Skończyło się na tym, że włożyłam jedną z tych sukienek, których talia kończy się na wysokości bioder. To, że sukienka była o trzy rozmiary za duża, niczego nie zmieniało. Pantofle pasowały, nawet mimo tego, że były na wysokim obcasie. To lepsze niż chodzenie boso. Ponieważ odmówiłam przyjęcia jego kurtki, Richard włączył ogrzewanie w samochodzie. Sprzeczaliśmy się, a przecież nie byliśmy na ani jednej randce. To rekord, nawet jak dla mnie.
– Żyjesz – rzekł po raz siódmy.
– Ale za jaką cenę?
– Uważam, że każde życie jest bezcenne. Ty nie?
– Nie filozofuj, Richardzie. Oddałeś mnie w ręce potworów, które mnie wykorzystały. Nie rozumiesz, że Jean-Claude tylko czekał na taką okazję?
– Ocalił ci życie.
Na tym argumencie opierała się cała jego linia obrony.
– Ale nie zrobił tego, aby mnie ocalić. Postąpił tak, ponieważ chce uczynić mnie swoją niewolnicą.
– Ludzka służebnica nie jest niewolnicą. Powiedziałbym, że jest dokładnie na odwrót. On prawie w ogóle nie będzie mieć nad tobą władzy.
– Ale będzie mógł mówić do mnie w myślach i nawiedzać mnie w snach. – Pokręciłam głową. – Nie pozwól, aby robił z ciebie durnia.
– Zachowujesz się nierozsądnie – powiedział.
To była kropla, która przepełniła czarę.
– To z mojego rozpłatanego nadgarstka pił Mistrz Miasta. Chłeptał moją krew, Richardzie.
– Wiem.
Było coś w sposobie, w jaki to powiedział.
– Przypatrywałeś się temu, ty zboczony sukinsynu.
– Nie, to nie tak.
– A jak? – Usiadłam, krzyżując ręce na brzuchu i łypiąc na niego spode łba. A więc to takiego haka miał na Richarda Jean-Claude. Richard był podglądaczem.
– Chciałem mieć pewność, że uczyni wszystko co w jego mocy, aby ocalić ci życie.
– A co innego mógł zrobić. Przecież pił moją krew, do cholery.
Richard skupił się nagle na prowadzeniu wozu, w ogóle na mnie nie patrzył.
– Mógł cię zgwałcić.
– Sam powiedziałeś, że krwawiłam z oczu i z nosa. To raczej mało romantyczne, w każdym razie jak dla mnie.
– Odniosłem wrażenie, że cała ta krew bardzo go podnieciła.
Spojrzałam na niego.
– Mówisz poważnie?
Pokiwał głową. Siedziałam tam, czując chłód, który przeniknął mnie od stóp do głów.
– Co ci przyszło do głowy, że on mógłby mnie zgwałcić?
– Obudziłaś się w czarnej pościeli. Wcześniej była biała. Położył cię na niej i zaczął rozbierać. Zdjął z ciebie ubranie. Wszędzie była krew. Rozsmarowywał ją sobie po twarzy, smakował. Inny wampir podał mu mały, złoty nożyk.
– Było tam więcej wampirów?
– To było jak rytuał. Wyglądało na to, że obecność widzów jest nieodzowna. Naciął twój nadgarstek i napił się, ale jego dłonie… dotykał nimi twoich piersi. Powiedziałem, że sprowadziłem cię tam, aby cię ocalił, a nie żeby mógł cię zgwałcić.
– Ostre zagranie. Musiało być naprawdę kiepsko. – Richard niespodziewanie zamilkł. – Co? – Pokręcił głową. – Powiedz, Richardzie. Chcę to usłyszeć.
– Jean-Claude spojrzał na mnie, twarz miał całą we krwi i powiedział: „Nie po to czekam tak długo, aby wziąć siłą to, co chcę, żeby dała mi z własnej woli. To prawdziwa pokusa”. A potem spojrzał na ciebie, a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. To było naprawdę przerażające. On naprawdę wierzy, że… zmienisz zdanie. Że zdołasz go… pokochać.
– Wampiry nie umieją kochać.
– Jesteś pewna?
Spojrzałam na niego, po czym odwróciłam wzrok. Skierowałam go na okno, za którym słoneczny blask z wolna zaczął przygasać.
– Wampiry nie umieją i nie mogą kochać. Tak już jest i basta.
– Skąd wiesz?
– Jean-Claude mnie nie kocha.
– Może kocha na tyle, na ile potrafi.
Pokręciłam głową.
– Nurzał się w mojej krwi. Rozpłatał mi nadgarstek. Nie tak wyobrażam sobie miłość.
– Może on tak to widzi.
– To dla mnie nazbyt dziwne.
– Zgoda, ale przyznaj, że może on faktycznie na swój sposób cię kocha.
– Nie.
– Boisz się tego, prawda? Nie chcesz pogodzić się z myślą, że on może cię kochać, prawda? – Nie odrywałam wzroku od okna. Nie chciałam o tym rozmawiać. Chciałam wymazać z pamięci cały ten przeklęty dzień. – A może obawiasz się czegoś jeszcze?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Owszem, wiesz. – Wydawał się taki pewny siebie. Nie znał mnie na tyle, aby mieć taką pewność. – Powiedz to głośno, Anito. Powiedz to, a przestaniesz się tego obawiać.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Twierdzisz, że ani trochę go nie pragniesz. Że wcale go nie kochasz.
– Nie kocham go, tego akurat jestem pewna.
– Ale?
– Ależ ty naciskasz – poskarżyłam się.
– Tak, trochę – przyznał.
– No dobrze, pociąga mnie. Czy to chciałeś usłyszeć?
– Jak bardzo cię pociąga?
– Nie twoja sprawa.
– Jean-Claude ostrzegł mnie, abym trzymał się od ciebie z daleka. Chcę wiedzieć, czy faktycznie mógłbym mu zaszkodzić. Jeżeli naprawdę cię pociąga, może nie powinienem się bardziej angażować.
– To potwór, Richardzie. Widziałeś go. Nie mogłabym pokochać potwora.
– A gdyby był człowiekiem?
– To egoistyczny, władczy łajdak.
– Ale gdyby był człowiekiem?
Westchnęłam.
– Gdyby nim był, może między nami byłoby coś, ale podejrzewam, że nawet jako człowiek Jean-Claude byłby sukinsynem, z którym nie dałoby się wytrzymać. Wątpię, aby coś z tego wyszło.
– Tylko że ty nawet nie zamierzasz spróbować, ponieważ on jest potworem.
– To trup, Richardzie, chodzący nieboszczyk. Nieważne jak bardzo atrakcyjny czy urzekający, trup to trup i basta. Nie umawiam się z truposzami. Dziewczyna musi mieć pewne zasady.
– A więc żadnych nieboszczyków – mruknął.
– Żadnych.
– A co z lykantropami?
– Czemu pytasz? Chcesz mnie zapoznać z którymś ze swoich przyjaciół?
– Byłem ciekaw, na ile surowe są twoje zasady.
– Lykantropia to choroba. Taka osoba musiała paść ofiarą ataku zmiennokształtnego. To tak, jakby winić ofiarę gwałtu za to, co ją spotkało.
– Umawiałaś się kiedyś ze zmiennokształtnym?
– Nie było nigdy okazji.
– Z kim jeszcze nie poszłabyś na randkę?
– Chyba z istotami, które nigdy nie były ludźmi. Nie zastanawiałam się nad tym. Czemu pytasz?
Pokręcił głową.
– Tak jakoś. Z ciekawości.
– Czemu już się na ciebie nie gniewam?
– Może dlatego, że cieszysz się, że żyjesz, niezależnie od tego, ile cię to kosztowało.
Zatrzymał wóz przed budynkiem, w którym mieszkałam. Na moim miejscu parkingowym stał z włączonym silnikiem wóz Larry’ego.
– Może cieszę się, że żyję, ale o tym, ile mnie to kosztowało, powiem ci, kiedy sama się tego dowiem.
– Nie wierzysz Jean-Claude’owi?
– Nie uwierzyłabym mu, nawet gdyby mi powiedział, że blask księżyca jest srebrzysty.
Richard uśmiechnął się.
– Przepraszam za randkę.
– Może jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie.
– Bardzo bym chciał – dodał z uśmiechem.
Otworzyłam drzwiczki i stanęłam przy aucie, drżąc z zimna.
– Cokolwiek się stanie, Richardzie, dzięki, że nade mną czuwałeś. – Milczałam przez chwilę, po czym dodałam: – I niezależnie jaką moc ma nad tobą Jean-Claude, spróbuj ją przełamać. Uwolnij się od niego. On cię zabije.
Tylko pokiwał głową.
– Dobra rada.
– Której i tak nie usłuchasz – mruknęłam.
– Usłuchałbym, gdybym mógł, Anito. Proszę, uwierz mi.
– Co on ma na ciebie, Richardzie?
Pokręcił głową.
– Tego ci nie mogę powiedzieć. On mi zabronił.
– Zabronił ci również umawiać się ze mną.
Wzruszył ramionami.
– Lepiej już idź. Spóźnisz się do pracy.
Uśmiechnęłam się.
– A poza tym, jeżeli postoję tu trochę dłużej, odmrożę sobie tyłek.
Tym razem on się uśmiechnął.
– Pięknie to ujęłaś. Jak zawsze zresztą.
– Spędzam zbyt wiele czasu wśród gliniarzy.
Wrzucił bieg.
– Bezpiecznej pracy.
– Będę na siebie uważać. Obiecuję.
Pokiwał głową. Zatrzasnęłam drzwiczki. Richard najwyraźniej nie miał ochoty zdradzić mi, jakiego haka miał na niego Jean-Claude. No cóż, nie ma reguły, która określałaby, że na pierwszej randce należy mówić sobie całą prawdę prosto w oczy. Poza tym miał rację. Groziło mi, że spóźnię się do pracy. Zastukałam w szybę wozu Larry’ego.
– Muszę się przebrać i zaraz schodzę.
– Kto cię odwiózł?
– Znajomy. – Nie powiedziałam nic więcej. To było łatwiejsze wyjaśnienie niż najszczersza prawda. Poza tym nie było ono wcale dalekie od prawdy.