43

Skończyło się na tym, że włożyłam jedną z tych sukienek, których talia kończy się na wysokości bioder. To, że sukienka była o trzy rozmiary za duża, niczego nie zmieniało. Pantofle pasowały, nawet mimo tego, że były na wysokim obcasie. To lepsze niż chodzenie boso. Ponieważ odmówiłam przyjęcia jego kurtki, Richard włączył ogrzewanie w samochodzie. Sprzeczaliśmy się, a przecież nie byliśmy na ani jednej randce. To rekord, nawet jak dla mnie.

– Żyjesz – rzekł po raz siódmy.

– Ale za jaką cenę?

– Uważam, że każde życie jest bezcenne. Ty nie?

– Nie filozofuj, Richardzie. Oddałeś mnie w ręce potworów, które mnie wykorzystały. Nie rozumiesz, że Jean-Claude tylko czekał na taką okazję?

– Ocalił ci życie.

Na tym argumencie opierała się cała jego linia obrony.

– Ale nie zrobił tego, aby mnie ocalić. Postąpił tak, ponieważ chce uczynić mnie swoją niewolnicą.

– Ludzka służebnica nie jest niewolnicą. Powiedziałbym, że jest dokładnie na odwrót. On prawie w ogóle nie będzie mieć nad tobą władzy.

– Ale będzie mógł mówić do mnie w myślach i nawiedzać mnie w snach. – Pokręciłam głową. – Nie pozwól, aby robił z ciebie durnia.

– Zachowujesz się nierozsądnie – powiedział.

To była kropla, która przepełniła czarę.

– To z mojego rozpłatanego nadgarstka pił Mistrz Miasta. Chłeptał moją krew, Richardzie.

– Wiem.

Było coś w sposobie, w jaki to powiedział.

– Przypatrywałeś się temu, ty zboczony sukinsynu.

– Nie, to nie tak.

– A jak? – Usiadłam, krzyżując ręce na brzuchu i łypiąc na niego spode łba. A więc to takiego haka miał na Richarda Jean-Claude. Richard był podglądaczem.

– Chciałem mieć pewność, że uczyni wszystko co w jego mocy, aby ocalić ci życie.

– A co innego mógł zrobić. Przecież pił moją krew, do cholery.

Richard skupił się nagle na prowadzeniu wozu, w ogóle na mnie nie patrzył.

– Mógł cię zgwałcić.

– Sam powiedziałeś, że krwawiłam z oczu i z nosa. To raczej mało romantyczne, w każdym razie jak dla mnie.

– Odniosłem wrażenie, że cała ta krew bardzo go podnieciła.

Spojrzałam na niego.

– Mówisz poważnie?

Pokiwał głową. Siedziałam tam, czując chłód, który przeniknął mnie od stóp do głów.

– Co ci przyszło do głowy, że on mógłby mnie zgwałcić?

– Obudziłaś się w czarnej pościeli. Wcześniej była biała. Położył cię na niej i zaczął rozbierać. Zdjął z ciebie ubranie. Wszędzie była krew. Rozsmarowywał ją sobie po twarzy, smakował. Inny wampir podał mu mały, złoty nożyk.

– Było tam więcej wampirów?

– To było jak rytuał. Wyglądało na to, że obecność widzów jest nieodzowna. Naciął twój nadgarstek i napił się, ale jego dłonie… dotykał nimi twoich piersi. Powiedziałem, że sprowadziłem cię tam, aby cię ocalił, a nie żeby mógł cię zgwałcić.

– Ostre zagranie. Musiało być naprawdę kiepsko. – Richard niespodziewanie zamilkł. – Co? – Pokręcił głową. – Powiedz, Richardzie. Chcę to usłyszeć.

– Jean-Claude spojrzał na mnie, twarz miał całą we krwi i powiedział: „Nie po to czekam tak długo, aby wziąć siłą to, co chcę, żeby dała mi z własnej woli. To prawdziwa pokusa”. A potem spojrzał na ciebie, a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. To było naprawdę przerażające. On naprawdę wierzy, że… zmienisz zdanie. Że zdołasz go… pokochać.

– Wampiry nie umieją kochać.

– Jesteś pewna?

Spojrzałam na niego, po czym odwróciłam wzrok. Skierowałam go na okno, za którym słoneczny blask z wolna zaczął przygasać.

– Wampiry nie umieją i nie mogą kochać. Tak już jest i basta.

– Skąd wiesz?

– Jean-Claude mnie nie kocha.

– Może kocha na tyle, na ile potrafi.

Pokręciłam głową.

– Nurzał się w mojej krwi. Rozpłatał mi nadgarstek. Nie tak wyobrażam sobie miłość.

– Może on tak to widzi.

– To dla mnie nazbyt dziwne.

– Zgoda, ale przyznaj, że może on faktycznie na swój sposób cię kocha.

– Nie.

– Boisz się tego, prawda? Nie chcesz pogodzić się z myślą, że on może cię kochać, prawda? – Nie odrywałam wzroku od okna. Nie chciałam o tym rozmawiać. Chciałam wymazać z pamięci cały ten przeklęty dzień. – A może obawiasz się czegoś jeszcze?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Owszem, wiesz. – Wydawał się taki pewny siebie. Nie znał mnie na tyle, aby mieć taką pewność. – Powiedz to głośno, Anito. Powiedz to, a przestaniesz się tego obawiać.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Twierdzisz, że ani trochę go nie pragniesz. Że wcale go nie kochasz.

– Nie kocham go, tego akurat jestem pewna.

– Ale?

– Ależ ty naciskasz – poskarżyłam się.

– Tak, trochę – przyznał.

– No dobrze, pociąga mnie. Czy to chciałeś usłyszeć?

– Jak bardzo cię pociąga?

– Nie twoja sprawa.

– Jean-Claude ostrzegł mnie, abym trzymał się od ciebie z daleka. Chcę wiedzieć, czy faktycznie mógłbym mu zaszkodzić. Jeżeli naprawdę cię pociąga, może nie powinienem się bardziej angażować.

– To potwór, Richardzie. Widziałeś go. Nie mogłabym pokochać potwora.

– A gdyby był człowiekiem?

– To egoistyczny, władczy łajdak.

– Ale gdyby był człowiekiem?

Westchnęłam.

– Gdyby nim był, może między nami byłoby coś, ale podejrzewam, że nawet jako człowiek Jean-Claude byłby sukinsynem, z którym nie dałoby się wytrzymać. Wątpię, aby coś z tego wyszło.

– Tylko że ty nawet nie zamierzasz spróbować, ponieważ on jest potworem.

– To trup, Richardzie, chodzący nieboszczyk. Nieważne jak bardzo atrakcyjny czy urzekający, trup to trup i basta. Nie umawiam się z truposzami. Dziewczyna musi mieć pewne zasady.

– A więc żadnych nieboszczyków – mruknął.

– Żadnych.

– A co z lykantropami?

– Czemu pytasz? Chcesz mnie zapoznać z którymś ze swoich przyjaciół?

– Byłem ciekaw, na ile surowe są twoje zasady.

– Lykantropia to choroba. Taka osoba musiała paść ofiarą ataku zmiennokształtnego. To tak, jakby winić ofiarę gwałtu za to, co ją spotkało.

– Umawiałaś się kiedyś ze zmiennokształtnym?

– Nie było nigdy okazji.

– Z kim jeszcze nie poszłabyś na randkę?

– Chyba z istotami, które nigdy nie były ludźmi. Nie zastanawiałam się nad tym. Czemu pytasz?

Pokręcił głową.

– Tak jakoś. Z ciekawości.

– Czemu już się na ciebie nie gniewam?

– Może dlatego, że cieszysz się, że żyjesz, niezależnie od tego, ile cię to kosztowało.

Zatrzymał wóz przed budynkiem, w którym mieszkałam. Na moim miejscu parkingowym stał z włączonym silnikiem wóz Larry’ego.

– Może cieszę się, że żyję, ale o tym, ile mnie to kosztowało, powiem ci, kiedy sama się tego dowiem.

– Nie wierzysz Jean-Claude’owi?

– Nie uwierzyłabym mu, nawet gdyby mi powiedział, że blask księżyca jest srebrzysty.

Richard uśmiechnął się.

– Przepraszam za randkę.

– Może jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie.

– Bardzo bym chciał – dodał z uśmiechem.

Otworzyłam drzwiczki i stanęłam przy aucie, drżąc z zimna.

– Cokolwiek się stanie, Richardzie, dzięki, że nade mną czuwałeś. – Milczałam przez chwilę, po czym dodałam: – I niezależnie jaką moc ma nad tobą Jean-Claude, spróbuj ją przełamać. Uwolnij się od niego. On cię zabije.

Tylko pokiwał głową.

– Dobra rada.

– Której i tak nie usłuchasz – mruknęłam.

– Usłuchałbym, gdybym mógł, Anito. Proszę, uwierz mi.

– Co on ma na ciebie, Richardzie?

Pokręcił głową.

– Tego ci nie mogę powiedzieć. On mi zabronił.

– Zabronił ci również umawiać się ze mną.

Wzruszył ramionami.

– Lepiej już idź. Spóźnisz się do pracy.

Uśmiechnęłam się.

– A poza tym, jeżeli postoję tu trochę dłużej, odmrożę sobie tyłek.

Tym razem on się uśmiechnął.

– Pięknie to ujęłaś. Jak zawsze zresztą.

– Spędzam zbyt wiele czasu wśród gliniarzy.

Wrzucił bieg.

– Bezpiecznej pracy.

– Będę na siebie uważać. Obiecuję.

Pokiwał głową. Zatrzasnęłam drzwiczki. Richard najwyraźniej nie miał ochoty zdradzić mi, jakiego haka miał na niego Jean-Claude. No cóż, nie ma reguły, która określałaby, że na pierwszej randce należy mówić sobie całą prawdę prosto w oczy. Poza tym miał rację. Groziło mi, że spóźnię się do pracy. Zastukałam w szybę wozu Larry’ego.

– Muszę się przebrać i zaraz schodzę.

– Kto cię odwiózł?

– Znajomy. – Nie powiedziałam nic więcej. To było łatwiejsze wyjaśnienie niż najszczersza prawda. Poza tym nie było ono wcale dalekie od prawdy.

Загрузка...