11

Stałam na brzegu, pod czarnym baldachimem drzew. Fale czarnego jeziora nadpływały i oddalały się w mrok. Na niebie wisiał wielki srebrzysty księżyc. Jego blask tworzył na wodzie migoczące wzory. Jean-Claude wyłonił się z wody. Z włosów i koszuli spływały srebrne strużki. Wilgotne włosy pozlepiały się w poskręcane strąki. Biała koszula przywarła do ciała; a przez materiał przezierały sterczące sutki. Wyciągnął do mnie rękę.

Miałam na sobie długą suknię. Była ciężka i tak też się w niej czułam. Pod spódnicą było coś, co nadawało jej kształt dzwonu i sprawiało, że czułam się szersza niż zazwyczaj. Na ramionach nosiłam ciężki płaszcz. Była jesień, pora pełni.

Jean-Claude powiedział:

– Chodź do mnie.

Zeszłam z brzegu i weszłam do wody. Spódnica i rąbek płaszcza nasiąkły wodą, stały się jeszcze cięższe. Zrzuciłam płaszcz i po chwili straciłam go z oczu. Woda była ciepła jak do kąpieli albo jak krew. Uniosłam dłoń ku światłu księżyca i ujrzałam, że ściekający po niej płyn był gęsty, ciemny i wcale nie przypominał wody. Stałam na płyciźnie, w sukni, jakiej nigdy sobie wcześniej nie wyobrażałam, na nieznanym brzegu i wpatrywałam się w przepięknego potwora, który sunął w moją stronę pełen gracji, cały unurzany we krwi.

Obudziłam się, z trudem łapiąc oddech i mocno zaciskając dłonie na pościeli. Trzymałam się jej kurczowo jak liny ratunkowej.

– Obiecałeś nie nawiedzać mnie już więcej w snach, sukinsynu – wyszeptałam.

Spojrzałam na zegarek przy łóżku. Druga po południu. Przespałam dziesięć godzin. Powinnam czuć się lepiej, ale tak nie było. Czułam się, jakbym uciekała przed kolejnymi koszmarami i tak naprawdę nie odpoczęła ani chwili. Zapamiętałam tylko ten ostatni sen. Jeśli pozostałe były równie upiorne, wolałam ich nie pamiętać.

Dlaczego Jean-Claude znów zaczął nawiedzać mnie w snach? Przecież dał słowo. Ale może jego słowo nie było warte funta kłaków. Może.

Rozebrałam się przed lustrem w łazience. Na brzuchu i żebrach miałam rozległe, prawie fioletowe sińce. Przy każdym oddechu czułam ucisk w piersiach, ale nic nie było złamane. Oparzelina na piersi wydawała się świeża; skóra, poza miejscami gdzie były pęcherze, całkiem sczerniała. Oparzenia są piekielnie bolesne, masz wrażenie, jakby ból przenikał cię od skóry aż do kości. To chyba jedyne z obrażeń, które przypomina mi, że pod skórą mam całe mnóstwo zakończeń nerwowych. Jak inaczej coś takiego mogłoby powodować równie koszmarny ból?

Spotkałam się z Ronnie w klubie fitness, o piętnastej. Ronnie to skrót od Veronica. Powiedziała, że będzie lepiej, jeśli klienci poszukujący usług prywatnego detektywa będą myśleć, że firmę prowadzi mężczyzna. Smutne, ale prawdziwe. Wspólnie ćwiczyłyśmy na siłowni i biegałyśmy. Nałożyłam ostrożnie czarny elastyczny top, aby nie urazić poparzonego miejsca. Co prawda elastyczny materiał uciskał skórę i posiniaczone ciało, ale poza tym wszystko było w porządku. Posmarowałam oparzenie maścią antyseptyczną i założyłam opatrunek z gazy. Na top narzuciłam jeszcze męski czerwony podkoszulek z obciętymi rękawami i wyciętym dekoltem. Ubioru dopełniły czarne obcisłe spodenki, grube skarpety z cienkim czerwonym paskiem i czarne adidasy.

Spod koszulki widać było opatrunek, ale sińce pozostawały zasłonięte. Większość klientów klubu przywykła już, że przychodzę na treningi posiniaczona albo nawet w gorszym stanie. Od jakiegoś czasu o nic mnie już nie pytają. Ronnie twierdzi, że to dlatego, iż byłam wobec nich opryskliwa. No i dobrze. Lubię mieć święty spokój.

Włożyłam kurtkę i sięgnęłam po sportową torbę, kiedy zadzwonił telefon. Zastanawiałam się przez chwilę, ale ostatecznie podniosłam słuchawkę.

– Mów – rzuciłam półgłosem.

– To ja, Dolph.

Coś ścisnęło mnie w żołądku. Czyżby kolejne morderstwo?

– Co się stało, Dolph?

– Zidentyfikowaliśmy tego faceta, którego obejrzałaś.

– Ofiarę wampira?

– Tak. – Powoli wypuściłam powietrze. Żadnych nowych zabójstw i najwyraźniej spory krok naprzód, prawdziwy postęp. Czyż można chcieć czegoś więcej? – Calvin Barnabas Rupert, koledzy nazywali go Cal. Dwadzieścia sześć lat, od czterech lat mąż Denise Smythe Rupert. Nie mieli dzieci. Pracował w firmie ubezpieczeniowej. Nie wydaje nam się, aby miał jakieś powiązania z wampirami.

– Może po prostu znalazł się o niewłaściwej porze w niewłaściwym miejscu.

– Przypadkowe zabójstwo? – Zabrzmiało to jak pytanie.

– Może.

– Skoro to przypadek, to wciąż nie mamy żadnego schematu, nic, na czym moglibyśmy się oprzeć.

– Zastanawiasz się, czyja czasem nie zdołałabym odkryć jakichś powiązań między Calem Rupertem a wampirami?

– Tak – przyznał.

Westchnęłam.

– Spróbuję. To wszystko? Mam spotkanie i jestem już spóźniona.

– Tak, to tyle. Zadzwoń, jeśli się czegoś dowiesz. – Głos miał posępny.

– Powiedziałbyś mi, gdyby odkryto kolejne ciało, prawda?

Parsknął śmiechem.

– Pewno, że tak. I zmusiłbym cię, abyś pofatygowała się na miejsce zbrodni w celu dokonania oględzin i pomiaru ukąszeń. Czemu pytasz?

– Bo masz taki ponury głos.

– To ty powiedziałaś, że będą kolejne zabójstwa. Czyżbyś zmieniła zdanie? – W jego tonie nie było już śladu rozbawienia.

Chciałam odpowiedzieć, że tak, że zmieniłam zdanie, ale powstrzymałam się.

– Jeżeli gdzieś tam krąży grupa wampirów-odszczepieńców, na pewno wkrótce pojawią się nowe trupy.

– Czy twoim zdaniem możemy mieć do czynienia z czymś innym niż z wampirami? – zapytał.

Zastanawiałam się przez chwilę, po czym odparłam:

– Nie, raczej nie.

– Świetnie, pogadamy później. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w słuchawce pozostał głuchy sygnał. Dolph nie zawracał sobie głowy powitaniami i pożegnaniami.

W kieszeni kurtki miałam mój drugi pistolet, firestar kalibru dziewięć mm. Do stroju treningowego nigdy nie zakładałam kabury podramiennej. Firestar był mniejszy i mieścił tylko osiem naboi, podczas gdy browning trzynaście, tyle że wystawał mi z kieszeni i przyciągał uwagę ludzi, a tego akurat chciałam uniknąć. Poza tym jeśli nie uda mi się załatwić potencjalnych przeciwników ośmioma kulami, dodatkowe pięć i tak zapewne wiele by mi nie pomogły. Naturalnie w kieszonce w sportowej saszetce miałam jeszcze zapasowy magazynek. W tych niebezpiecznych czasach ostrożności nigdy za wiele. Dziewczyna powinna umieć o siebie zadbać sama.

Загрузка...