33

Do świtu została jeszcze godzina. To czas, kiedy wszystkie rybki śpią w jeziorze. Przepraszam, to nie ta bajka. Gdy jestem zmuszona do tak długiego czuwania, zaczynam lekko świrować. Przez całą noc uczyłam Larry’ego, jak być dobrym, szanującym prawo animatorem. Nie byłam pewna, czy Bert doceni to ostatnie, ale ja na pewno.

Cmentarz był mały. Rodzinna parcela. Wzgórze otaczała wąska dwupasmówka, przy której jakby znienacka pojawiał się żwirowany kawałek gruntu. Miało się tylko parę sekund na zastanowienie i było się na miejscu. Groby rozmieszczono na stoku. Zbocze było tak strome, że wydawało się, iż trumny powinny zsunąć się po nim jak lawina.

Staliśmy w mroku, a ponad nami szumiały korony drzew. Po obu stronach drogi rozciągał się gęsty las. Cmentarzyk, choć mały, wyglądał na zadbany. Zajmowali się nim na co dzień żyjący krewni drogich nieobecnych. Wolałam nawet nie myśleć, w jaki sposób koszono tutaj trawę. Może opracowano specjalny system wielokrążków z linami, które zabezpieczały kosiarkę przed wywróceniem i przyłączeniem kosiarza do grona stałych lokatorów tego niedużego poletka.

Nasi ostatni klienci powrócili właśnie do cywilizacji. Ja ożywiłam pięciu umarlaków, Larry jednego. Mógłby ożywić drugiego, ale zaczęło się już robić jasno. Przywoływanie zombi, przynajmniej w moim przypadku, nie zajmuje dużo czasu, ale trzeba jeszcze liczyć dojazd. W ciągu czterech lat zdarzyło mi się ożywić tylko dwóch zombi na jednym cmentarzu tej samej nocy. Większość czasu marnotrawię, prując na łeb na szyję, aby zdążyć na kolejne umówione spotkania.

Mój nieszczęsny wóz został odholowany do stacji obsługi, ale faceci od ubezpieczeń jeszcze go nie widzieli. Podejrzewałam, że skontaktują się ze mną za parę dni lub, co bardziej prawdopodobne, tygodni. Poinformują mnie oczywiście, że auto nadaje się do kasacji. Nie miałam czasu wynająć nowego samochodu, więc pojechaliśmy wozem Larry’ego. To on prowadził. Byłby ze mną, nawet gdybym miała swoje auto. Skarżyłam się na zbytnie obciążenie w pracy, nadmiar zleceń, więc musiałam go wyszkolić. W sumie to całkiem rozsądne rozwiązanie.

Wiatr szumiał wśród drzew. Suche liście z szelestem przetaczały się po szosie. Noc była pełna drobnych, spiesznych odgłosów. Co zwiastowały te dźwięki? Wigilię Wszystkich Świętych. Nieomal czuło się Halloween w powietrzu.

– Uwielbiam takie noce – rzekł Larry.

Spojrzałam na niego. Staliśmy z rękoma w kieszeniach, wpatrując się w ciemność. Cieszyliśmy się tą chwilą. Poza tym oboje byliśmy ubabrani kurzą krwią. Ot, zwyczajna, normalna noc.

Rozległ się sygnał mojego pagera. Wysoki, przeciągły dźwięk nie pasował do tej cichej, przepełnionej poszumem wiatru nocy. Wcisnęłam guzik. Litościwie hałas ucichł. W blasku podświetlonego ekraniku zobaczyłam numer telefonu. Nie znałam tego numeru. Miałam nadzieję, że to nie Dolph. Nieznany numer o tak późnej lub raczej wczesnej porze, zależy od punktu widzenia, mógł oznaczać tylko jedno – kolejne morderstwo. Jeszcze jedne zwłoki.

– Chodź, musimy zadzwonić.

– Kto to?

– Nie jestem pewna. – Zaczęłam schodzić ze wzgórza.

Podążył za mną i zapytał:

– Jak sądzisz, kto to może być?

– Może policja.

– W sprawie tych zabójstw, którymi się zajmujesz?

Zerknęłam na niego i grzmotnęłam kolanem w nagrobek. Przystanęłam na chwilę, wstrzymując oddech, podczas gdy moje ciało przenikał palący ból.

– Cholera! – warknęłam przez zęby.

– Wszystko w porządku? – Larry dotknął mego ramienia.

Cofnęłam się przed jego dłonią i po kilku sekundach Larry opuścił rękę. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie dotykał.

– Nic mi nie jest.

Prawdę mówiąc, noga wciąż mnie bolała, ale cóż mogłam na to poradzić? Do wesela się zagoi. Musiałam dotrzeć do telefonu, a jeżeli rozchodzę nogę, ból powinien trochę zelżeć. Naprawdę. Rozejrzałam się uważnie, aby uniknąć bliższego kontaktu z innymi twardymi przeszkodami.

– Co wiesz o tych morderstwach?

– Tylko to, że pomagasz policji w śledztwach związanych z nadnaturalnymi zbrodniami i że odrywają cię one od wykonywania zawodu animatorki.

– Bert ci to powiedział.

– Pan Vaughn, tak.

Dotarliśmy już do samochodu.

– Posłuchaj, Larry, jeżeli masz pracować w naszej firmie, musisz przestać zwracać się do nas per pani czy pan. Nie jesteśmy twoimi mentorami. Jesteśmy współpracownikami.

Uśmiechnął się, w ciemnościach błysnęły białe zęby.

– W porządku, panno… Anito.

– Już lepiej. A teraz znajdźmy jakiś telefon.

Pojechaliśmy do Chesterfield w przekonaniu, że skoro było to najbliższe miasteczko, musi również znajdować się w nim najbliższa budka telefoniczna. Było ich nawet kilka, na parkingu przy nieczynnym zakładzie naprawy samochodów. Neon stacji obsługi jarzył się w ciemnościach, ale halogenowa latarnia nad budkami telefonicznymi przemieniała noc w dzień. Wokół latarni krążyły ćmy i inne owady. Tu i ówdzie przemykały złaknione owadów nietoperze.

Wybrałam numer, podczas gdy Larry czekał w samochodzie. Miał u mnie punkty za dyskrecję. Rozbrzmiał jeden sygnał, potem drugi i nagle usłyszałam głos.

– To ty, Anito?

To był Irving Griswold, reporter i mój przyjaciel.

– Co cię, u licha, napadło, żeby dzwonić do mnie na pager o tak bezbożnej godzinie?

– Jean-Claude chce cię zobaczyć, jeszcze tej nocy, zaraz, teraz.

Mówił szybko i jakby niepewnie.

– Czemu to ty przekazujesz mi wiadomość?

Coś mi mówiło, że odpowiedź nie przypadnie mi do gustu.

– Jestem wilkołakiem – odparł.

– A co to ma z tym wspólnego?

– Nie wiesz? – Wydawał się zaskoczony.

– O czym miałabym wiedzieć? – Byłam coraz bardziej wkurzona. Nie znoszę gry w dwadzieścia pytań.

– Wilk jest zwierzęciem Jean-Claude’a.

To tłumaczyło obecność wilkołaka Stephena i czarnoskórej kobiety.

– Czemu nie było cię tam tej nocy, Irving? Czyżby spuścił cię ze smyczy?

– Nie mów tak. To nie fair.

Miał rację. To nie było fair.

– Wybacz, Irving. Po prostu mam wyrzuty sumienia, że mu cię przedstawiłam.

– Chciałem przeprowadzić wywiad z Mistrzem Miasta. I dostałem to, czego chciałem.

– Było warto? – spytałam.

– Bez komentarza.

– To moja kwestia.

Wybuchnął śmiechem.

– Czy możesz przyjechać do Cyrku Potępieńców? Jean-Claude zdobył pewne informacje na temat mistrza wampirów, który próbował cię dopaść.

– Alejandro?

– Właśnie.

– Przyjedziemy najszybciej, jak się da, ale to dość ryzykowne. Dotrzemy na nabrzeże tuż przed świtem.

– My to znaczy kto?

– Towarzyszy mi młody animator. Przyuczam go do zawodu. Jest moim kierowcą. – Zamilkłam na chwilę. – Powiedz Jean-Claude’owi, żeby odpuścił sobie dziś co bardziej podłe sztuczki.

– Sama mu to powiedz.

– Tchórz.

– Tak, psze pani. Do zobaczenia wkrótce. Na razie.

– Cześć, Irving.

Jeszcze przez chwilę trzymałam przy uchu słuchawkę, z której dobiegał jedynie cichy szum, po czym odwiesiłam ją na widełki.

Irving był istotą podległą Jean-Claude’owi. Jean-Claude potrafił przywoływać wilki, tak jak pan Oliver węże. W ten sam sposób Nikolaos władała szczurami i szczurołakami. To wszystko były potwory. I każdy z nich miał inny gust. Cóż, jeden lubi to, a drugi co innego.

Wróciłam do samochodu.

– Chciałeś nabrać więcej doświadczenia, jeżeli chodzi o wampiry, zgadza się? – Zapięłam pas.

– Oczywiście – odparł Larry.

– Cóż, twoje życzenie spełni się szybciej, niż przypuszczałeś. Jeszcze dziś.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Wyjaśnię po drodze. Mamy niewiele czasu. Musimy zdążyć przed świtem.

Larry wrzucił bieg i wyprowadził wóz z parkingu. W świetle płynącym z deski rozdzielczej wydawał się niezwykle podekscytowany. Podekscytowany i bardzo, ale to bardzo młody.

Загрузка...