26

Był piątkowy ranek, trzecia trzydzieści cztery. Miałam za sobą długi, ciężki tydzień. Ale czy w tym roku zdarzył się choć jeden w miarę spokojny? Powiedziałam Bertowi, aby zatrudnił więcej ludzi. Zatrudnił Larry’ego. Dlaczego mnie to nie cieszyło? Ponieważ Larry był jeszcze jedną ofiarą czekającą na swojego potwora. Proszę cię, Boże, miej go w swej opiece. Na moim koncie figurowało już dostatecznie dużo niewinnych ofiar.

W korytarzu było ciemno, choć oko wykol. Słyszałam tylko cichy szum grzejników i stłumione szuranie po wykładzinie swoich adidasów. Za późno, aby moi sąsiedzi byli jeszcze na nogach i za wcześnie, aby zdążyli już wstać. Nie ma to jak odrobina wymarzonej prywatności.

Otworzyłam mój nowy, bezpieczny zamek i weszłam do tonącego w ciemnościach mieszkania. Rzuciłam kurtkę na kuchenny blat. Była zbyt brudna, żeby kłaść ją na białym łóżku. Cała byłam ubabrana błotem i trawą. Ale krwi było niewiele, tej nocy dopisało mi szczęście. Poczułam to dopiero, zdejmując uprząż kabury podramiennej. Prądy powietrza zmieniły się, jakby coś się wśród nich poruszało. Jakby prócz mnie w mieszkaniu był ktoś jeszcze. Dotknęłam dłonią kolby pistoletu, gdy z ciemności sypialni dobiegł mnie głos Edwarda.

– Nie, Anito.

Znieruchomiałam z palcami na okładzinie kolby.

– Bo co?

– Bo cię zastrzelę. Wiesz, że nie zawahałbym się tego zrobić.

W jego miękkim, łagodnym tonie dało się wychwycić drapieżne brzmienie. Miał taki sam głos, gdy unicestwiał wampiry za pomocą miotacza płomieni. Gładki i spokojny jak droga do piekła.

Odsunęłam dłoń od pistoletu. Gdybym go zmusiła, Edward by mnie zastrzelił. Lepiej nie kusić losu. Jeszcze nie teraz. To nie było konieczne. Na razie. Nie czekając na polecenie, splotłam palce dłoni na czubku głowy. Może zarobię parę punktów, jeśli będę się zachowywać, jak na dobrego jeńca przystało. A niech to.

Edward wyłonił się z ciemności niczym jasnowłosy duch. Cały był na czarno, jeśli nie liczyć krótkich włosów i bladej twarzy. Na dłoniach nosił czarne, skórzane rękawiczki. Trzymał w nich berettę kalibru dziewięć milimetrów wymierzoną w moją pierś.

– Nowy pistolet? – spytałam.

Kąciki jego ust wykrzywił widmowy uśmiech.

– Tak, podoba ci się?

– Beretta to fajna broń, ale przecież mnie znasz.

– Miłośniczka browninga – stwierdził. Uśmiechnął się. Rozmawialiśmy jak dwójka przyjaciół podczas zakupów w supermarkecie. Przystawił mi przy tym lufę pistoletu do ciała i odebrał browninga. – Oprzyj się i rozstaw nogi.

Oparłam się o łóżko, podczas gdy Edward starannie mnie obszukał. Nie znajdzie niczego, ale on nie mógł o tym wiedzieć. Zawsze był skrupulatny i drobiazgowy. Miedzy innymi dlatego nadal żył. A poza tym był bardzo, ale to bardzo dobry.

– Mówiłeś, że nie potrafisz sforsować tego zamka – rzuciłam.

– Przyniosłem lepsze narzędzia.

– A wiec zamek wcale nie jest taki bezpieczny.

– Większość pospolitych włamywaczy nie poradziłaby sobie z nim.

– Ale nie ty.

Spojrzał na mnie, jego oczy były puste i martwe jak zimowe niebo.

– Nie jestem pospolitym facetem.

Uśmiechnęłam się mimowolnie.

– To na pewno.

Rzucił mi posępne spojrzenie.

– Podaj mi imię Mistrza, a oszczędzisz mnie i sobie niepotrzebnych przykrości. – Pistolet ani trochę nie zadrżał. Edward wsunął sobie browninga z przodu, za pasek spodni. Miałam nadzieję, że nie zapomniał zabezpieczyć broni. A może ja to zrobiłam.

Otworzyłam usta, zamknęłam i spojrzałam na niego. Nie mogłam wydać Jean-Claude’a Edwardowi. Ja byłam nazywana Egzekutorką, ale Edwarda wampiry określały jako Śmierć. Zasłużył sobie na ten przydomek.

– Spodziewałam się, że będziesz mnie dzisiaj śledził.

– Wróciłem do domu po tym, jak byłem świadkiem ożywienia przez ciebie zombi. Chyba powinienem był zostać dłużej. Kto rozkwasił ci usta?

– Niczego się ode mnie nie dowiesz. I doskonale o tym wiesz.

– Każdego można złamać, Anito, każdego.

– Nawet ciebie?

Powrócił ten dziwny, widmowy uśmiech.

– Nawet mnie.

– Któż może być lepszy od Śmierci? Opowiedz mi o tym!

Uśmiech poszerzył się.

– Innym razem.

– Miło wiedzieć, że będzie inny raz – mruknęłam.

– Nie przyszedłem, aby cię zabić.

– A jedynie zastraszyć mnie, ewentualnie wziąć na tortury, abym tylko wyjawiła ci imię Mistrza, zgadza się?

– Jak najbardziej – odparł cichym, łagodnym tonem.

– Miałam nadzieję, że zaprzeczysz.

Żachnął się.

– Wydaj mi Mistrza Miasta, Anito, a zaraz sobie pójdę.

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić.

– Wiesz, że musisz to zrobić, bo w przeciwnym razie czeka cię długa noc.

– W takim razie zapowiada mi się długa noc, bo nie dowiesz się ode mnie niczego.

– Groźby nie zdadzą się na nic?

– Raczej nie.

Pokręcił głową.

– Odwróć się, oprzyj o tapczan i daj ręce do tyłu.

– Po co?

– Zrób to.

– Abyś mógł związać mi ręce?

– Zrób to, ale już!

– Nic z tego.

Znów zmarszczył czoło.

– Mam ci wpakować kulkę?

– Nie, ale nie zamierzam dać ci się związać.

– Wiązanie nie boli.

– Martwi mnie raczej to, co zamierzasz robić ze mną potem.

– Wiedziałaś, co cię czeka, jeśli mi nie pomożesz.

– No to do dzieła.

– Odmawiasz współpracy.

– Tak mi przykro.

– Anito.

– Nie mam zwyczaju pomagać komuś, kto zamierza mnie torturować. Nie widzę tu co prawda bambusowych drzazg, ale sytuacja jest w miarę oczywista. A nawiasem mówiąc, jak chciałeś mnie torturować, skoro nie masz drzazg z bambusa do wbijania pod paznokcie?

– Przestań. – Wydawał się zagniewany.

– O co ci chodzi? – Wybałuszyłam oczy i zrobiłam niewinną minę bezbronnego dziecka. Wyglądałam raczej jak żaba Kermit z Muppet Show.

Edward wybuchnął śmiechem, łagodnym i dźwięcznym, a po chwili przykucnął na podłodze i luźno trzymając pistolet w dłoni, spojrzał na mnie. Miał błyszczące oczy.

– Jak mogę cię torturować, skoro przyprawiasz mnie o atak śmiechu?

– Nie możesz, taki był plan.

Pokręcił głową.

– Wcale nie. Próbujesz wystrychnąć mnie na dudka. Jak zawsze zresztą. Niezła z ciebie cwaniara.

– Miło, że to zauważyłeś.

Uniósł dłoń do góry.

– Już dość. Wystarczy. Proszę.

– Będę cię rozśmieszać, aż zaczniesz błagać o litość.

– Po prostu podaj mi to imię, Anito. Błagam. Pomóż mi. – Wesołe błyski znikły z jego oczu jak słońce chylące się za nieboskłon. Patrzyłam, jak wraz z rozbawieniem Edward traci resztki swego człowieczeństwa. Ostatecznie jego oczy znów stały się zimne i puste jak u lalki. – Nie zmuszaj mnie, abym cię skrzywdził – wycedził.

Sądziłam, że jestem jedyną przyjaciółką Edwarda, ale to nie powstrzymałoby go od zrobienia mi krzywdy. Edward wyznawał tylko jedną zasadę: zrobić wszystko co konieczne dla osiągnięcia wytyczonego celu. Gdybym zmusiła go, aby wziął mnie na tortury, z ciężkim sercem co prawda, ale zrobiłby to.

– A teraz, skoro tak ładnie mnie prosisz, powtórz z łaski swojej pierwsze pytanie.

Przymrużył lekko powieki i spytał:

– Kto ci rozkwasił usta?

– Mistrz wampirów – odparłam półgłosem.

– Opowiedz mi o tym. Co się właściwie stało? – Zabrzmiało to jak dla mnie trochę nazbyt władczo, ale choć nie lubię, gdy mi się rozkazuje, to Edward miał oba pistolety.

Opowiedziałam mu wszystko, co się wydarzyło. Wszystko o Alejandro. O Alejandro, który wydał mi się tak stary, że od mentalnego z nim kontaktu rozbolały mnie wszystkie kości. Dorzuciłam też jedno drobne kłamstewko zakamuflowane pośród prawdy. Powiedziałam Edwardowi, że to Alejandro był Mistrzem Miasta. Jeden z moich bardziej błyskotliwych pomysłów, nie uważacie?

– I naprawdę nie wiesz, gdzie znajduje się jego dzienna kryjówka?

Pokręciłam przecząco głową.

– Powiedziałabym ci, gdybym wiedziała.

– Czemu tak nagle zmieniłaś zdanie?

– Próbował mnie dziś zabić. To zmienia układy między nami. Nie mam wobec niego żadnych zobowiązań.

– Nie wierzę.

To było zbyt dobre kłamstwo, abym mogła je zmarnować, więc próbowałam uratować to, co jeszcze nadawało się do ocalenia.

– Poza tym stał się odszczepieńcem. On i jego poplecznicy zabijają ludzi. Nie mogę pozwolić, aby przez takiego jak on ginęły niewinne osoby.

Na dźwięk słowa „niewinne” Edward uśmiechnął się z przekąsem, ale nie skomentował.

– Jak sądzę, kierują tobą altruistyczne pobudki. Gdybyś nie była taka miękka, mogłabyś być naprawdę niebezpieczna.

– Mam na ten temat swoje zdanie, Edwardzie.

Jego puste niebieskie oczy spojrzały na mnie. Po chwili dostrzegłam lekkie skinienie głową.

– Nie wątpię.

Oddał mi pistolet, kierując go kolbą w moją stronę. Wielka, zbita lodowata gula w moim żołądku zaczęła się powoli roztapiać. Mogłam oddychać swobodniej. Odetchnęłam z ulgą.

– Jeżeli dowiem się, gdzie za dnia ukrywa się ten Alejandro, chciałabyś, abym idąc na akcję, zabrał cię ze sobą?

Zamyśliłam się nad tym przez chwilę. Czy miałam ochotę stawić czoło pięciu wampirom-odszczepieńcom, w tym dwóm mającym ponad pięćset lat? Nie miałam. Czy chciałam wystawić przeciwko nim tylko jednego egzekutora, choćby nawet był nim Edward? Nie. Absolutnie. Co oznaczało, że…

– Tak, jasne, że chcę wziąć w tym udział.

Edward uśmiechnął się szeroko i promiennie.

– Uwielbiam swój fach.

– Ja też – przytaknęłam z uśmiechem.

Загрузка...