Zawsze uważałem tragedię za najbardziej człowieczą formę sztuki — powiedział starszy kapitan, lord Gomberg Fletcher. — Przedstawiciele innych gatunków po prostu jej nie czują.
— Jest przecież „Posłaniec” Lakaja Trallina — zauważyła Fulvia Kazakow, pierwsza porucznik.
— Fragmenty chóralne są wspaniałe, jak zwykle u Daimongów — przyznał kapitan — ale sylwetki psychologiczne lorda Ganmira i lady Oppoda nie są dopracowane.
Obiad wydany przez kapitana Fletchera ciągnął się przez całe długie popołudnie. Ustawione na długim stole talerze, spodeczki filiżanki, kielichy, solniczki ozdobione były herbem kapitana, a sam stół stał pośród malowanej hulanki. Murale przedstawiały bankiety i bankietujących: dawni Terranie leżeli w prześcieradłach na kanapach i jedli; humanoidalne owłosione, rogate i kopytne istoty popijały z kielichów i delektowały się winogronami; władczy młodzieniec w wieńcu z liści górował nad gromadką dziewcząt niosących falliczne drzewca. W rogach pokoju stały wdzięczne posągi półnagich kobiet z uniesionymi czarkami. W centrum królowała grupa szczerozłotych wojowników w zbrojach, którzy z tajemniczych powodów pilnowali sterty błyszczących metalowych owoców i orzechów.
Kapitan, znany patron sztuki, dziedzic wybitnych i niesamowicie bogatych klanów Gombergów i Fletcherów, miał pieniądze na swoje zachcianki. To on przepysznie ozdobił „Prześwietnego”, nie szczędząc funduszy na stworzenie dzieła godnego zazdrości całej Floty. Kadłub pomalowano w skomplikowany geometryczny wzór w kolorach białym, jasnozielonym i różowym. Wnętrze zdobiły fantastyczne krajobrazy, cykle trompe l'oeil, sceny polowań i balów, widoki wymyślnej architektury i targanego wiatrem morza. Większość malowideł stworzono za pomocą programów graficznych, po czym odwzorowano na długie płachty materiału i nałożono na ściany jak tapetę. Jednak w prywatnych kwaterach kapitana murale wykonał ręcznie i na bieżąco konserwował pulchny, siwiejący, rozmemłany Montemar Jukes, którego Fletcher przyjął na pokład jako swego służącego i szybko awansował na sprzętowca pierwszej klasy.
Jukes jadał w kantynie młodszych oficerów. Przy stole kapitana nie zasiadł teraz nikt poniżej oficera czy para. Wszyscy mieli na sobie odświętne galowe mundury, zgodnie z ustanowionym przez Fletchera zwyczajem, by wszystkie posiłki były oficjalne, bez względu na to, czy są wydawane ze specjalnej okazji, czy nie.
Zwyczaj ten został wprowadzony jeszcze przez przyjściem Martineza, ale on sam nieoczekiwanie dodał do tego rytuału własny element. Ponieważ na obiady przychodzono w mundurach galowych, Martinez przyniósł ze sobą pewne szczególne odznaczenie.
Był to Złoty Glob — buława zwieńczona przezroczystą kulą wypełnioną wirującym złotym płynem. Było to najwyższe odznaczenie w imperium, przyznane Martinezowi za akt bohaterstwa pod Magarią — wyprowadzenie Naksydom spod nosa statku „Korona”. Wszyscy oficerowie Floty, członkowie załogi, każdy lord konwokat czy urzędnik państwowy musieli na widok Złotego Globu salutować.
Gdy więc Martinez przybył po raz pierwszy na jeden z oficjalnych obiadów, kapitan lord Gomberg Fletcher musiał w postawie na baczność oddać mu honory. To samo działo się przy każdej podobnej okazji. Kapitan zachowywał się uprzejmie, jak zawsze, ale na jego przystojnej twarzy pojawiły się cienie sugerujące, że właśnie odkrył pewne niedoskonałości w panującym we wszechświecie ładzie. Nigdy w dziejach żaden Fletcher nie salutował żadnemu z Martinezów, i kapitanowi nie w smak było, że musiał czynić to jako pierwszy.
Lady Michi, gość honorowy, siedziała na szczycie stołu; pozostali zajmowali miejsca zgodnie z hierarchią: Fletcher i Martinez tuż obok lady Michi, a obok Fletchera Fulvia Kazakow z ciemnymi włosami upiętymi z tyłu głowy w skomplikowany węzeł, umocowany parą złoconych pałeczek z drzewa kamforowego.
Przy Martinezie siedziała Chandra Prasad i przyciskała kolanem jego nogę. Dalsze miejsca zajmowali czterej porucznicy, statkowy lekarz i kadeci. W odległym końcu stołu siedział jedyny nie-Terranin na „Prześwietnym”, kadet Daimong, który podczas bitwy przy Protipanu dowodził szalupą, i dlatego nie było go na jego fregacie „Światło Przewodnie”, gdy została zniszczona wraz z cała załogą.
Podobnie jak inni kadeci, Daimong nie odzywał się w obecności przełożonych, więc jego poglądy na temat sylwetek psychologicznych lorda Ganmira i lady Oppody nie zostały odnotowane.
— Jest przecież „Nowa Dynastia” Go-tula — przypomniała Michi. — Zawsze uważałam to za bardzo poruszającą tragedię.
— Według mnie jest ułomna — stwierdził kapitan Fletcher.
Miał wąską twarz, lodowato niebieskie oczy w głębokich oczodołach, i srebrzyste włosy ufryzowane w nienaturalne fale. Jego zachowanie łączyło w sobie pewność posiadania niekwestionowanej władzy z nieskazitelną swobodą para najwyższej kasty.
Był skończonym despotą, ale despotą na luzie.
— „Nowa Dynastia” opowiada o kobiecie z prowincjonalnych parów, która przybywa na Zanshaa i omal udaje jej się wejść do elitarnego społeczeństwa — ciągnął kapitan. — Ale ponosi jednak porażkę i musi wrócić do domu. Na końcu widzimy ją na właściwym miejscu. — Spojrzał pytająco na lady Michi. — Gdzie tu tragedia? Autentyczna tragedia to upadek kogoś, kto jest wysoko urodzony.
Tymczasem pod stołem ręka Chandry wściekle ścisnęła udo Martineza i ten omal nie podskoczył.
— Co jest bardziej tragiczne, lordzie kapitanie — spytała Chandra nieco podniesionym głosem — prowincjusz wznoszący się ponad swój stan i spadający czy prowincjusz, który z powodzeniem wspina się do góry?
Fletcher spojrzał na nią ostro, ale zaraz jego twarz odzyskała zwykłą wytworność.
— Sądzę, że to drugie — odparł.
Chandra znów zatopiła paznokcie w udzie Martineza. Drżała z gniewu. Pozostali oficerowie zesztywnieli, przyglądając się dramatowi, który rozgrywał się między Chandrą a kapitanem. Wiedziano, że są kochankami i że ich związek może teraz eksplodować na oczach wszystkich.
Przerażająca chwila — pomyślał Martinez. To tak jakby się obserwowało wypadek: nie możesz mu zapobiec, ale nie możesz także oderwać od niego wzroku.
— Więc prowincjusze nie powinni dążyć do lepszej pozycji? — pytała Chandra. — Prowincjusze powinni zostać w domu i niech rodziny z Górnego Miasta zajmują się wszystkimi sprawami? Te same rodziny, przez które omal nie przepadło imperium. — Zerknęła na Martineza. — Gdzie teraz byłaby Flota, gdyby kapitan Martinez zastosował się do tych wskazówek?
Choć Martinez uważał, że Flota zyskała na jego obecności, wolał, by nie stawiano go za przykład. Choć odniósł wiele sukcesów, kapitan uważał go za wybryk natury, coś w rodzaju kobiety z brodą czy gadającego psa.
Dlatego niezbyt mu się uśmiechało wałkowanie tej sprawy na urodzinowym przyjęciu Michi Chen, zwłaszcza że cokolwiek powie, nie zmieni to poglądów kapitana.
— Chciałabym wiedzieć, o ile gorsza byłaby nasza sytuacja, gdyby nie kapitan Martinez? — nie ustępowała Chandra.
— O ile wiem, kapitan Martinez nie jest postacią tragiczną — odparł spokojnie Fletcher. — My mówimy tu o teatrze, a nie o prawdziwym życiu. — Uprzejmie skłonił głowę ku Martinezowi. — Gdyby bohater wzorowany na kapitanie Martinezie pojawił się na scenie, mielibyśmy opowieść o wielkiej przygodzie, a nie o upadku wielkości.
Chandra spojrzała na Fletchera palącym wzrokiem.
— Wielcy porzucili Zanshaa i teraz zmiatają przed wrogiem. Czy kiedykolwiek powstanie na ten temat tragedia? — Wydęła usta. — A może farsa?
— Sądzę… — zaczęła Michi zdecydowanym tonem, ale w tym momencie przerwał jej sygnał z displeju mankietowego. Oficerowie natychmiast zamilkli. Wiedzieli, że nikt nie przerywałby jej obiadu bez ważnego powodu.
Ze swego miejsca Martinez widział, jak kameleonowa tkanina lewego rękawa zmienia się w obraz chorążej, która sterowała „Prześwietnym” z mostka.
— Milady, otrzymałam odpowiedź od gubernatora Termalne — powiedziała.
— Zobaczę ją — rzekła Michi.
— To tylko tekst. Brzmi: „Zważywszy na lokalną przewagę waszych pirackich statków i miliony zamordowane na Bai-do z waszego rozkazu, nie mam innego wyjścia, jak przyjąć wasze niesprawiedliwe, okrutne żądania”. Podpisano: dowódca Floty, Jakseth, gubernator wojskowy.
Michi słuchała tych obelg z ironicznym wyrazem twarzy, a gdy padło nazwisko gubernatora, wybuchła radosnym śmiechem.
— A więc Jakseth został dowódcą Floty? Był na liście kapitanów od czasu, gdy studiowałam w akademii.
Martinez poczuł, jak z gości opada napięcie, jak są zadowoleni, że wojna wyzwoliła ich z walki między Chandrą a kapitanem.
— Odpowiedz gubernatorowi — powiedziała Michi. — Tekstem, skoro chce w ten sposób. Gratulujemy mu awansu na dowódcę Floty. Niech odnosi takie same sukcesy, jakie osiągnął jako kapitan „Championa”.
Fletcher zaśmiał się. Martinez poczekał, aż Michi skończy dyktować wiadomość.
— Przepraszam, dowódco eskadry, ale nie zrozumiałem twojej odpowiedzi.
— Ostatnim statkiem, którym dowodził Jakseth, był „Champion” — wyjaśniła. — Spowodował kolizję podczas dokowania przy Comadorze. Straty były milionowe, wszystko z jego winy. Dzięki wpływom rodzinnym zdołał uniknąć sądu wojennego, ale od tamtego czasu nie pozwolono mu latać nawet szalupą. — Michi miała zadowoloną minę. — A teraz ma całą planetę! Tylko od rebeliantów mógł oczekiwać awansu.
Fletcher uniósł dłoń, dając sygnał stewardowi od wina.
— Powinniśmy chyba wznieść toast za powodzenie dowódcy Floty.
Ponownie napełnione winem kielichy uniosły się w żartobliwym toaście za kapitana „Championa”. Służący zebrali talerze i przynieśli następne danie rybne — karpieńca w słodkim jagodowym sosie w garnirunku z wodorostów.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Martinez podniósł wzrok i zobaczył grupę stłoczonych przy wejściu starszych podoficerów.
— Proszę wybaczyć, lady dowódco eskadry — powiedział zbrojmistrz Gulik. — Z okazji pani urodzin chcielibyśmy coś zaprezentować, za pozwoleniem.
— Będę zaszczycona, panie zbrojmistrzu — odparła Michi.
Gulik, mężczyzna mały, posępny, o szczurzej twarzy, przecisnął się obok posągów kobiet i podszedł do krzesła Michi. Za nim postępował główny inżynier Thuc, postawny, muskularny Terranin; nosił kozią bródkę i podkręcone wąsy, tak jak wielu podoficerów. Za tymi dwoma tłoczyli się starszy mechanik, elektryk, sygnalista i inni podoficerowie odpowiedzialni za rozmaite sekcje statku.
— Milady, pragniemy podarować pani coś na pamiątkę służby na „Prześwietnym” — powiedział Gulik.
Wręczyli jej model „Prześwietnego” z wiernie oddanym — zaprojektowanym przez Fletchera — zielono-różowo-białym wzorem na kadłubie. Model zamocowany był na wykonanej w warsztacie mosiężnej podstawce.
Michi podziękowała delegacji i wraz z oficerami wzniosła toast na cześć szefów sekcji statku. Potem delegacja wyszła i obiad trwał dalej. Kolejne dania świadczyły o geniuszu kapitańskiego kucharza — witano je pochwałami i toastami.
Martinez cały czas czuł zaloty Chandry, jej noga niecierpliwie naciskała.
— Mogłeś sam wystąpić w swojej sprawie — powiedziała, gdy po przyjęciu szedł do swej kabiny.
— Nikt mnie nie atakował — odparł. — Najgorsze, co o mnie powiedziano, to, że nie jestem bohaterem tragicznym. Mam nadzieję, że to prawda.
— Fletcher mówił o tobie różne rzeczy.
— Możliwe. — Martinez otworzył drzwi kabiny i odwrócił się do Chandry. — Ale to chyba nie było przeznaczone dla mnie, bo przecież nie powinienem utrzymywać intymnych stosunków z dziewczyną kapitana, prawda? — I zamknął drzwi przed nosem wściekłej Chandry.
Podszedł do biurka i usiadł w fotelu, postawił Złoty Glob na czarnym blacie i rozpiął guziki galowej bluzy.
Po czterogodzinnym uroczystym obiedzie czuł się jak nadziany i zaszyty do pieczenia ptak.
Skrzydlate dzieciaki ze ścian pożerały go wzrokiem.
Następnego dnia, gdy Martinez dotarł na mostek oficera flagowego, „Prześwietny” wystrzelił dwie szalupy; jedną z nich kierował jedyny Daimong, który przeżył katastrofę „Światła”. Szalupy miały przelecieć w pobliżu Termaine, wycelować silne kamery i czujniki na pierścień planety, by się przekonać, czy żądania lady Michi zostały spełnione, czy wszystkie komory dokowania i doki zostały otwarte i czy wszystkie statki, również te w budowie, uwolniono w kosmos. „Prześwietny” miał przejąć szalupy na drugim końcu układu.
Przy Bai-do Naksydzi ostrzelali przelatujące szalupy i zabili pilotów. Za ten akt nieposłuszeństwa lady Michi kazała zniszczyć pierścień. Za śmierć dwóch kadetów zginęły miliardy — żeby wysokie dowództwo Naksydów potraktowało sprawę poważnie.
Tym razem szalupy miały eskortę — każda z nich leciała w chmurze dwudziestu czterech pocisków antymaterii, sterowanych przez pilota szalupy. Pociski mogły albo same zaatakować, albo odeprzeć atak z pierścienia. Po zakończonej misji zarówno szalupa, jak i pociski będą odzyskane przez statek albo przekierowane na inne cele, na przykład na komercyjne transportowce, które wściekle przyśpieszały, usiłując opuścić układ w obawie przed atakiem ze strony sił Chen.
Martinez obserwował, jak pociski zostały wystrzelone z wyrzutni i jak włączyły się rakiety chemiczne, by zanieść je na bezpieczną odległość od statku, zanim zadziałają silniki antywodorowe. Za chwilę w ich ślad wyleciały szalupy; miały dotrzeć po długich trajektoriach w pobliże Termaine.
Gdy szalupy i pociski były już w drodze, mostek oficera flagowego opustoszał. Martinez włożył hełm pod pachę i udał się do kabiny, gdzie jego adiutant, Khalid Alikhan, pomógł mu wyjść ze skafandra próżniowego.
Alikhan miał za sobą trzydziestoletnią służbę we Flocie, z której odszedł na emeryturę w stopniu głównego zbrojeniowca. Nadal z dumą nosił kozią bródkę i podkręcone wąsy starszego podoficera. Alikhan był źródłem barwnych opowieści i wiedzy technicznej, znał też pokrętne ścieżki, którymi można obejść formalności i zwyczaje panujące we Flocie. Zatrudniając go, Martinez chciał wykorzystać jego trzydziestoletnie doświadczenie w hangarach uzbrojenia.
Alikhan powiesił skafander w szafce i nalał Martinezowi kawę z termosu stojącego na kredensie.
— Zastanawiałem się, milordzie, czy mogę pana poprosić o zaliczkę — powiedział, stawiając kubek na biurku.
Martinez już unosił kubek do ust, ale zdziwiony, zatrzymał się w pół drogi. Alikhan nigdy przedtem nie prosił go o zaliczkę.
— Tak, oczywiście — odparł. Wstał z krzesła, otworzył sejf i podał Alikhanowi pięć zenitów. — Wystarczy?
— Z nawiązką, milordzie. Dziękuję.
Martinez zamknął sejf.
— Czy klub podoficerów organizuje coś specjalnego? — spytał. Po miesiącach od wylotu statku z ostatniego portu kantyna robiła bokami i najbliższym miejscem do wydania pieniędzy była planeta Termaine.
— Nie, milordzie — odparł strapiony Alikhan. — Nie miałem szczęścia w kartach.
Martinez spojrzał na niego zdziwiony.
— Nie wiedziałem, że uprawiasz hazard.
— Obstawiam od czasu do czasu, milordzie.
Alikhan stanął na baczność — miał nadzieję, że rozmowa jest skończona. Martinez też postanowił ją zakończyć.
— A więc obstawiaj dalej — powiedział i Alikhan wyszedł.
Popijając kawę, Martinez sprawdził displej taktyczny.
Rebelianci na Termaine stosowali się do rozkazu — tak się przynajmniej wydawało. Termaine była teraz otoczona chmurą odcumowanych statków, przygotowanych na zniszczenie przez eskadrę Chen, kiedy będzie przelatywać w pobliżu.
Martineza jednak ten widok nie przekonał.
Rebelianci z Bai-do też wykonywali rozkazy Michi aż do momentu, gdy otworzyli ogień.