45

Nastał halloweenowy wieczór. Larry i ja mieliśmy dwa osobne zlecenia. Larry ożywił jednego nieboszczyka, ja drugiego. Jemu został jeszcze jeden, mnie aż trzech. Ot, zwyczajny, miły wieczór jakich wiele.

Niezwykłe było to, co Larry miał na sobie. Bert zachęca nas, abyśmy przebrali się w strój adekwatny do święta. Ja wybrałam sweter. Larry kostium. Miał na sobie niebieskie dżinsowe ogrodniczki, białą koszulę z podwiniętymi rękawami, słomkowy kapelusz i robocze buty. Zapytany, odpowiedział:

– Jestem Huck Finn. Nie widać?

Ze swymi rudymi włosami i mnóstwem piegów faktycznie przypominał bohatera powieści Marka Twaina. Teraz jego koszula była ubrudzona krwią, ale cóż począć, przecież to Halloween. Wielu ludzi było umazanych sztuczną krwią. Można by rzec, że wtapialiśmy się w otoczenie.

Rozległ się sygnał mojego pagera. Sprawdziłam numer. Dolph. Cholera.

– Kto to? – zapytał Larry.

– Policja. Musimy znaleźć telefon.

Zerknął na zegarek na desce rozdzielczej.

– Mamy jeszcze trochę czasu. Może wpadniemy przy okazji do McDonalda?

– Doskonale. – Modliłam się w duchu, aby nie chodziło o kolejne morderstwo. Potrzebowałam choć jednej zwykłej, spokojnej nocy. Pod czaszką jakiś głos powtarzał bez przerwy: „Dziś w nocy umrze Jean-Claude. To ty go wystawiłaś”.

Zabicie go, niejako na odległość, wydało mi się czymś niewłaściwym. Skoro miało do tego dojść, powinnam stanąć naprzeciw niego, spojrzeć mu w oczy i nacisnąć spust, okazując się szybsza od niego. No wiecie, zasady fair play i takie tam. Zresztą pieprzyć fair play, w tej grze reguły były jasne, albo on, albo ja. Czyż nie?

Larry zaparkował przed McDonaldem.

– Ty idź zadzwoń, ja pójdę po colę. Kupić coś dla ciebie?

Pokręciłam głową.

– Wszystko w porządku?

– Jasne. Mam tylko nadzieję, że nie chodzi o kolejne morderstwo.

– Jezu, nie pomyślałem o tym.

Wysiedliśmy z samochodu. Larry wszedł do restauracji. Ja skierowałam się w stronę najbliższej budki telefonicznej. Dolph odebrał przy trzecim sygnale.

– Sierżant Storr.

– Mówi Anita. Co jest?

– Udało się nam wreszcie złamać tę wtykę, która przekazywała informacje wampirom.

– Świetnie, już myślałam, że wydarzyło się kolejne morderstwo.

– Nie. Dziś nie. Nasz wampir ma obecnie znacznie istotniejsze plany.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zamierza zmusić wszystkie wampiry w mieście, aby w halloweenowy wieczór dokonały rzezi śmiertelników.

– To mu się nie uda. Mógłby tego dokonać wyłącznie Mistrz Miasta i musiałby być naprawdę potężny.

– Też tak uważam. Czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z obłąkanym wampirem?

I wtedy coś mi przyszło do głowy, coś strasznego.

– Masz opis wyglądu tego wampira?

– Wampirów – poprawił.

– Przeczytaj mi je.

Usłyszałam szelest kartek papieru, a potem:

– Niski, ciemne włosy, bardzo uprzejmy. Szefowi wampirów dwukrotnie towarzyszył inny wampir. Średniego wzrostu, dłuższe, czarne włosy, rysy twarzy sugerują indiańskie lub meksykańskie pochodzenie.

Zacisnęłam słuchawkę w dłoni tak mocno, że zaczęły drżeć mi palce.

– Czy ten wampir powiedział, dlaczego zamierza mordować ludzi?

– Chce zdyskredytować legalizację wampiryzmu. Czy to nie dziwny motyw jak dla wampira?

– Taa – mruknęłam. – Dolph, posłuchaj. Może do tego dojść.

– Co ty mówisz?

– Jeżeli ten mistrz zdoła zabić Mistrza Miasta i jeszcze tej nocy przejmie kontrolę nad wszystkimi wampirami, będzie mógł zrealizować swój plan.

– Jak możemy temu zaradzić? – Zamilkłam na chwilę, omal nie nakazałam mu ochraniać Jean-Claude’a, ale to nie było zadanie dla policji. Stróże prawa powinni martwić się przestrzeganiem przepisów i brutalnością policji. Wzięcie istoty takiej jak Oliver żywcem nie wchodziło w rachubę. Cokolwiek miało wydarzyć się tej nocy, musiało być zdecydowane i ostateczne. – Mów dalej, Anito.

– Muszę kończyć, Dolph.

– Ty coś wiesz, powiedz mi.

Odłożyłam słuchawkę. Wyłączyłam także pager. Wybrałam numer Cyrku Potępieńców. W słuchawce rozległ się miły kobiecy głos:

– Cyrk Potępieńców, tu spełniają się wszystkie wasze koszmary.

– Muszę rozmawiać z Jean-Claudem. To bardzo ważne.

– Jest chwilo zajęty. Może coś przekazać?

Przełknęłam ślinę, tłumiłam w sobie krzyk.

– Mówi Anita Blake, ludzka służebnica Jean-Claude’a. Zawołaj go do telefonu, ale już!

– Ja…

– Jeżeli z nim nie porozmawiam, zginą ludzie.

– No dobrze, już dobrze. – Wdusiła przycisk przełącznika, zmuszając mnie do wysłuchania potwornie zniekształconego fragmentu High Flying Toma Petty’ego.

Zjawił się Larry z colą.

– I co?

Pokręciłam głową. Omal nie zaczęłam tupać nogami ze złości, ale to i tak nie przywołałoby Jean-Claude’a szybciej do telefonu. Stałam nieruchomo, opierając jedną rękę na brzuchu. Co ja narobiłam? Oby tylko nie było za późno.

Ma petite?

– Bogu dzięki.

– Co się stało?

– Słuchaj uważnie. Wkrótce w Cyrku zjawi się pewien mistrz wampirów. Podałam mu twoje imię i zdradziłam twoją kryjówkę. Nazywa się pan Oliver i jest stary jak świat. Starszy niż Alejandro. Wydaje mi się, że on jest mistrzem Alejandro. Opracował plan zmuszenia mnie, abym przeszła na jego stronę, a ja jak małe dziecko dałam się na to nabrać. – Milczał tak długo, że w końcu zapytałam: – Jesteś tam jeszcze?

– Naprawdę chciałaś mnie zabić.

– Przecież powiedziałam, że to zrobię.

– A jednak teraz mnie ostrzegłaś. Dlaczego?

– Oliver chce przejąć kontrolę nad miastem, a następnie zmusić tutejsze wampiry, aby urządziły śmiertelnikom krwawą łaźnię. Pragnie powrotu do starych czasów, kiedy ludzie polowali na wampiry. Twierdzi, że po legalizacji wampiry zbyt szybko zaczną się rozprzestrzeniać. Z tym akurat się zgadzam, nie wiedziałam jednak, że zamierza posunąć się do tak radykalnych rozwiązań.

– I dlatego, żeby ocalić twoich cennych śmiertelników, postanowiłaś teraz zdradzić Olivera.

– To nie tak. Do licha, Jean-Claude, skup się na znacznie istotniejszej kwestii. Oni są w drodze. Może nawet dotarli już do Cyrku. Musisz się bronić.

– By ocalić ludzkość.

– I przy okazji zapewnić bezpieczeństwo wampirom. Czy naprawdę chcesz, aby znaleźli się w mocy Olivera?

– Nie. Przedsięwezmę pewne kroki, ma petite. Nie poddamy się bez walki. – Odłożył słuchawkę.

Lany patrzył na mnie ze zgrozą.

– Co się tu, do cholery, dzieje, Anito?

– Nie teraz, Larry. – Wyjęłam z torby wizytówkę Edwarda. Nie miałam jeszcze jednej dwudziestopięciocentówki. – Masz ćwierć dolara?

– Jasne.

Bez pytania podał mi monetę. Dobrze go wyszkoliłam. Wybrałam numer. Proszę, odbierz. Proszę, odbierz. Odebrał przy siódmym sygnale.

– Edwardzie, to ja, Anita.

– Co się stało?

– Co byś powiedział na konfrontację z dwoma mistrzami wampirów, starszymi niż Nikolaos?

Usłyszałam, jak przełknął ślinę.

– Z tobą nie sposób się nudzić. Gdzie się spotkamy?

– W Cyrku Potępieńców. Masz zapasową strzelbę?

– Nie przy sobie.

– Cholera. Spotkajmy się przed budynkiem, najszybciej jak to możliwe. Dzisiejszej nocy w mieście może rozpętać się prawdziwe piekło. Uwierz mi, Edwardzie, wcale nie przesadzam.

– Bądź co bądź to przecież Halloween.

– Do zobaczenia niebawem.

– Na razie i dzięki za zaproszenie na imprezkę. Mówił szczerze.

Edward był początkowo zwyczajnym zabójcą, ale polowanie na ludzi bardzo szybko go znudziło. W tej sytuacji zajął się likwidacją wampirów i zmiennokształtnych. Jak dotąd nie spotkał przeciwnika, którego nie zdołałby unicestwić, ale czymże było życie bez niewielkiego wyzwania?!

Spojrzałam na Larry’ego.

– Muszę pożyczyć twój wóz.

– Nigdzie bez mnie nie pojedziesz. Słyszałem, co mówiłaś i nie zamierzam odpuścić sobie czegoś tak ekscytującego.

Już miałam zaoponować, ale nie było czasu na kłótnie.

– W porządku, no to jedźmy.

Uśmiechnął się. Był zadowolony. Nie wiedział, co ma się wydarzyć tej nocy ani z czym mieliśmy się zmierzyć. Ja wiedziałam. I wcale mnie to nie cieszyło.

Загрузка...