Kwadrans po siedemnastej zadzwoniłam do Richarda.
– Cześć, Richard, mówi Anita Blake.
– Miło mi usłyszeć twój głos. – Miałam wrażenie, że uśmiecha się do mnie przez telefon. Nieomal czułam, jak promienieje radością.
– Zapomniałam, że w sobotę po południu byłam umówiona na imprezę halloweenową. Zaczynają jeszcze za dnia, abym mogła się pojawić, nie mogę nie przyjść.
– Rozumiem – stwierdził. Jego głos był ostrożnie neutralny, ale neutralnie wesoły.
– Czy chciałbyś wybrać się ze mną na tę imprezę? W nocy rzecz jasna pracuję, ale dzień mielibyśmy dla siebie.
– A wyprawa speleologiczna?
– Przełożymy na kiedy indziej – odparłam.
– Dwie randki. To nie może być prawda.
– Nabijasz się ze mnie – mruknęłam.
– W życiu.
– To jak, chcesz pójść ze mną czy nie?
– Jeśli obiecasz, że w przyszłą sobotę wybierzemy się na wędrówkę po jaskiniach.
– Masz na to moje słowo – powiedziałam.
– Wobec tego umowa stoi. – Milczał przez chwilę. – Ale na tę imprezę nie będę się musiał przebierać, prawda?
– Niestety, tak – odparłam.
Westchnął.
– Wycofujesz się?
– Nie, ale za takie upokorzenie przed obcymi będziesz mi winna nie jedną, ale dwie randki.
Uśmiechnęłam się i ucieszyłam, że nie mógł tego zobaczyć. Byłam zbyt zadowolona.
– Niech będzie.
– Za kogo się przebierzesz? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem. Mówiłam ci, że zupełnie zapomniałam o tej imprezie. Naprawdę tak było.
– Hmm – mruknął. – Myślę, że dobór kostiumu sporo mówi o człowieku, prawda?
– Do Halloween tak blisko, że będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy jakieś kostiumy, które będą na nas pasować.
Roześmiał się.
– Możliwe, że mam asa w rękawie.
– Co takiego? Znowu się zaśmiał.
– Nie bądź taka podejrzliwa. Mam przyjaciela, który ma bzika na punkcie wojny secesyjnej. On i jego żona szyją kostiumy z tamtej epoki.
– Dokładne kopie?
– Tak.
– Myślisz, że będą mieć coś w sam raz dla nas?
– Jaki nosisz rozmiar?
To było osobiste pytanie jak dla kogoś, kto nigdy mnie nawet nie pocałował.
– Siódemkę – odparłam.
– Sądziłem, że coś mniejszego.
– Mam za dużo w biuście na szóstkę, a sześć i pół nie robią.
– Za dużo w biuście, ho, ho!
– Przestań.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać – mruknął.
Rozległ się sygnał mojego pagóra.
– Cholerka!
– Co to za dźwięk?
– Mój pager – odparłam. Wcisnęłam guzik i odczytałam numer: to z policji. – Muszę oddzwonić. Mogę zadzwonić do ciebie ponownie za parę minut, Richardzie?
– Będę czekał z zapartym tchem.
– Skrzywiłam się. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
– Dzięki za radę. Zaczekam przy aparacie. Oddzwoń, gdy już uporasz się ze swoimi (chlip!) obowiązkami.
– Przestań, Richardzie.
– Co ja takiego zrobiłem?
– Na razie, Richardzie. Do usłyszenia niebawem.
– Będę czekał – zapewnił.
– Pa. – Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Te jego żarciki były żałosne, a najgorsze jest to, że zwykle mnie śmieszyły. Cóż, widać coś jest nie tak z moim poczuciem humoru.
Zadzwoniłam do Dolpha.
– Anita?
– Taa.
– Mamy kolejną ofiarę wampira. Wygląda tak samo jak pierwsza, z tym że jest to kobieta.
– Cholera – wycedziłam.
– Znaleźliśmy ją w De Soto. Właśnie tam jesteśmy.
– To dalej na południe niż Arnold – stwierdziłam.
– No i co? – spytał.
– No i nic. Powiedz, jak tam dojechać – mruknęłam.
Powiedział.
– Dotarcie tam zajmie mi co najmniej godzinę – rzuciłam.
– Denatka nigdzie się nie wybiera, my zresztą też nie. – Wydawał się zniechęcony.
– Rozchmurz się, Dolph. Może mam pewien trop.
– Mów.
– Veronica Sims skojarzyła nazwisko Cala Ruperta. Opis się zgadza.
– Co ci wpadło do głowy, aby rozmawiać o tym z prywatnym detektywem? – spytał podejrzliwym tonem.
– Trenujemy razem, a skoro to dzięki niej mamy pierwszy trop, na twoim miejscu wykazałabym nieco więcej optymizmu. I odrobinę wdzięczności.
– Tak, tak. No jasne. Niech żyje sektor prywatny. A teraz mów.
– Cal Rupert był członkiem LPW, jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Opis się zgadza.
– Zabójstwo z zemsty? – zapytał.
– Być może.
– Jakaś cząstka mnie ma nadzieję, że to jednak będzie trop. Mamy przynajmniej punkt zaczepienia. Coś, od czego możemy zacząć.
Wydał z siebie ni to chichot, ni to parsknięcie.
– Powiem Zerbrowskiemu, że wpadłaś na trop. To na pewno mu się spodoba.
– Nie ma to jak dobra, metodyczna policyjna robota. Uczyłeś się tego, czytając komiksy o Dicku Tracym? – spytałam.
– Jak na to wpadłaś, Sherlocku? – Byłam pewna, że uśmiechał się do telefonu. – Jeżeli natrafisz na kolejne takie tropy, daj nam znać.
– Taa jest, sierżancie.
– Odpuść sobie ten sarkazm.
– Ależ proszę, zawsze oferuję wyłącznie świeży sarkazm, puszkowanego nie prowadzimy.
Jęknął.
– Pofatyguj się do nas możliwie jak najszybciej, żebyśmy mogli wreszcie wrócić do domu. – W słuchawce zapanowała cisza. Połączenie zostało przerwane.
Richard Zeeman odebrał przy drugim sygnale.
– Halo.
– To ja, Anita.
– Co się stało?
– Otrzymałam wiadomość od policji. Potrzebują mojej ekspertyzy.
– Nadnaturalna zbrodnia? – zapytał.
– Taa.
– Czy to coś groźnego?
– Dla ofiary zabójstwa na pewno.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło – odparował.
– To moja praca, Richardzie. Jeśli to ci nie pasuje, może nie powinniśmy się w ogóle spotykać.
– Ejże, nie wycofuj się. Chciałem tylko wiedzieć, czy tobie nic nie grozi. – W jego głosie pobrzmiewało oburzenie.
– No dobrze. Muszę już kończyć.
– A co z kostiumami? Mam dzwonić do przyjaciela?
– Jasne.
– Mogę wybrać dla ciebie kostium? Możesz zaufać mi do tego stopnia? – zapytał.
Zastanawiałam się nad tym przez kilka uderzeń serca. Czy mogłam mu zaufać w kwestii doboru kostiumu dla mnie? Nie. Czy miałam czas, aby samemu załatwić dla siebie kostium? Raczej nie.
– Czemu nie? – odparłam. Czasami człowiek nie ma po prostu wyboru.
– Jakoś przetrwamy tę imprezę, a w przyszłym tygodniu wybierzemy się, aby potaplać się w błocie.
– Nie mogę się doczekać – odparłam.
Wybuchnął śmiechem.
– Ja również.
– Muszę kończyć, Richardzie.
– Przywiozę kostiumy do twojego mieszkania, abyś mogła je obejrzeć. Powiedz mi, jak tam dojechać.
Powiedziałam mu.
– Mam nadzieję, że kostium ci się spodoba.
– Też na to liczę. Pogadamy później. – Odłożyłam słuchawkę na widełki i wlepiłam wzrok w aparat. To by było zbyt proste. Za łatwo poszło. Na pewno wybierze dla mnie jakiś koszmarny kostium. Oboje będziemy się okropnie bawić i w dodatku będziemy skazani na kolejną randkę w przyszłym tygodniu. Okropność!
Ronnie podała mi puszkę soku owocowego i upiła łyk ze swojej. Ona piła sok z żurawin, ja z grejpfruta. Nie znoszę żurawin.
– I co powiedziało to twoje ciacho?
– Proszę, nie nazywaj go tak – mruknęłam.
Wzruszyła ramionami.
– Przepraszam, tak mi się jakoś wypsnęło. – Udała zażenowanie. Wyszło jej to całkiem nieźle.
– Wybaczam ci. Ten jeden jedyny raz.
Uśmiechnęła się, a ja zorientowałam się, że wcale nie było jej przykro. No cóż, ja też bardzo często pokpiwałam sobie z jej facetów. Czyż można się zatem dziwić, że przy pierwszej lepszej okazji chciała mi odpłacić pięknym za nadobne? Zemsta jest rozkoszą bogów.