesz mi winna nie jedną, ale dwie randki.

Uśmiechnęłam się i ucieszyłam, że nie mógł tego zobaczyć. Byłam zbyt zadowolona.

– Niech będzie.

– Za kogo się przebierzesz? – zapytał.

– Jeszcze nie wiem. Mówiłam ci, że zupełnie zapomniałam o tej imprezie. Naprawdę tak było.

– Hmm – mruknął. – Myślę, że dobór kostiumu sporo mówi o człowieku, prawda?

– Do Halloween tak blisko, że będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy jakieś kostiumy, które będą na nas pasować.

Roześmiał się.

– Możliwe, że mam asa w rękawie.

– Co takiego? Znowu się zaśmiał.

– Nie bądź taka podejrzliwa. Mam przyjaciela, który ma bzika na punkcie wojny secesyjnej. On i jego żona szyją kostiumy z tamtej epoki.

– Dokładne kopie?

– Tak.

– Myślisz, że będą mieć coś w sam raz dla nas?

– Jaki nosisz rozmiar?

To było osobiste pytanie jak dla kogoś, kto nigdy mnie nawet nie pocałował.

– Siódemkę – odparłam.

– Sądziłem, że coś mniejszego.

– Mam za dużo w biuście na szóstkę, a sześć i pół nie robią.

– Za dużo w biuście, ho, ho!

– Przestań.

– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać – mruknął.

Rozległ się sygnał mojego pagóra.

– Cholerka!

– Co to za dźwięk?

– Mój pager – odparłam. Wcisnęłam guzik i odczytałam numer: to z policji. – Muszę oddzwonić. Mogę zadzwonić do ciebie ponownie za parę minut, Richardzie?

– Będę czekał z zapartym tchem.

– Skrzywiłam się. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.

– Dzięki za radę. Zaczekam przy aparacie. Oddzwoń, gdy już uporasz się ze swoimi (chlip!) obowiązkami.

– Przestań, Richardzie.

– Co ja takiego zrobiłem?

– Na razie, Richardzie. Do usłyszenia niebawem.

– Będę czekał – zapewnił.

– Pa. – Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Te jego żarciki były żałosne, a najgorsze jest to, że zwykle mnie śmieszyły. Cóż, widać coś jest nie tak z moim poczuciem humoru.

Zadzwoniłam do Dolpha.

– Anita?

– Taa.

– Mamy kolejną ofiarę wampira. Wygląda tak samo jak pierwsza, z tym że jest to kobieta.

– Cholera – wycedziłam.

– Znaleźliśmy ją w De Soto. Właśnie tam jesteśmy.

– To dalej na południe niż Arnold – stwierdziłam.

– No i co? – spytał.

– No i nic. Powiedz, jak tam dojechać – mruknęłam.

Powiedział.

– Dotarcie tam zajmie mi co najmniej godzinę – rzuciłam.

– Denatka nigdzie się nie wybiera, my zresztą też nie. – Wydawał się zniechęcony.

– Rozchmurz się, Dolph. Może mam pewien trop.

– Mów.

– Veronica Sims skojarzyła nazwisko Cala Ruperta. Opis się zgadza.

– Co ci wpadło do głowy, aby rozmawiać o tym z prywatnym detektywem? – spytał podejrzliwym tonem.

– Trenujemy razem, a skoro to dzięki niej mamy pierwszy trop, na twoim miejscu wykazałabym nieco więcej optymizmu. I odrobinę wdzięczności.

– Tak, tak. No jasne. Niech żyje sektor prywatny. A teraz mów.

– Cal Rupert był członkiem LPW, jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Opis się zgadza.

– Zabójstwo z zemsty? – zapytał.

– Być może.

– Jakaś cząstka mnie ma nadzieję, że to jednak będzie trop. Mamy przynajmniej punkt zaczepienia. Coś, od czego możemy zacząć.

Wydał z siebie ni to chichot, ni to parsknięcie.

– Powiem Zerbrowskiemu, że wpadłaś na trop. To na pewno mu się spodoba.

– Nie ma to jak dobra, metodyczna policyjna robota. Uczyłeś się tego, czytając komiksy o Dicku Tracym? – spytałam.

– Jak na to wpadłaś, Sherlocku? – Byłam pewna, że uśmiechał się do telefonu. – Jeżeli natrafisz na kolejne takie tropy, daj nam znać.

– Taa jest, sierżancie.

– Odpuść sobie ten sarkazm.

– Ależ proszę, zawsze oferuję wyłącznie świeży sarkazm, puszkowanego nie prowadzimy.

Jęknął.

– Pofatyguj się do nas możliwie jak najszybciej, żebyśmy mogli wreszcie wrócić do domu. – W słuchawce zapanowała cisza. Połączenie zostało przerwane.

Richard Zeeman odebrał przy drugim sygnale.

– Halo.

– To ja, Anita.

– Co się stało?

– Otrzymałam wiadomość od policji. Potrzebują mojej ekspertyzy.

– Nadnaturalna zbrodnia? – zapytał.

– Taa.

– Czy to coś groźnego?

– Dla ofiary zabójstwa na pewno.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło – odparował.

– To moja praca, Richardzie. Jeśli to ci nie pasuje, może nie powinniśmy się w ogóle spotykać.

– Ejże, nie wycofuj się. Chciałem tylko wiedzieć, czy tobie nic nie grozi. – W jego głosie pobrzmiewało oburzenie.

– No dobrze. Muszę już kończyć.

– A co z kostiumami? Mam dzwonić do przyjaciela?

– Jasne.

– Mogę wybrać dla ciebie kostium? Możesz zaufać mi do tego stopnia? – zapytał.

Zastanawiałam się nad tym przez kilka uderzeń serca. Czy mogłam mu zaufać w kwestii doboru kostiumu dla mnie? Nie. Czy miałam czas, aby samemu załatwić dla siebie kostium? Raczej nie.

– Czemu nie? – odparłam. Czasami człowiek nie ma po prostu wyboru.

– Jakoś przetrwamy tę imprezę, a w przyszłym tygodniu wybierzemy się, aby potaplać się w błocie.

– Nie mogę się doczekać – odparłam.

Wybuchnął śmiechem.

– Ja również.

– Muszę kończyć, Richardzie.

– Przywiozę kostiumy do twojego mieszkania, abyś mogła je obejrzeć. Powiedz mi, jak tam dojechać.

Powiedziałam mu.

– Mam nadzieję, że kostium ci się spodoba.

– Też na to liczę. Pogadamy później. – Odłożyłam słuchawkę na widełki i wlepiłam wzrok w aparat. To by było zbyt proste. Za łatwo poszło. Na pewno wybierze dla mnie jakiś koszmarny kostium. Oboje będziemy się okropnie bawić i w dodatku będziemy skazani na kolejną randkę w przyszłym tygodniu. Okropność!

Ronnie podała mi puszkę soku owocowego i upiła łyk ze swojej. Ona piła sok z żurawin, ja z grejpfruta. Nie znoszę żurawin.

– I co powiedziało to twoje ciacho?

– Proszę, nie nazywaj go tak – mruknęłam.

Wzruszyła ramionami.

– Przepraszam, tak mi się jakoś wypsnęło. – Udała zażenowanie. Wyszło jej to całkiem nieźle.

– Wybaczam ci. Ten jeden jedyny raz.

Uśmiechnęła się, a ja zorientowałam się, że wcale nie było jej przykro. No cóż, ja też bardzo często pokpiwałam sobie z jej facetów. Czyż można się zatem dziwić, że przy pierwszej lepszej okazji chciała mi odpłacić pięknym za nadobne? Zemsta jest rozkoszą bogów.

Загрузка...