SZESNAŚCIE

Macnamarze nie udało się zrobić dużych zapasów. Na targu od rana działała policja, zabroniono sprzedawać pojedynczym osobom większe partie żywności. Macnamara doszedł do wniosku, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi, i zrobił zakupy jak dla trzyosobowej rodziny.

Sula spała, gdy wydano komunikat o racjonowaniu żywności. Targowiska były wtedy pełne klientów. W komunikacie nie wymieniono tytoniu, ale Sula wiedziała, że to niczego nie gwarantuje. Obywatele mieli w ciągu dwudziestu dni zgłosić się do lokalnego posterunku policji po kartki żywnościowe. Jak podano, ograniczenia zostały wprowadzone z powodu zniszczenia pierścienia i spadku importu towarów spożywczych.

W wiadomościach oznajmiono również, że pewne szacowne klany Naksydów wykazały obywatelską postawę i chcąc zaoszczędzić rządowi wydatków, zgodziły się zająć zaopatrzeniem planety. Klan Jagirinów — jego szef był tymczasowym ministrem spraw wewnętrznych podczas zmiany władzy, klan Ummirów — jego szef był ministrem policji, klany Ushgayów, Kulukrafow… Nawet jeśli od samego początku nie przystały do rebeliantów, teraz ich poparły, gdyż okazało się to opłacalne.

Sula przeredagowała swój artykuł do „Bojownika” — dołączyła listę zdradzieckich klanów i zasugerowała, żeby wszystkich współpracujących z urzędami reglamentacji traktować jako cel walki.

Na każdym posterunku policji umieszczono Naksydów, którzy nadzorowali wydawanie kart żywnościowych. Ubrano ich w mundury Legionu Prawomyślności — organizacji zajmującej się przestępstwami przeciwko Praxis. Ponieważ wszyscy członkowie Legionu byli ewakuowani z Zanshaa przed przybyciem naksydzkiej Floty, widocznie nowy rząd zreformował Legion, zasilając go naksydzkimi policjantami.

To dodatkowa grupa celów — pomyślała Sula.

Wysłała jak zwykle pięćdziesiąt tysięcy kopii za pośrednictwem węzła Biura Akt. Przez następne dni kontynuowała dostawy do restauracji i klubów, wykłócając się z szefami o wyższe ceny. Obserwowała, jak wśród mieszkańców narasta niezadowolenie. Oburzenie na Naksydów było teraz już zupełnie jawne i nawet solidni, zamożni obywatele pozwalali sobie na publiczne wyrażanie wściekłości.

Zastanawiała się, w jaki sposób ludzie w rodzaju Jednego-Kroka ubiegają się o kartki żywnościowe. Na przykład jaki wykonywany zawód poda Jeden-Krok na policji?

Zajrzała do świadectw zgonów w Biurze Akt. Jakiś mniej znaczący członek klanu Ushgay zginął w zamachu bombowym, jakiś naksydzki policjant został przejechany przez własny samochód. Świadectwo zgonu nie dawało żadnych wskazówek, w jaki sposób oficer zdołał tego dokonać, ale Sula postanowiła, że w następnym numerze „Bojownika” oświadczy, że ten wypadek to akcja armii podziemnej, a konkretnie jej skrzydła imienia lorda Richarda Li.

Darowała sobie spotkanie z Legionem Prawomyślności na posterunku lokalnej policji i załatwiła kartki żywnościowe dla swojego zespołu bezpośrednio przez Biuro Akt. Do rejestru włączyła podpisy jak najbardziej uprawomocnionych oficerów policji i członków Legionu. Sporządziła także karty dla wszystkich zapasowych danych osobowych i kazała je przesłać do wspólnego mieszkania na Nabrzeżu.

Potem zmieniła adres w bazie danych, żeby nikomu nie wydało się podejrzane, że tak dużo osób ma to samo miejsce zamieszkania.

Wygenerowała również kartę na nazwisko Michael Saltillo — taką tożsamość wybrała dla Casimira. Karta może się kiedyś przydać.

Trzy dni po wprowadzeniu reglamentacji Sula realizowała dostawę w Górnym Mieście i zadzwoniła do Sidneya. Powiedział, że zrobił postępy, i zaprosił ją do swego warsztatu.

Ponieważ nie znała dobrze Sidneya i nie wiedziała, czy będzie tam bezpieczna, zostawiła Spence i Macnamarę w ciężarówce, dyskretnie zaparkowanej dalej na ulicy.

— Gdybym wpadła w zasadzkę, spróbujcie mnie wyciągnąć — powiedziała. — Ale jeśli się nie uda, koniecznie mnie zastrzelcie.

Spence miała taką minę, jakby w ogóle jej nie słuchała. Na twarzy Macnamary najpierw widać było przerażenie, potem aprobatę. Skinął głową, ale nic nie powiedział.

Sula weszła do sklepu przez frontowe drzwi. W gablotach i na stojakach widniała broń dostosowana do anatomii Naksydów.

Sidney stał za wysokim ceramicznym blatem. Miał świeżo nawoskowane i wymyślnie podwinięte wąsy.

— Szybko pani zareagowała — stwierdził.

— Skuteczność to moja dewiza.

Zamknął frontowe drzwi i zmienił szyld — teraz napis zawiadamiał, że sklep zostanie ponownie otwarty za godzinę.

— Proszę za mną. — Poprowadził Sulę do tylnego pokoju. Pomieszczenie wyglądało równie schludnie jak kilka dni temu, a zapach haszyszu był tym razem nieco stłumiony. Na nienagannej powierzchni stołu leżał krótki karabin. Sidney włączył lampę i uniósł go do światła.

— Nazwijmy to Sidney Model Jeden — powiedział. — Zdecydowałem się na prostą broń… żeby nie wymagała ciężkich baterii i skomplikowanej produkcji.

Światło połyskiwało na matowoczarnych powierzchniach karabinu. Rzeczywiście był siermiężny: kolba z kawałków pręta z włókna węglowego, lufa z gumowej rury kanalizacyjnej, metalowa komora i żelazny celownik.

— Szybko pan zareagował — stwierdziła Sula.

— Prostą broń łatwo zmontować, jeśli nie wymaga się elegancji — stwierdził Sidney. — Jest nielegalna, a to duże ułatwienie, bo nie musiałem dodawać podkładki rozpoznawania odcisku kciuka i kodu zamka, wymaganych przez prawo. Wszystko to wykonały komputerowe obrabiarki. Najtrudniej było z amunicją.

Sięgnął do szuflady, wyciągnął magazynek w kształcie rury i wetknął go w karabin.

— Użyłem tradycyjnego materiału napędowego zawierającego utleniacz. Chciałem, żeby były bezłuskowe, żeby ludzie nie musieli produkować nabojów. — Pogrzebał w szufladzie i wyjął małe żółte walce przypominające filtr papierosa. — Materiał pędny jest prosty: standardowy DD6 używany we Flocie. Strzela na powierzchni planety, w próżni kosmicznej i pod wodą. Składniki są łatwe do zdobycia, można je zmieszać w kuchni na stole i upiec w piecu. — Wręczył Suli kilka walców. W dotyku były suche i ziarniste. Sula wyobraziła sobie, jak babcie wypiekają je w brytfannie, i ten obraz wywołał na jej twarzy uśmiech.

— Kule można odlać z metalu lub twardego plastiku, potem przykleić je epoksydem do napędu — powiedział Sidney. — Niestety, żadna z tych kul nie przebije standardowej zbroi policyjnej, ale są skuteczne w przypadku bardziej miękkich materiałów.

Sula przyjrzała się bliżej walcom materiału napędowego.

— A co pan stosuje jako zapalnik?

Sidney uśmiechnął się posępnie.

— Nie chciałem, żeby ludzie babrali się w czymś takim jak piorunian rtęciowy i urywali sobie palce.

— Mieliśmy ten sam problem z naszymi bombami.

— Da się temu zaradzić. Rozumie pani, DD6 zapala się w wysokiej temperaturze, więc wbudowałem w zamek standardową diodę emitującą światło laserowe. — Paroma celowymi ruchami złamał karabin i podniósł rzeczoną część do światła. — To najważniejszy element broni. Można go odzyskać z prawie każdego urządzenia komunikacyjnego, z jednostek komu, odtwarzaczy muzyki i wideo. Ludzie mogą tego mieć tyle, ile zechcą, i Naksydzi w żaden sposób nie są w stanie temu zapobiec. Zasilanie stanowi mała mikrobateria, wszędzie dostępna. Operator musi wymienić diodę po oddaniu kilkuset strzałów, ale wymiana trwa bardzo krótko i da się ją zrobić w terenie.

Sidney złożył karabin.

— Składa się łatwo i bez problemu rozkłada się na części. Elementy mechaniczne są tak wykonane, że jest dużo luzu i będą się szybko zużywały, ale nawet jeśli ktoś będzie się nim brutalnie posługiwał, karabin to wytrzyma i nie będzie się zacinał. Nie ma prawdziwego zamka, ale można cofnąć rygiel… ta dźwignia… — przesunął ją — przestawia z pojedynczego strzału na automatyczny.

— Mogę go potrzymać?

Uśmiechnął się.

— Oczywiście.

Karabin, czysty i chłodny, znalazł się w dłoniach Suli. Podniosła go do barku, badając balans. Dla amortyzacji rurowata kolba obłożona była kawałkami pianki i błyszczącą taśmą. Karabin sprawiał wrażenie zabawki.

— Chce go pani wypróbować?

Sula spojrzała na niego zdziwiona.

— Można to zrobić tutaj?

Sidney wypowiedział kilka słów. Rozległo się buczenie maszynerii, fragment podłogi odchylił się na zawiasach i ukazała się mała winda.

— Używam jej do transportu cięższych towarów. — Wszedł do windy, a Sula ostrożnie oparła broń na ramieniu i stanęła przy nim. Sidney znów coś powiedział i winda zjechała w dół.

W ciemnych podziemiach sklepu pachniało stęchlizną i metalem. Gdy Sidney zapalił światło, Sula zobaczyła wielki pusty magazyn, w poprzek którego biegły dwie szerokie epoksydowe rury kanalizacyjne tworzące strzelnicę, i umieszczone w odległym końcu tarcze. Mężczyzna wziął ze stojaka dwie pary słuchawkowych tłumików, jedne włożył sobie na uszy, a drugie podał Suli.

Sula włożyła tłumiki, oparła karabin na biodrze i przesunęła kciukiem do przodu rygiel. Potem oparła broń na ramieniu, spojrzała przez celownik, zrobiła spokojny wdech i powolny wydech i nacisnęła spust. W zamkniętej przestrzeni rozległ się bardzo głośny huk. Odrzutu prawie nie było, co jest normalne w przypadku bezłuskowej amunicji. Dziura, która się pojawiła w cienkiej plastikowej nakładce na tarczy, była w odległości dłoni od środka.

— Nieźle — stwierdził Sidney. — Ten karabin ma mnóstwo zalet, ale celność nie jest jego najmocniejszą stroną.

Sula wystrzeliła jeszcze kilka pojedynczych pocisków, żeby lepiej poczuć broń, a potem przeszła na tryb automatyczny. Spodziewała się gładkiego, jednostajnego ryku, jaki znała z treningów z karabinami, które potrafiły walić ponad sto pocisków na sekundę, ale ten karabin tylko dość wolno terkotał i cały czas mogła kierować go na cel.

Wystrzeliła kilka serii — cały magazynek. Opuściła karabin, a Sidney wyciągnął rękę i przycisnął taster — do Suli podjechała kiwająca się na lince tarcza celownicza. Jej środek był podziurawiony jak sito.

— Niezbyt elegancki, prawda? — powiedział. — W bezpośredniej zaciekłej walce nie dorównuje broni policyjnej czy wojskowej, ale w ataku z zaskoczenia, w zamachu powinna zdać egzamin.

Sula wyjęła magazynek i spojrzała na karabin.

— Proszę mi pokazać, jak go rozłożyć.

— Naturalnie. W tym czasie, gdy będę to robił, proszę mi powiedzieć, ilu ludzi bierze udział w tym pani ruchu oporu.

Spojrzała na niego.

— Proszę wybaczyć, ale nawet gdybym wiedziała, nie mogłabym panu powiedzieć.

— Na pewno niewielu. — Sidney zrobił ponurą minę. — Inaczej nie prosiłaby mnie pani, żebym skonstruował karabin. — Uśmiechnął się. — I nie potrzebowałaby pani P.J. Ngeniego.

Sula stłumiła wybuch śmiechu.

— Powiedzmy, że Naksydzi zdziesiątkowali nasze szeregi po zasadzce przy Axtattle.

Sidney patrzył na nią uważnie.

— I właściwie nie ma podziemnego rządu?

— Byłabym wdzięczna — odparła po chwili wahania — gdyby pan nikomu o tym nie mówił, zwłaszcza P.J.

Twarz Sidneya znów rozjaśnił uśmiech.

— Podoba mu się to, że jest tajnym agentem, prawda? Sula poczuła w krzyżu ostrzegawcze mrowienie.

— Jak bardzo to mu się podoba?

Sidney w lot zrozumiał, o co jej chodzi.

— Nie jest niedyskretny, jak sądzę, ale przychodzi do mnie i dużo mówi. Cieszy się, że ma kogoś, komu może wszystko opowiedzieć. — Pokręcił głową. — Chyba dziewczyna go rzuciła.

— Tak, to prawda.

Wlepił wzrok w podłogę.

— Czego to ludzie nie zrobią dla miłości.

Sula zmarszczyła brwi.

— A dlaczego pan to robi?

Podniósł wzrok, jego zęby błysnęły pod zakrzywionym wąsem, jakby warknął.

— Bo nienawidzę tych drani. Dlatego.

Miłość i nienawiść — pomyślała Sula. Pierwotne motywy.

Już wcześniej zastanawiała się, dlaczego ona sama bierze udział w tej walce. Mogłaby zaszyć się w jakimś spokojnym rejonie miasta, sprzedawać czekoladę i tytoń i wygodnie czekać na koniec wojny — bo przecież podziemny rząd zniknął, a lady Sula była oficjalnie martwa.

Mogłaby, gdyby nie miłość i nienawiść. Nienawidziła Naksydów. Kochała Martineza i zarazem go nienawidziła. Nienawidziła tego całego gnuśnego imperium i właściwie cieszyła się, że upadło. Lubiła grać rolę przywódcy, lubiła euforię działania, słodycz okrucieństwa i satysfakcję, gdy stworzyła dobry plan, który został dobrze wykonany. Nienawidziła samej siebie, ale uwielbiała role, które grała, maski, które przywdziewała, kolejne przekonujące kłamstwa. Lubiła grę, matematyczną układankę, skomplikowane równanie, w którym pojawiały się kolejne niewiadome. Casimir i Biuro Akt; dostawy delikatesów i zabójstwa; „Bojownik”, P.J. i karabin Sidney Model Jeden…

Sidney rozłożył broń na części i spojrzał na Sulę ze szczerym zainteresowaniem. Szybko wróciła do rzeczywistości: złożyła karabin, a potem znowu go rozłożyła.

Sidney zaczął czyścić karabin.

— Może go pani wziąć ze sobą? — spytał.

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Nie potrzebuję go. Moja grupa jest dość dobrze wyposażona.

— Tak, ale cała konstrukcja jest gotowa, i gdy zamieści pani informację w „Bojowniku”, spodziewam się, że mój sklep, warsztaty i domy wszystkich osób, które zawodowo konstruują broń zostaną przeszukane. Nie chciałbym mieć u siebie ani jednej części.

— Słusznie.

— Może pani bez problemu zabrać broń w częściach do Dolnego Miasta. Zauważyłem, że nie rewidują ludzi opuszczających Górne Miasto.

— Gdy jedziemy na górę, też nas prawie nie rewidują — odparła Sula. — Strażnicy rozpoznają naszą ciężarówkę i wiedzą, że wieziemy żywność i takie tam rzeczy.

— To się zmieni po wprowadzeniu reglamentacji.

Och, nie wzięłam tego pod uwagę — pomyślała Sula. Muszę załatwić sobie odpowiednie faktury przy przekraczaniu punktów kontrolnych. A niech to, kolejna robótka dla Casimira.

Sidney włożył karabin do pudła i wrócili do warsztatu, gdzie dał jej resztę amunicji i trochę zapasowych diod laserowych.

— Lepiej, żeby pani wyszła tylnym wyjściem — zasugerował. — Terranka, która opuszcza sklep z bronią, niosąc pudła, wzbudzi zainteresowanie każdego Naksyda.

— Dobra rada.

Sidney wywołał w swoim komputerze schemat konstrukcyjny i przesłał go na displej mankietowy Suli.

— Dołączyłem szkice tłumika. Wkręca się go do lufy, powinien wystarczyć na kilkanaście strzałów. Nie miałem czasu, żeby go wykonać. — Otworzył szufladę, wyjął fajkę i napchał ją dużą porcją haszyszu z zielonego skórzanego pudełka.

Do ściany nad biurkiem przymocowane były dwa sześciany fotograficzne, przedstawiające młodego mężczyznę i młodą kobietę w mundurach Floty.

— To pana dzieci? — spytała Sula.

Sidney wziął zapalniczkę. Odpowiedział nienaturalnie obojętnym tonem, jakby chciał stłumić wszelkie emocje.

— Sonia zginęła pierwszego dnia rebelii, gdy odzyskiwano „Przeznaczenie” na pierścieniu Zanshaa. Johannes został zabity przy Magarii na „Chwale Praxis”.

— Współczuję panu. A żona?

Zaciągnął się dymem.

— Zostawiła mnie wiele lat temu, zanim miałem wypadek i musiałem opuścić flotę. Musiałem od nowa poznawać swoje dzieci — zatoczył fajką łuk — nim to wszystko się zaczęło.

Miłość i nienawiść — pomyślała Sula. Przekazał całą broń mojej grupie i nie przejmuje się tym, że Naksydzi mogliby go namierzyć. Teraz rozumiem jego motywy.

Miała nadzieję, że będzie mogła zaproponować mu zajęcie, które polubi, dzięki któremu powróci do życia i będzie się czuł użyteczny. Musiała tylko dać mu gwarancję, że jego nienawiść znajdzie ujście.

— Panie Sidney, może pójdziemy do P.J. i wprosimy się na lunch?

Wypuścił błękitną chmurę dymu i skinął głową.

— Czemu nie? Catering straci rację bytu po wprowadzeniu racjonowania żywności. Niech P.J. da im trochę zarobić.

Загрузка...