18

Na wprost nas znajdował się grobowiec. Mroczne podziemne pomieszczenie z czekającym wewnątrz szalonym wampirem. Ciemno, choć oko wykol i szajbnięty krwiopijca do kompletu. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej. A jak.

– Teraz ja pójdę pierwszy – rzekł Dolph.

W dłoniach ściskał broń drugiego strażnika. Nie zauważyłam jego własnego pistoletu, musiał go schować. Miał teraz srebrne kule, mógł pójść przodem. Dolph był w tym dobry. Nigdy nie kazał swoim ludziom robić czegoś, czego sam nie potrafiłby uczynić. Szkoda, że Bert nie był taki. Bert raczej gotów był sprzedać twoje pierworodne dziecko, pytając cię o zdanie dopiero po fakcie.

Dolph zawahał się przy wejściu do podziemi. Mrok był tak gęsty, że chyba można by kroić go nożem. Ciemność absolutna, jak w jaskini, taka, w której możesz dotknąć palcami gałek ocznych i nie zamrugać.

Przywołał nas machnięciem ręki, w której trzymał pistolet, ale przez cały czas szedł przed siebie, zanurzając się coraz głębiej w mrok korytarza. Na podłodze widać było krwawe ślady stóp. Ciągnęły się przez cały korytarz i znikały za rogiem. Miałam już dość tych załomów muru.

Zerbrowski i ja zajęliśmy pozycje po obu stronach Dolpha. Poczułam, jak napinają mi się mięśnie karku, szyi i ramion. Wzięłam głęboki oddech i wolno, bardzo wolno wypuściłam powietrze. Już lepiej. No proszę, nawet nie trzęsły mi się ręce.

Dolph nie wyskoczył zza załomu muru i nie przetoczył się po podłodze, strzelając na prawo i lewo. Zrobił krok w bok, trzymając w dłoniach pistolet uniesiony do strzału. Był gotowy na spotkanie z oszalałym wampirem.

– Nie strzelajcie – rozległ się czyjś głos. – Ja jeszcze żyję.

Znałam ten głos.

– To John Burke. Jest ze mną.

Dolph spojrzał na mnie.

– Pamiętam go.

Wzruszyłam ramionami; lepiej mieć się na baczności, niż potem żałować. Liczyłam na to, że Dolph nie zastrzeli Burke’a, choćby przez przypadek, ale było tu dwóch gliniarzy, których nie znałam. Jeżeli chodzi o broń palną, zawsze należy zachować wyjątkową ostrożność. Dzięki temu można uniknąć nieodwracalnych błędów. To pozwala pożyć trochę dłużej.

John był wysoki, szczupły, o śniadej cerze. Jego krótkie, kruczoczarne włosy przecinało z przodu szerokie pasemko siwizny. To zdumiewające połączenie. Zawsze był przystojny, ale teraz, kiedy zgolił brodę, nie przypominał już hollywoodzkiego szwarccharakteru, a raczej gwiazdora kina akcji. Wysoki, ciemnowłosy, atrakcyjny i w dodatku umiał zabijać wampiry. Czegóż można chcieć więcej? Sporo, ale to już całkiem inna historia.

John wyłonił się zza załomu korytarza. Uśmiechał się. W jednej ręce trzymał pistolet, a w drugiej, co za ulga, zestaw do unicestwiania wampirów.

– Przyszedłem dopilnować, żeby wampir nie uciekł przed waszym przyjazdem.

– Dzięki, John – powiedziałam.

Wzruszył ramionami.

– Starałem się jedynie chronić dobro publiczne.

Tym razem to ja wzruszyłam ramionami.

– Skoro tak twierdzisz.

– Gdzie wampir? – zapytał Dolph.

– Śledziłem go – odparł John.

– W jaki sposób? – zapytałam.

– Krwawe ślady stóp.

Ślady bosych stóp. Jezu. Trup był boso, John nosił buty. Odwróciłam się w stronę podziemi. Za późno, zbyt wolno, sfuszerowałam na całego.

Wampir wyprysnął z ciemności zbyt szybko, żeby można było podążyć za nim wzrokiem. Był jak rozmyta szara plama, która uderzyła w żółtodzioba i pchnęła go na ścianę. Gliniarz wrzasnął, wbijając broń w pierś wampira. Huk wystrzału rozbrzmiał w całym korytarzu, odbijając się echem od rur. Kule przebiły ciało wampira, jakby było utkane z mgły. Magia.

Rzuciłam się naprzód, usiłując wycelować tak, aby nie trafić żółtodzioba. Wciąż wrzeszczał, to był jeden niekończący się krzyk. Krew trysnęła w górę, rozpryskując się dokoła jak ciepły, letni deszcz. Strzeliłam wampirowi w głowę, ale uchylił się, był niewiarygodnie szybki, cisnął policjanta na przeciwległą ścianę, rozdzierając mu szyję kłami. Słychać było przeraźliwy krzyk i odgłosy szamotaniny, ale wszystko wydawało się bardzo odległe i spowolnione. Za parę chwil będzie po wszystkim. Tylko ja byłam w miarę blisko i miałam srebrne kule. Wkroczyłam do akcji, nieomal przylgnęłam całym ciałem do ciała wampira i przyłożyłam mu pistolet do potylicy. Normalny wampir nie pozwoliłby mi na to. Pociągnęłam za spust, ale stwór odwrócił się, dźwignął policjanta w górę i cisnął nim we mnie. Kula chybiła celu, a ja i gliniarz zwaliliśmy się na podłogę. Na chwilę straciłam dech, gdy ciężar dwóch dorosłych mężczyzn wycisnął mi powietrze z płuc. Żółtodziób leżał na mnie, krzycząc, krwawiąc, umierając. Znów przytknęłam pistolet do potylicy wampira i wypaliłam. Tył czaszki krwiopijcy rozprysnął się na zewnątrz w strudze krwi, kości i gęstszych, wilgotnych tkanek. Wampir wciąż wpijał się w gardło mężczyzny. Powinien już nie żyć, ale on wciąż jeszcze walczył. Odchylił się do tyłu, szeroko rozwierając okrwawione szczęki. Znieruchomiał jak ktoś, kto nabiera tchu pomiędzy kolejnymi przełknięciami śliny. Wepchnęłam mu lufę pistoletu do ust. Zęby zgrzytnęły o metal. Twarz, od górnej wargi aż po wierzchołek czaszki, przestała istnieć. Żuchwa poruszyła się, ale nie było już górnej szczęki, aby zęby mogły coś pochwycić. Bezgłowe ciało uniosło się na rękach, jakby usiłowało wstać. Przytknęłam pistolet do piersi stwora i pociągnęłam za spust. Z przyłożenia jedną kulą mogłam roznieść jego serce na strzępy. Nigdy dotąd nie próbowałam unicestwić wampira tylko za pomocą pistoletu. Zastanawiałam się, czy to mi się uda. I co się ze mną stanie, jeśli to okaże się trudniejsze, niż sądziłam. Całym ciałem istoty wstrząsnął silny dreszcz. Rozległo się długie, nieartykułowane westchnienie.

Dolph i Zerbrowski odciągnęli stwora do tyłu. Chyba był już martwy, ale na wszelki wypadek dobrze było zachować ostrożność. Ucieszyłam się, że mi pomogli. John oblał wampira wodą święconą. Płyn zaczął dymić i skwierczeć, wypalając ciało dogorywającego krwiopijcy. Wampir naprawdę umierał. To nie ulegało wątpliwości.

Żółtodziób nie poruszał się. Jego partner ściągnął go ze mnie, tuląc do piersi jak dziecko. Krew przylepiała jasne włosy do jego twarzy. Blade oczy były rozszerzone, niewidzące. Umarli zawsze są ślepi, w ten czy inny sposób. To by odważny, dobry dzieciak, choć miał niewiele mniej lat ode mnie. A jednak wpatrując się w jego blade, martwe oblicze, czułam się starsza od niego o miliony lat. Był martwy, tak po prostu. Odwaga nie uchroni cię przed potworami. Co najwyżej może nieco zwiększyć twoje szansę.

Dolph i Zerbrowski rozłożyli wampira na podłodze.

John usiadł na nim okrakiem z drewnianym młotkiem i kołkiem w dłoni. Nie używałam kołka od lat. Wolałam strzelbę. Ale cóż, byłam postępową pogromczynią. Wampir był martwy. Nie wymagał zakołkowania, ale ja usiadłam spokojnie pod ścianą i czekałam. Lepiej zachować ostrożność, niż żałować. Kołek wszedł łatwiej niż zwykle, bo wywaliłam w piersi stwora nie lada dziurę. Wciąż trzymałam w dłoni pistolet. Nie musiałam go chować. W podziemiach nadal panowała niepokojąca czerń, a gdzie jest jeden wampir, często czyhają następne. Między innymi dlatego nie schowałam broni.

Dolph z Zerbrowskim weszli do zrujnowanego grobowca z pistoletami w dłoniach. Powinnam była wstać i pójść z nimi, ale teraz wiele rzeczy wydawało mi się od tego ważniejszych, na przykład oddychanie. Czułam pulsowanie krwi w żyłach, brzmiało przeraźliwie głośno. Cieszyłam się, że żyję, szkoda, że nie udało mi się ocalić dzieciaka. Taa, wielka szkoda.

John ukląkł przy mnie.

– Dobrze się czujesz?

Skinęłam głową.

– Jasne. – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale nic więcej nie powiedział. Nie był w ciemię bity.

Mrok przeciął snop światła latarki. Silny, żółty, ciepły jak słoneczny dzień.

– Je-ezu – rzucił Zerbrowski.

Wstałam i omal nie wywinęłam orła. Trzęsły mi się nogi. John złapał mnie za rękę, a ja łypnęłam na niego spode łba, aż wreszcie mnie puścił. Uśmiechnął się półgębkiem.

– Nadal twarda z ciebie sztuka.

– Jak zawsze – przytaknęłam.

Dzieliły nas dwie randki. To był błąd. Taka sytuacja utrudniała współpracę, a ja nie wyobrażałam sobie siebie jako jego żeńskiej odpowiedniczki. Odnosił się do kobiet jak przystało na południowca. Co za tym idzie, kobieta w jego mniemaniu nie powinna nosić broni i spędzać większości czasu, babrząc się we krwi, pośród trupów. Na takie podejście wobec mnie reagowałam w jeden sposób. Wiecie, jak.

Pod jedną ścianą leżały szczątki potłuczonego akwarium. Trzymano w nim świnki morskie, szczury lub króliki. Teraz wewnątrz zostało tylko parę plam krwi i kilka kłaków sierści. Wampiry nie jedzą mięsa, ale jeśli włożysz do akwarium parę małych zwierzątek i ciśniesz nim o ścianę, zostanie z nich marmolada, którą można wylizać. To, co pozostało wśród resztek, można by nabrać na łyżeczkę do herbaty.

Opodal szczątków spoczywała głowa. Chyba głowa mężczyzny, sądząc po fryzurze i krótkich włosach. Nie podeszłam bliżej, aby to sprawdzić. Nie chciałam zobaczyć twarzy. I tak byłam dziś dostatecznie odważna. Nie musiałam już niczego udowadniać. Ciało było w jednym kawałku. No, prawie. Wyglądało, jakby wampir wbił obie ręce w jego pierś i uchwyciwszy za żebra, pociągnął. Klatka piersiowa została rozdarta niemal na dwoje, trzymała się już tylko na strzępie różowych mięśni oraz jelit.

– Ten tutaj ma kły – oznajmił Zerbrowski.

– To wampirzy doradca.

– Co się stało?

Wzruszyłam ramionami.

– Przypuszczam, że doradca pochylał się nad wampirem, kiedy ten ożył. Młody zabił go szybko i brutalnie.

– Dlaczego miałby zabijać swego doradcę? – zapytał Dolph.

Ponownie wzruszyłam ramionami.

– Ten stwór był bardziej zwierzęciem niż człowiekiem, Dolph. Obudził się w obcym miejscu i ujrzał nad sobą nieznajomego wampira. Zareagował jak zwierzę schwytane w potrzask, próbował się bronić.

– Dlaczego doradca nad nim nie zapanował? Po to tu był.

– Animalistycznego wampira może kontrolować tylko ten, kto go stworzył. Doradca nie był dostatecznie silny, aby tego dokonać.

– I co teraz? – zapytał John. Schował pistolet. Ja jeszcze nie. Trzymając go w ręce, czułam się znacznie lepiej. Nie potrafię powiedzieć dlaczego.

– A teraz muszę już lecieć. Jestem umówiona. Na trzecie zlecenie na ożywianie zombi tej nocy.

– Tak po prostu?

Spojrzałam na niego, wzbierała we mnie wściekłość. Nie byłam zła na niego. Byłam zła w ogóle. Akurat na niego trafiło.

– A co miałabym zrobić? Zacząć krzyczeć? Histeryzować? To nie wskrzesi umarłych, a mnie może co najwyżej zdenerwować.

Westchnął.

– A już myślałem, że nigdy nie tracisz zimnej krwi.

Włożyłam pistolet do kabury podramiennej, uśmiechnęłam się do niego i wycedziłam:

– Pieprz się.

Wiecie już, jak reaguję w takich sytuacjach.

Загрузка...