Ronnie i ja trenowałyśmy u Vica Tanny’ego. Były tam dwa pełne zestawy do ćwiczeń, a o piętnastej czternaście w czwartek na sali prawie nie było ludzi. Ja wykonywałam zestaw ćwiczeń na biodra. Przesunięcie dźwigni powoduje ruch urządzenia. Sam przyrząd wygląda dość obscenicznie, jak ginekologiczne narzędzie tortur. To jedna z przyczyn, dla których podczas treningu nigdy nie noszę szortów. Ronnie zresztą też nie.
Skupiłam się na zwieraniu ud w taki sposób, aby nie spowodować brzęku odważników. Taki dźwięk oznacza, że albo źle wykonujesz ćwiczenie, albo używasz zbyt dużych obciążeń. Miałam nałożone trzydzieści kilogramów. Niezbyt dużo.
Ronnie leżała na brzuchu, ćwicząc nogi, zginała je w kolanach, nieomal dotykając piętami pośladków. Mięśnie łydek prężyły się płynnie pod skórą. Nie jesteśmy napakowane, ale ogólnie wyglądamy dość solidnie. Wyobraźcie sobie Linde Hamilton w Terminatorze 2. Skończyła przede mną i krążyła wśród urządzeń, czekając, aż opuściłam ostatni raz odważniki, z cichutkim brzękiem. Gdy już kończysz, możesz sobie na to pozwolić.
Odeszłyśmy od zestawów i zaczęłyśmy biec po owalnym torze. Granicę toru wyznaczała szklana ściana, za którą rozpościerał się błękitny basen. Jakiś mężczyzna w goglach i niebieskim czepku zaliczał kolejne długości. Z drugiej strony miałyśmy siłownię i salę do aerobiku.
Na końcach toru umieszczono lustra, podczas biegu więc zawsze możesz się widzieć. Gdy miałam kiepski dzień, wolałam nie patrzeć, w te lepsze dni przyglądanie się sobie było całkiem przyjemne. Mogłam upewnić się, że zachowuję równy krok i moje ramiona pracują jak należy.
Podczas biegu opowiedziałam Ronnie o ofierze wampirów. To oznaczało, że nie biegłyśmy zbyt szybko. Przyspieszyłam kroku i w dalszym ciągu mogłam mówić. Gdy regularnie biegasz osiem kilometrów w typowym dla St. Louis upale, minitor u Vica Tanny’ego nie jest dla ciebie wielkim wyzwaniem. Zrobiłyśmy prawie dwa okrążenia i zaraz miałyśmy wrócić do ćwiczeń.
– Jak miała na imię ofiara? – Jej głos brzmiał normalnie, bez cienia zdenerwowania.
Przyspieszyłam do sprintu. Ostatnia prosta. Nie mogłam złapać tchu. Teraz ćwiczenia na mięśnie ramion. Ja na bicepsy, Ronnie na mięśnie barków. Obie ćwiczymy na atlasach. Kiedy już mogłam mówić, odpowiedziałam jej:
– Calvin Rupert.
Zrobiłam dwanaście powtórzeń z pięćdziesięcioma kilogramami obciążenia. Akurat to ćwiczenie jest dla mnie najłatwiejsze. Dziwne, no nie?
– Cal Rupert? – spytała.
– Tak go nazywali przyjaciele – odparłam. – Czemu pytasz?
Pokręciła głową.
– Znam Cala Ruperta.
Patrzyłam na nią, pozwalając, by moje ciało wykonywało samoistnie kolejne powtórzenia. Wstrzymałam oddech, a to nie jest wskazane. Przypomniałam sobie o oddechu i rzuciłam:
– Mów.
– Poznałam go, gdy wypytywałam wśród członków LPW w związku z tymi tajemniczymi zabójstwami wampirów. Cal Rupert należał do LPW.
– Opisz mi go.
– Blondyn, oczy niebieskie lub szare, nie za wysoki, dobrze zbudowany, atrakcyjny.
W St. Louis mogło być kilku Galów Rupertów, ale jakie istniały szansę, że żyło tam dwóch bliźniaków?
– Każę to sprawdzić Dolphowi, ale skoro Cal należał do LPW, możemy domniemywać, że mamy do czynienia z egzekucją dokonaną przez wampiry.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Niektórzy spośród członków LPW uważają, że jedyny dobry wampir to martwy wampir. – Myślałam o niewielkiej organizacji Najpierw Ludzie, założonej przez Jeremy’ego Ruebensa. Czy mieli już na koncie zabójstwo wampira? Czy to była akcja odwetowa? – Muszę wiedzieć, czy Cal był nadal członkiem LPW, czy też może przyłączył się do nowej, bardziej radykalnej grupy o nazwie Najpierw Ludzie.
– Chwytliwa – przyznała Ronnie.
– Sprawdzisz to dla mnie? Jeśli ich odwiedzę, aby zadać im kilka pytań, gotowi spalić mnie na stosie.
– Zawsze z przyjemnością pomagam mojej najlepszej przyjaciółce i policji zarazem. Prywatny detektyw nigdy nie wie, kiedy może mu się przydać, że ma dług u stróżów prawa.
– To fakt – mruknęłam.
Tym razem to ja musiałam zaczekać na Ronnie. Ona była szybsza przy ćwiczeniu nóg. Moją specjalnością były górne partie ciała.
– Zadzwonię do Dolpha, gdy tylko skończymy. Może to jakiś trop? W przeciwnym razie musiałby to być niesamowity zbieg okoliczności.
Znów zaczęłyśmy biec po torze, gdy Ronnie spytała:
– To jak, wiesz już, za kogo się przebierzesz na przyjęcie halloweenowe u Catherine?
Spojrzałam na nią i omal się nie potknęłam.
– Cholera – wycedziłam przez zęby.
– Coś mi się zdaje, że w ogóle zapomniałaś o imprezie. A jeszcze dwa dni temu tak na nią narzekałaś.
– Byłam trochę zajęta, jasne? – burknęłam.
Zrobiło mi się głupio. Catherine Maison-Gillett to jedna z moich najlepszych przyjaciółek. Na jej ślubie miałam na sobie różową sukienkę z krótkimi bufiastymi rękawami. Wyglądałam jak maturzystka. To było takie upokarzające. Poczęstowano mnie tymi samymi kłamstwami co wszystkie druhny, w stylu: „Sukienkę można skrócić i będzie ją pani mogła nosić na co dzień”. Akurat. Nic z tego. Albo: „Może też pani zakładać ją na szczególne okazje”. Tylko ile tych okazji nadarza się po maturze? Zero. A w każdym razie mnie nie trafiła się żadna szczególna okazja, na którą miałabym ochotę włożyć różową sukienkę z krynoliny, z bufiastymi rękawami, w której wyglądałam jak statystka w Przeminęło z wiatrem.
Catherine po raz pierwszy, odkąd wyszła za mąż, urządzała imprezę dla znajomych. Bal halloweenowy zaczynał się na długo przed zmierzchem, abym mogła się na nim pokazać. Kiedy ktoś zadaje sobie dla ciebie tyle trudu, musisz to docenić. Musisz tam być. Cholera.
– Umówiłam się na sobotę – powiedziałam.
Ronnie zatrzymała się i spojrzała na moje odbicie w lustrze. Wciąż biegłam, jeśli chce mnie o coś zapytać, musi mnie najpierw dogonić. I dogoniła.
– Umówiłaś się? Na randkę? – Skinęłam głową, oszczędzając oddech na przebieżkę. – Odpowiedz, Anito. – Jej głos zabrzmiał dość groźnie.
Uśmiechnęłam się do niej i zrelacjonowałam skróconą wersję spotkania z Richardem Zeemanem. Nie pominęłam zbyt dużo.
– Leżał w łóżku nagi, kiedy ujrzałaś go po raz pierwszy? – Wydawała się szczerze oburzona. Pokiwałam głową. – Spotykasz facetów w niezwykłych i fascynujących miejscach – przyznała.
Znów biegłyśmy obok siebie.
– Kiedy ja ostatni raz poznałam jakiegoś faceta?
– A co z Johnem Burkiem?
– Jego nie liczę. – Frajerzy się u mnie nie liczą.
Zastanawiała się przez chwilę. Pokręciła głową.
– Dawno temu. Bardzo dawno.
– Taa – mruknęłam.
Zaliczyłyśmy ostatni zestaw ćwiczeń, ostatnie dwa okrążenia, potem rozciąganie, prysznic i to wszystko. Nie przepadam za ćwiczeniami. Podobnie jak Ronnie. Ale obie musiałyśmy być w dobrej formie, gdybyśmy musiały gonić jakichś łotrów lub przed nimi uciekać. Choć muszę przyznać, że ostatnio rzadko zdarzało mi się ścigać przestępców. Częściej musiałam salwować się ucieczką.
Zajęłyśmy miejsce w przejściu pomiędzy salą do racquetballa a solarium. Tylko tam było dostatecznie dużo miejsca do ćwiczeń rozciągających. Zawsze rozciągałam się przed i po treningu. Zaniedbanie tego i brak ostrożności mogą prowadzić do groźnych w skutkach kontuzji. Zaczęłam od powolnych ruchów głową, Ronnie wykonywała te same czynności co ja.
– Chyba będę musiała odwołać randkę.
– Ani się waż – rzuciła Ronnie. – Zaproś go na imprezę.
Spojrzałam na nią.
– Chyba żartujesz. Pierwsza randka w otoczeniu gromady nieznanych mu osób.
– A kogo ty znasz oprócz Catherine? – zapytała.
Święta racja.
– Poznałam jej męża.
– Byłaś na ślubie – mruknęła Ronnie.
– N-no tak.
Ronnie łypnęła na mnie spode łba.
– Bądź poważna, zaproś go na bal, a na przyszły tydzień umów się z nim na wyprawę po jaskiniach.
– Dwie randki z jednym facetem? – Pokręciłam głową. – A jeśli nie będziemy się wspólnie dobrze bawić?
– Żadnych wymówek – ucięła Ronnie. – Od dobrych paru miesięcy nie byłaś na randce. Nie spieprz tego.
– Nie umawiam się na randki, bo nie mam na nie czasu.
– Spać też nie masz czasu, a jednak jakoś sobie radzisz – zauważyła.
– No dobrze, zaproszę go, ale nie wiem, czy się zgodzi. Zresztą sama też nie mam ochoty na tę zabawę.
– A to czemu?
Rzuciłam jej powłóczyste spojrzenie. Wyglądała całkiem niewinnie.
– Jestem animatorką, królową zombi. Moja obecność na halloweenowej zabawie to gruba przesada.
– Nie musisz zwierzać się ludziom, czym się zajmujesz.
– Nie wstydzę się tego.
– Wcale tak nie twierdzę – odparowała Ronnie.
Pokręciłam głową.
– Zapomnijmy o tym. Złożę Richardowi kontrpropozycję i zobaczymy, co z tego wyniknie.
– Będzie ci potrzebny jakiś kostium – dodała Ronnie. – Najlepiej coś seksownego.
– Dzięki, ale nie – zaoponowałam.
– Właśnie, że tak. – Zaśmiała się.
– No dobra, dobra, jakiś seksowny kostium w moim rozmiarze, o ile zdołam coś dla siebie wyszukać na trzy dni przed Halloween.
– Pomogę ci. Na pewno coś znajdziemy.
Pomoże mi. Znajdziemy coś. To zabrzmiało złowrogo. Stres przedrandkowy. Chyba byłam zdenerwowana. Kto? Ja? Ależ skąd!