Jezioro Chip Away to jakieś pół akra stworzonego ludzką ręką zbiornika wodnego i wąskiego brzegu. Nad jeziorem stała nieduża buda, w której sprzedawano przynęty i coś na ząb. Zbiornik wodny otoczony był płaskim, żwirowanym parkingiem. Przy drodze stał jakiś stary model samochodu, z napisem: NA SPRZEDAŻ na szybie. Płatne jezioro, gdzie można pomoczyć kij, i handel używanymi samochodami – dwa w jednym. Sprytnie pomyślane.
Na prawo od parkingu rozpościerał się rozległy trawnik. Za nim widać było niedużą, rozlatującą się budę, a obok niej pozostałości sporego grilla. W oddali majaczył skraj lasu ciągnącego się aż na pobliskie wzgórze. Lewy brzeg jeziora graniczył z rzeką Meramec. To zabawne, że prawdziwa rzeka płynęła tak blisko sztucznego jeziora.
W to chłodne jesienne popołudnie na parkingu stały tylko trzy auta. Obok lśniącego samochodu marki Chrysler le Baron w kolorze burgund stał Inger. Kilku wędkarzy moczyło kije w wodzie. Musiały tu być niezłe brania, skoro komuś chciało się siedzieć na takim zimnie.
Zaparkowałam przy samochodzie Ingera. Mężczyzna podszedł do mnie, uśmiechając się i wyciągając rękę jak handlarz nieruchomościami, zadowolony, że zechciałam przyjechać i zobaczyć oferowaną przez niego posiadłość. Tylko że ja nie chciałam niczego, co mógłby mi zaoferować. Byłam tego niemal stuprocentowo pewna.
– Panna Blake, jak się cieszę, że panią widzę. – Ujął moją dłoń w dwie swoje, serdeczny, dobroduszny, nieszczery.
– Czego pan chce, panie Inger?
Jego uśmiech wyraźnie przygasł.
– Nie rozumiem, o co pani chodzi, panno Blake.
– Ależ doskonale pan rozumie.
– Niestety, obawiam się, że nie.
Spojrzałam w jego przepełnione zakłopotaniem oblicze. Może spędziłam zbyt wiele czasu wśród rozmaitych typów spod ciemnej gwiazdy. Po jakimś czasie zapominasz, że na świecie są jeszcze inni ludzie, niekoniecznie zepsuci, dwulicowi i fałszywi jak ci, wśród których się obracasz. Cóż, takie podejście wiele ułatwia. Pozwala ci być przygotowaną na najgorsze.
– Przepraszam, panie Inger. Chyba… poświęcam zbyt wiele czasu na łapanie bandziorów. Człowiek staje się przez to cyniczny. – Wciąż nie rozumiał, o co mi chodzi. – Nieważne, panie Inger. Możemy jechać na spotkanie z tym Oliverem.
– Z panem Oliverem – poprawił.
– Jasne.
– Pojedziemy moim autem? – Wskazał swój samochód.
– Pojadę swoim. Niech pan prowadzi.
– Nie ufa mi pani.
Wydawał się urażony. Chyba większość ludzi nie lubi, gdy podejrzewa się ich o niecne zamiary przed faktycznym popełnieniem jakiegokolwiek złego uczynku. Co prawda prawo zakłada domniemanie niewinności, jeśli jednak ujrzysz dostatecznie dużo bólu, cierpienia i śmierci, z natury rzeczy uważasz każdego człowieka za winnego, dopóki on sam nie udowodni, że jest inaczej.
– W porządku, pojadę z panem.
Był wyraźnie ucieszony, że zmieniłam decyzję. Wprost promieniał ze szczęścia.
Co mi tam, miałam przecież, przy sobie dwa noże, trzy krzyżyki i pistolet. Winny czy nic, byłam przygotowana. Nie sądziłam, aby broń była mi potrzebna podczas spotkania z panem Oliverem, ale później mogła okazać się niezbędna. Otóż to, później. W tych dniach rozsądek nakazywał mi, abym zawsze, niezależnie od pory dnia i nocy, była uzbrojona po zęby, stale czujna i gotowa na konfrontację z każdym potencjalnym zagrożeniem, czy będzie to niedźwiedź, smok, czy może wampir.