2

Trup mężczyzny leżał na wznak, blady i nagi, widoczny w słabym świetle poranka. Nawet zwiotczałe już ciało wyglądało całkiem nieźle. Facet musiał chodzić na siłownię, pewnie też sporo biegał. Jego dłuższe blond włosy mieszały się ze źdźbłami traw.

Na gładkiej skórze szyi widniały dwa odrębne miejsca wampirzych ukąszeń. Prawe ramię było przedziurawione na zgięciu łokcia, tam gdzie lekarze pobierają krew. Skóra na lewym nadgarstku zwisała w strzępach, jakby wgryzło się weń jakieś zwierzę. W słabym świetle błyszczały białe kości.

Zmierzyłam ślady ukąszeń za pomocą mojej wiernej taśmy mierniczej. Były różne. Co najmniej trzy wampiry, choć mogłam się założyć o wszystko, co posiadam, że w grę wchodziła aż piątka krwiopijców. Mistrz i jego stado, sfora, gromada, czy jak się je tam nazywa.

Trawa była wilgotna od porannej mgły. Wilgoć przemoczyła kolana kombinezonu, który nałożyłam, aby chronić ubranie pod spodem. Ubioru dopełniały rękawiczki chirurgiczne i czarne adidasy. Kiedyś nosiłam białe, ale za bardzo widać na nich krew.

Przeprosiłam krótko za to, co musiałam zrobić, po czym rozsunęłam trupowi nogi. Udało się bez trudu, nie było rigor mortis. Mogłam się założyć, że facet zginął przed niespełna ośmioma godzinami, a to zbyt krótko, aby mogło nastąpić stężenie pośmiertne. Na pomarszczonych genitaliach dostrzegłam ślady zaschniętego nasienia. Ostatnia przyjemność przed śmiercią. Wampiry nie posprzątały po sobie. Po wewnętrznej stronie uda, blisko krocza, były następne ślady kłów. Rany nie były tak drapieżne jak ta na nadgarstku, ale również nie wyglądały schludnie.

Na skórze wokół ran nie było krwi, nawet na nadgarstku. Czyżby ją starły? Gdziekolwiek go zabito, musiało być mnóstwo krwi. Nie zdołałyby zmyć całej tej posoki. Gdybyśmy odkryli miejsce, gdzie zginął, może znaleźlibyśmy więcej śladów. Tu natomiast, na starannie przystrzyżonym trawniku w spokojnej, cichej dzielnicy nie mogliśmy liczyć na odkrycie jakichkolwiek tropów. Mogłam się o to założyć. Ciało zostało podrzucone w miejscu tak sterylnym i obcym jak ciemna strona księżyca.

Mgła snuła się nad ziemią niczym wyczekujące wokół nas zjawy. Unosiła się tak nisko, że odnosiłam wrażenie, jakbym szła w strugach chłodnego kapuśniaczku. Kropelki wilgoci przywierały do ciała w miejscach, gdzie mgła ulegała skropleniu. Nieco większe krople gromadziły się w moich włosach, lśniąc jak srebrzyste perły.

Stałam na podwórzu przed niedużym, zielonym domkiem z białymi ozdobami. Podwórze na tyłach domu, skądinąd całkiem spore, otaczała wysoka druciana siatka. Był październik, a trawa wciąż zielona.

Ponad domem dostrzegłam wierzchołek strzelistego klonu. Liście miały jaskrawą, pomarańczowożółtą barwę, tak typową dla klonów, jakby wycięto je z żywego ognia. Mgła jeszcze podsycała tę iluzję, a barwy zdawały się przesączać w wilgotne powietrze.

Po obu stronach ulicy ciągnęły się rzędy niedużych domków z zielonymi trawnikami i wysokimi drzewami o gałęziach ciężkich od barwnych liści. Było dość wcześnie, większość ludzi nie poszła jeszcze do pracy, do szkoły, czy dokąd się tam wybierali.

Mundurowi nie dopuszczali do miejsca zbrodni gromadzących się w pobliżu tłumów. Powbijali w ziemię kołki, żeby rozciągnąć wokół żółte taśmy z napisem: WSTĘP WZBRONIONY.

Tłum gapiów zatrzymał się przy samej taśmie. W pierwszym rzędzie znalazł się chłopak, około dwunastoletni. Patrzył na trupa wielkimi brązowymi oczami, usta miał rozdziawione ze zdumienia. Boże, gdzie się podziewali jego rodzice? Pewnie też gapili się na zwłoki.

Ciało było białe jak papier. Krew zawsze spływa do najniżej położonych miejsc ciała. W tym przypadku czarnofioletowe, rozległe sińce powinny pojawić się na pośladkach, plecach oraz dolnej części nóg i ramion trupa. Nie dostrzegłam żadnych śladów. Nie miał w sobie dość krwi, aby się mogły pojawić.

Ktokolwiek zabił tego mężczyznę, niemal całkiem odsączył go z krwi. Dobry do ostatniej kropli? Chciałam powstrzymać uśmiech cisnący mi się na usta – bez powodzenia. Jeśli dostatecznie długo stykasz się z nieboszczykami, nabierasz specyficznego poczucia humoru. To konieczność, w przeciwnym razie grozi ci obłęd.

– Co cię tak śmieszy? – spytał ktoś.

Drgnęłam nerwowo i odwróciłam się.

– Boże, Zerbrowski! Nie podkradaj się tak do mnie.

– Czyżby wielka i sławna pogromczyni wampirów miała słabe nerwy?

Uśmiechnął się do mnie. Miał rozwichrzone włosy, jakby się dziś rano nie uczesał. Krawat był poluzowany, a jasnoniebieska koszula podejrzanie przywodziła mi na myśl górę od piżamy. Brązowa marynarka i spodnie od garnituru gryzły się z koszulą.

– Ładna piżama.

Wzruszył ramionami.

– Mam jedną naprawdę niezłą, w parowoziki. Katie uważa, że jest bardzo seksowna.

– Twoją żonę kręcą pociągi? – spytałam.

Jego uśmiech poszerzył się.

– Tylko na moim ciele.

Pokręciłam głową.

– Wiedziałam, że jesteś zboczony, Zerbrowski, ale żeby nosić wzorzyste piżamki jak małe dziecko, to już prawdziwa perwersja.

– Dziękuję. – Spojrzał na trupa. Jego uśmiech nagle przygasł. – Co o tym sądzisz? – Wskazał w stronę denata.

– Gdzie Dolph?

– W domu, z kobietą, która znalazła ciało. – Włożył dłonie do kieszeni spodni i zakołysał się na piętach. – Kiepsko to zniosła. Pewnie to pierwszy trup, którego widziała, pomijając nieboszczyków na pogrzebach.

– Tak jak większość ludzi, Zerbrowski. To normalne.

Zakołysał się na palcach stóp i nagle znieruchomiał.

– Czy nie fajnie byłoby mieć normalne życie?

– Owszem, tak. Czasami.

Uśmiechnął się.

– Tak. Wiem, o co ci chodzi.

Wyjął z tylnej kieszeni spodni notes, który wyglądał, jakby jakiś wściekły olbrzym zmiął go w swej wielkiej dłoni.

– O rany, Zerbrowski.

– Daj spokój, przecież to nadal papier. I tylko to się liczy.

Spróbował rozprostować notes, ale już po chwili dał sobie spokój. Znieruchomiał z długopisem przytkniętym do czystej kartki papieru.

– Oświeć mnie, o znawczyni zjawisk nadnaturalnych.

– Czy będę musiała powtórzyć to Dolphowi? Chciałabym to zrobić raz i wrócić do łóżka.

– Ja też. A jak sądzisz, czemu mam na sobie piżamę?

– Myślałam, że to wyraz twojego śmiałego zainteresowania modą.

Spojrzał na mnie.

– Uhm, uhm.

Dolph wyszedł z domu. Wyglądało na to, że ledwie zmieścił się w drzwiach. Dolph ma ponad dwa metry wzrostu i budowę zawodowego zapaśnika. Czarne włosy, przystrzyżone krótko przy samej skóra;, uwydatniały odstające uszy. Ale Dolph nigdy nie przejmował się modą. Węzeł krawata miał jednak zaciągnięty mocno i elegancko pod kołnierzykiem śnieżnobiałej koszuli. Na pewno wyrwano go z łóżka, jak Zerbrowskiego, ale wyglądał schludnie i czysto jak urodzony biznesmen. Niezależnie o której godzinie dzwoniło się do Dolpha, zawsze był gotowy do wypełniania swoich obowiązków. Był gliniarzem do szpiku kości. Dobrym gliniarzem.

Czemu zatem Dolph szefował najbardziej niepopularnej jednostce specjalnej w St. Louis? Byłam pewna, że za coś go w ten sposób ukarano, ale nigdy nie spytałam, co przeskrobał. Zapewne na zawsze pozostanie to dla mnie tajemnicą. Gdyby chciał, abym wiedziała, powiedziałby mi.

Jednostkę tę założono w celu przejęcia kontroli nad liberałami. Widzicie, jednak staramy się zapobiegać nadnaturalnym zbrodniom. Dolph jednak traktował swoją pracę i ludzi ze śmiertelną powagą. W ciągu ostatnich dwóch lat jego grupa rozwiązała więcej paranormalnych spraw niż jakakolwiek inna jednostka policji w całym kraju. Proszono go, aby prowadził prelekcje dla stróżów prawa. Dwukrotnie nawet został „wypożyczony” glinom z sąsiednich stanów.

– W porządku, Anito, do rzeczy.

Oto cały Dolph, żadnych wstępów.

– Hej, Dolph, też się cieszę, że cię widzę. – Tylko na mnie spojrzał. – No dobra, dobra. – Uklękłam po drugiej stronie ciała, aby przy okazji komentarza móc równocześnie pokazywać to, co uważałam za istotne. To zwykle pomaga. – Dokonane pomiary świadczą, że tym mężczyzną pożywiały się co najmniej trzy różne wampiry.

– Ale? – wtrącił Dolph.

Jest szybki.

– Ale uważam, że każdą z tych ran zadał inny wampir.

– Wampiry nie polują stadami.

– Zazwyczaj działają samotnie, ale to nie jest regułą.

– Co mogło je skłonić do polowania stadnego? – zapytał.

– Przychodzą mi na myśl tylko dwa powody; pierwszy – mamy do czynienia z młodym wampirem, który dopiero uczy się polować i pobiera nauki u starszego krwiopijcy, ale w takiej sytuacji byłyby dwa rodzaje śladów zębów, a nie pięć, drugi powód – te wampiry są kontrolowane przez mistrza-odszczepieńca.

– Wyjaśnij.

– Mistrz wampirów ma niemal całkowitą kontrolę nad swoim stadem. Niektórzy mistrzowie wykorzystują zbiorowy mord w celu zespolenia gromady, ale na pewno w takim przypadku nikt nie zdecydowałby się na porzucenie zwłok w tym miejscu. Ciało raczej zostałoby ukryte, aby policja nigdy go nie odnalazła.

– A jednak jest tutaj – mruknął Zerbrowski – w miejscu publicznym.

– Otóż to, jedynie mistrz, który postradał rozum, mógłby porzucić zwłoki w ten sposób. Większość mistrzów, nawet zanim zalegalizowano istnienie wampirów, nie zdecydowałaby się na taki mord. To zanadto przyciąga uwagę, a co za tym idzie, bywa niebezpieczne dla zdrowia. Podobne zbrodnie przyciągają bowiem uwagę ludzi, którzy w jednym ręku ściskają osikowy kołek, a w drugim krucyfiks. Nawet teraz, gdybyśmy tylko zdołali odkryć, kto to zrobił, sąd bez wahania wydałby nakaz egzekucji i można byłoby zgodnie z literą prawa unicestwić te wampiry. – Pokręciłam głową. – Zabójstwa takie jak to psują krwiopijcom reputację, a o co jak o co, ale o to wampiry dbają wyjątkowo starannie. Są piekielnie praktyczne. Nie sposób przetrwać w ukryciu przez stulecia, jeśli nie jest się dyskretnym i bezlitosnym.

– Czemu bezlitosnym? – spytał Dolph.

Spojrzałam na niego.

– Ze względów czysto praktycznych. Gdy ktoś odkryje twój sekret, albo go zabijesz, albo… czynisz jednym ze swych dzieci. To zapewnia przetrwanie, Dolph. Czysty interes.

– Jak w mafii – wtrącił Zerbrowski.

– Taa.

– A może po prostu te wampiry wpadły w panikę? – ciągnął Zerbrowski.

– To się stało tuż przed świtem.

– Kiedy ta kobieta odnalazła ciało?

Dolph zajrzał do notesu.

– O wpół do szóstej.

– Do świtu wciąż było jeszcze daleko. Nie, one nie wpadły w panikę.

– Co właściwie znaczy, że mamy na naszym terenie szalonego mistrza wampirów?

– To znaczy, że będą zabijać ludzi szybciej i częściej. Aby nakarmić piątkę krwiopijców, będą polować niemal co noc.

– Co noc nowy trup? – spytał Zerbrowski.

Skinęłam głową.

– Jezu – mruknął.

– Taa.

– Może udałoby mi się ożywić to ciało jako zombi.

– Myślałem, że nie potrafisz przywołać ofiary wampira jako zombi – rzekł Dolph.

– Nie, jeśli trup ma ożyć jako wampir. – Wzruszyłam ramionami. – Cokolwiek to jest, co sprawia, że stajesz się wampirem, uniemożliwia przywołanie. Nie potrafię ożywić zwłok, które mają powstać jako wampir.

– Ale ten nie powstanie – rzekł Dolph. – Wobec tego możesz go ożywić.

Skinęłam głową.

– Dlaczego nie powstanie? Czemu nie zmieni się w wampira?

– Został zabity przez więcej niż jednego krwiopijcę, podczas zbiorowej uczty. Aby ciało ożyło jako wampir, musi zostać odsączone z krwi tylko przez jednego nieumarłego w przeciągu kilku dni. Trzy odsączenia zakończone śmiercią ofiary i masz nowego wampira. Gdyby każda ofiara krwiopijcy powracała, mielibyśmy nielichy problem z plagą nieumarłych.

– Ale ta ofiara może powrócić jako zombi? – upewniał się Dolph.

Przytaknęłam.

– Kiedy mogłabyś go ożywić?

– Za trzy noce od dziś, a właściwie to już za dwie. Dzisiejsza noc też się liczy.

– O której?

– Będę musiała sprawdzić w pracy mój grafik. Zadzwonię i podam ci konkretną godzinę.

– Ożywić ofiarę mordu i spytać, kto ją zabił. To mi się podoba – mruknął Zerbrowski.

– To nie takie proste – odparowałam. – Wiecie, jak omylni i niepewni bywają świadkowie brutalnych zbrodni. Przesłuchasz trzy osoby, które widziały to samo przestępstwo i podadzą ci trzy różne opisy sprawców.

– To fakt, spisywanie zeznań świadków bywa okropne – przyznał Zerbrowski.

– Mów dalej, Anito – rzucił Dolph. W ten sposób chciał powiedzieć: „Zamknij się, Zerbrowski”. Zerbrowski zamilkł.

– Ofiara brutalnej zbrodni jest jeszcze bardziej wzburzona i speszona. Poza tym śmiertelnie przerażona i nie pamięta dokładnie całego przebiegu wypadków.

– Ale przecież oni tam byli – odezwał się Zerbrowski. Sprawiał wrażenie oburzonego.

– Zerbrowski, pozwól jej skończyć.

Zerbrowski jak wprawny mim wykonał gest, jakby zamykał usta na klucz i odrzucał go od siebie. Dolph zmarszczył brwi. Kaszlnęłam w dłoń, aby zatuszować uśmiech. Lepiej nie zachęcać Zerbrowskiego.

– Chcę tylko powiedzieć, że mogę ożywić ofiarę tego zabójstwa, ale może się też okazać, iż nie uzyskamy od niej tylu informacji, ilu byśmy oczekiwali. Wspomnienia denata będą zmącone, pełne bólu i szoku. Może zawęzi nam to jednak zakres poszukiwań i da odpowiedź na pytanie, kto przewodził tej grupie i jest wampirzym mistrzem-odszczepieńcem.

– To znaczy – rzucił Dolph.

– Obecnie w St. Louis powinno być tylko dwóch wampirzych mistrzów. Malcolm, nieumarły guru, i Mistrz Miasta. Istnieje co prawda możliwość, że pojawił się ktoś nowy, ale Mistrz Miasta powinien o tym wiedzieć.

– Zajmiemy się przywódcą Kościoła Wiecznego Życia – rzekł Dolph.

– A ja pomówię z Mistrzem – zaproponowałam.

– Weź jednego z naszych chłopaków. Wsparcie może ci się przydać.

Pokręciłam głową.

– Nie mogę. Gdyby dowiedział się, że zdradziłam glinom jego tożsamość, zabiłby nas oboje.

– Czy to może być dla ciebie niebezpieczne? – spytał Dolph.

Co miałam odpowiedzieć? Że bardzo? A może powinnam im powiedzieć, że Mistrz ma na mnie ochotę i najprawdopodobniej nic złego mi nie grozi? Ani to, ani to.

– Dam sobie radę. – Spojrzał na mnie z przejęciem. – Poza tym czyż mamy inny wybór? – Wskazałam na ciało. – Noc w noc będziemy znajdować kolejne zwłoki, dopóki nie dopadniemy tych wampirów. Ktoś spośród nas musi pomówić z Mistrzem. On na pewno nie zechce rozmawiać z policją, ale podejrzewam, że ze mną się spotka.

Dolph zaczerpnął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze. Pokiwał głową. Wiedział, że mam rację.

– Kiedy się tym zajmiesz?

– Jutrzejszej nocy, o ile uda mi się przekonać Berta, aby oddał moje zlecenia komuś innemu.

– Jesteś pewna, że Mistrz zechce z tobą mówić?

– Taa. – W przypadku Jean-Claude’a problem nie polegał na trudności w spotkaniu się z nim, lecz na unikaniu go. To nie było proste. Na szczęście Dolph o tym nie wiedział, w przeciwnym razie jeszcze chciałby mi towarzyszyć. Gdyby się uparł, nie zdołałabym go spławić. I oboje zapłacilibyśmy za to życiem.

– Zrób to – powiedział. – Poinformuj mnie o tym, czego się dowiesz.

– Oczywiście – odparłam. Wstałam, spoglądając na niego znad odsączonego z krwi trupa.

– Uważaj na siebie – mruknął.

– Jak zawsze.

– Czy gdyby Mistrz cię pożarł, będę mógł dostać twój seksowny kombinezon? – spytał Zerbrowski.

– Kup sobie własny, ty sknero.

– Wolę ten, który opinał twoje zmysłowe, ponętne ciałko – odciął się Zerbrowski.

– Odpuść sobie, Zerbrowski. Nie rajcują mnie lokomotywki.

– Co tu, kurczę, mają do rzeczy jakieś lokomotywki? – spytał Dolph.

Zerbrowski i ja spojrzeliśmy na siebie nawzajem. Zaczęliśmy chichotać i nie mogliśmy przestać. Mogłam to zwalić na niedobór snu. Od czternastu godzin byłam na nogach, ożywiając zmarłych i rozmawiając z prawicowymi oszołomami. Ofiara wampira zdawała się być idealnym zakończeniem takiej nocy. Miałam podstawy, aby wybuchnąć histerycznym śmiechem. Nie wiem, jaką wymówkę mógłby znaleźć dla siebie Zerbrowski.

Загрузка...