Obudziłam się, wpatrując w bielony sufit. Zamrugałam kilka razy powiekami. Promienie słońca kładły się ciepłymi pasmami na kocu. Łóżko miało metalowe boki. Do ramienia miałam podłączoną kroplówkę. Szpital, a więc nie zginęłam. Życie jest pełne niespodzianek.
Na małym nocnym stoliku były kwiaty i pęk lśniących balonów. Przez chwilę leżałam, ciesząc się świadomością tego, że żyję.
Drzwi otworzyły się i jedyne, co zobaczyłam, to olbrzymi bukiet kwiatów. Bukiet zniżył się i ujrzałam za nim Richarda.
Chyba wstrzymałam oddech. Czułam, jak krew krąży w moich żyłach. Słyszałam jej szum w skroniach. Nie. Nie zemdleję. Ja nigdy nie mdleję. Wreszcie wykrztusiłam:
– Ty nie żyjesz.
Jego uśmiech przygasł.
– Żyję.
– Widziałam, jak Oliver rozszarpał ci gardło. – Ujrzałam tę scenę przed oczami. Widziałam go ciężko dyszącego, konającego.
Postanowiłam usiąść. Zaparłam się, igła kroplówki poruszyła się pod moją skórą, plaster napiął się. To było naprawdę. Nic więcej nie wydawało mi się prawdziwe.
Uniósł dłoń do szyi i nagle znieruchomiał. Przełknął ślinę tak głośno, żebym to usłyszała.
– Widziałaś, jak Oliver rozerwał mi gardło, ale to mnie nie zabiło.
Spojrzałam na niego. Nie miał opatrunku na policzku. Drobne skaleczenie zagoiło się.
– Żaden człowiek nie mógłby tego przeżyć – rzekłam półgłosem.
– Wiem. – Mówiąc to, wydawał się niewiarygodnie smutny.
Panika sprawiła, że głos uwiązł mi w gardle.
– Kim jesteś?
– Lykantropem.
Pokręciłam głową.
– Potrafię wyczuć lykantropa, wiem, jak one się poruszają. Ty nim nie jesteś.
– Owszem, jestem.
Wciąż przecząco kręciłam głową.
– Nie.
Podszedł, aby stanąć przy łóżku. Trzymał bukiet niezdarnie, jakby nie wiedział, co ma z nim zrobić.
– Jestem następny w kolejce do objęcia pozycji przywódcy stada. Potrafię udawać człowieka, Anito. Jestem w tym dobry.
– Okłamałeś mnie.
Pokręcił głową.
– Nie chciałem.
– Czemu więc to zrobiłeś?
– Jean-Claude nie pozwolił, abym ci powiedział.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
– Chyba dlatego, że wiedział, iż to ci się nie spodoba. Nie wybaczasz oszustwa. I on o tym wie. – Czy Jean-Claude celowo próbowałby zniszczyć potencjalny związek między mną a Richardem? Tak. – Pytałaś, co ma na mnie Jean-Claude. Właśnie to. Mój przywódca stada wypożyczył mnie Jean-Claude’owi pod warunkiem, że nikt nie dowie się, kim jestem.
– Dlaczego? Po co te wszystkie sekrety?
– Ludzie nie życzą sobie, aby lykantropy uczyły ich dzieci, i nie tylko dzieci, nawiasem mówiąc.
– Jesteś wilkołakiem.
– Czy to nie lepsze, niż być truposzem?
Wypuścił oddech, jakby go wstrzymywał. Uśmiechnął się i podał mi kwiaty.
Przyjęłam je, bo nie wiedziałam, co mogłabym zrobić innego. Goździki pachniały tak słodko. Richard był wilkołakiem. Następnym z rzędu do objęcia funkcji przywódcy stada. Mógł z powodzeniem udawać człowieka. Spojrzałam na niego. Wyciągnęłam do niego rękę. Ujął ją. Jego dłoń była ciepła, mocna, żywa.
– Teraz, kiedy już wiemy, dlaczego nie umarłeś, może wyjaśnisz mi, jakim cudem ja nadal żyję?
– Edward robił ci sztuczne oddychanie aż do przyjazdu karetki. Lekarze nie wiedzą, co sprawiło zatrzymanie akcji twego serca, ale nie wystąpiły żadne trwałe uszkodzenia.
– Co powiedzieliście policji na temat ciał?
– Jakich ciał?
– Daj spokój, Richardzie.
– Zanim przyjechała karetka, nie było już żadnych ciał.
– Ale przecież goście wszystko widzieli.
– Tylko co było prawdą, a co iluzją? Policja zebrała od gości setkę zeznań o całkiem różnej treści. Gliny coś podejrzewają, ale nie mogą niczego udowodnić. Cyrk został zamknięty, dopóki władze nie upewnią się, że jest całkiem bezpieczny.
– Bezpieczny? – Wybuchnęłam śmiechem.
Wzruszył ramionami.
– Na tyle, na ile to możliwe.
Uwolniłam dłoń z uścisku Richarda i ujęłam bukiet, żeby napawać się aromatem kwiatów.
– Czy Jean-Claude… żyje?
– Tak.
Poczułam ogromną ulgę. Nie chciałam, aby zginął. Cholera.
– A wiec wciąż jest Mistrzem Miasta. A ja nadal jestem z nim związana.
– Nie – zaoponował Richard. – Jean-Claude polecił, abym ci to przekazał. Jesteś wolna. Znaki Alejandra w jakiś sposób usunęły jego znamiona. Nie możesz służyć dwóm panom. Tak powiedział.
– Jestem wolna? Wolna? – Spojrzałam na Richarda. – To nie może być takie proste.
Richard zaśmiał się.
– Według ciebie to proste?
Uniosłam wzrok. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– No dobrze, to nie było proste, a jednak nie sądziłam, że cokolwiek innego oprócz śmierci może uwolnić mnie od Jean-Claude’a.
– Cieszysz się, że znaki zostały zniesione?
Chciałam powiedzieć: „Oczywiście”, ale nie zrobiłam tego. Na twarzy Richarda malował się wyraz niezwykłej powagi. Wiedział, co oznaczało zaoferowanie komuś potęgi i władzy. Zjednoczenie z potworami. To mogło być przerażające i cudowne zarazem.
– Tak – odparłam w końcu.
– Naprawdę? – Pokiwałam głową. – Nie wyglądasz na zbytnio uszczęśliwioną – mruknął.
– Wiem, powinnam skakać z radości czy coś w tym rodzaju, ale po prostu czuję się pusta.
– Sporo przeszłaś w ostatnich dniach. Nie dziwię się, że czujesz się trochę otępiała.
Czemu nie cieszyłam się bardziej, że uwolniłam się od Jean-Claude’a? Dlaczego nie czułam ulgi, że nie byłam już niczyją służebnicą? Ponieważ mi go brakowało? Głupie. Absurdalne. Ale to prawda. Gdy trudno jest ci czasem o czymś myśleć, myśl o czymś innym.
– Zatem wszyscy już wiedzą, że jesteś wilkołakiem.
– Nie.
– Byłeś w szpitalu, ale już wróciłeś do zdrowia. Chyba mogą się czegoś domyślać.
– Jean-Claude ukrył mnie do czasu, aż wróciłem do zdrowia. Dziś po raz pierwszy wybrałem się na spacer.
– Jak długo byłam nieprzytomna?
– Tydzień.
– Żartujesz.
– Przez trzy dni leżałaś w śpiączce. Lekarze wciąż nie wiedzą, co sprawiło, że zaczęłaś sama oddychać.
Balansowałam na granicy światów. Nie pamiętałam świetlistego tunelu ani kojących głosów. Czułam się oszukana.
– Nie pamiętam.
– Byłaś nieprzytomna. Nie powinnaś niczego pamiętać.
– Usiądź, zanim dostanę skurczu od unoszenia głowy, aby móc na ciebie patrzeć.
Przystawił sobie krzesło i usiadł przy łóżku, uśmiechając się do mnie. To był miły uśmiech.
– A więc jesteś wilkołakiem. – Skinął głową. – Jak to się stało?
Wlepił wzrok w podłogę, po czym nieznacznie uniósł głowę. Wydawał się taki poważny i smutny, że zrobiło mi się go żal. Gdybym mogła wycofać pytanie, zrobiłabym to. Spodziewałam się dramatycznej opowieści o ataku wilkołaków, z którego cudem ocalał.
– Dostałem złą surowicę przeciw lykantropom.
– Co takiego?
– Słyszałaś. – Wydawał się zażenowany.
– Dostałeś niewłaściwy zastrzyk?
– Tak.
Uśmiechałam się coraz szerzej.
– To nie jest zabawne – mruknął.
Pokręciłam głową.
– Ani trochę. – Wiedziałam, że błyszczą mi oczy i z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu. – Musisz przyznać, że jest w tym pewna ironia.
Westchnął.
– Przestań, bo ci zaszkodzi. Nie powstrzymuj dłużej tego śmiechu. No dalej, śmiej się.
Przestałam się hamować. Wybuchnęłam śmiechem i śmiałam się aż do bólu. Richard przyłączył się do mnie. Śmiech także bywa zaraźliwy.