9

Auto sunęło przez swój własny tunel ciemności. Reflektory rzucały ruchome kręgi światła. Październikowa noc zamykała się za samochodem niczym drzwi za wchodzącym do domu.

Stephen spał na tylnym siedzeniu mojego chevroleta. Richard siedział na fotelu obok mnie przypięty pasami. Przekręcił się lekko, aby na mnie spojrzeć. To uprzejme, gdy ktoś, zwracając się do ciebie, równocześnie na ciebie patrzy. Byłam lekko zażenowana, gdyż musiałam obserwować drogę i nie mogłam odwzajemnić uprzejmości. Musiało wystarczyć, że tylko on na mnie patrzył.

– Co porabiasz w wolnym czasie? – zapytał Richard.

Pokręciłam głową.

– Nie mam wolnego czasu.

– Jakieś hobby?

– Chyba też nie.

– Musisz się czymś zajmować poza strzelaniem do wielkich węży – skwitował.

Uśmiechnęłam się i krótko spojrzałam na niego. Przysunął się do mnie na tyle, na ile pozwalał mu pas bezpieczeństwa. On także się uśmiechał, ale coś w jego oczach i postawie zdradzało niezwykłą powagę. Ciekawiło go, co odpowiem.

– Jestem animatorką – stwierdziłam.

Splótł dłonie, opierając lewy łokieć o fotel.

– W porządku, a co robisz, gdy nie ożywiasz zmarłych?

– Współpracuję z policją przy rozwiązywaniu paranormalnych zagadek kryminalnych, zwykle gdy chodzi o morderstwa.

– I? – ciągnął.

– I dokonuję egzekucji wampirzych odszczepieńców.

– Co jeszcze?

– To wszystko – odparłam. Znów na niego spojrzałam. W mroku nie mogłam dostrzec jego oczu, były za ciemne, ale czułam na sobie jego wzrok. A może to tylko moja wyobraźnia. Taa. Zbyt długo przebywałam w towarzystwie Jean-Claude’a. Woń skórzanej kurtki Richarda mieszała się ze słabym zapachem jego wody kolońskiej. To było coś słodkiego i drogiego. Przyjemnie komponowało się z zapachem skóry. – Pracuję. Ćwiczę. Spotykam się ze znajomymi. – Wzruszyłam ramionami. – A co ty robisz po lekcjach?

– Nurkuję, wędruję po jaskiniach, obserwuję ptaki, uprawiam ogródek i pasjonuję się astronomią. – Jego uśmiech odznaczył się słabą bielą pośród mroku.

– Musisz mieć znacznie więcej wolnego czasu ode mnie.

– Prawdę mówiąc, nauczyciel ma więcej prac domowych niż jego uczniowie – odparł.

– Przykro mi to słyszeć.

Wzruszył ramionami, a jego skórzana kurtka wyraźnie zaskrzypiała i zaszeleściła. Dobra skóra przy każdym ruchu sprawiała wrażenie żywej.

– Oglądasz telewizję? – zapytał.

– Mój telewizor zepsuł się przed dwoma laty i jakoś nie miałam okazji kupić nowego.

– Musisz coś robić dla rozrywki.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Zbieram pluszowe pingwinki.

Niemal natychmiast pożałowałam tych słów. Uśmiechnął się do mnie.

– Nareszcie do czegoś dochodzimy. Egzekutorka zbiera pluszowe zabawki. To mi się podoba.

– Miło słyszeć. – Nawet mnie mój głos wydał się oschły i opryskliwy.

– Co się stało? – zapytał.

– Nie przepadam za pogawędkami – odparłam.

– Dobrze ci idzie.

Wiedziałam, że kłamie, ale nie chciałam powiedzieć mu tego wprost. Nie lubię rozmawiać o sobie z obcymi. Zwłaszcza z takimi, którzy mają pewne powiązania z Jean-Claudem.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam.

– Tak po prostu, zabijałem czas.

– Wcale nie. – Długie włosy opadły mu na twarz. Był wyższy, bardziej krępy, ale wyglądał podobnie. W półmroku bardzo przypominał Phillipa. Phillip był jedynym człowiekiem, którego znałam i który miał kontakty z potworami.

Phillip zwisał bezwładnie, zakuty w łańcuchy. Krew jasnoczerwoną strugą spływała po jego torsie. Szkarłatne krople spadały na posadzkę jak deszcz. Blask pochodni pełgał po wilgotnej kości jego kręgosłupa. Ktoś rozszarpał mu gardło. Zatoczyłam się na ścianę, jakby ktoś mnie uderzył. Brakowało mi tchu. Ktoś raz po raz szeptał: „O Boże, o Boże”. To byłam ja. Zeszłam po schodach, przywierając plecami do ściany. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam płakać. Blask pochodni odbił się w jego oczach, wywołując złudzenie ruchu. W moich trzewiach wezbrał krzyk i wypłynął przez szeroko otwarte usta.

– Phillipie!

Coś zimnego prześlizgnęło się po moim kręgosłupie. Siedziałam w aucie, nękana przez widmowe wyrzuty sumienia. Nie byłam winna śmierci Phillipa. To nie ja go zabiłam, a jednak wciąż miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. Ktoś powinien był go ocalić, a skoro oprócz mnie nie mógł liczyć na nikogo innego, to na mnie spoczywał ten obowiązek. Poczucie winy ma wiele postaci.

– Czego ode mnie chcesz, Richardzie? – zapytałam.

– Niczego od ciebie nie chcę – odparł.

– To nieładnie kłamać.

– Dlaczego uważasz, że kłamię?

– Podpowiada mi to mój niezawodny instynkt – mruknęłam.

– Czy naprawdę od tak dawna nie miałaś okazji uciąć sobie z facetem zwykłej, niezobowiązującej pogawędki?

Chciałam na niego spojrzeć, ale pohamowałam się. Tak. To było bardzo dawno temu.

– Ostatnia osoba, która próbowała ze mną flirtować, została zamordowana. Trudno się dziwić, że zachowuję szczególną ostrożność.

Milczał przez chwilę.

– W sumie masz rację, ale i tak chciałbym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej.

– Dlaczego?

– A dlaczego nie?

Zapędził mnie w kozi róg.

– Skąd mam wiedzieć, że nie próbujesz zaprzyjaźnić się ze mną na polecenie Jean-Claude’a?

– Czemu miałbym to robić? – Wzruszyłam ramionami. – W porządku, zacznijmy jeszcze raz. Udawajmy, że poznaliśmy się w klubie fitness.

– W klubie fitness?

Uśmiechnął się.

– Właśnie. Uważam, że świetnie wyglądasz w skąpym kostiumie.

– W dresie – poprawiłam.

Pokiwał głową.

– Dobra. Nieźle wyglądasz w dresie.

– Wolałabym określenie „świetnie”.

– Gdy sobie ciebie wyobrażam, świetnie wyglądasz w kostiumie, a w dresie co najwyżej nieźle.

– Niech ci będzie.

– Skoro pogawędkę mamy już za sobą, chciałbym cię gdzieś zaprosić. Proponuję, abyśmy się jeszcze spotkali.

Spojrzałam na niego.

– Chcesz się ze mną umówić?

– Jak najbardziej.

Pokręciłam głową i przeniosłam wzrok na drogę.

– Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.

– A to czemu?

– Już mówiłam.

– To, że jeden z twoich znajomych został zabity, nie oznacza, że podobny los spotka każdego innego.

Zacisnęłam palce na kierownicy z taką siłą, że aż rozbolały mnie dłonie.

– Miałam osiem lat, gdy zginęła moja matka. Gdy miałam dziesięć, ojciec ponownie się ożenił. – Pokręciłam głową. – Ludzie odchodzą i już nie wracają.

– Brzmi przerażająco – zauważył półgłosem.

Nie wiem, co mnie podkusiło, aby to powiedzieć, z reguły nie opowiadam nieznajomym o matce, w ogóle nikomu o niej nie mówię.

– Przerażające – mruknęłam. – Tak, dobrze to ująłeś.

– Jeżeli nigdy nie pozwolisz nikomu się do ciebie zbliżyć, nie zostaniesz zraniona, mam rację?

– Trafiają się czasem bardzo oziębli mężczyźni między dwudziestką a trzydziestką.

Uśmiechnął się.

– Przyznaję. Podobnie jak atrakcyjne, inteligentne i niezależne kobiety. Ale jest ich niewiele.

– Odpuść sobie te komplementy albo się zarumienię.

– Nie wyglądasz mi na osobę, która często się rumieni.

Przed oczyma stanął mi obraz. Richard Zeeman, nagi, przy łóżku, pospiesznie wkładający spodnie dresowe. Wtedy nie czułam się zażenowana. Dopiero teraz, gdy był tak blisko, w ciepłym wnętrzu samochodu przypomniałam sobie tamtą sytuację. Poczułam żar napływający do twarzy. Zaczerwieniłam się w ciemnościach, zadowolona, że nie mógł mnie zobaczyć. Nie chciałam, żeby wiedział, że wyobrażałam go sobie bez ubrania. Zwykle tego nie robię. No cóż, zazwyczaj nie widuję faceta takim, jak go Pan Bóg stworzył, jeszcze przed pierwszą randką. Zamyśliłam się. Muszę przyznać, że nawet na pierwszej randce też nie oglądałam ich nago.

– Halo. Jesteśmy w klubie fitness, popijamy sok owocowy, a ja proponuję ci randkę.

Nie odrywałam wzroku od drogi. Wciąż miałam przed oczami gładką linię jego ud i goleni. To żenujące, ale im bardziej starałam się o tym nie myśleć, tym wyraźniej to widziałam.

– Kino i kolacja? – spytałam.

– Nie – odparł. – Coś wyjątkowego. Wyprawa do jaskiń.

– Czołganie się po jaskiniach to według ciebie przepis na udaną pierwszą randkę?

– Wędrowałaś kiedyś po jaskiniach?

– Raz.

– Podobało ci się?

– Podkradaliśmy się wtedy do paru typów spod ciemnej gwiazdy. To miało raczej niewiele wspólnego z dobrą zabawą.

– Wobec tego powinnaś spróbować jeszcze raz. Ja urządzam sobie wypady speleologiczne dwa razy w miesiącu. Ubierz się w stare, znoszone ciuchy, bo na pewno się pobrudzisz, ale przynajmniej nikt nie może zabronić ci taplania się w błocku.

– W błocku? – spytałam.

– Nie lubisz się czasem troszkę ubrudzić?

– W college’u byłam asystentką w laboratorium. Nieraz zdarzyło mi się. Nie brzydzi mnie to.

– Przynajmniej będziesz mogła powiedzieć, że wykorzystałaś w pracy swój dyplom.

Zaśmiałam się.

– Racja.

– Ja też wykorzystywałem swoje wykształcenie, ale ostatecznie postawiłem na wpajanie nauki młodym, nieoświeconym umysłom.

– Lubisz uczyć?

– I to bardzo. – Te słowa zawierały całe mnóstwo ciepła i entuzjazmu. Rzadko spotyka się tyle zapału, gdy ktoś opowiada o swojej pracy.

– Ja też lubię swoją robotę.

– Pomimo iż musisz borykać się na co dzień z zombi i wampirami?

Pokiwałam głową.

– Tak.

– Siedzimy w klubie fitness i właśnie zaproponowałem ci randkę. Co ty na to?

– Powinnam odmówić.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

– Wyczuwam w twoim głosie nieufność.

– Ten typ tak ma – odparłam.

– Niedobrze jest w ogóle nie podejmować ryzyka, Anito.

– Nie umawiam się na randki z własnego wyboru, a nie dlatego, że się boję. – Czułam się trochę przyparta do muru.

– Powiedz, że wybierzemy się w ten weekend na wyprawę do jaskiń.

Skórzana kurtka zaskrzypiała i zafalowała, gdy spróbował przysunąć się do mnie bardziej, niż pozwalał na to pas bezpieczeństwa. Mógł wyciągnąć rękę i dotknąć mnie. Po części tego chciałam i już to samo z siebie wydało mi się krępujące.

Chciałam odpowiedzieć: „Nie”, ale coś w moim wnętrzu nakłaniało mnie, abym się zgodziła. To głupie. Mimo to sprawiało mi przyjemność siedzenie w ciemnościach, gdy w nozdrzach czułam zapach skóry i ten słaby aromat wody kolońskiej. Nazwijcie to chemią, natychmiastowym pożądaniem. Jak zwał, tak zwał. Polubiłam Richarda. To mnie odmieniło. Już dawno nie czułam do nikogo prawdziwej sympatii.

Jean-Claude się nie liczył. Nie bardzo wiedziałam dlaczego, ale tak właśnie było. Może miał z tym coś wspólnego fakt, że był trupem.

– W porządku. Wybiorę się z tobą na wypad do jaskiń. Gdzie i kiedy?

– Świetnie. Spotkajmy się pod moim domem w sobotę, powiedzmy o dziesiątej.

– O dziesiątej rano? – spytałam.

– Nie jesteś rannym ptaszkiem?

– Nieszczególnie.

– Musimy wyruszyć bardzo wcześnie, w przeciwnym razie nie zdołamy dotrzeć do końca jaskini w jeden dzień.

– Co mam na siebie włożyć?

– Jakieś stare, znoszone ciuchy. Byle co. Ja zakładam dżinsowy kombinezon.

– Też mam taki. – Nie wspomniałam, że zakładam go, żeby nie poplamić ubrania krwią. Błoto to nic w porównaniu z posoką.

– Świetnie. Wezmę resztę sprzętu, którego będziesz potrzebować.

– Co jeszcze będzie mi potrzebne?

– Kask, latarka, może nakolanniki.

– Zapowiada się niezła pierwsza randka – przyznałam.

– I tak właśnie będzie zapewnił. Mówił cichym, łagodnym głosem, z lekką nutką zażyłości. To nie był Jean-Claude z jego magicznym głosem, jakim cudem więc tak na mnie podziałał?

– Skręć tutaj – rzekł, wskazując boczną uliczkę. – Trzeci dom po prawej.

Wjechałam na krótki, asfaltowy podjazd. Dom był jasny, z cegły. W ciemnościach trudno było stwierdzić, jaki miał kolor. Na ulicy nie było latarni. Człowiek szybko zapomina, jak ciemna może być noc, gdy nie rozświetla jej blask lamp i latarni.

Richard odpiął pas i otworzył drzwiczki.

– Dzięki za podwiezienie.

– Pomóc ci wnieść go do środka? – spytałam, dotykając równocześnie dłonią kluczyków.

– Nie, dzięki. Dam sobie radę. Jeszcze raz dziękuję.

– Nie ma za co.

Spojrzał na mnie.

– Zrobiłem coś nie tak?

– Jeszcze nie – odparłam.

Uśmiechnął się, krótki błysk w ciemnościach.

– To świetnie.

Odblokował tylne drzwiczki i wysiadł. Pochylił się i dźwignął Stephena, otulając go kocem, aby się nie wyślizgnął. Przy podnoszeniu wykorzystał bardziej siłę nóg niż kręgosłupa, jak wprawny ciężarowiec. Ciało ludzkie jest znacznie trudniejsze do podźwignięcia niż sztanga. To kwestia wyważenia ciężaru.

Richard zatrzasnął drzwiczki plecami. Szczęknął zamek, a ja odpięłam pas, aby wcisnąć blokadę tylnych drzwiczek. Richard obserwował mnie przez otwarte drzwiczki po stronie pasażera. Pośród szumu pracującego na jałowym biegu silnika dobiegł mnie jego głos.

– Zamykasz się, aby do środka nie dostał się jakiś czarny lud?

– Ostrożności nigdy za wiele – odparłam.

Pokiwał głową.

– Taa. – W tym krótkim słowie zawierała się jakaś dziwna tęsknota, smutek i żal za utraconą niewinnością. Miło było pogadać z kimś, kto rozumiał moje rozterki. Dolph i Zerbrowski pojmowali przemoc i bliskość śmierci, ale nie rozumieli potworów.

Zatrzasnęłam drzwiczki i usadowiłam się wygodnie za kółkiem. Zapięłam pas i wrzuciłam bieg. Snop światła reflektorów padł na Richarda i Stephena, który spoczywał bezwładnie w jego ramionach, z rozwianymi na wietrze złocistymi włosami. Richard wciąż na mnie patrzył. Pozostawiłam go w ciemnościach przed jego domem, pośród nocy przepełnionej tęsknym graniem jesiennych świerszczy.

Загрузка...