Czwarte wydanie „Bojownika” wyleciało w świat na elektronicznych skrzydłach, niosąc wiadomość, że Laurajean i jego dwaj koledzy zostali zabici, gdyż skazał ich trybunał rządu podziemnego. Sula zidentyfikowała tych dwóch na podstawie świadectw zgonów w Biurze Akt. Świadectwa takie wypełniał automat.
„Trybunał wydał również inne wyroki i egzekucje czekają”, pisała Sula.
Powinien paść na nich blady strach.
Poprzednie trzy wydania miały fałszywy nagłówek informujący, że zostały wysłane z węzła w zajętym przez Naksydów hotelu Spartex. Sula doszła do wniosku, że hotel dostatecznie ucierpiał ze strony naksydzkiej bezpieki, więc przejrzała pocztę Rashtaga i znalazła kod innego węzła w Dowództwie Floty. Teraz ten węzeł wykorzystała.
Bezpieka będzie musiała przeprowadzić śledztwo we Flocie Naksydów. Flota oszaleje ze szczęścia.
Sula pogryzała pierożek z nadzieniem ze słodkiego czerwonego groszku. Wysłała jak zwykle pięćdziesiąt tysięcy kopii, oblizała palce, zamknęła połączenie z komputerem Biura Akt i odwróciła się do Spence i Macnamary, bawiących się łamigłówką, którą Spence kupiła na straganie. Zabawka składała się z plątaniny drutów z koralikami, które mogły się przesuwać między skrzyżowaniami, a czasem przeskakiwały z jednego złącza do drugiego.
Sula usiadła po turecku na podłodze, podparła pięścią brodę i przyglądała się łamigłówce.
— Na czym to właściwie polega? — spytała.
Spence zmarszczyła czoło.
— Nie jestem pewna. Sprzedawca demonstrował, jak to działa, i wtedy wydawało się to dość jasne. Ale teraz…
Sula przesunęła koralik wzdłuż drutu do kolejnego skrzyżowania, ale dalej nie chciał się ruszyć. Przesunęła go więc w przeciwnym kierunku i wtedy zabawka rozpadła się na pobrzękującą plątaninę drutów i koralików.
Sula cofnęła dłoń i spojrzała na kolegów.
— Czy to tak miało się skończyć? — spytała.
— Chyba nie.
Sula podniosła się.
— Może powinniśmy spróbować czegoś mniej ambitnego.
— Na przykład?
— Wygrać wojnę.
— Właśnie. — Spence także wstała.
— A tymczasem musimy dostarczyć kakao.
Tym razem ciężarówkę wypożyczył Macnamara. Wszyscy troje pojechali do magazynu, gdzie Sula trzymała swoje zapasy kakao, kawy i tytoniu w pudłach ze zniechęcającym złodziei napisem: ZUŻYTE CZĘŚCI MASZYN. DO RECYKLINGU.
— Nie możemy ciągle toczyć tej walki samotnie — stwierdziła Sula, prowadząc samochód wzdłuż leniwego, zielonkawego kanału, odcinającego Dolne Miasto od akropolu. — Potrzebna nam jest armia. A my jej nie mamy.
Plan wymyślony przez Sulę i Martineza polegał na tym, by zebrać armię, która miała bronić Zanshaa przed Naksydami. Ufali, że choć wróg bez skrupułów będzie mordować innych, nie odważy się zniszczyć stolicy jako symbolicznego ośrodka władzy. Ale rząd nie zaakceptował tego planu i postanowił trenować zespoły operacyjne Suli i Eshruqa. Teraz większość członków zespołów była popiołem rozwiewanym po ulicach Dolnego Miasta.
— Możemy rozpocząć rekrutację — powiedział Macnamara. — Ardelion i ja możemy stworzyć dwie nowe komórki.
Komórki liczyły po trzech członków. Dla bezpieczeństwa przyjęto, że szef każdej z nich znał tylko własny zespół i jedną osobę z komórki ustawionej wyżej, i to wyłącznie pseudonimy, by zminimalizować szanse zdrady. Łączność między komórkami odbywała się przez pośredników i skrzynki kontaktowe, by zapobiec podsłuchom elektronicznym.
— Słusznie. Możemy rozpocząć nabór. Ja zacznę od trenowania P.J. — powiedziała Sula.
Macnamara parsknął śmiechem.
— Nie, to będzie za długo trwało. Zanim wyszkolimy pierwszych ochotników, a każdy z nich przeszkoli kilku następnych, i tak dalej, aż zbudujemy całą sieć, osiwiejemy, a Naksydzi będą mieli… O, cholera!
Zatrzymali się za ciężarówką, na którą ładowano towary z barki na kanale. Po drugiej stronie ulicy, na wprost ciężarówki stał odzieżowy kramik Lai-owna.
— Wychyl głowę i zobacz, czy się przeciśniemy — poleciła Sula Macnamarze.
Ten otworzył okno i do samochodu wdarł się fetor zgniłego mięsa zalatujący od pracujących Daimongów wraz z wonią zielonych warzyw i jodowym zapachem kanału. Sula poczuła, jak dreszcz przeszedł jej po krzyżu.
— Niech ich diabli biorą — powiedziała.
Ustawiła napęd na wszystkie koła i wdarła się w lukę. Metalowy stragan Lai-owna przechylił się do tyłu i trochę odkształcił. Macnamara skrzywił się i cofnął głowę, zamykając okno przed wrzaskami jego właściciela. Sula przyśpieszyła.
— Szefowo, przydałoby się więcej lekcji jazdy — powiedział Macnamara.
— Za wolno — rzekła Sula. — Nie zdążymy ich wyszkolić na czas. Sami muszą się uczyć.
Milczeli przez chwilę, wreszcie odezwała się Spence:
— „Bojownik”.
— Właśnie.
Zawieźli kakao do „Siedmiu Giermków”. Odliczając pieniądze, szefowa kuchni spytała:
— Słyszeliście o tym, że zastrzelili kolejnych zakładników?
— Nie — odparła Sula.
— Trzydziestu. Wszyscy spowinowaceni z osobami, których Naksydzi zastrzelili wczoraj.
— Dziesięć ofiar za każdego Terranina. I prawie pięćset za Naksyda — mruknęła Sula. Już układała w myślach tekst wstępniaka do następnego wydania „Bojownika”.
Kucharka posępnie skinęła głową.
— Właśnie. Zapowiedź tego, co będzie dalej.
— Dostaniemy darmowy deser? — spytała Spence.
— Nie, za wcześnie. Jedźcie, mam pracę.
Drzwi do części bagażowej zasunęły się automatycznie przy wtórze buczenia elektrycznych silników. Macnamara sprawdził, czy dobrze się zamknęły, i wsiadł do kabiny.
— Zostało jeszcze dużo tego kakao — powiedział do Suli. — Po co?
— To próbki — wyjaśniła. — Resztę dnia spędzimy na odwiedzaniu innych restauracji. Również w Górnym Mieście.
To dobre miejsce na zbieranie informacji, pomyślała. Skontaktujemy się też z kawiarniami i klubami palaczy. Spence, wciśnięta między Sulę a Macnamarę, spytała:
— Lucy… Czy ty nadal jesteś „Lucy”, gdy będziemy rozmawiać z odbiorcami? Używając tego pseudonimu przy nieznanych ludziach, damy im wskazówki co do twojej podziemnej tożsamości. Gavin i ja możemy korzystać z naszych pseudonimów Starling i Ardelion, ale twoje imię kodowe jest cztery-dziewięć-jeden, tak jak numer naszego zespołu. Nie możemy tego wyjawić.
— Nie, nie możecie.
Sula popatrzyła na ulicę: ludzie poruszali się w cieniu drzew gemeliowych, okrytych białymi kwiatami. Z cienia dobiegło ją echo pewnego imienia. Uśmiechnęła się.
— Nazywajcie mnie Gredel — powiedziała.
Wieczorem, gdy odbite światło Shaamah połyskiwało na wazonie Yu-yao, a Jeden-Krok rozdawał na chodniku kopie „Bojownika”, Sula na umiarkowanie inteligentnym błyszczącym blacie swego stołu tworzyła pisakiem instrukcję, jak należy organizować sieć lojalistycznych komórek. Zamieściła wszystkie procedury bezpieczeństwa, na przykład sposoby nadawania pseudonimów czy używania skrzynek kontaktowych.
Uświadomiła sobie, że część pracy już wykonała: ludzie przekazywali sobie kopie „Bojownika” z rąk do rąk w powstałych spontanicznie nieformalnych sieciach. Z punktu widzenia celów Suli sieci już istniały. Musiała tylko nadać im profesjonalny charakter.
Naksydzi wytropią niesprawne sieci i zabiją ich członków. Ci ludzie przyjmą na siebie kule przeznaczone dla Suli.
Ze sprawnymi sieciami zamierzała skontaktować się później, by — kiedy zajdzie taka potrzeba — wystawić je na inne kule.