10

Zatrzymałam samochód przed budynkiem, w którym mieszkałam, parę minut po drugiej w nocy. Zakładałam, że znacznie wcześniej położę się do łóżka. Nowe oparzenie w kształcie krzyża paliło żywym ogniem. Bolała mnie cała klatka piersiowa. Żebra i brzuch miałam obolałe, aż sztywne. Włączyłam podsufitową lampę w aucie i rozpięłam suwak skórzanej kurtki. W żółtym świetle sińce zdawały się rozpływać po mojej skórze jak rozkwitające kwiaty. Przez moment nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie to się stało; zaraz przyszło olśnienie i wizja przepełzającego po mnie cielska gigantycznego węża. Jezu, miałam szczęście, że skończyło się tylko na sińcach; przecież ten gad mógł mi pogruchotać żebra.

Zgasiłam lampkę i zapięłam kurtkę. Paski uprzęży podramiennej poocierały mi skórę, ale bardziej dokuczało mi oparzenie i siniaki; swędzący ból otarć był do zniesienia. Porządne poparzenie sprawia, że zapominasz o wszystkich innych dolegliwościach.

Na klatce schodowej nie było światła. Nie pierwszy zresztą raz. Będę musiała to zgłosić rano na portierni. Jeśli tego nie zrobię, nikt nie naprawi światła.

Pokonałam pierwsze trzy stopnie, gdy ujrzałam przed sobą mężczyznę. Siedział u szczytu schodów. Czekał na mnie. Krótkie, jasne włosy bieliły się w ciemnościach. Dłonie miał złożone na kolanach, uniesione wnętrzami do góry, jakby chciał mi pokazać, że nie ma broni. No cóż, na pewno nie trzymał broni w rękach. Edward miał przy sobie broń zawsze, chyba że ktoś mu ją akurat odebrał. Ze mną skądinąd było podobnie.

– Kopę lat, Edwardzie.

– Trzy miesiące – oświadczył. – Tyle, aby moja złamana ręka w pełni się zagoiła.

Skinęłam głową.

– Mnie dwa miesiące temu usunięto szwy. – Edward tylko siedział na schodach i wpatrywał się we mnie. – Czego chcesz, Edwardzie?

– Czy nie mogłem złożyć ci towarzyskiej wizyty? – Zaśmiał się półgłosem.

– Jest druga nad ranem. O tak bezbożnej porze nikt nie składa nikomu towarzyskich wizyt.

– Wolałabyś, aby chodziło o sprawy zawodowe? – powiedział cicho, lecz zdecydowanie.

Pokręciłam głową.

– Nie, nie. – W przypadku Edwarda wolałam, aby nie chodziło o sprawy natury zawodowej. Ten niski blondyn specjalizował się w zabijaniu lykantropów, wilkołaków oraz wszelkich istot, które były kiedyś ludźmi, lecz już nie są. Zabijanie ludzi najzwyczajniej w świecie go znudziło. Było zbyt proste. – Czy chodzi o sprawy zawodowe? – spytałam spokojnym tonem, bez odrobiny zawahania.

Punkt dla mnie. Mogłabym sięgnąć po browninga, ale gdyby kiedyś faktycznie zdarzyło się, że staniemy naprzeciw siebie, dobywając broni, Edward by mnie zabił. Przyjaźń z nim przypominała kontakt z udomowionym lampartem. Mogłaś go głaskać i sądzić, że cię lubi, ale w głębi duszy czułaś, że gdyby poczuł dostatecznie silny głód albo gniew, rozszarpałby cię na strzępy. Zabiłby cię i pożarł bez mrugnięcia okiem.

– Dziś chodzi mi tylko o informację, Anito. To nic wielkiego.

– O jaką konkretnie informację ci chodzi? – spytałam.

Znów się uśmiechnął. Przyjazny Edward. No dobra.

– Może wejdziemy do środka i porozmawiamy o tym? Tu jest piekielnie zimno – stwierdził.

– Gdy ostatnim razem byłeś w mieście, nie potrzebowałeś zaproszenia, aby włamać się do mojego mieszkania – odparłam.

– Założyłaś nowe zamki.

Uśmiechnęłam się.

– Nie udało ci się ich sforsować, zgadza się? – Byłam szczerze zadowolona.

Wzruszył ramionami. Może to tylko cienie, ale gdyby nie chodziło o Edwarda, powiedziałabym, że poczuł się zażenowany.

– Ślusarz powiedział, że te zamki powstrzymają każdego włamywacza – dodałam.

– Nie zabrałem z sobą przenośnego tarana – mruknął Edward.

– Chodź. Zaparzę kawę.

Ominęłam go. Wstał i poszedł za mną. Bez lęku odwróciłam się do niego plecami. Może któregoś dnia Edward wpakuje mi kulkę, ale teraz nie strzeliłby mi w plecy, skoro powiedział, że chce ze mną tylko porozmawiać. Edward nie był honorowy, ale miał swoje zasady. Gdyby zamierzał mnie zabić, nie kryłby się z tym. Powiedziałby, ilu ludzi zapłaciło mu za sprzątnięcie mnie. Syciłby się strachem w moich oczach. Tak, Edward miał swoje zasady. Tyle tylko, że wyznawał ich mniej niż większość ludzi. Jak dotąd nigdy nie złamał żadnej zasady, nie uchybił swemu skądinąd dość spaczonemu poczuciu honoru. Skoro stwierdził, że tej nocy nic mi nie grozi, to faktycznie tak było. Byłoby miło, gdyby również Jean-Claude miał swoje zasady.

W korytarzu panowała typowa dla środka tygodnia i środka nocy niezmącona cisza. Moi sąsiedzi spali smacznie w swych łóżkach. Otworzyłam zamki w drzwiach i wpuściłam Edwarda do środka.

– Zmieniłaś styl? To taka nowa moda? – zapytał.

– Że co?

– Co się stało z twoją bluzką?

– Ach, to. – Bystre riposty, oto cała ja. Nie wiedziałam, co i jak mam powiedzieć.

– Znów zabawiałaś się z wampirami – stwierdził.

– Skąd to przypuszczenie? – spytałam.

– To oparzenie w kształcie krzyża na twojej… ee… piersi.

Ach, tak. Pięknie. Rozpięłam kurtkę i przełożyłam przez oparcie tapczanu. Stanęłam przed Edwardem tylko w biustonoszu i uprzęży. Punkt dla mnie. Rozpięłam pas, odczepiłam kaburę podramienną, po czym zabrałam ją z sobą do kuchni. Położyłam kaburę z pistoletem na kontuarze, wyjęłam z lodówki ziarna kawy. Miałam na sobie tylko dżinsy i stanik. W obecności każdego innego faceta, żywego czy umarłego, poczułabym się skrępowana, ale nie przy Edwardzie. Między nami nigdy nie było napięcia seksualnego. Może któregoś dnia staniemy naprzeciw siebie i przekonamy się, które z nas jest szybszym strzelcem, ale nigdy nie pójdziemy z sobą do łóżka. Edwarda też bardziej od moich piersi interesowało widniejące na nich świeże oparzenie.

– Jak to się stało? – zapytał.

Zmieliłam porcję kawy w niedużym młynku elektrycznym, specjalnie do tego kupionym. Sam zapach świeżo zmielonej kawy poprawił mi nastrój. Włożyłam filtr do ekspresu, wsypałam kawę, wlałam wodę i wcisnęłam guzik. Na tym mniej więcej kończyły się moje kuchenne umiejętności.

– Muszę coś na siebie narzucić – powiedziałam.

– Lepiej, żeby do tego oparzonego miejsca nie przylegał żaden materiał – wtrącił Edward.

– Wobec tego narzucę bluzkę, ale nie będę jej zapinać…

– Opowiesz mi wtedy, skąd to masz?

– Tak.

Zabrałam pistolet i weszłam do sypialni. W głębi szafy miałam koszulę z długimi rękawami, która kiedyś była fioletowa, a teraz wyblakła i miała delikatny kolor bzu. Koszula była męska i sięgała mi prawie do kolan, ale czułam się w niej swobodnie. Podwinęłam rękawy do łokci i zapięłam połowę guzików. Miejsce oparzenia pozostawiłam odsłonięte. Przejrzałam się w lustrze. Niemal cały biust został ukryty. Doskonale.

Przez chwilę się wahałam, ale w końcu umieściłam browninga hi-powera w olstrze za wezgłowiem łóżka. Edward i ja nie zamierzaliśmy tej nocy strzelać do siebie, a gdyby coś sforsowało drzwi zaopatrzone w nowe zamki, aby dotrzeć do mnie, musiałoby najpierw uporać się z Edwardem. Czułam się w miarę bezpieczna.

Siedział na moim tapczanie, z wyprostowanymi, skrzyżowanymi nogami. Rozsiadł się dość wygodnie.

– Czuj się jak u siebie – zaproponowałam.

Tylko się uśmiechnął.

– Opowiesz mi o tych wampirach?

– Tak, ale zastanawiam się właśnie, ile konkretnie mogę ci opowiedzieć.

Jego uśmiech poszerzył się.

– Oczywiście.

Wyjęłam z lodówki dwa kubki, cukier i śmietankę. Kawa spływała już do dzbanka. Zapach był silny, ciepły i zniewalający.

– Jaką kawę lubisz?

– Zrób taką jak dla siebie.

Spojrzałam na niego.

– Żadnych preferencji? – Zaprzeczył ruchem głowy opartej o podłokietnik tapczanu. – W porządku. – Napełniłam kubki, dorzuciłam do każdego po trzy kostki cukru, nalałam hojnie śmietanki, zamieszałam i postawiłam na blacie małego stolika, typowego dla dwóch osób.

– Nie podasz mi kubka?

– U mnie nie pija się kawy na białym tapczanie – wyjaśniłam.

– Aha.

Podniósł się jednym płynnym ruchem, pełnym sprężystości i gracji. Gdyby nie to, że spędziłam większość nocy w towarzystwie wampirów, jego zwinność wywarłaby na mnie spore wrażenie. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Oczy miał barwy wiosennego nieba, ale ten ciepły błękit mógł w jednej chwili stać się odległy i lodowaty. Twarz miał całkiem miłą, ale obojętny wzrok bacznie obserwował każdy mój ruch.

Opowiedziałam mu o Yasmeen i Marguericie. Pominęłam Jean-Claude’a, zabójstwo dokonane przez wampiry i wielką kobrę, wilkołaka Stephena oraz Richarda Zeemana. Innymi słowy była to bardzo okrojona wersja zdarzeń.

Gdy skończyłam, Edward upił łyk kawy, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja też się napiłam i spojrzałam na niego.

– To tłumaczy oparzenie – stwierdził.

– No właśnie – przyznałam.

– Ale sporo pominęłaś.

– Skąd wiesz?

– Bo cię śledziłem.

Spojrzałam na niego i zakrztusiłam się kawą. Gdy trochę doszłam do siebie, spytałam:

– Co takiego?

– Śledziłem cię – odparł. Wzrok wciąż miał beznamiętny i nadal ciepło się uśmiechał.

– Dlaczego?

– Wynajęto mnie, abym zabił Mistrza Miasta.

– W tym celu wynajęto cię trzy miesiące temu.

– Nikolaos zginęła, ale nowy Mistrz nie został unicestwiony.

– Nie ty zabiłeś Nikolaos – poprawiłam. – Ja to zrobiłam.

– Racja. Chcesz połowę honorarium? – Pokręciłam głową. – Czemu więc narzekasz? Złamałem rękę, pomagając ci ją unicestwić.

– A ja zarobiłam czternaście szwów, nie mówiąc o tym, że oboje zostaliśmy ukąszeni przez wampiry – odcięłam się.

– I oczyściliśmy się nawzajem woda święconą – rzucił Edward.

– Która pali jak kwas – skwitowałam.

Edward pokiwał głową, sącząc kawę. Coś się poruszyło w głębi jego oczu, coś płynnego i niebezpiecznego. Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie, mogłabym przysiąc, ale ni stąd, ni zowąd trudno mi było znieść siłę jego spojrzenia.

– Dlaczego mnie śledziłeś, Edwardzie?

– Powiedziano mi, że dziś w nocy masz spotkać się z nowym Mistrzem.

– Kto ci powiedział?

Pokręcił głową, na jego ustach pojawił się drwiący uśmieszek.

– Byłem dziś w nocy w Cyrku Potępieńców, Anito. Widziałem, z kim byłaś. Zabawiałaś się z wampirami, a potem wróciłaś do domu, wobec tego jeden z tych krwiopijców musi być Mistrzem.

Starałam się zachować kamienną twarz, kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale przynajmniej nie dałam się ponieść panice. Edward mnie śledził, a ja nie miałam o tym pojęcia. Znał wszystkie wampiry, z którymi dziś mnie widział. To nie była długa lista. Domyśli się.

– Chwileczkę – rzekłam. – Widziałeś, że walczę z tym wielkim wężem i nie pospieszyłeś mi z pomocą?

– Zjawiłem się, gdy tłum opuścił już namiot. Gdy zajrzałem do środka, praktycznie było po wszystkim. – Dopiłam kawę, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej kabały. Edward miał kontrakt na zabicie Mistrza, a ja praktycznie doprowadziłam go do niego. Usilnie starałam się zachować pokerowe oblicze. Znów się do mnie uśmiechnął, tyle że tak, jak kot na widok kanarka. Dobrze się bawił, w przeciwieństwie do mnie. – Widziałaś się dziś tylko z czterema wampirami: Jean-Claudem, tą egzotyczną ciemnowłosą ślicznotką, to zapewne Yasmeen, i jasnowłosą dwójką. Znasz ich imiona?

Pokręciłam głową. Uśmiechnął się szerzej.

– Powiedziałabyś mi, gdybyś znała?

– Może.

– Ta jasnowłosa dwójka jest mało ważna – ciągnął. – Żadne z nich nie mogłoby być mistrzem wampirów.

Spojrzałam na niego, starając się zachować obojętny, przyjazny, czujny i pusty wyraz twarzy. Z tym ostatnim miewam pewne problemy, ale może gdybym trochę poćwiczyła…

– Pozostaje Jean-Claude i Yasmeen. Yasmeen jest nowa w mieście, czyli zostaje tylko Jean-Claude.

– Czy naprawdę uważasz, że pieprzony Mistrz Miasta pokazywałby się publicznie w taki sposób? – spytałam z udawanym przekąsem.

Nie byłam najlepszą aktorką świata, ale może się jeszcze nauczę. Edward spojrzał na mnie.

– To Jean-Claude, prawda?

– Jean-Claude nie jest dość potężny, by utrzymać w ryzach całe miasto. Wiesz o tym doskonale. Ile ma lat – nieco ponad dwieście, zgadza się? Nie jest dostatecznie stary.

Zmarszczył brwi. To dobrze.

– To na pewno nie jest Yasmeen.

– Zgadza się.

– Nie rozmawiałaś dziś chyba z innymi wampirami?

– Może i poszedłeś za mną do Cyrku, Edwardzie, ale nie podsłuchiwałeś przy wejściu, gdzie spotkałam się z Mistrzem. Zresztą to byłoby niemożliwe. Wampiry albo zmiennokształtni usłyszeliby cię. – Potaknął bezgłośnie. – Widziałam się dziś z Mistrzem, ale nie jest nim żaden z wampirów, które widziałeś podczas walki z wężem.

– Mistrz pozwolił swym poddanym ryzykować życie i nie przyszedł im z pomocą? – Znów się uśmiechnął.

– Fizyczna obecność Mistrza nie jest konieczna, może przekazywać swoją moc na odległość, o tym zresztą zapewne też wiesz.

– Nie. Nie wiem – przyznał.

Wzruszyłam ramionami.

– Możesz mi wierzyć lub nie.

W głębi duszy modliłam się, aby uwierzył. Wciąż miał posępną minę.

– Nigdy nie potrafiłaś przekonująco kłamać.

– Nie kłamię. – Mój głos brzmiał pewnie, spokojnie, zwyczajnie, szczerze. Oto cała prawda.

– Załóżmy, że Jean-Claude nie jest Mistrzem. Ty wiesz, kto nim jest, prawda?

Pytanie było podchwytliwe. Skoro już zaczęłam tę grę, musiałam brnąć dalej w gąszcz kłamstw. A co mi tam!

– Tak, wiem, kto nim jest.

– Powiedz mi – poprosił.

Pokręciłam głową.

– Mistrz zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że z tobą rozmawiałam.

– Moglibyśmy zabić go wspólnie, tak jak Nikolaos – zaproponował.

Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. Byłam bliska wyjawienia mu prawdy. Nie chciałam, aby organizacja Najpierw Ludzie podjęła próbę unicestwienia Jean-Claude’a. Nie mieliby z nim szans. Edward to co innego. Moglibyśmy zabić go wspólnie, jako zespół. Moje życie stałoby się o wiele prostsze. Pokręciłam głową i westchnęłam.

– Nie mogę, Edwardzie.

– Nie chcesz – poprawił mnie.

Skinęłam głową.

– I nie chcę.

– Jeśli miałbym ci uwierzyć, Anito, oznaczałoby to, że musisz mi zdradzić imię Mistrza. Bo w takiej sytuacji jesteś jedynym człowiekiem znającym jego tożsamość. – Ciepło odpłynęło z jego twarzy. Pozostał tylko beznamiętny chłód. Oczy stały się puste i bezlitosne jak zimowe niebo. W głębi tego domu nie było nikogo, z kim mogłabym pomówić. – Nie chcesz być jedyną osobą, która zna imię Mistrza, Anito.

Miał rację. Nie chciałam tego, ale cóż mogłam powiedzieć?

– To, czego chcę, to moja sprawa. Nic ci do tego, Edwardzie.

– Oszczędź sobie bezmiaru bólu, Anito, i zdradź mi jego imię.

Uwierzył. A niech to. Spuściłam wzrok, wlepiając go w dno kubka, tak aby Edward nie dostrzegł błysku triumfu w moich oczach. Gdy podniosłam wzrok, byłam już w pełni opanowana. Jak Meryl Streep.

– Wiesz, że groźby nie robią na mnie wrażenia.

Pokiwał głową. Dopił kawę i postawił kubek na środku stolika.

– Aby wypełnić ten kontrakt, jestem gotowy na wszystko. Zrobię to, co będzie konieczne.

– Nigdy w to nie wątpiłam – odparłam. Otwarcie zagroził, że aby wydobyć ze mnie żądaną informację, jest gotów wziąć mnie na tortury. Powiedział to prawie z żalem, niemniej jednak nie zawahałby się przed zadaniem mi cierpienia. Jedna z podstawowych zasad Edwarda brzmiała: „Zawsze dokończ zaczętą robotę”. Nie pozwoliłby, aby przyjaźń zniweczyła jego dotychczasowe rekordowe osiągnięcia.

– Ocaliłaś mi życie i vice versa – stwierdził. – Dług spłacony. Rozumiemy się?

Skinęłam głową.

– Jak najbardziej.

– To świetnie. – Wstał. Ja również. Spojrzeliśmy na siebie. Pokręcił głową. – Znajdę cię dziś wieczorem i raz jeszcze zadam to samo pytanie.

– Nie zmusisz mnie do mówienia, Edwardzie. – Zaczynałam się wkurzać. Przyszedł do mnie, aby uzyskać informację i nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął mi grozić. Nie zamierzałam dłużej hamować gniewu. Mogłam dać upust złości. Nie musiałam już dłużej grać. Koniec z udawaniem.

– Twarda jesteś, Anito, ale nie dość twarda.

Wzrok miał obojętny, ale czujny, jak wilk, którego widziałam kiedyś w Kalifornii. Obeszłam drzewo i zobaczyłam go, jak tam stał. Zamarłam w bezruchu. Do tej pory nie wiedziałam, co znaczy prawdziwa obojętność. Wilkowi było obojętne, czy mnie skrzywdzi, czy nie. Wybór należał do mnie. Gdybym mu zagroziła, zaatakowałby. Gdybym pozwoliła mu spokojnie się oddalić, nic by się nie stało. Jemu było to obojętne, był przygotowany na każdą ewentualność. To mnie serce podeszło do gardła i tłukło się tak szybko, że myślałam, iż lada chwila umrę. Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, jaką decyzję podejmie. Po chwili ogromny zwierz znikł wśród drzew, a ja ponownie odzyskałam zdolność oddychania i gdy moje serce nieco się uspokoiło, wróciłam do obozu. Byłam przerażona i już na zawsze zapamiętałam niesamowity wyraz tych bladoszarych wilczych ślepi. Widziałam je za każdym razem, kiedy zamykałam oczy. Tylko obcując z drapieżnikiem na swobodzie, gdy nie dzielą was żadne kraty, możesz poczuć coś takiego. To było cudowne.

Spojrzałam na Edwarda i ta konfrontacja także na swój sposób wydała mi się cudowna. Niezależnie czy dysponowałabym żądaną przez niego informacją, czy też nie, nie zdradziłabym mu jej. Nikt nie będzie wyduszał ze mnie niczego groźbami. Nikt. To była jedna z moich zasad.

– Nie zmuszaj mnie, abym cię zabiła, Edwardzie.

Uśmiechnął się.

– Ty miałabyś mnie zabić? – Śmiał się ze mnie.

– Możemy się założyć – odparowałam. W jednej chwili przestał się uśmiechać. Jego twarz wyglądała teraz jak woskowa maska. Utkwił we mnie spojrzenie tych obojętnych oczu drapieżcy. Przełknęłam ślinę i upomniałam samą siebie w duchu, że powinnam przez cały czas oddychać, powoli i regularnie. Edward zabiłby mnie. Może. A może nie. – Czy Mistrz jest wart śmierci jednego z nas? – zapytałam.

– To kwestia zasad – odparł.

Skinęłam głową.

– Ja też mam swoje.

– Wobec tego oboje wiemy, na czym stoimy – stwierdził.

– Taa.

Podszedł do drzwi. Pomaszerowałam za nim, odblokowałam zasuwki i otworzyłam przed nim drzwi. Przystanął w progu.

– Masz czas do zmierzchu.

– Odpowiedź będzie ta sama.

– Wiem – mruknął. Wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zszedł po schodach. Wówczas zamknęłam drzwi i przekręciłam zasuwki. Oparłam się o drzwi plecami i gorączkowo zaczęłam zastanawiać się, jak mam wybrnąć z tej kabały.

Gdybym opowiedziała o tym Jean-Claude’owi, być może udałoby mu się zabić Edwarda, ale mam zasadę, że nie wydaję ludzi potworom. Nigdy. Przenigdy. Niezależnie od okoliczności.

Mogłam powiedzieć Edwardowi o Jean-Claudzie. Może nawet udałoby mu się unicestwić Mistrza. Kto wie, może ja sama przyłożyłabym do tego rękę. Mogłabym mu pomóc. Spróbowałam wyobrazić sobie doskonałe ciało Jean-Claude’a podziurawione kulami, okrwawione, twarz zmasakrowaną wystrzałem ze śrutówki. Pokręciłam głową. Nie mogłam tego zrobić. W gruncie rzeczy nie wiedziałam dlaczego, ale nie potrafiłam wydać Jean-Claude’a Edwardowi.

Nie mogłam zdradzić żadnego z nich. Co oznaczało, że miałam poważny problem. Problem? Ugrzęzłam w kłopotach po same uszy. Ale w gruncie rzeczy to dla mnie nic nowego, nieprawdaż?

Загрузка...