DWANAŚCIE

Po śniadaniu Martinez włożył mundur galowy ze srebrnym szamerunkiem i wysokim kołnierzem, na którym nie było teraz czerwonych naszywek sztabowych — Alikhan usunął je w nocy — potem naciągnął białe rękawiczki i wezwał Marsdena i Fulvię Kazakov. Czekając na nich, poprosił Alikhana, by wyjął z futerału Złoty Glob.

Nie zamierzał przypinać zakrzywionego noża ceremonialnego. I bez tego sytuacja była dość napięta.

Przybyli Marsden i Kazakov, oboje na galowo.

— Milady — zwrócił się Martinez do pierwszej oficer — proszę zawiadomić głównego mechanika Gawbyana, że za chwilę dokonamy inspekcji jego wydziału.

Kiedy doszli do warsztatu, Gawbyan już stał przy drzwiach, zasapany, gdyż przybiegł pędem z podoficerskiej mesy.

Martinez dokładnie sprawdził cały warsztat, zadał operatorom pytania o ich pracę, zwrócił uwagę na niefrasobliwe obchodzenie się z odpadami. Jeśli statek będzie zmieniał kurs, hamował czy z innych powodów nastąpi, nieważkość, śmieci rozlecą się po całym warsztacie.

Gawbyan przyjął krytykę z ponurą miną, sugerującą, że spadnie na swoich rekrutów jak lawina, gdy tylko Martinez opuści pomieszczenie.

Po skończonej wizytacji Martinez doszedł do wniosku, że za mało dziś zrobił, i zarządził kolejny przegląd, tym razem w drugiej baterii pocisków. Spędził tu więcej czasu, sprawdzając ładownice pocisków i obserwując manewry robotów naprawczych sterowanych przez operatorów. Załoga była w dobrym, niemal wesołym nastroju, mimo obecności oficerów i stresu związanego z inspekcją. Martinez mimowolnie porównywał to z atmosferą obawy i przerażenia, panującą dwa dni temu podczas lustracji Fletchera.

Widząc pogodne oblicza, zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest traktowany zbyt lekko. Chciał, by traktowano go poważnie, a gdyby było inaczej, gotów był postępować jak ostatni sukinsyn, aby osiągnąć zamierzony skutek. Intuicja podpowiadała mu, że nie będzie to jednak potrzebne. Doświadczeni załoganci okazywali po prostu zadowolenie, że teraz on dowodzi statkiem.

Przecież był zwycięzcą. To dzięki niemu Flota dwukrotnie pokonała Naksydów. Załoga rozumiała, kto to taki zwycięzca; trudniej jej było zrozumieć osobę w rodzaju Fletchera.

— Po kolacji chciałbym porozmawiać z porucznikami — powiedział do Kazakov, gdy opuścili baterię. — Spotkamy się nieformalnie w „Żonkilu”. Niech pani wyznaczy jakiegoś dyplomowanego chorążego lub kadeta na wachtę.

— Tak jest, milordzie.

— Może pani z powrotem przenieść się do swojej dawnej kwatery. Dziękuję za gościnność, choć była to gościnność wymuszona.

Uśmiechnęła się.

— Tak jest, milordzie.

Wszedł do swojego dotychczasowego gabinetu, otworzył sejf i wyjął z niego wszystko, zostawiając drzwiczki otwarte. Rzucił pożegnalne spojrzenie tłustym dzieciakom; miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy ich słodkich twarzyczek. Potem przeszedł do gabinetu kapitana — swojego gabinetu. Tu posągi w zbrojach nadal stały stateczne i pewne siebie. Na muralach eleganckie postacie pisały gęsim piórem lub czytały coś głośno z rozwiniętych zwojów urzeczonym słuchaczom. Martinez otworzył nowy sejf, zmienił kombinację zamka i włożył swoje dokumenty obok książki Fletchera i małego posążku kobiety tańczącej na czaszce.

W kabinie sypialnej zastał miłe zmiany. Makabryczny Narayanguru zniknął, a wraz z nim pieta, warcząca bestia i kąpiąca się kobieta. Niebieskoskóry flecista został przesunięty w lepiej oświetlone miejsce. Obok niego wisiał pejzaż morski: poduszkowiec pędził nad białymi grzbietami fal w bryzach piany. Nad toaletką umieszczono inny pejzaż: ośnieżone górskie szczyty wznoszące się nad wsią kudłatych Yormaków i ich jeszcze bardziej kudłatego bydła.

Na honorowym miejscu wisiał bardzo ciemny stary obraz z namalowaną ramą. Była to niezwykła kompozycja. Może twórca chciał pokazać proscenium w teatrze, ponieważ przez cały obraz biegł karnisz, a czerwona kurtyna była odsunięta na prawą stronę. Po lewej stronie widniały małe postacie młodej matki i dziecka, wyjętego właśnie z kołyski; kobieta miała na sobie strój z dawnej epoki, charakterystyczny dla osoby z klasy średniej, dziecko było w czerwonej piżamie. Żadne z nich nie zwracało uwagi na kotka, który przysiadł przy małym ognisku w centrum i z naburmuszoną miną patrzył na czerwoną miseczkę z jedzeniem, które mu widocznie nie odpowiadało.

Martineza uderzył kontrast między wyszukaną kompozycją — namalowana rama, czerwona kurtyna — a zwykłym domowym tematem całej sceny. Czerwona kurtyna, czerwona miska, czerwona piżama. Młoda matka miała owalną twarz. Naburmuszony kot położył uszy do tyłu. Dziwne ognisko płonęło pośrodku pokoju, prawdopodobnie na klepisku. Martinez patrzył na obraz i zastanawiał się, dlaczego wart jest oglądania.

Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył w drzwiach Perry'ego.

— Milordzie, mogę podać obiad, gdy tylko pan zechce.

— Zjem teraz — odparł Martinez. Ostatni raz rzucił wzrokiem na obraz i przeszedł do jadalni Fletchera. Spożył obiad samotnie, przy wielkim stole ze złotą dekoracją pośrodku, obstawionym wokół pustymi krzesłami.


* * *

Po obiedzie zameldował się u Michi, prosząc o raport ze śledztwa. Kazakov, ciągle na galowo, już tam była. Siedziała obok Xi, który przy niej sprawiał wrażenie jeszcze bardziej pomiętego i roztargnionego niż zwykle. Garcia przybył kilka minut później z kompnotesem.

Xi zaczął od odcisków palców zdjętych w gabinecie Fletchera.

— Większość z nich należy do kapitana. Pozostałe do Marsdena, sekretarza, oraz służących kapitana, Narbonne i Buckie'a, którzy sprzątali pokój poprzedniego dnia. Trzy odciski należą do żandarma Garcii — prawdopodobnie pozostawił je podczas swego śledztwa.

Twarz Xi wykrzywiła się — miało to chyba wyrażać cierpkie rozbawienie.

— Pięć pojedynczych odcisków należy do mnie. Znaleziono też cztery odciski lewej dłoni pod brzegiem blatu. — Demonstrując, o co chodzi, Xi obrócił rękę wierzchem dłoni do dołu i wsunął ją pod biurko Michi. — Te odciski należą do porucznik Prasad. Oczywiście mogły być pozostawione jakiś czas temu, bo służba nie poleruje codziennie blatu od spodu.

Albo odciski powstały, gdy Chandra trzymała się lewą ręką blatu, a prawą waliła głową Fletchera o biurko — pomyślał Martinez.

Michi nie dawała poznać po sobie, czy to samo przyszło jej do głowy.

— Czy coś wynika z analizy włosów i włókien?

— Nie miałem czasu, ale analiza i tak nie stanowi dowodu, dopóki nie będziemy mieli podejrzanego. Michi zwróciła się do Garcii.

— Są jakieś informacje o ruchach załogi?

Garcia zajrzał do kompnotesu — niepotrzebnie, zważywszy na zawartość raportu.

— Milady, poza kilkoma osobami na wachcie, załoga spała. Ludzie na wachcie w sterowni i w technicznym wzajemnie za siebie ręczą. A z tych, co poszli do łóżka, niektórzy wychodzili tylko do toalety.

— Nie ma informacji o osobach poruszających się poza kwaterami załogi? Żadnych?

— Nie, milady. — Garcia nerwowo oblizał wargi. — Oczywiście mamy tylko ich zeznania, nic poza tym… — odchrząknął — chyba że znajdziemy informatora.

Wzrok Michi stwardniał. Bębniła palcami po blacie.

— Pani porucznik?

— Ta sama sytuacja jest z porucznikami i chorążymi, milady — raportowała Kazakov lekko przepraszającym tonem. — Osoby na służbie ręczą za siebie nawzajem, a ci, co spali… — wzruszyła ramionami — spali. Nie uzyskałam informacji, które by temu przeczyły.

— A niech to! — Michi z rozdrażnieniem machnęła w powietrzu dłonią z zakrzywionymi palcami. Patrzyła wściekle na wszystkich po kolei. — Nie możemy tego tak zostawić — oświadczyła. — Coś musimy zrobić. Co by zrobił doktor An-ku? — zapytała poważnie.

— Możemy przeszukać statek. I załogę — rzekł Martinez. Michi popatrzyła na niego, zmarszczywszy brwi.

— Na miejscu było trochę krwi — kontynuował Martinez. — Niewiele. Właśnie sobie uświadomiłem, że zabójca mógłby mieć jakieś ślady na mankiecie albo na nogawce spodni. Albo mógł zetrzeć chusteczką krew z rąk. Może użył broni i dopiero potem uderzył głową kapitana o biurko, więc trzeba szukać broni. Albo zabójca zabrał coś na pamiątkę i to ukrył.

— Może kapitan walczył — wtrącił się Garcia. — Choćby słabo. I zostawił na napastniku jakiś ślad.

— Trzeba zawiadomić pralnię — powiedziała Kazakov. — Niech sprawdzają każdą rzecz.

Michi gwałtownie wstała i spojrzała na zebranych, jakby zdziwiona, że ciągle ich tu widzi.

— Na co czekamy? Już wczoraj powinniśmy byli to zrobić.


* * *

Całe popołudnie trwało przeszukiwanie „Prześwietnego” i załogi. Martinez i Kazakov wezwali do kwater sypialnych osoby, które nie miały służby; zorganizowali oficerów i podoficerów w grupy i wszystkich poddali drobiazgowym oględzinom. Sprawdzono szafki i schowki, szukając jakiegoś przedmiotu, który ktoś mógłby wziąć z kwatery kapitana. W końcu sami oficerowie poddali siebie nawzajem tym procedurom. Martinez i lady Michi stali w korytarzu przy mesie oficerskiej i czekali na wynik.

Michi okazywała coraz większe rozdrażnienie: popołudnie mijało, a spodziewanych dowodów nie udało się znaleźć. Stała z dłońmi zaciśniętymi w pięści, ze zmarszczonymi brwiami, podnosiła się na palcach i opadała.

Martinez postanowił zająć czymś jej myśli, nim sam zwariuje od tych jej nerwowych ruchów.

— To może wprowadzić zamęt wśród załogi — powiedział. — Powinniśmy ich jak najszybciej uspokoić. Może jutro zarządzimy te odroczone manewry.

Pięty Michi wreszcie zostały na podłodze. Spojrzała uważnie na Martineza.

— Bardzo dobrze. Robimy manewry. — Zmarszczyła brwi, coś sobie przypominając. — Kogo mam wziąć na nowego oficera taktycznego?

— Nie chce pani Coena ani Li?

Pokręciła głową.

— Nie mają doświadczenia. Służyli tylko w łączności. Niejasne poczucie zobowiązania zmusiło Martineza do wysunięcia propozycji:

— Może Chandra Prasad.

Michi spojrzała na niego podejrzliwie.

— Dlaczego Prasad?

— Jest najstarszym oficerem po Kazakov, a ja nie mogę oddać Kazakov. Nie teraz.

To brzmiało lepiej niż „Wymusiła na mnie obietnicę”, a już na pewno znacznie lepiej niż „Jeśli to ona zabiła Fletchera, postarajmy się być dla niej mili w nadziei, że nie zabije również nas”.

— Poproszę ją o zaprojektowanie jednego eksperymentu — odparła Michi po chwili zastanowienia. — Innych poruczników również o to poproszę. Przekonamy się, czy ktoś z nich ma do tego talent.

Gdy Kazakov i Husayn przyszli z raportem, że w mesie i kwaterach poruczników nie znaleziono żadnych dowodów, Michi przyjęła to bez komentarza.

— Teraz pan, lordzie kapitanie — zwróciła się do Martineza.

— Ja? — odparł zdziwiony.

— Przecież pan też jest podejrzany — rzekła Michi. — To pan najwięcej zyskał na śmierci Fletchera.

Nie patrzył na tę sytuację w ten sposób. Ale obiektywnie rzecz biorąc, uwaga była słuszna.

— Nie było mnie na statku, gdy umarł Kosinic — zauważył.

— Wiem, ale co to ma do rzeczy?

Oczywiście nic. Oficerowie mężczyźni — Husayn, Mersenne i lord Phillips — przeszukali jego kwaterę i rzeczy osobiste. Martinez poddał się temu bez protestu. Alikhan obserwował cała procedurę, stojąc w drzwiach. Zesztywniały z oburzenia, patrzył na każdy ich ruch rozognionymi oczyma, jakby podejrzewał trzech parów, że podczas przeszukania mogliby przywłaszczyć sobie coś wartościowego.

Bezcelowa popołudniowa krzątanina opóźniła kolację, a w rezultacie również nieformalne spotkanie poruczników na „Żonkilu” — zarekwirowanym luksusowym jachcie, którym Martinez przybył na statek jako oficer taktyczny Michi.

Przyjęcie nie udało się. Wszyscy byli zmęczeni bezsensownym obmacywaniem osobistych rzeczy kolegów. Ponadto oficerowie nie wiedzieli, jak teraz ułożą się ich stosunki z Martinezem. Poprzednie spotkania na jachcie — był wówczas oficerem sztabowym — odbywały się w znacznie swobodniejszej atmosferze niż sztywne obiady i przyjęcia organizowane przez kapitana Fletchera. Choć Martinez miał wyższy od nich stopień, nie byli jego podwładnymi i nie czuli takiego skrępowania, jak wobec bezpośredniego przełożonego. Teraz jednak wzajemne układy się zmieniły i porucznicy bardziej się pilnowali. Martinez hojnie częstował ich wódką, ale alkohol działał na oficerów przeważnie depresyjnie.

Tylko Chandra Prasad trajkotała i śmiała się cały wieczór, nie zwracając uwagi, że jej dobry humor irytuje innych. Może nie widzi powodów, żeby się pilnować w mojej obecności, ponieważ łączą nas specjalne stosunki — pomyślał Martinez.

Miał nadzieję, że Chandra się myli.

Wreszcie zakończył ten ponury wieczór i na dobranoc zapowiedział im na przedpołudniową wachtę manewry.

W kabinie czekał Alikhan, by wziąć do odświeżenia jego spodnie, buty i bluzę munduru.

— Co się mówi w klubie podoficerskim? — spytał Martinez.

— Milordzie — powiedział Alikhan stanowczym tonem — mówią o panu, że jakoś obleci.

Kapitan stłumił uśmieszek.

— A co mówią o Fletcherze?

— W ogóle nic nie mówią o zmarłym kapitanie.

Martinez poczuł irytację.

— Szkoda. — Podał Alikhanowi bluzę. — Nie wydaje ci się, że wiedzą więcej niż mówią?

— Milordzie, to podoficerowie z długim stażem — odparł Alikhan tonem największego samozadowolenia. — Zawsze wiedzą więcej niż mówią.

Martinez zdjął buty i wręczył je Alikhanowi.

— Powiesz mi, gdyby mówili coś istotnego? — spytał kwaśno. — Na przykład kto zabił kapitana.

Alikhan wrzucił buty do małej torby.

— Postaram się informować pana na bieżąco, milordzie. — Zamknął szczelnie torbę i spojrzał na Martineza. — Przy okazji, milordzie, chciałbym nadmienić, że jest problem ze służącymi kapitana Fletchera.

— Mianowicie?

Każdy oficer w stopniu kapitana miał prawo do czterech służących, których mógł zabierać ze sobą, gdy przenosił się z jednego statku na inny. Martinez miał czterech swoich służących i Fletcher również, więc teraz, gdy został tylko jeden kapitan, było o czterech służących za dużo.

— Czy ludzie Fletchera coś potrafią? — spytał Martinez. — Oczywiście poza byciem służącymi.

Alikhan lekko wydął usta; jako zawodowiec z długim stażem we Flocie miał wydać opinię na temat osób o niższej pozycji.

— W cywilu Narbonne był pokojowcem, Baca kucharzem. Jukes to artysta, a Buckie to fryzjer, manikiurzysta i wizażysta.

— Hmmm, chyba Bakę można odesłać do mesy szeregowców — powiedział Martinez bez przekonania.

— A jeśli sprzeciwi się główny kucharz Yau? Może nie zechce, żeby ten tłuścioch zabierał miejsce w kuchni i mieszał mu w garnkach.

Kapitan przejrzał się w lustrze nad umywalką.

— Alikhanie, czy uważasz, że potrzebny mi wizażysta?

Alikhan znów wydął usta.

— Jest pan za młody, milordzie. Martinez uśmiechnął się.

— Miałem nadzieję, że to powiesz.

Służący przewiesił sobie spodnie przez ramię, na wierzchu położył bluzę. Martinez skinął w stronę drzwi prowadzących do gabinetu.

— Czy znowu kazałeś tam komuś spać? — spytał.

— Ayutano, milordzie.

— Dobrze. Gdyby zabójcy przyszli przez jadalnię, krzyknę i dam mu znać.

— Jestem pewien, że będzie wdzięczny, milordzie. — Ręką, która nie trzymała ubrań Martineza, Alikhan zręcznie otworzył srebrny termos z gorącym kakao i nalał go do kubka.

— Dziękuję, Alikhanie. Dobrych snów.

— Panu też, milordzie.

Służący wyszedł drzwiami prowadzącymi do jadalni. Martinez przebrał się w piżamę i usiadł na łóżku. Popijając kakao, patrzył na stare, pociemniałe obrazy. Młoda matka trzymała dziecko, małe ognisko płonęło, kot przycupnął, kładąc uszy po sobie, a wszystko to działo się wewnątrz namalowanej ramy albo na scenie.

Długo oglądał obraz, aż wreszcie zgasił światło.


* * *

Rano wydrukował na szlachetnym papierze Fletchera zaproszenia na kolację i przesłał je przez Alikhana wszystkim starszym podoficerom. Nie wiedział, czy Fletcher zapraszał w ten sposób żołnierzy na kolację — sądził, że raczej nie — ale z pewnością nie używał do tego celu wykwintnego papieru.

Ale co go to obchodzi. W końcu to nie jego papier.

Wkrótce potem zaczął się eksperyment. Statki sił Chen połączone były laserami komunikacyjnymi w przestrzeni wirtualnej, i podczas gdy rzeczywiste statki leciały wyznaczonymi trajektoriami, w wirtualu eskadra Chen walczyła z wirtualnym wrogiem, który miał przewagę. Mieli się spotkać czołowo przy Osser, który to układ eskadra Chen miała minąć po Termaine. Układ był w zasadzie niezamieszkany, miał dwie wormholowe stacje przekaźnikowe i kilka kolonii górniczych na bogatych w minerały księżycach. Poza tym nic, co mogłoby skomplikować bitwę między dwiema siłami.

Siły Chen zastosowały taktykę rozproszoną, opracowaną przez Martineza, Caroline Sulę i oficerów z „Korony”, dawnej fregaty Martineza. Statki poruszały się w znacznej od siebie odległości i manewrowały w sposób pozornie przypadkowy, ale w istocie zachowywały się według skomplikowanego wzoru matematycznego wymyślonego przez Sulę — leciały po wypukłej powłoce chaotycznego układu dynamicznego.

Przeciwnicy stosowali klasyczną, sformalizowaną taktykę opracowaną w imperium: statki zebrano w sztywną formację w taki sposób, że dowódcamógł zachować nad nimi kontrolę aż do ostatniej chwili.

Pociski antymaterii w wolframowych pojemnikach, które eksplodowały między nacierającymi eskadrami, tworzyły kule ognia i piekielne wybuchy promieniowania. Lasery i promienie antyprotonowe próbowały niszczyć nadciągające pociski, a pociski robiły uniki. Statki ginęły w falach szybkich neutronów i wybuchów żaru.

Siły Chen poniosły pewne straty: z siedmiu statków trzy zostały całkowicie zniszczone i jeden poważnie uszkodzony. Wszystkie dziesięć statków Naksydów zostało zmiecionych.

Po raz pierwszy Martinez dowodził ciężkim krążownikiem, choć była to tylko walka symulowana. Załoga sterowni wykazała się dyscypliną i dobrym wyszkoleniem; dzięki długiej praktyce zawodowej i doświadczeniu we wzajemnej współpracy wykonywała jego rozkazy z doskonałym zrozumieniem i skutecznością.

Martinez zakończył eksperyment zadowolony z siebie i ze statku. Uczucie zadowolenia minęło, gdy wrócił do swojego gabinetu, gdzie Marsden przedstawił mu stos dokumentów, które wymagały przeczytania, rozpatrzenia albo podpisania.

Jedząc obiad przy biurku, przedzierał się przez te dokumenty. Marsdena odesłał na obiad.

Chandra Prasad przybyła pół minuty później, jakby czekała na właściwy moment, gdy będzie sam. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, podniósł wzrok, opuścił pisak na biurko i kazał Chandrze wejść. Podczas gdy zbliżała się do biurka, myślał z dziwną dezynwolturą, czy przyszła go zamordować. Doszedł do wniosku, że nie. Promienny uśmiech na jej twarzy zupełnie by nie pasował do zbrodni.

— Poruczniku? — spytał, unosząc brwi.

— Lady dowódca eskadry powiedziała mi właśnie, że zostałam nowym oficerem taktycznym — oznajmiła Chandra. — Domyślam się, że masz z tym coś wspólnego, więc postanowiłam przyjść ci podziękować.

— Wspomniałem o tobie — przyznał Martinez — ale ustalono, że to tylko czasowa nominacja. Lady Michi zamierza wypróbować kilka osób.

— Ale ja będę pierwsza. Jeśli zrobię na niej wrażenie, nie będzie potrzebowała innych.

— Życzę szczęścia. — Martinez uśmiechem dodał jejotuchy.

— Potrzebuję czegoś więcej niż szczęścia. — Chandra przygryzła dolną wargę. — Czy mógłbyś mi dać jakieś wskazówki, jak zrobić dobre wrażenie na dowódcy eskadry?

— Nie wiem — odparł Martinez. — Nie sądzę, żeby mi się to ostatnio udawało.

Spojrzała na niego zmrużonymi oczyma, jakby nie mogła się zdecydować, czy ma wybuchnąć złością. Wziął w rękę pisak i powiedział:

— Zapraszam cię jutro na obiad. Pomówimy o twoich ambicjach.

W jej podłużnych oczach pojawił się wyraz zdecydowania.

— Tak jest, kapitanie.

Stanęła na baczność. Martinez odesłał ją i wrócił do papierkowej roboty, podjadając między paragrafami obiad. Gdy tylko skończył pracę i posiłek, przyszła Kazakov z nowymi dokumentami, które jako oficer dowodzący przekazywała kapitanowi do wglądu.

Dopiero późnym południem uporał się z pracą i zajrzał do teczek personalnych podoficerów, by zapoznać się z osobami, które miał gościć na kolacji. Tak jak mówiła Kazakov, byli zawodowcami o długim stażu; na egzaminach dyplomowych otrzymali znakomite wyniki i byli dobrze oceniani przez przełożonych. Wszyscy oni dostali wysokie noty od Fletchera, również Thuc, człowiek, którego kapitan zabił.

Potem sprawdził dokumenty, które powinny potwierdzać dobre opinie Fletchera, i prawie natychmiast znalazł coś, co go zaszokowało.

Kolacja będzie nie tylko wydarzeniem towarzyskim — pomyślał ponuro.

Rozpoczął przyjęcie tradycyjnym toastem na cześć Praxis. Potem wygłosił przemówienie; podkreślił, że podoficerowie powinni dbać o zachowanie ciągłej sprawności statku, który doznał niedawno kilku wstrząsów, i że z akt personalnych wie, że są w stanie dać z siebie wszystko, czego się od nich wymaga.

Przenosił wzrok z jednego szefa wydziału na drugiego, z krągłolicego Gawbyana na Gulika o szczurzej twarzy, z głównej inżynier Francis — kobiety o muskularnych ramionach i imponującej szczęce — na Cho, tyczkowatego następcę Thuca. W oczach wszystkich widział satysfakcję.

Ten wyraz satysfakcji utrzymywał się przez całą kolację, gdy Perry przynosił kolejne dania, a Martinez pytał o stan poszczególnych wydziałów. Od głównej specjalistki baz danych dostał informacje o stanie i mocy obliczeniowej statkowych komputerów. Główna inżynier Francis zasypała go szczegółowymi parametrami, od pojemności luków towarowych po stan techniczny skruberów. Z głównym sygnalistą Nyamugalim przeprowadził fachową rozmowę o nowych wojskowych szyfrach wprowadzonych po wybuchu wojny; był to bardzo ważny problem, gdyż obie walczące strony używały na początku tych samych szyfrów i programów kodujących.

Kolacja upływała w miłej i rzeczowej atmosferze, a gdy Perry podał kawę, zadowolenie na twarzach gości jeszcze wzrosło.

— W ostatnich dniach miałem okazję przekonać się, jak dobrze zarządzanym statkiem jest „Prześwietny” — zaczął Martinez, gdy dobiegł go zapach kawy. — Nie wątpię, że to głównie zasługa starszych podoficerów.

Powoli popił trochę kawy i odstawił filiżankę na spodek.

— Tak przynajmniej myślałem… dopóki nie zobaczyłem stanu formularzy 77-12.

Zadowolenie znikało ze zdumionych teraz twarzy podoficerów.

— Milordzie… — zaczął Gawbyan.

— Milordzie — powtórzył Gulik.

— 77-12 nie są w ogóle aktualizowane. Żaden wydział nie może mi dostarczyć informacji niezbędnych do oceny stanu statku.

Szefowie wydziałów patrzyli na siebie przez długi stół. Martinez widział na ich twarzach rozgoryczenie, irytację, zakłopotanie.

Powinni się wstydzić — pomyślał.

77-12 były formularzami serwisowymi. Każdy wydział musiał je wypełniać. Podoficerowie i ich podwładni powinni byli zapisywać wszystkie informacje o rutynowych naprawach, czyszczeniu, wymianie części, o smarowaniu, kontroli filtrów, uszczelek, płynów, hermetyczności uszczelek w grodziach i śluzach powietrznych oraz o zapasach w magazynach części zamiennych. Każdy element „Prześwietnego” był zaprojektowany z pewnym marginesem — niektórzy mogliby twierdzić, że ze zbyt dużym — i powinien być wymieniony lub serwisowany jeszcze przed osiągnięciem skrajnych parametrów. Wszystkie kontrole techniczne, wszystkie wymiany części i rutynowe konserwacje powinny być odnotowane w formularzu 77-12 odpowiedniego wydziału.

Prowadzenie na bieżąco tych protokołów było bardzo uciążliwe, dlatego nikt nie znosił tej pracy i wszyscy usiłowali jej uniknąć. Odpowiednio aktualizowane 77-12 były dla kapitana najbardziej skutecznym źródłem informacji na temat kondycji statku, a dla nowego kapitana były wręcz nieodzowne. Gdy psuła się jakaś część wyposażenia, z 77-12 mógł się dowiedzieć, czy to skutek nieodpowiedniej konserwacji, błędu ludzkiego, czy też przyczyna leży gdzie indziej. Bez aktualnych rejestrów można się było tylko domyślać powodów awarii, a znalezienie prawdziwej przyczyny trwało długo i mogło odciągnąć od pracy cały wydział.

Podczas wojny, gdy ludzkie życie było zagrożone, „Prześwietny” nie mógł sobie na to pozwolić. Ponadto Martinez po prostu nie znosił sytuacji, gdy nie znał stanu dowodzonej przez siebie jednostki.

— Milordzie… — znów zaczął Gulik. Jego smutne oczy patrzyły nerwowo i Martinez przypomniał sobie, że warga Gulika błyszczała od potu, gdy stał w szeregu zbrojmistrzów podczas kontroli Fletchera. — To wszystko ma związek z tym, w jaki sposób kapitan Fletcher kierował statkiem.

— Chodzi o ciągłe inspekcje, milordzie — powiedziała starszy inżynier Francis. Miała muskularne ramiona, na policzkach popękane naczynka, a jej włosy były kiedyś rude. — Widział pan, jak dokładnie kapitan Fletcher przeprowadzał kontrole. Wskazywał na jakąś część i pytał o jej konserwację, a my musieliśmy natychmiast udzielić odpowiedzi. Nie mieliśmy nawet czasu sprawdzić tego w rejestrze. Musieliśmy wiedzieć.

Starszy kucharz Yau oparł chude ręce na stole i wyjrzał zza szerokiego torsu Francis.

— Milordzie, nie musimy zapisywać informacji, ponieważ mamy je w naszych głowach.

— Rozumiem. — Martinez skinął głową. — Jeśli wszystko macie w głowach, to bez problemu przeniesiecie to w 77-12. Na pewno zdążycie mi dostarczyć kompletne raporty za… powiedzmy dwa dni.

Z mimowolną satysfakcją patrzył, jak szefowie wydziałów zerkają na siebie ponuro. Tak, najwyższy czas, żebyście się dowiedzieli, jaki ze mnie sukinsyn — pomyślał.

— Który mamy dzisiaj? — spytał wesoło. — Dziewiętnasty. Do dwudziestego drugiego rano mam mieć u siebie 77-12.

Muszę kontynuować inspekcje, pomyślał, i konfrontować wszystko z 77-12, by sprawdzić, czy protokoły nie są czystą fikcją. „Ściemnianie w logach” — jak to nazywano — to uświęcony tradycją zwyczaj we Flocie.

Martinez przysiągł sobie, że pozna „Prześwietnego” — zarówno funkcjonowanie jego maszyn, jak i w sferze ludzkiej.

Goście dopili kawę w ponurej ciszy, potem Martinez pożegnał ich i poszedł do kabiny sypialnej. Chciał zasnąć snem sprawiedliwego.


* * *

— Alikhanie, jak sobie poradziłem? — spytał rano ordynansa, gdy ten przyniósł mu mundur galowy.

— Podoficerowie, którzy pana nie przeklinają, są przestraszeni — zameldował Alikhan. — Niektórzy nie spali przez pół nocy i pracowali nad swoimi 77-12, a żeby dostać potwierdzenie tego, co pamiętają, ganiali rekrutów od jednego sektora do drugiego.

Martinez uśmiechnął się.

— Czy nadal sądzą, że mogę być? — spytał.

Alikhan spojrzał na niego, na ustach pod zakręconym wąsikiem miał uśmiech.

— Ja sądzę, że pan może być, milordzie.

Podczas śniadania Martinez dostał pisemne zaproszenie na obiad do mesy chorążych. Czytał je z radosną miną. Chorąży nauczyli się czegoś od podoficerów. Nie zamierzali czekać na zaproszenie od kapitana, żeby dowiedzieć się o swoich niedociągnięciach, lecz woleli sprowadzić go na swój teren i przyjąć ewentualne wymówki z otwartą przyłbicą.

Zuchy — pomyślał.

Przyjął zaproszenie z przyjemnością, potem wysłał wiadomość do Chandry i poinformował ją, że muszą przesunąć wspólny obiad o jeden dzień. Wiedział, że nie będzie zadowolona. Następnie przesłał informację, która nie mogła spodobać się żadnemu z poruczników: żądał, by za dwa dni wszyscy dostarczyli mu zaktualizowane wersje 77-12.

W końcu wezwał Marsdena i piątego porucznika, mającego tytuł lorda Phillipsa, a nazywającego się Palermo.

Podporucznik Palermo, lord Phillips, był niskim mężczyzną — Martinezowi nie sięgał nawet do ramienia. Ramiona i nogi miał chude, ciało szczupłe, niemal wątłe. Małe dłonie odznaczały się pięknym kształtem. Na jego bladej twarzy nikłe wąsy stanowiły jedyny ciemniejszy akcent. Mówił spokojnym szeptem.

Phillips dowodził wydziałem, do którego należała cała elektronika statku, od kabli zasilających i generatorów do komputerów nawigacyjnych i sterujących silnikami. Martinez zaczął więc od przeglądu warsztatu Zhang — starszej specjalistki danych. W małym zacienionym pomieszczeniu, pełnym świecących monitorów, panował nienaganny porządek. Martinez spytał Zhang, czy udało jej się coś wpisać do 77-12. Pokazała mu, co zdążyła zrobić od poprzedniego wieczoru. Sprawdził wyrywkowo dwie pozycje — były wprowadzone poprawnie.

— Znakomita robota — pochwalił ją i przeszedł ze swoją grupą do sekcji głównego elektryka, Strode'a.

Strode był poniżej przeciętnego wzrostu, ale miał szerokie ramiona i potężne mięśnie z wytatuowanymi symbolami swej seksualnej sprawności na bicepsie. Ciemne blond włosy miał równo przycięte, kark wygolony, wokół uszu zostawione blade łyse placki. Jego imponujące wąsy nie były jednak tak fantastyczne jak u Gawbyana. Martinez spodziewał się zastać w jego sekcji nieskazitelną czystość i nie zawiódł się. Strode z pewnością otrzymał cynk, że kapitan grasuje po statku.

— Czy udało się panu zrobić coś z 77-12? — spytał.

— Tak, milordzie.

Strode wywołał log na displej. Martinez skopiował go na swój mankiet i zaprosił Strode'a na krótki obchód po dolnym pokładzie. Przystanęli przy jednym z paneli dostępu, zaznaczonym na ścianie pozorną niszą z namalowaną przez Jukesa zgrabną wazą o jednym uchu. Martinez spojrzał na dane z 77-12.

— Zgodnie z pana formularzem — powiedział — wymienił pan transformator pod głównym dojściem 8-14. Proszę otworzyć dojście.

Strode nie wyglądał na zadowolonego. Wprowadził kod do zamka i panel podłogowy uniósł się pneumatycznie. Pokład przekazał dygotanie wywołane elektrycznym buczeniem. Z komory gospodarczej wydobyły się zapachy smaru i ozonu, światła zapaliły się automatycznie.

Martinez zwrócił się do lorda Phillipsa.

— Milordzie, czy byłby pan uprzejmy zejść do komory i przeczytać numer seryjny transformatora?

Phillips bez słowa zsunął się przez wlot w pokładzie. Skulony w ciasnej przestrzeni, odszukał numer seryjny i przeczytał go. Nie był to ten sam numer, co w formularzu Strode'a.

— Dziękuję, lordzie poruczniku — powiedział kapitan, wpatrując się uporczywie w nieruchomą, złą twarz Strode'a. — Może pan wyjść.

Phillips wyszedł i oczyścił spodnie z brudu.

— Proszę zamknąć wlot — polecił Martinez.

Strode zamknął panel.

— Strode, udzielam panu nagany za ściemnianie w logu. Na pewno sprawdzę wszystkie 77-12, a zwłaszcza pana log.

W oczach Strode'a płonęła posępna złość.

— Milordzie, numer seryjny był… tymczasowy. Nie miałem okazji sprawdzić właściwego numeru.

— Niech pan się postara, żeby w przyszłości pana formularze były mniej tymczasowe. Wolę nie mieć żadnej informacji niż mieć informacje mylące. Jest pan wolny.

Martinez odszedł, a Marsden został, żeby wpisać do swego kompnotesu naganę dla Strode'a. Phillips poszedł za kapitanem.

— Poruczniku, musi pan sam sprawdzić te formularze — polecił mu Martinez. — Na pewno jest tam pełno radosnej twórczości.

— Tak jest, milordzie — wymamrotał Phillips.

— A teraz zapraszam na kawę do mojego gabinetu. Spotkanie przy kawie niezbyt się udało. Martinez wiedział, że Phillips to protegowany Fletchera. Klan Phillipsów był klientem klanu Gombergów, a Phillips — tak jak Fletcher — urodził się na Sandamie, ale obaj spędzili większą część swego życia na Zanshaa. Martinez miał nadzieję, że porozmawiają o Fletcherze, ale porucznik odpowiadał ledwo dosłyszalnie, monosylabami, więc w końcu poddał się i odesłał go do swoich zajęć.

Był zadowolony. Udało mu się przekazać dwa sygnały: jeden podoficerom — że traktuje serio sprawę 77-12, drugi porucznikom — że powinni ściślej nadzorować szefów wydziałów.

Obiad z chorążymi przebiegł w znacznie weselszej atmosferze. Jedzenie było dobre dzięki pierwszemu chorążemu Toutou, który kierował kantyną. Chorążowie — piloci czy nawigatorzy zaopatrzeniowcy albo technicy czujników lub intendenci — nie kierowali dużymi wydziałami, tak jak starsi podoficerowie, dlatego ich formularze będą znacznie łatwiejsze do uzupełnienia.

Niektórzy z nich w ogóle nie musieli wypełniać 77-12, o czym świadczył szeroki uśmiech i radosne zachowanie Toutou.

Pod koniec posiłku ordynans mesy rozlał do małych kieliszków słodki likier trellinberry i wtedy zadzwonił displej mankietowy Martineza.

— Kapitanie, proszę pana do mojego gabinetu. — Z głosu Michi wywnioskował, że nie będzie tolerowała żadnego opóźnienia.

— Już idę, milady. — Wstał z krzesła i inni też wstali, nim zdążył ich powstrzymać.

— Proszę usiąść — powiedział. — Dziękuję za gościnność. Któregoś dnia się odwdzięczę.

W gabinecie Michi zastał doktora Xi. Garcii nie zauważył.

— Powiedz mu — poleciła Michi. Nawet nie wydała Martinezowi polecenia „spocznij”.

Xi zwrócił na niego swe łagodne oczy.

— Sprawdziłem, co wiadomo na temat metod pobierania odcisków palców, i okazało się, że czasami odciski na skórze świecą fluorescencyjnie pod wpływem światła laserowego. Poprosiłem mechanika Strode'a, żeby mi dostarczył odpowiedni laser, i jeden z jego podwładnych zmontował dla mnie takie urządzenie.

Martinez cały czas stał na baczność z uniesioną brodą i kątem oka patrzył na Xi.

— Znalazł pan odciski palców na ciele kapitana? — spytał.

Michi podniosła wzrok.

— Do licha, Martinez — powiedziała rozdrażnionym tonem — spocznij i zechciej usiąść.

— Tak jest, milady.

Xi czekał cierpliwie, aż kapitan usiądzie na krześle.

— Owszem — kontynuował, jakby w jego raporcie nie było tej krótkiej przerwy — na ciele kapitana znalazłem odciski. Moje i Garcii i moich ordynansów. Innych nie wykryłem.

Martinez nie miał do tego żadnego komentarza.

— Potem wyjąłem z chłodni ciało porucznika Kosinica, umieściłem sieć czujników na jego głowie i uzyskałem trójwymiarową mapę obrażeń. Umarł od pojedynczego uderzenia w głowę, co idealnie zgadza się z teorią, że stracił równowagę i upadł, uderzając głową o brzeg włazu.

A więc o jedno morderstwo mniej pomyślał Martinez.

— Gdy poszukałem laserem odcisków palców, znalazłem swoje i swoich asystentów — wyjaśnił Xi. — Ponadto jeden duży odcisk kciuka na spodzie szczęki, z prawej strony. — Xi przyłożył sobie kciuk w to samo miejsce. — Dokładnie tam, gdzie ktoś mógłby chwycić Kosinica, by trzasnąć jego głową o brzeg włazu.

Doktor uśmiechnął się leciutko.

— Rzetelna interpretacja tego odcisku palca wymagała sporo trudu — ciągnął. — Nie mogłem użyć zwykłego czytnika odcisków, więc musiałem wielokrotnie z bliska sfotografować odcisk świecący fluorescencyjnie, a potem zmienić format na…

— Pomiń tę cześć — poleciła mu Michi.

Xi wydawał się rozczarowany tym, że nie ma szansy pochwalić się własną pomysłowością. Oblizał nerwowo usta.

— Odcisk kciuka należał do głównego inżyniera Thuca — wyjaśnił.

Martinez odruchowo otworzył usta i zaraz je zamknął.

— A niech mnie! — powiedział.

Thuc był umięśnionym olbrzymem, zdolnym rozwalić Kosinicowi głowę za jednym zamachem. Martinez spojrzał na Michi.

— Zatem to Thuc zabił Kosinica. A Fletcher jakoś to wykrył i zgładził Thuca.

Michi skinęła głową.

— To prawdopodobna wersja.

— Powiedział, że zabił Thuca z dbałości o honor statku — ciągnął Martinez. — Był bardzo czuły na punkcie pozycji społecznej i godności, i może uważał, że ujmą dla jego dumy byłoby wszczęcie formalnego dochodzenia, z którego by wynikło, że jeden z jego żołnierzy zabił oficera. Dlatego Fletcher postanowił załatwić to sam.

Michi znów skinęła głową.

— Mów dalej.

— Ale jeśli to prawda, to kto, do diabła, zabił Fletchera?

Michi spojrzała na niego badawczo.

— A kto na tym zyskał? — spytała.

— Jeśli oczekuje pani, że się załamię i przyznam, to muszę panią rozczarować.

— Oprócz pana inni też mogli skorzystać — zauważyła Michi. — Na przykład osoba, która wiedziała, że Fletcher nigdy nie poprze jej ambicji, ale że mogłaby liczyć na pana.

Martinez przypuszczał, że Michi nieprzypadkowo użyła określonego rodzaju gramatycznego.

— Może Thuc miał wspólnika — zasugerował. — Wspólnika, który uważał, że jest następny na liście Fletchera.

— Czy wie pan, że porucznik Prasad miała celujące wyniki w zapasach w stylu torminelskim w akademii w Dorii?

— Nie wiedziałem. Nie miałem czasu przejrzeć jej akt.

Zapasy torminelskie nie pozwalały na walenie głową przeciwnika, ale ten agresywny styl dopuszczał podduszanie, wszelkiego rodzaju nieprzyjemne, bolesne wykręcanie stawów oraz atak na punkty ucisku. Oczami wyobraźni widział, jak Chandra, unieruchomiwszy Fletchera, popycha go do biurka i wali jego głową o ostrą krawędź, zostawiając odciski palców na spodzie blatu.

— Dowiedziałam się też, że kilka lat temu pan i porucznik Prasad byliście na tym samym kursie łączności.

— To prawda, ale o ile wiem, podczas kursu nikogo nie zamordowała.

Usta Michi wykrzywił ponury uśmieszek.

— Wezmę pod uwagę pana entuzjastyczną charakterystykę. Czy zauważył pan, że kapitan Fletcher napisał o Prasad jadowitą opinię?

— Widziałem, ale nie mam dowodów, że Prasad ją znała.

— Może chciała zapobiec powstaniu tego wpisu, ale było już za późno. — Michi bębniła palcami po blacie. — Proszę, żeby pan jak najdyskretniej dowiedział się, co Prasad robiła podczas tamtej wachty, gdy zginął kapitan.

— Raczej nie udałoby mi się utrzymać takiego śledztwa w tajemnicy — zauważył Martinez — ale Garcia przesłuchał już wszystkich na statku.

— Garcia jest szeregowcem i odczuwa naturalne opory, przesłuchując oficerów. Lepiej nadaje się do tego jakiś oficer.

Martinez postanowił się zgodzić. Nie miał przecież powodu, by bronić Chandry.

— Przesłucham poruczników po kolei. Zapytam ich o tę noc, ale nie przypuszczam, by któryś z nich powiedział mi co innego niż Garcii.

— Jadam w mesie oficerskiej i mógłbym tam zasięgnąć języka — zaproponował Xi.

— Musimy znaleźć jakieś wyjaśnienie — stwierdziła Michi.


* * *

Wracając do siebie, Martinez rozważał jej słowa. Powiedziała „jakieś wyjaśnienie”, a nie „prawdziwe wyjaśnienie”.

Czy Michi jest gotowa poświęcić prawdę na rzecz jakiegokolwiek wyjaśnienia? Wyjaśnienia, które uciszy wątpliwości i pytania i ułatwi zjednoczenie załogi pod nowym kapitanem, zamknie wreszcie tę sprawę i pozwoli „Prześwietnemu” i całej eskadrze robić to, co donich należy: walczyć z Naksydami.

Takie rozwiązanie zakładało, że poświęci się oficera, oficera-outsidera, prowincjonalnego para z prowincjonalnego klanu, oficera izolowanego od innych, wybranych osobiście przez Fletchera. A ponadto niezbyt lubianego przez resztę załogi.

Ta osoba bardzo przypominała oficera, jakim zaledwie rok temu był on sam.

Plan Michi nie podobał mu się i z tego powodu, i z innych również. Doszło do trzech zabójstw i — według Martineza — Michi zbyt łatwo uznała, że zagadka pierwszych dwóch została rozwiązana. Miał przeczucie, że wszystkie te przypadki coś łączy, ale nie wiedział co to takiego.

W gabinecie zastał Marsdena, który czekał cierpliwie, by zdać raport dzienny. Potem Martinez poprosił o dzbanek kawy i pracował intensywnie przez godzinę, aż przerwało mu pukanie do drzwi. Podniósł wzrok i zobaczył w drzwiach Chandrę.

Usiłował wymazać ze swej wyobraźni tarczę strzelniczą na jej piersiach. Prasad weszła i stanęła na baczność.

— Słucham, pani porucznik.

— Szkoda, że nie mogliśmy omówić… — strzeliła oczami w stronę Marsdena, który pochylał łysą głowę nad kompnotesem — tej sprawy, o której mieliśmy porozmawiać dziś przy obiedzie.

— Możemy to zrobić jutro — odparł.

— Jutro będzie nieco za późno. — Zaciskała i prostowała palce. — Lady dowódca eskadry poleciała mi przeprowadzić jutro eksperyment.

Chce się przekonać, ile jesteś warta, nim zdecyduje o twoim aresztowaniu. Martinez nie był w stanie oprzeć się tej gorzkiej myśli.

Westchnął.

— Pani porucznik, nie wiem, jak mógłbym pomóc. — Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymał ją gestem. — To nie może być nic standardowego, jeśli rozumie pani, co mam na myśli. Musi to być całkowicie pani pomysł, coś, czego nikt przedtem nie zrobił, przynajmniej ostatnio.

Zacisnęła dłonie w pięści, ale tym razem ich nie wyprostowała.

— Rozumiem, milordzie. — Z tonu głosu wnioskował, że jej zęby też są zaciśnięte.

— Wiem, że to niełatwe. — Zrobił pojednawczy gest. — Proszę wybaczyć, ale nie mam dla pani żadnych dobrych pomysłów. — Przebiegł w myślach wydarzenia ostatnich kilku dni. — I chyba nie mam dobrych pomysłów dla nikogo.

Chandra stanęła z zaciśniętymi dłońmi na baczność, zrobiła przepisowy w tył zwrot i odeszła.

Martinez patrzył za nią i rozważał, czy Chandra jest na tyle wściekła, by go zabić.

Загрузка...