TRZYDZIEŚCI

Sula uważała, że prowadzić wojnę jest trudno. Teraz odkryła, że rządzić planetą jest jeszcze trudniej. Co gorsza, cały czas musiała być lady Sulą. Jako Gredel mogła iść za głosem instynktu, jako Caroline Sula musiała grać. Tę sztuczną tożsamość, stworzoną z premedytacją, musiała każdego dnia starannie konstruować.

Nosiła mundur lady Suli, mówiła z akcentem Górnego Miasta, miała plecy po wojskowemu wyprostowane, trzymała prosto głowę, patrzyła obojętnie na innych spod daszka czapki mundurowej.

Takie jest przeznaczenie lady Suli: rządzić planetami. Wciąż to sobie wmawiała.

Wezwała pod swe sztandary jak najwięcej osób ze służby cywilnej, by obsadzić ministerstwa i zapewnić funkcjonowanie państwa. Naksydzkie siły bezpieczeństwa zostały rozbrojone i odesłane do koszar albo do domów. Pozwolono naksydzkim policjantom patrolować własne dzielnice, choć zabroniono im nosić broń palną. Naksydzi z hotelu „Imperialnego” poddali się; aresztowano około jedną trzecią z nich, reszcie kazano znaleźć sobie kwatery w Górnym Mieście i meldować się na posterunku lokalnej policji.

Utworzono ciało doradcze, w skład którego weszli ludzie z ministerstw, Macnamara i Spence jako przedstawiciele podziemnej armii oraz — by dodać element twardego realizmu — Julien i Sergius Bakshi.

Sula kazała zaprzestać aresztowań, ale zatrzymano jeszcze kilku wyjątkowo brutalnych oficerów służb bezpieczeństwa. Bez zdziwienia przyjęła wiadomość, że większość z nich nie przeżyła drogi do więzienia.

Nie zaskoczyło jej także, kiedy usłyszała o fali zabójstw — ludzie wyrównywali dawne rachunki. Zakazała członkom armii podziemnej mieszania się do takich spraw, choć wątpiła, by jej rozkazy respektowano.

Tork nadal ją popychał do większego rozlewu krwi.

— Wszyscy, którzy służyli wrogowi, zasługują na śmierć! — oznajmił. — Niech ich głowy zawisną na rogach ulic!

Wszyscy, którzy służyli wrogowi? — zastanawiała się. Konduktorzy tramwajów, pracownicy kanalizacji, portierzy w konwokacji?

Poszła na kompromis i zrzuciła z Górnego Miasta kilku kolejnych biurokratów.

Zawodowi śledczy zameldowali się po kapitulacji w pracy. Ci sami zawodowcy, którzy przez ostatnie miesiące obdzierali ze skóry i mordowali członków armii podziemnej, teraz wzięli się za oficjeli rebelianckiego rządu — wydusili od nich hasła komputerowe i bazy danych naksydzkiej administracji nie miały już żadnego zabezpieczenia.

Wszystkie bazy danych.

Sula odkryła informacje o rozlokowaniu naksydzkiej Floty: pięć statków przy Magarii, dwa pilnujące Naxas, osiemnaście w trakcie budowy w różnych zakątkach naksydzkiej domeny. Wysłała tę wiadomość do Torka. Odpowiedź jak zwykle była napastliwa.

— Nie przeprowadziła pani nakazanych przeze mnie egzekucji! Chcę, by mojemu sztabowi przesłano listę tych, którzy współpracowali z Naksydami, i by aresztowania przeprowadzono natychmiast!

Kontakty między jej biurem a wodzem naczelnym stały się wreszcie regularne. Mając hasła do potężnych centrów komunikacyjnych w siedzibie dowództwa, Sula wykorzystała wyspecjalizowane lasery na dachu do wysłania Torkowi kodu, za pomocą którego mogli utrzymywać łączność. Żądania Torka nadal Sulę irytowały.

— Zamierzam ukarać śmiercią odpowiedzialnych za rebelię — odpowiedziała. Naczelny wódz znajdował się obecnie po drugiej stronie Shaamah i ta wiadomość miała dotrzeć do niego za jedenaście godzin. — Ale tymczasem chcę dla dobra imperium wyciągnąć z więźniów wszystkie bity informacji, co do jednego. Nie mogłabym wysłać panu wiadomości o rozlokowaniu i sytuacji nieprzyjaciela, gdybym nie wydusiła tego najpierw od personelu naksydzkiej Floty.

Zaczęła układać rozmaite listy. Listę Bogo Boys i innych klikmenów, aby zagwarantować im obiecaną amnestię; listę członków armii podziemnej, z prawdziwymi nazwiskami zamiast pseudonimów, których do tej pory używano. Chciała wiedzieć, kto się do armii zaciągnął, a kto nie, gdyż po wojnie wielu będzie fałszywie utrzymywać, że walczyli w Górnym Mieście, a ona musiała dysponować kontrargumentami. Chciała także rekomendować Flocie i konwokacji osoby do nagród i medali. Do tego niezbędna była odpowiednia dokumentacja.

Zdemobilizowała również pewne segmenty armii podziemnej — tych, którzy w skradzionych pojazdach śmigali po bulwarach Górnego Miasta, strzelali w powietrze i grabili pałace. Wysłano ich do domów, konfiskując przedtem jak najwięcej zdobycznych łupów. Pozostałą część armii Sula wciągnęła na rządową listę płac.

Każdej nocy przesypiała niespokojnie kilka godzin.

Męczył ją palący problem racjonowania żywności. Ludność spodziewała się, że racjonowanie skończy się wraz z upadkiem naksydzkiej okupacji. Sula miała ochotę zlikwidować zajmujące się tym biuro, ale Sergius Bakshi przestrzegał przed takim rozwiązaniem.

— Zniesie pani racjonowanie i żywność z rynku zniknie. Biuro racjonowania działało jak prywatny koncern. Zlikwiduje pani biurokrację, ale żywność nadal zostanie w rękach wybranych naksydzkich klanów. Nie puszczą produktów spożywczych na rynek, dopóki ceny nie wzrosną niebotycznie. Klany mogą również sprzedać żywność spekulantom, którzy podobnie postąpią. I to właśnie panią wszyscy będą winić za ten stan rzeczy. Spojrzał na nią swymi oczami zdechłej ryby. Tak właśnie bym zrobił na ich miejscu — stwierdził.

Sula zastanawiała się nad tym przez chwilę.

— Może moglibyśmy wprowadzić ograniczenie cen.

Sergius Bakshi machnął ospałe ręką.

— Sprzedadzą żywność nielegalnie ludziom takim jak ja.

— Przy takim rozwoju wypadków mógłby pan mnóstwo zarobić. Z uznaniem oceniam pana rozumienie dobra publicznego.

Sergius nawet nie mrugnął.

— Już zarobiłem na całej sytuacji — przyznał. — Najlepszym sposobem zachowania moich zysków jest zagwarantowanie, że po zdobyciu przez nas władzy zwykłym ludziom się polepszy.

Sula podejrzewała, że Sergius wietrzy korzyści, i cokolwiek się zdarzy, przekuje to na niezły dochód. Po zastanowieniu doszła jednak do wniosku, że to nie ma znaczenia.

Prawdopodobnie istniało jakieś bardzo wyrafinowane rozwiązanie makroekonomiczne, ale nikt takiego nie zaproponował. Zniosła więc racjonowanie dla zwykłych obywateli i narzuciła ceny kontrolowane na podstawowe artykuły żywnościowe, takie jak zboża, rośliny strączkowe i pewne gatunki mięsa preferowane przez drapieżników Tormineli. Ustaliła ceny nieco poniżej przedwojennych cen rynkowych i z przyjemnością myślała o tym, jak zareagują Ushgaye, Kulukrafi, Ummirzy i im podobni, kiedy się zorientują, że na każdej transakcji nieco stracą.

Nie było sensu kontrolować rynku owoców i warzyw — gdyby ktoś próbował je gromadzić w dużych ilościach, i tak by się zepsuł. A dobra luksusowe po prostu jej nie obchodziły.

Wypuściła przywódców wymienionych klanów. Nakazała im jednak pozostać w Górnym Mieście. By na pewno zrozumieli, o co jej chodzi, wzywała ich do siebie po kolei i informowała o nowych zasadach działania rynku.

— Dopóki na rynku będzie obfitość podstawowej żywności, nie podejmę przeciwko wam żadnych działań i docenię waszą obywatelską postawę. Jeśli jednak wystąpią jakieś niedobory, każę was zabić i wyznaczę nowego przywódcę klanu.

Prawdopodobnie będę musiała niektórych pozabijać — pomyślała.

W końcu musiała pozbawić głowy tylko jedną osobę, lady Jagirin, gdy na półkuli południowej wystąpiły obszary niedoborów. Ponieważ głowy Naksydów nie zawierały istotnych dla życia organów, lecz tylko aparat sensoryczny, przez dłuższy czas ciało zataczało się i biło rękami i nogami, nim Jagirin umarła z szoku i upływu krwi.

Sula dopilnowała, by wideo tej egzekucji zostało wysłane do innych klanów z biura racjonowania. Nie było dalszych kłopotów. Zwłaszcza nowy lord Jagirin chętnie współpracował.

— Będziemy stosować kontrolę cen zbiorów na półkuli południowej — poinformowała radę. — Później usuniemy ograniczenia na niektóre produkty i zobaczymy, co się stanie. Jeśli wynik okaże się korzystny, będziemy je stopniowo znosili.

Nie była całkiem pewna, ale wydawało jej się, że zauważyła błysk aprobaty w zimnych oczach Sergiusa Bakshiego.


* * *

Casimir miał obiecany mu przez Sulę ekstrawagancki pogrzeb. Uroczystość odbyła się sześć dni po kapitulacji Naksydów, na jednym z cmentarzy na obrzeżach miasta. W geście naturalnym u władcy absolutnego Sula skonfiskowała misternie wykonany marmurowy grobowiec, który pierwotnie należał do rodziny Daimongów. Rodzina ta albo zginęła, albo opuściła Zanshaa. Oryginalnych rezydentów grobowca usunięto do jednej z miejskich kostnic, a tabliczkę pamiątkową zastąpiono płytą z nazwiskiem Casimira, odpowiednimi datami i jego wygrawerowaną podobizną.

Został pochowany w jednych ze swych strojów od Chesko — skóra i aksamit ozdobione paciorkami i lusterkami oraz błyszczące buty. Długie blade dłonie złożył na kryształowej główce swojej laseczki. Klikmeni wykupili połowę kwiatów w mieście i trumnę niesiono między grobowcami po alejce z kwiatów, których zapach owiewał żałobników.

Sula prowadziła procesję w uroczystym mundurze galowym, na który składał się opadający do kostek płaszcz, ciężkie czako ze srebrnym daszkiem, wypucowane wojskowe buty z długą cholewą, zakrzywiony nóż u pasa. Zima mocno trzymała, wiatr zwiewał płaszcz z jej ramion. Od czasu do czasu mżawka zwilżała jej twarz. Za Sulą Julien, Sergius i inni klikmeni nieśli trumnę, a za nimi Maski Smutku wykonywały swój rytualny taniec.

Kamery filmowały — wszystko, co robiła lady gubernator, było ważną wiadomością — ale nie dopuszczono ich zbyt blisko.

Chór Daimongów monotonnie śpiewał pieśń żałobną w aranżacji Ornaraka, która kończyła się głębokim basowym pomrukiem: „Czerp pocieszenie z faktu, że wszystko, co ważne, jest znane”. Gdy pieśń wybrzmiała wśród grobowców, Sula nachyliła się i ucałowała wypolerowaną powierzchnię trumny. Spojrzała w dół na zniekształcone odbicie swej twarzy. Rano starannie ją wymalowała na wypadek, gdyby rysy pod spodem rozpłynęły się w emocjach i żałobie.

Oczekiwano, że coś powie, ale nie umiała znaleźć słów. Casimir rozkwitał w świecie zbrodni, przepychu i przemocy, i zginął wraz z wieloma innymi, walcząc o zamianę bezwzględnej tyranii na inną tyranię, która przynajmniej miała wdzięk nieudolności. On i Gredel jako lord i lady Sula mogliby się zakopać w mrocznych zakątkach Górnego Miasta, a potem by się wynurzyli syci łupami, zadowoleni, eleganccy jak para pięknych młodych zwierząt. Dom Sulów byłby zbudowany na grabieży.

Brak skrupułów Casimira był częścią jego niebezpiecznej atrakcyjności. Brał, co chciał, i nie dbał o to, co zdarzy się później. Sula nauczyła go, że przynajmniej czasami cierpliwość popłaca. Ale poddawał się Suli jedynie z powodu dziwnej uprzejmości albo z miłości, a może była to ciekawość, co Sula dalej zrobi. Może ona i Casimir bardziej kochali adrenalinę i własną śmiertelność niż siebie nawzajem. W każdym razie Sula wiedziała, że brali od siebie to, co chcieli.

Lady Sula nie mogła jednak mówić takich rzeczy w miejscach publicznych. Nigdzie.

Stała przy trumnie i patrzyła na tłum: bojownicy, klikmeni. Maski z kłaczkami w uszach, ubrane w dziwne białe kostiumy. Wiatr przyniósł dojmujący zapach kwiatów. Żołądek Suli burzył się. Zwilżyła wargi i zaczęła:

— Casimir Massaud był jednym z moich dowódców i przyjaciół. Zginął w walce z naksydzką dominacją.

— Jak wszyscy inni w armii podziemnej, Casimir mógł wybrać, nie musiał być bojownikiem. Odnosił duże sukcesy w pracy, mógł przesiedzieć cicho całą wojnę, a po jej zakończeniu być obywatelem bogatym, szacownym i… — przez chwilę język jej się plątał — i żywym — dokończyła.

Spojrzała na trumnę, na rzędy wyczekujących twarzy i poczuła, że drżą jej kolana.

— I żywym — powtórzyła — ponad głowami ludzi, prosto w mokre, zimne niebo.

Chciałabym uczestniczyć we wszystkich uroczystościach upamiętniających ofiary Naksydów — powiedziała — ale nie mogę. Niech to będzie nabożeństwo dla nich wszystkich. Niech przejdzie do historii fakt, że Casimir był dzielny, bardzo inteligentny i równie lojalny wobec przyjaciół, jak niebezpieczny dla wrogów. Że wybrał walkę, choć nie musiał, i że nigdy nie żałował swego wyboru, nawet wtedy, kiedy umierał w szpitalu.

Głos znowu ją zawiódł, ale siłą woli zakończyła przemówienie.

— Niech pokój Praxis będzie z wami wszystkimi.

Bogo Boys wystąpili naprzód, podnieśli karabiny i oddali salwę w powietrze. Maski rozpoczęły swą starożytną pantominę. Żałobnicy znów podjęli trumnę i wnieśli ją do grobowca.

Gdy już zapieczętowano grobowiec i umieszczono pomnik, Sula poczuła, jak spada na nią straszliwy ciężar bycia lady Sulą, ciężar życia z konsekwencjami tej nierozważnej, gniewnej decyzji podjętej przed laty, ciężar wiecznego życia za maską, którą wymalowała dziś rano na swej twarzy, ciężar życia w samotności…

Potem razem z Jednym-Krokiem i Turgalem jechali przez Nabrzeże oraz inne dzielnice Dolnego Miasta i wykonywali instrukcje zamieszczone w testamencie Casimira. Otwierali i opróżniali kolejne sejfy, a wpływy z rozmaitych operacji Casimira wkładali do powłoczek na poduszkę. W podobny sposób Sula wydostała ze skrytki zarobki swej firmy przewozowej oraz ze swej ostatniej kryjówki wazon Yu-yao. Potem poszła do banku, otworzyła konto i złożyła tam wszystkie pieniądze.

Mniej więcej sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy zenitów. Śmieszna suma w porównaniu z fortunami Górnego Miasta, ale wystarczająca na luksusy do końca życia.

Pieniądze były dla niej zbędnym komfortem. Może wyrzucić je wszystkie z tarasów Górnego Miasta? — pomyślała.

Trzymała wazon w dłoniach, gdy Jeden-Krok wiózł ją z powrotem do dowództwa. Macała palcami po omacku gładką, zimną krakelurę. A może ja sama, tak jak ten wazon, trwam dłużej niż wyznaczony mi czas — myślała.


* * *

— Otrzymałem od pani rekomendacje do nagród i medali.

Wizerunek Torka został nagrany siedem godzin wcześniej — ten czas spędził w podróży. Sula celowo zjadła drugie śniadanie przed jego obejrzeniem, gdyż wiedziała, że ten widok nie będzie sprzyjał trawieniu.

— Spodziewam się, że po ponownym przejrzeniu tych list rozważy pani jeszcze raz niektóre z kandydatur — powiedział Tork. — Proponuje pani dla zwykłych ludzi nagrody, które zwyczajowo są przyznawane jedynie parom. Z pewnością bardziej właściwe jest odznaczenie niższej rangi.

W kurantowy głos naczelnego wodza wplótł się brzęczący dysonans.

— Jeśli chodzi o amnestię, którą pani ogłosiła, muszę ją zakwestionować. Dzielna walka o Praxis jest po prostu obowiązkiem i nie można jej traktować jako usprawiedliwienia wcześniejszych przestępstw. Zatrzymam te spisy, by je starannie przejrzeć. A teraz…

Tork grzmiał. Włoski na karku Suli zjeżyłysię od jego głosu. Wyobrażała sobie, że z bliska ten głos potrafi zastraszyć. Nawet z odległości siedmiu godzin świetlnych był wystarczająco nieprzyjemny.

— Muszę mocno potępić pani obecność na pogrzebie kogoś, kto prowadził… nieodpowiednie życie. Nie pasuje to ani do godności, ani do powagi funkcjonariusza wysokiej rangi. Również… „żołnierze” na pogrzebie — Sula słyszała cudzysłów w głosie Torka — nie wykazali właściwej wojskowej dyscypliny. Wierzę, że już więcej nie będzie tego typu haniebnych widowisk.

Pomarańczowy znak końca przekazu pojawił się na ekranie, zanim Sula zdążyła obrzucić go plugastwami, które cisnęły się jej na usta.

A potem pomyślała: skąd on wie?

Pogrzeb był transmitowany na Zanshaa, ale w jaki sposób Tork usłyszał o nim z odległości godzin świetlnych? Nikt nie przekazywał Flocie wiadomości wideo z Zanshaa.

Czyli ktoś wysyła do Torka wiadomości. Sula zastanawiała się, kto to taki.

Te rozważania złagodziły nieco ton jej odpowiedzi.

Nadała ją z prywatnej kwatery dowódcy Floty Macierzystej. Sula siedziała za masywnym, wykonanym z kesselowego drzewa, biurkiem dowódcy; z tyłu na wyłożonej boazerią ścianie widniał polerowany srebrny symbol Floty.

Wazon Yu-yao stał na rogu biurka, w polu widzenia kamery.

Bardzo pragnęłabym nagradzać parów za ich dzielność, milordzie — oświadczyła — ale niestety większość z nich uciekła z Zanshaa tak szybko, jak tylko mogły ich ponieść własne jachty. Ci, co zostali, najwyraźniej unikali miejsc, gdzie latały kule. O ile wiem, w całej armii podziemnej było jedynie dwóch parów, i ja byłam jednym z nich. Proszę zauważyć, że drugiego, P.J. Ngeniego, rekomendowałam do Medalu za Waleczność Pierwszej Klasy.

Prawda jest taka, milordzie — ciągnęła, patrząc prosto w kamerę — że zwykli ludzie okazali się w tej wojnie o wiele dzielniejsi od parów, i oni wiedzą o tym. Jeśli my, parowie, chcemy zachować jakąkolwiek wiarygodność, powinniśmy przynajmniej docenić odwagę tych ludzi. Podtrzymuję wszystkie swoje rekomendacje, a kiedy ta wiadomość dotrze do pana, będą już publicznie ogłoszone.

Ofiarowała kamerze swój najmilszy uśmiech.

— Ponieważ parowie i przywódcy polityczni uciekli, a moi bezpośredni zwierzchnicy zostali w ciągu kilku dni złapani przez Naksydów, musiałam zawrzeć umowy z osobami, które miały… lokalną władzę. Jedną z rzeczy, którą im obiecałam, była amnestia za wszelkie „nieodpowiednie” czyny, że użyję pańskiego sformułowania, które mogli popełnić przed wstąpieniem do armii. Jeśli słowo para ma cokolwiek znaczyć…

Przecież parowie, między innymi lord Tork, przysięgali, że będą bronić Zanshaa do ostatniego tchnienia, a potem uciekli jak psy — pomyślała.

— Jeśli słowo para ma w ogóle coś znaczyć, amnestia powinna być wprowadzona. Lista amnestionowanych też zostanie opublikowana w ciągu godziny.

Wzięła oddech i pochyliła się nieco do przodu.

— Jeżeli zaś chodzi o dyscyplinę w armii — rzekła — byli tak zajęci zabijaniem Naksydów, że nie mieli okazji ćwiczyć kroku defiladowego.

Może pod twoim dowództwem sytuacja jest zupełnie inna — pomyślała. Jednak postaram się nauczyć ich niezbędnych umiejętności.

— Koniec przekazu.

Sula wysłała wiadomość, nie dając sobie okazji do zmiany zdania, a potem poleciła Ministerstwu Wiedzy opublikować listę odznaczonych i amnestionowanych. Wtedy wartownik przy głównym wejściu do siedziby dowództwa zawiadomił ją, że jest pilnie potrzebna.

Przy drzwiach frontowych zobaczyła grupę czekającą w mżącym deszczu. Przewodziła im wysoka Torminelka w mundurze polowym Floty. Pozostali mieli podobne ubrania. Sula spojrzała na rangi: przywódczyni była w stopniu kapitana porucznika, a reszta to podoficerowie.

Następnie sprawdziła, czy są uzbrojeni. Żadnej broni nie zauważyła. Gestem nakazała otwarcie drzwi.

— O co chodzi? — spytała. — Kim, u diabła, jesteście?

Przywódczyni spojrzała na nią ze zdziwieniem, jej futro w kępkach nastroszyło się nad ciemnymi goglami.

— Od porucznika oczekiwałabym salutu — rzekła.

Od wojskowego gubernatora — oznajmiła Sula — nic pani nie otrzyma, póki nie powie mi, kim jesteście.

Kapitan porucznik lady Trani Creel, grupa operacyjna 569. — Sięgnęła do kieszeni i wydobyła kartę identyfikacyjną Floty.

Sula spojrzała na wizerunek teraz upstrzony kropelkami deszczu. Wszystko wydawało się w porządku.

— Aha — mruknęła.

Po naksydzkiej łapance, która nastąpiła po bitwie w alei Axtattle, zaginęła grupa trzynastu Tormineli. Teraz już wiedziała, gdzie są.

Zrozumiała również, kto wysyłał Torkowi raporty o jej działalności.

Lady Trani delikatnie oblizała kły.

— Byłabym wdzięczna za raport, poruczniku — zasepleniła.

Sula spojrzała na nią.

— W jakim celu? — spytała.

— Bym rozumiała, co dzieje się pod moim dowództwem. Wnioskuję, że jestem najstarszym obecnym tutaj oficerem.

Sula parsknęła śmiechem.

— Nie mówi pani tego poważnie — oświadczyła.

Znowu zaskoczone spojrzenie.

— Oczywiście, że mówię poważnie. Czy mogłabym wejść z tego deszczu do środka?

— Czemu nie? — Sula znów się zaśmiała i odstąpiła od drzwi. Lady Trani weszła pod dach i strzepnęła z ramion deszcz. Krople wody połyskiwały na jej goglach jak kryształ górski. Pozostali Torminele wtłoczyli się za nią. Powietrze cuchnęło mokrym futrem.

— Czy pani naprawdę się spodziewa, że obejmie dowództwo mojej armii? — spytała Sula.

— Oczywiście. I również rządy, dopóki konwokacja nie przyśle właściwego gubernatora. — Sula widziała swoje odbicie w ciemnych okularach ochronnych Torminelki.

— Nadal czekam na salut.

— Będzie pani długo czekała na salut armii. Czy mogę zapytać, gdzie spędziła pani wojnę?

W Kaidabalu — wyjaśniła lady Trani, wymieniając miasto na południe od Zanshaa. — Uciekliśmy tam, kiedy okazało się, że wszyscy zostali aresztowani. Mieszkaliśmy u naszego klienta, bogatego biznesmena.

— I co tam robiliście?

— Ukrywaliśmy się. Nie mieliśmy innego wyjścia, ponieważ cały nasz sprzęt musieliśmy zostawić w Zanshaa. — Lady Trani westchnęła. — Były różne problemy. Nie mogliśmy dostać kartek na żywność, rozumie pani.

— Rozumiem. — Sula obejrzała Trani od stóp do głów i nie dostrzegła większych oznak wygłodzenia. Miała błyszczące futro, a jej tyłek był nie mniej wypasiony niż tyłki większości Tormineli.

— Lady Trani, czy możemy porozmawiać na osobności?

— Oczywiście.

Sula ujęła ramię Trani i zaprowadziła ją do pomieszczenia, gdzie kiedyś ważni goście oczekiwali na przybycie eskorty. Nadal były tu grube dywany i kosztowna boazeria, ale oryginalne meble znikły, zastąpione kilkoma tanimi kanapami, na których zwykli teraz odpoczywać wartownicy.

— Milady — powiedziała — proszę, uwierz mi, że mam na względzie tylko pani dobro. Proszę, żeby się pani nie ośmieszała.

— Ośmieszała? — Znowu zaskoczone spojrzenie. — Co pani ma na myśli, lady Sula?

— Nie może pani oczekiwać, że moja armia będzie szanowała dowódcę, który spędził wojnę, ukrywając się w Kaidabalu, kiedy oni walczyli i umierali tutaj, w Zanshaa. A rządy… Ogłosiłam się gubernatorem w dniu zwycięstwa i nikt tego nie zakwestionował.

— Ale ja jestem starszym oficerem — powiedziała lady Trani dość łagodnym sepleniącym głosem. — Nie salutuje się osobie, tylko randze, i to rangi się słucha. Mówi pani o „swojej” armii, ale ona nie należy do pani, ona należy do imperium, a ja jestem najstarszym obecnym oficerem imperialnym. Nie kwestionuję, że jest pani wojskowym gubernatorem, tak jak nie spodziewam się zakwestionowania faktu, że za chwilę przejmę po pani to stanowisko.

— Narazi się pani na śmiech — stwierdziła Sula. Jej własny śmiech zgasł, zastąpiony coraz gorszymi przeczuciami.

— Będą się śmiali tylko prywatnie — odparła Trani obojętnym tonem. — Jeśli zrobią to publicznie albo nie wykonają moich rozkazów, będę zmuszona poderżnąć im gardła.

Sula odruchowo chciała cofnąć się o krok. Ona nie jest uzbrojona — przypomniała sobie.

— Myślę — powiedziała — że powinnyśmy zreferować tę sprawę wyższemu dowództwu.

Potrzebowała zwłoki, by przemyśleć całą sprawę. Lady Trani stanowiła poważny problem, tym bardziej że prawo Floty, panujące zwyczaje oraz Praxis były po jej stronie.

Co więcej, w tym wypadku mogła się odwołać jedynie do Torka. A on był właśnie taką osobą, do której przemawiało proste pojmowanie świata, zaprezentowane przez lady Trani. Sula wątpiła, czy Tork — po otrzymaniu jej ostatniej wiadomości — żywi do niej wielką sympatię.

— Choć nie kwestionuję faktu, że lady Trani ma wyższy stopień wojskowy — powiedziała Sula w swojej wiadomości dla Torka — jednak niepokoję się, czy osoba, która spędziła wojnę w ukryciu, a przedtem porzuciła swój sprzęt wojskowy, będzie się cieszyła właściwym szacunkiem armii i innych instytucji Górnego Miasta. Nie chcę wysuwać się na pierwszy plan, ale jeśli różnica stopni naprawdę jest problemem, może go pan rozwiązać, awansując mnie. Przecież już wykonuję tę pracę.

Zgodnie z oczekiwaniami Suli odpowiedź Torka, która nadeszła jakieś piętnaście godzin później, pomijała milczeniem tę sugestię.

— Od dłuższego czasu napawało mnie troską to, że tak młody porucznik, zaledwie z kilkumiesięcznym stażem na tym stanowisku, zajmuje tak ważną pozycję — mówił w wiadomości zaadresowanej do lady Trani Creel. — Nie zamierzam obrażać lady Suli, ale według mnie ten brak doświadczenia stanowi problem. Z przyjemnością zatwierdzam panią jako wojskowego gubernatora Zanshaa. Spodziewam się, że będzie pani trzymała rządy twardą ręką. Pani pierwszym obowiązkiem powinno być zabicie zdrajców, którzy zadali naszemu ludowi tak wiele cierpień.

Lady Trani i Sula siedziały w gabinecie dowódcy Floty Macierzystej — pomieszczeniu o wielkim szklanym oknie. Torminelka odwróciła się od ekranu i spojrzała na Sulę.

— Chyba teraz przyjmę ten salut, lady Sula — powiedziała.

— Tak, milady. — Sula wstała zza biurka i wyprężyła się.

— Dziękuję bardzo — powiedziała Trani. Wolnym krokiem przeszła przez gabinet i stanęła obok Suli za jej biurkiem. Spojrzała przez wielkie okno na światło poranka błyszczące nad Dolnym Miastem, królestwem, które właśnie zdobyła, nie oddawszy ani jednego strzału.

— Potrzebuję pani kodów dostępu — powiedziała. — Wierzę, że będzie pani do dyspozycji w okresie przejściowym, po którym znajdę dla pani odpowiednie do jej pozycji stanowisko. I oczywiście zarekomenduję panią do ładnego odznaczenia za to wszystko, co pani tutaj zrobiła.

Sula starała się nie okazywać rozbawienia. Trani niewątpliwie próbowała być miła.

— Dziękuję, milady — powiedziała.

Miała prawie piętnaście godzin, by przygotować się na tę chwilę.

Lady Trani spojrzała na biurko.

— Muszę także spotkać się z pani radą, gabinetem, czy jak ich pani nazywa.

— Chyba nie mają nazwy. Ale ich przywołam.

— Nie — powiedziała stanowczo lady Trani. — Ja ich przywołam, jeśli dostarczy mi pani informacji kontaktowej.

— Tak jest.

Sula musiała podziwiać spokój lady Trani. Torminelka bardzo dokładnie wiedziała, czego chce, co jest właściwe i co jej się należy.

Czy przekona do swoich poglądów pozostałe osoby, to inny problem.

— Przeglądałam korespondencję między biurem gubernatora a wodzem naczelnym Torkiem — powiedziała lady Trani kilka godzin później, na zebraniu. — Naczelny wódz ma uwagi w kilku sprawach.

— Po pierwsze, kwestia kar. Nie zabiliśmy wystarczającej liczby zdrajców. Jak rozumiem — zwróciła się do Suli — mamy około tysiąca więźniów.

— Są przesłuchiwani. Kiedy śledczy z nimi skończą…

Lord Tork kazał ich po prostu zabić — oznajmiła Trani. — Wydaje mi się, że możemy załatwić to od razu, karabinami maszynowymi.

— Karą za zdradę — przypomniała Sula — jest zrzucenie z wysokości.

— A niech to, zapomniałam. — Wyraz irytacji przemknął przez futrzastą twarz Trani. — A czy nie możemy ich najpierw rozstrzelać, a potem zrzucić?

Spotkanie odbywało się w sali dowództwa, wyłożonej polerowanym drewnem i oświetlonej przyćmionym światłem. Tę samą salę wykorzystywał Zarząd Floty przed ewakuacją. Nad głowami członków rady żarzyła się wormholowa mapa imperium, a na nim Zanshaa, płonący czerwony klejnot z ośmioma wormholowym bramami. Rada siedziała przy stole w kształcie litery U, z nową lady gubernator pośrodku.

— Górne Miasto nie ma otwartych przestrzeni odpowiednich do masowych egzekucji w tym stylu — zauważyła Sula. — Poza tym zwyczaj wymaga, by ofiara żyła, kiedy wyrzucają ją poza krawędź.

— A niech to — powiedziała Trani. — Dobrze, niech pani dopilnuje, by zrobiono to jak najszybciej.

— Tak jest, milady — odparła Sula.

Niechętnie myślała o zabijaniu naksydzkich więźniów, i nie miało to nic wspólnego ze współczuciem. Oni zabili dziesiątki tysięcy ludzi i życzyła im całych lat cierpień. Ale nie chciała, by umierali, zanim z ostatniej komórki ich mózgu nie zostaną wyciągnięte wszelkie użyteczne informacje.

Lady Trani przerwała i zapaliła papierosa, który umieściła w trzymaku przyczepionym do jednego z kłów. W ten sposób mogła palić bez używania rąk. Czy ten papieros nie pochodzi z jednego z moich magazynów? — zastanawiała się leniwie Sula.

Trani spojrzała na innych.

— Palcie, jeśli sobie życzycie, mil… chcę powiedzieć, panowie i panie.

Julien sięgnął do kieszeni po papierosa. Sergius, siedzący obok, spojrzał bez wyrazu na lady gubernator. Jego martwe oczy dobrze skrywały wszystkie myśli.

— Następna sprawa — ciągnęła lady Trani — dotyczy przyznania nagród i odznaczeń. Osobiście przejrzę każdą rekomendację, by stwierdzić, czy są właściwe. Trzecia sprawa dotyczy obiecanych przez lady Sulę amnestii za przestępstwa popełnione przed wojną. Przejrzę je i rozpatrzę indywidualnie. Naczelny wódz nie widzi powodów, dla których wykonywanie swoich obowiązków w walce z wrogiem ma usprawiedliwiać kryminalne działania w przeszłości.

Julien zachichotał za obłokiem papierosowego dymu. Sergius Bakshi nadal patrzył bez wyrazu. Sula kaszlnęła, kiedy zapach tytoniu uderzył ją w nozdrza.

— Lady komisarzu… — Lady Trani zwróciła się do obecnego tu starszego oficera policji. — Byłabym wdzięczna za pani pomoc w zlokalizowaniu plików policyjnych.

— Tak jest, milady.

Julien znowu zachichotał. Komisarz, Lai-own, była przyjaciółką Bakshisów i od dawna utrzymywała z nimi korzystne finansowo związki. Prawdopodobnie okaże się, że sporo plików zaginęło.

Na koniec Trani omówiła raporty rady o zapasach antymaterii i energii, problemach ekonomicznych i stanie bezpieczeństwa. Sula robiła notatki na wmontowanym w stół ekranie, który miała przed sobą.

Niektóre notatki zostały potem przekazane do Ministerstwa Wiedzy. Ministerstwo zaś rozesłało komunikat o odwołaniu Suli i dołączyło skrócony życiorys Caroline i nowej lady gubernator. Podkreślono w nim, że Trani spędziła całą naksydzką okupację w ukryciu.

Wspomniano także, że gubernator zakwestionowała spisy amnestionowanych i że zamiast armii podziemnej medale odbierze ktoś, kto przez całą wojnę, chował się w Kaidabalu.

Nic nie mogło bardziej zaszkodzić popularności nowej gubernator.

To byłaby użyteczna lekcja — myślała Sula. Gdyby miała czas i energię, mogłaby w ten sposób nauczyć lady Trani wielu rzeczy i być może Trani w końcu zrozumiałaby jej punkt widzenia.

Ale nie miała czasu i z pewnością nie miała energii. Dlatego lekcja będzie musiała posłużyć komuś innemu.

Gdy zebranie się skończyło i wychodzili z sali, Sula znalazła się obok Juliena.

— Zajmiesz się tym, prawda? — zapytała.

Julien obdarzył ją zimnym uśmieszkiem.

— Możesz mi to zostawić — odpowiedział.


* * *

— Milordzie — pisała Sula do Torka. — Pańska nowa gubernator przetrwała zaledwie dwa dni, nim dała się zabić w zamieszkach. Dokładny przebieg wydarzeń nie jest zbyt dobrze znany, ale zdaje się, że podczas publicznego wystąpienia gubernator uznała za stosowne pogrozić tłumowi — powiedziała im, że jeśli ktoś kiedykolwiek współpracował z Naksydami, zostanie ukarany. Obawiam się, że tego akurat tłumu nie należało straszyć.

Spojrzała w kamerę i stłumiła odruch wzruszenia ramionami.

— Oczywiście rozpocznę szczegółowe śledztwo. Oficjalny zapis wideo tych zajść został chyba zniszczony, ale może coś wyjdzie na jaw.

Sula odzyskała biuro dowódcy Floty Macierzystej, z którego miała wspaniały widok na Dolne Miasto. Technicy właśnie zmieniali hasła do wszystkich plików komputerowych. Wazon Yu-yao wrócił na swoje miejsce na biurku.

— Przeglądałam pańską korespondencję z lady Trani — mówiła Sula — i doszłam do wniosku, że zgadzam się z panem, iż zadania gubernatora wojskowego nie pasują do kogoś, kto ma tylko stopień porucznika.

Nie udało jej się całkowicie skryć uśmiechu, który podniósł do góry kąciki jej ust.

— Chyba powinnam być awansowana co najmniej do stopnia kapitana. Potrzebuję wszystkich uprawnień, jakie daje ten stopień, by sobie w tej sytuacji poradzić. Miejscowi obalili już dwa rządy, które im nie odpowiadały, i nie chciałabym, żeby weszło im to w zwyczaj.

Chyba że będzie mi to odpowiadało — pomyślała.

Po dodaniu na końcu wiadomości małej groźby Sula wzięła z biurka kubek herbaty i obróciła fotel, by spojrzeć na Dolne Miasto. Znad herbaty uniósł się zapach kardamonu i Sula dolała skondensowanego mleka, tak jak lubiła.

Jeśli nic cię nie obchodzi, jest ci łatwiej — pomyślała. Możesz postawić wszystko na jeden rzut kością, ponieważ wynik nie ma dla ciebie znaczenia.

Może zostanie oskarżona o spiskowanie w celu zamordowania lady Trani.

Może lady Trani to tylko pierwszy z zabitych przez nią gubernatorów Zanshaa.

A może zostanie awansowana na kapitana. Była gotowa na takie niespodzianki.


* * *

Tork udowodnił, że przyswoił sobie nauki Suli, i awansował ją na kapitana, choć nie mógł zdobyć się na to, by zrobić to osobiście — wiadomość nadeszła od oficera sztabowego. Sula wysłała do swego krawca zamówienie na nowe mundury.

Biegłość w obsługiwaniu komputerów Biura Akt przyniosła jej dodatkową korzyść. Stworzyła fikcyjnych zabójców, a potem ich nazwiska podano do publicznej wiadomości i poszczuto na nich policję.

Postanowiła zatrzymać dojście do Biura Akt, gdy przestanie być gubernatorem. Takie dojście było bardzo użyteczne.

Teraz zaskoczyło ją odkrycie, że istnieją jeszcze inne siły lojalistyczne; ich obecności nigdy by się nie domyśliła.

Były to małe zespoły wywiadu, pozostawione na tyłach wroga we fragmentach zniszczonego pierścienia Zanshaa. Ludzie ci przez wiele miesięcy unosili się w nieważkości, słuchali komunikacji elektronicznej i przesyłali wiadomości konwokacji i Flocie przez niezmapowane satelity umieszczone z drugiej strony wormholi. Sula wywnioskowała, że przez cały czas wrogiej okupacji Zanshaa dostarczały one Torkowi bardzo szczegółowych informacji o Flocie naksydzkiej.

Zespoły poprosiły Sulę o zwolnienie. Chciała spełnić tę prośbę, zwłaszcza że najwyższy stopniem wśród nich był chorążym i nie istniało niebezpieczeństwo, że ktoś zechce zająć jej miejsce. By ich stamtąd zabrać, należało użyć promów, ale ponieważ jedyne promy, które Sula miała na planecie, skonfigurowano dla załóg naksydzkich, poleciła wywiadowcom, by poczekali.

Może przeceniłam lady Trani — pomyślała. To nie ona donosiła za jej plecami lordowi Torkowi, ale zespoły wywiadowcze na pierścieniu.

Dwa dni po śmierci lady Trani, kiedy deszcz ze śniegiem walił w Górne Miasto, otworzono regularną łączność między imperium a Zanshaa. Następna fala komandosów Torka wystartowała na stacje przekaźnikowe, ale tym razem nie było naksydzkiej Floty, która przemieniłaby ich w parę.

Po miesiącach milczenia do Zanshaa napłynął ogromny potok informacji. Wiadomości całe wieki trzymane w odległych buforach elektronicznych — o krewnych i ukochanych, narodzinach i zgonach, pieniądzach i rynkach — spłynęły teraz do prywatnych plików obywateli. Stolica oszalała z radości.

Sula otrzymała bardzo mało osobistej poczty. Uprzejmą zapiskę od lorda Durwarda Li, byłego klienta klanu Sulów, którego syn — były zwierzchnik Suli — zginął przy Magarii. Formalne zawiadomienie o zmianie adresu Morgena, najstarszego ocalałego porucznika z „Delhi”, teraz awansowanego na kapitana porucznika.

Od lady Terzy Chen, żony Martineza, dostała dwa zapytania: gdzie Sula jest i jak się jej powodzi. Terza wspomniała również przy okazji, że jest w ciąży z Martinezem.

W piersi Suli wybuchła nienawiść. Wymazała listy, mając nadzieję, że jakaś magia wymaże także Terzę.

Nadeszła także wiadomość, że konwokacja mianowała nowego gubernatora Zanshaa, lorda Eldeya, który od dwóch miesięcy leci z Laredo na Zanshaa i przybędzie na miejsce za dwadzieścia dni. Sula sprawdziła bogate banki danych stolicy i dowiedziała się, że głową klanu Eldey jest sześćdziesięciojednoletni Torminel, który kiedyś przewodniczył komisji antymaterii, energii i pierścienia w konwokacji. Prócz związku ze sprawami pozaplanetarnymi, miał siostrzeńca, kapitana we Flocie. Niewykluczone, że pan gubernator potraktuje młodą ambitną oficer przychylniej niż Tork.

W każdym razie warto spróbować. Sula wysłała mu kompletny raport o sytuacji na Zanshaa, łącznie z krótką historią swojej działalności i działalności armii podziemnej. Załączyła również rady, jak traktować armię i rozmaite grupy interesów, które ta reprezentuje.

Ten raport, już bez rad, poszedł również do konwokacji i Zarządu Floty. Chciała, by przeczytali jej własne słowa i zobaczyli jej własne osiągnięcia, nie przefiltrowane przez Torka.

Ku jej ogromnemu zdziwieniu, dwa dni później nadeszła odpowiedź Eldeya. Kamera pokazała go na wyrafinowanym fotelu akceleracyjnym z brązowym skórzanym obiciem. Gubernator był ubrany nieoficjalnie, w prostą kamizelkę, często noszoną przez Tormineli, by nie przegrzać futra. Miał bardzo łagodny głos, mówił z lekkim wahaniem. Jego futro przerzedził wiek. Wyglądał jak nieco zużyta ukochana pluszowa zabawka.

— Rozumiem pani pogląd na armię — powiedział — i całkowicie się z panią zgadzam. Potwierdzę amnestię i nagrody swym własnym autorytetem. Sądzę, że zrobiła pani nadzwyczajną rzecz, zaproponuję Zarządowi Floty, by została pani udekorowana. Nie mogę się powstrzymać od refleksji, że ma pani przed sobą wspaniałą karierę.

Może polityk starannie ocenił swoje możliwości przetrwania, a myślał zupełnie co innego, niż mówił — ale przynajmniej słowa były odpowiednie. Sula pomyślała, że chyba konwokacja dokonała trafnego wyboru.

Gdyby kilka dni wcześniej wiedziała, że ktoś taki jak Eldey już tu zmierza, może lady Trani nie musiałaby umierać. Niewykluczone, że planeta zniosłaby obecność lady Trani przez dwadzieścia kilka dni.

Ale w hierarchii uczynków, których Sula żałowała, śmierć lady Trani nie zajmowała zbyt wysokiej pozycji.

Ponieważ nic nie zapowiadało, że wyższa władza ma ją zlikwidować, Sula zaczęła myśleć o swojej przyszłości. Poszła do apteki, dostarczyła kroplę krwi i kazała odczytać swój kod genetyczny. Potem z nonszalancją typową dla absolutnego władcy pomaszerowała do parowskiego banku genów — ozdobnego budynku wciśniętego między dwa biurowce rządowe — i poprosiła o oprowadzenie. Podenerwowana urzędniczka, Lai-own, pokazała jej, jak zbierane są dane genetyczne każdego para na Zanshaa, który ubiega się o licencję małżeńską, i jak te dane są przechowywane w banku genów, którego historia sięga czasów założenia imperium. Potem pokazała, jak zeskanowany materiał genetyczny zostaje wykorzystany do określenia przodków, jeśli pojawia się pytanie o pochodzenie genetyczne danej osoby.

— Czy są jakieś kopie? — zapytała Sula.

— Tak, w sejfie na dole.

Sula próbowała stłumić rozbawienie. Bezcenne dane o genealogii parów i ich jedyne kopie są trzymane w tym samym budynku i mogą paść ofiarą tych samych wypadków. Fakt ten potwierdzał powszechną wiarę, że Górne Miasto i imperium będą trwać wiecznie.

— Proszę mi pokazać kopie — powiedziała Sula.

Urzędniczka zabrała ją do pokoju w podziemiach i otworzyła sejf. Sula wyobrażała sobie mały, starożytny sejf, a tymczasem sejf był ogromny i wspaniały, cały z błyszczącego, polerowanego metalu. Spojrzała na swe zniekształcone odbicie, w otwierających się drzwiach. Razem z urzędniczką weszły do środka. Wnętrze sejfu pachniało lekko smarem.

Magazyn danych funkcjonował i wyglądał tak samo jak podstawowy komputer na parterze.

— Proszę mi pokazać, jak to działa — poleciła Sula.

Urzędniczka posłuchała.

— Bardzo dobrze. Teraz niech pani stąd wyjdzie. Urzędniczka popatrzyła na nią złotymi oczyma ze zdziwieniem.

— Milady?

— Proszę wyjść. Niech pani pójdzie z kolegami na wczesny lunch. Chcę wyciągnąć genetyczną informację o pewnych poszukiwanych naksydzkich oficjelach, mordercach, którzy uciekają przed karą za zbrodnie.

Zaszokowana urzędniczka rozwarła pysk.

— Milady, my to możemy dla pani zrobić.

— Nie, nie możecie. Nie mogę pozwolić, byście poznali ich nazwiska. To tajemnica wojskowa.

Ale, milady…

— Wie pani — oznajmiła Sula — mogłabym zaoszczędzić mnóstwo rządowych pieniędzy, zamykając to miejsce. Mało prawdopodobne, by jacyś parowie teraz się pobierali.

Wszyscy urzędnicy pośpiesznie czmychnęli po jesionki i kapelusze, po czym uciekli w szary jak łupek zimowy dzień. Sula zamknęła drzwi frontowe i usiadła za konsolą sterowniczą. Krótko napawała się tą chwilą, po czym usunęła wszystkich przodków Caro Suli, cofając się o jakieś 3500 lat i wprowadziła swoje dane, po czym wyłączyła terminal.

To samo zrobiła z zapasową kopią.

Może w końcu Caro spocznie raz na zawsze — pomyślała.


* * *

Po pierwszej wymianie listów stosunki między Sulą i lordem Eldeyem stały się serdeczne. Lord potwierdził wszystkie listy mianowanych i amnestionowanych i zarekomendował Zarządowi Floty potwierdzenie nagród, które Sula przyznała członkom armii podziemnej. Sula poinformowała go, że na Zanshaa odczuwa się brak antymaterii do generacji energii. Odpowiedział jej, że przewidziano te braki i że dostawy anrywodoru są już w drodze. Opowiedziała mu o rozmaitych konfliktach pojawiających się między frakcjami lojalistów, które objęły władzę w rozmaitych miastach, a Eldey zasugerował jej, jak sobie z tym radzić.

— Muszę wyrazić pani uznanie za stanowczość, jaką wykazała pani w stosunku do Naksydów zajmujących się racjonowaniem żywności — dodał. — Ale mogła pani zrobić to znacznie prościej, ogłaszając stały podatek na żywność, który wejdzie w życie… powiedzmy, za sześć miesięcy.

Sula uśmiechnęła się. Więc jednak jest makroekonomiczne rozwiązanie tego problemu.

— Naksydzi naprawdę mnie zaskakują — powiedziała. — Zachowywali się bardzo spokojnie i współpracowali z nami, nawet jeńcy. Rozumiem, że więźniowie mogą współpracować, byśmy nie ruszali ich krewnych, nie mogę jednak stwierdzić, czy jakiś Naksyd na wolności nie działa według mojego scenariusza i czy któregoś dnia nie zaczną się zamachy i bombardowania.

Zaskoczyła ją odpowiedź, która nadeszła następnego dnia.

— Myślę, że po klęsce Naksydzi staną się dobrymi i lojalnymi obywatelami — powiedział Eldey. — Kiedy wybuchła rewolta, nie rozumiałem, dlaczego niektórzy prominenci, parowie posiadający już ogromne bogactwa i władzę, tak wiele ryzykowali.

Pokiwał swą czcigodną głową.

— Sądzę, że rewoltę Naksydów trzeba rozważać w nawiązaniu do psychologii ich gatunku. Są to zwierzęta stadne i idą za wyraźnym przywódcą. Shaa byli wodzami stada, czyli imperium, a kiedy zastąpił ich komitet równych, Naksydzi musieli poczuć się nieswojo. Sytuacja była zbyt niejasna. Nie mieli pewności, jaka jest ich pozycja w stosunku do innych członków stada. Kiedy wojna się skończy, jest oczywiste, że Naksydzi zostaną ściągnięci na samo dno naszego społeczeństwa. Myślę, że się tym zadowolą. Będą najszczęśliwsi, gdy damy im pewność co do ich miejsca w hierarchii. Będą doskonali w wyznaczonej im niszy.

Sula rozważyła te słowa i uznała, że choć teoria jest interesująca, lepiej być przygotowaną na naksydzki kontratak. Dość intensywnie o tym myślała, dlatego następne zdanie Eldeya całkowicie ją zaskoczyło.

— Może powinniśmy się zastanowić — powiedział łagodnie — nad odesłaniem żołnierzy z armii do ich poprzednich zajęć. Chętnie wysłucham pani sugestii.

Właśnie, to rzeczywiście sedno problemu. Jej własna pozycja na Zanshaa zależała od armii, a armia była mała, źle wyszkolona, bojownicy już tęsknili za własnymi łóżkami. Mogła poradzić sobie z osobą w rodzaju lady Trani, która niewiele rozumiała z całej sytuacji i nie zasługiwała na szacunek. Mogła trzymać na dystans Torka, skazanego na latanie wokół układu Zanshaa i niezdolnego do wykorzystania swej potężnej broni przeciw własnej stolicy.

Lord Eldey, inteligentny, wiarygodny i mający poparcie konwokacji i imperium, to coś zupełnie innego. Sula zdała sobie sprawę, że kiedy on tu przybędzie, ona sama stanie się nie tylko osobą zbędną, ale również potencjalnym źródłem niepokoju. Co dokładnie będzie miała robić, dowodząc armią, która nie będzie już potrzebna? Jeśli się zbuntuje, to przeciw komu?

A może powrócić do życia w podziemiu i zostać królową bandytów na Zanshaa? Ale zanim zdążyła rozwinąć tę fantazję, powrócił jej zdrowy rozsądek. Ta rola nie miała przyszłości i tylko naraziłaby na niebezpieczeństwo ludzi, na których jej zależało.

Mogła teraz grać wiele ról, ale jedyną rolą do przyjęcia była rola kapitan Suli, wysoko postawionego para imperium. Dobrze, że wycyganiła od Torka stopień dowódczy — trudno byłoby zdegradować ją do porucznika, kiedy już jako absolutny władca rządziła całą planetą.

Ponadto jedyną rzeczą, w której była doskonała — prócz nieszczęśliwych związków z mężczyznami — było zabijanie.

Pora znowu postraszyć Torka — pomyślała.

Wysłała przekaz tekstem. Nie wysłała go na wideo, by Tork nie widział na jej twarzy pełnego samozadowolenia uśmiechu.

„Lordzie dowódco, mam przyjemność zameldować Waszej Ekscelencji, że za kilka dni powitam lorda Eldeya na jego nowym stanowisku w Górnym Mieście Zanshaa. Ponieważ moja późniejsza obecność w mieście będzie w najlepszym razie źródłem niepokojów, a w najgorszym przyczyną wybuchu niezadowolenia, chciałabym prosić o natychmiastowy przydział stanowiska. Ponieważ nic nie jest bliższe memu sercu od chęci ponownego poprowadzenia lojalnych obywateli przeciw Naksydom, proszę o dowództwo na okręcie w Jedynie Słusznej i Ortodoksyjnej Floty Odwetu”.

Nie było to otwarte stwierdzenie „zatrudnij mnie, albo będziesz miał na karku wojnę domową”, ale powinno wystarczyć.

Kopię listu wysłała do wiadomości Eldeya i do Zarządu Floty. Przed zakodowaniem i wysłaniem dopilnowała, by ci dodatkowi odbiorcy jasno widnieli na przekazie. Gdyby Tork zesłał ją na odległą placówkę na Harzapid lub Home Reach, inni na pewno to zauważą.

Niestety, teraz musi powiadomić o tym armię.


* * *

Najpierw powiedziała o tym przyjaciołom podczas obiadu w osiemsetletniej restauracji w Nowym Moście. Kiedyś brała tam udział w popijawie na cześć awansu Jeremiego Foote’a na porucznika: zakończyła wieczór, grożąc, że podpali jednego z jego przyjaciół.

Obecnie wszystko odbyło się o wiele spokojniej. Wynajęła jedną z prywatnych sal na górze, ze starożytnymi belkami stropowymi koloru bursztynowego złota, kominkiem z poplamionymi sadzą czerwonymi cegłami i balkonem o poręczy z kutego żelaza wykończonego wypolerowanym brązem. Płatki śniegu tak ciężkie i majestatyczne, że mogłyby być produktem firmy specjalizującej się w efektach pogodowych wysokiej jakości, padały na zewnątrz ciche i wspaniałe, tworząc na balkonie gruby zimny dywan.

W kominku trzeszczały palące się kłody. Stary mechanizm sprężynowy z łańcuchami i trybikami z czarnej stalowej blachy obracał wolno rożen, na którym piekł się sfinks z Hone-bar. Zapachy gotowania wypełniały całe pomieszczenie. Patel i Julien pili gorący grog z wazy umieszczonej na ciężkim drewnianym stole, a Sula popijała herbatę z cukrem trzcinowym.

— Zanim pójdę spać, muszę obejść wartowników — powiedział Julien. — W taką noc jak ta wszyscy strażnicy z pewnością pochowali się w budynkach.

Sula uśmiechnęła się. Z Juliena zrobił się służbista, a to oszczędzało jej mnóstwo pracy związanej z pilnowaniem dyscypliny w szeregach.

— Eldey zasugerował, że powinniśmy zacząć myśleć o rozwiązaniu armii — rzekła.

Julien zaśmiał się pogardliwie.

— Co Eldey ma tutaj do gadania? To jeden z tych, którzy uciekli i zostawili nas na pastwę Naksydów.

Jednak Patel patrzył uważnie na Sulę.

— Zamierzasz to zrobić — powiedział. — Prawda, księżniczko?

— Tak. Poprosiłam o stanowisko we Flocie. — I widząc zszokowane spojrzenie Juliena, dodała: — Kiedy prawdziwy rząd wróci, będziemy stanowić dla nich zagrożenie. A nie możemy ich pobić.

Julien poczerwieniał z gniewu, białe pozostały tylko cienkie blizny — pamiątki po naksydzkim śledztwie.

— Poddajesz się — stwierdził.

— Będę dalej walczyła z Naksydami. W tym właśnie jestem dobra. Musimy dać spokój, dopóki jesteśmy na fali. Zanim zyskamy zbyt wielu wrogów. Spytaj ojca, zgodzi się ze mną.

Julien zwrócił do ognia swą wąską twarz i podniósł do ust kubek z ponczem.

— Lubię być w armii — powiedział. — Po tym wszystkim trudno będzie wrócić do dawnego życia.

— Nie musisz wracać do dawnego życia. — Właśnie po to jest amnestia.

— Nie mam wyboru. — Spojrzał na nią. — Tata skorzysta z amnestii, ale chce, bym zajął jego miejsce.

— Przykro mi, jeśli to nie jest to, czego chcesz.

Julien wzruszył ramionami.

— To nie takie złe życie. Będę miał pieniądze i inne cholerne rzeczy, na które przyjdzie mi ochota, i tym razem to ja będę szefem.

Patel patrzył na ich oboje łagodnymi ciemnymi oczyma.

— Rzecz w tym, księżniczko, że wszyscy przyzwyczailiśmy się, że ludzie nas kochają — powiedział.

Sula uśmiechnęła się.

— To było w tym najlepsze, prawda?

Być kochaną. Widzieć słowa „ Niech żyje Biały Duch!” wymalowane na ścianach domów, widzieć, jak ludzie wychodzą z tramwajów, czytając egzemplarze „Bojownika”, obserwować twarze innych, gdy szła w mundurze przez Rynek Tekstyliów lub gdy rozdzielała skradzioną żywność w Starej Trójce. Być w ramionach Casimira, ze zmysłami wypełnionymi jego piżmowym zapachem. Była w samym środku czegoś wspaniałego i wiedziała, że nigdy już nie będzie tak ważna.

Zwróciła się do Patela.

— A ty?

Wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech.

— Och, wracam do dawnego życia. Jakże inaczej mógłbym sobie pozwolić na swoje słabostki?

Podniosła kubek z herbatą.

— Za nowe przygody — powiedziała.

Pozostali podnieśli kieliszki i wypili.

Julien patrzył ponuro w ogień.

— Bez Casimira nie będzie już takiej zabawy.

Sula także spojrzała w płomienie i żal popłynął przez jej serce.

— To prawda — przyznała.


* * *

To był Martinez, ale jakby nie Martinez — miał kwadratową szczękę i ciężkie brwi, jednak wyraz twarzy był nieco inny. Miał też czarne i proste włosy, a nie brązowe i falujące. Stał razem z Sulą przed jej starym mieszkaniem, tym za pałacem Shelleyów.

Ten Martinez miał na sobie lamowany srebrem mundur kapitański i trzymał wazon Guraware pełen gladiolusów.

— Dałaś to memu ojcu na jego weselu — powiedział. — Pomyślałem, że dam je tobie na twoim weselu.

Wstrząśnięta Sula uświadomiła sobie, że tonie Martinez, ale syn jego i Terzy Chen.

— Połączenie naszych klanów to rozsądna rzecz — oznajmił przyszły lord Chen. — To znaczy o ile rozwiązałaś ten mały problem.

Sula z trudem wydobyła z siebie głos.

— Jaki problem?

Młody człowiek rzucił jej współczujące spojrzenie.

— To był głos Gredel — powiedział. — Popełniasz pomyłki.

Sula przyjęła teraz akcent z Górnego Miasta.

— Jaki problem? — zapytała stanowczo.

— Musimy tylko wziąć kroplę krwi. To dla banku genów.

Chen odłożył wazon i sięgnął po dłonie Suli. Patrzyła na własne dłonie z przerażeniem — z jeziorek czerwieni na ich stronie wewnętrznej ciekła krew. Zapach krwi ogarnął ją jak fala. Chen spojrzał na krew kapiącą na podłogę i jego wyczyszczone buty i przez jego twarz przemknęło współczucie.

— To nie przejdzie — powiedział i puścił jej dłonie. — Nie będzie ślubu, dopóki nie poradzimy sobie z tą sytuacją.

Podszedł do brzydkiej kanapy Sevigny i podniósł poduszkę. Z każdego jej rogu zwisały małe złote frędzle. Zbliżył się do niej. Wielkie znajome dłonie dzierżyły mocno poduszkę.

— Obawiam się, że to jedyny sposób — rzekł łagodnym tonem i przycisnął poduszkę do twarzy Suli.

Oczywiście walczyła, ale okazał się znacznie silniejszy.


* * *

Sula obudziła się z wrzaskiem i ustami suchymi jak kamień. Wyskoczyła z łóżka, machając na oślep rękami. Próbowała wezwać światła, ale nie mogła przepchnąć słów przez wyschnięty język. W końcu oparła się o ścianę, poszukała po omacku tabliczki dotykowej i tak długo waliła w nią pięścią, aż zapaliły się światła.

Wielka cicha sypialnia w dowództwie połyskiwała cała w lustrach, złoceniach i wypolerowanych białych marmurach. Żaden intruz nie zagrażał Suli, Chenowie nie czaili się za zasłonami. Na jej szerokim łóżku leżało skotłowane zielononiebieskie prześcieradło. Jedną z poduszek ktoś cisnął na środek pokoju — Chen, Martinez albo jeszcze kto inny.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wtargnęła Spence: włosy koloru słomy w nieładzie, koszula nocna pognieciona nad mocnymi biodrami, białe majteczki, w ręce odbezpieczony pistolet, dziki wzrok.

— Milady? — zapytała.

Sula próbowała coś powiedzieć, ale nie udało się, więc tylko uspokajająco machnęła dłonią. Spence z wahaniem opuściła pistolet. Sula, wzięła dzban, nalała sobie wody i przepłukała suche jak papier ścierny usta.

— Przepraszam — powiedziała. — To zły sen.

Przez twarz Spence przemknęło współczucie.

— Ja też miewam takie sny. — Spojrzała na swój pistolet. — Zastanawiam się, czy to rzeczywiście rozsądne trzymać pistolet pod ręką. Zawsze się boję, że podziurawię sufit.

Sula spojrzała na swe łóżko, a potem na broń, którą starannie ułożyła obok jednostki łączności.

— Zapomniałam, że mam pistolet — powiedziała.

Spence odłożyła pistolet na marmurowy, ozdobiony złoceniami stół i przekręciła koszulę nocną, która swobodnie opadła do kolan. Podeszła do Suli i położyła ciepłą dłoń na jej ramieniu.

— Czy już wszystko w porządku? Czy może chcesz, żebym coś przyniosła?

— Czuję się już doskonale. Dzięki. — Serce nadal łomotało jej w piersiach.

— Czy mam z tobą chwilę posiedzieć?

Suli zachciało się śmiać. Objęła Spence i ją przytuliła. Włosy przyjaciółki pachniały tytoniem, wyczuwała też słabiutką domieszkę oliwy do smarowania broni.

— Dziękuję, ale czuję się doskonale — odparła.

Spence wzięła swój pistolet i wyszła. Sula postawiła szklankę na stoliku przy łóżku i wygładziła prześcieradła. Potem położyła się i kazała pokojowi przyćmić oświetlenie. Pozostawiła akurat tyle światła, by mieć pewność, że po kątach nie czają się zmory.

Leżała i zastanawiała się, jakie to koszmary każą Spence trzymać pistolet w zasięgu ręki.

Cieszyła się, że ma w swym sztabie kogoś, kto specjalizuje się w okazywaniu ludzkiego ciepła.


* * *

Odpowiedź na sugestię Suli dotyczącą przydzielenia jej stanowiska zajęła Torkowi trzy dni. Być może w tym czasie naradzał się z Zarządem Floty i lordem Eldeyem albo tyle trwało doprowadzenie siebie do właściwego stanu psychicznego.

Podobnie jak w przypadku wszystkich dobrych wiadomości od Torka, nominacja Suli została przekazana przez oficera sztabowego. Po objęciu stanowiska gubernatora przez lorda Eldeya kapitan Sula miała zastąpić porucznika Ohtę, który — bez wątpienia ogromnie zaskoczony — został mianowany wojskowym doradcą nowego gubernatora.

Sula przez dłuższą chwilę smakowała swój triumf, a potem rozpoczęła przygotowania do odjazdu.

Nadal miała kolosalne zapasy kakao, tytoniu i kawy, schowane w skrzyniach z etykietami „Zużyte części maszyn, do recyklingu”. Zachowała kilka pudeł na prezenty i do własnego użytku, a potem sprzedała resztę na krótkiej aukcji zorganizowanej wśród lokalnych hurtowników. Sergius Bakshi kupił całe kakao i hojnie zapłacił. Może chciał wejść do legalnego handlu żywnością, a może w ten sposób wręczył jej łapówkę.

Jednym z prezentów była wypełniona towarami ciężarówka dla Jednego-Kroku. Przy odrobinie szczęścia już nigdy nie będzie musiał prowadzić swoich interesów na ulicy.

Odliczając pieniądze na sfinansowanie armii, zysk na towarach nadał przewyższał sześćset procent. Wojna okazała się zdecydowanie korzystna dla portfela Suli.

Spytała Macnamarę i Spence, czy chcą z nią pozostać jako jej osobisty personel, czy też przyjmą przydział gdzie indziej.

— Pozostanie przy mnie oznacza degradację — powiedziała. — Przyzwyczailiście się dowodzić oddziałami armii i służyć w sztabie, a jeśli ze mną zostaniecie, będziecie uważani za służących kapitana. — Wzruszyła ramionami. — Oczywiście w obu wypadkach otrzymacie te same zarobki — dodała.

Macnamara stał w swym mundurze wysoki i wyprostowany. Światło wpadające przez okno gabinetu Suli zmieniło jego kędzierzawe włosy w aureolę.

— Naturalnie pójdę z tobą, milady — powiedział.

— Nic tu po mnie — oznajmiła Spence. Na jej twarzy malował się łagodny uśmiech, który pozwalał zapomnieć o tym, że ta kobieta wysadziła w powietrze hotel „Wielkie Przeznaczenie”.

Ciepło rozlało się w sercu Suli. Chciała ich objąć, ale niestety, była lady Sulą, a oni jej służącymi, przynajmniej w jej biurze.

Awansowała każdego z nich do podoficera pierwszej klasy i dała po pięć tysięcy zenitów.

Spence opadła szczęka.

— To… dość dużo — powiedziała.

— Nie chcę fałszywej skromności — oznajmiła Sula. — Żadnego udawania, że na to nie zasługujecie.

Spence zamknęła usta.

— Tak jest, milady — powiedziała.

Sula uśmiechnęła się szeroko.

— Nie ma powodu — powiedziała — żeby jedynymi ludźmi mającymi z tego zyski byli klikmeni. Teraz idźcie i znajdźcie mi kucharza — powiedziała. — Zdaje się, że będę potrzebowała kucharza.


* * *

Prom lorda Eldeya wylądował na lotnisku Wi-hun w jasny, słoneczny dzień. Złote błyski goniły po wypolerowanej powierzchni pojazdu, który rozciągnął swe wielkie skrzydła i ustawił się do lądowania na długim pasie. Rakiety chemiczne zasyczały, gdy zawrócił i ruszył obok rzędu promów, które przywiozły na Zanshaa naksydzką administrację wraz z poplecznikami. Skonfigurowane dla Naksydów, teraz były tylko pamiątkami wojennymi, dopóki ktośnie weźmie się za ich przebudowę.

Rakiety zapłonęły i zgasły. Chór Daimongów zaśpiewał „Przybycie pełne chwały” — pieśń z „Antymonowego nieba” An-tara. Główne drzwi otworzyły się. Wielkie podium do przeglądu wojsk, udrapowane czerwonymi i złotymi chorągiewkami, podjechało do promu i zacumowało przy drzwiach. Sula stała na podium, na jej mundurze galowym połyskiwał srebrny szamerunek. Spence i Macnamara stali obok.

Lord Eldey w czerwonej tunice lordów konwokatów wyszedł z promu i rozejrzał się po swej domenie ogromnymi, przystosowanymi do nocnego widzenia oczyma. Ostatni śnieg stopniał, pozostały tylko pojedyncze plamy bieli w najgłębszych cieniach; okolica lotniska była brązowa i martwa, zwłaszcza tam, gdzie Naksydzi zniszczyli zagajniki, przygotowując pole pod instalacje obronne. Powietrze pachniało zgnilizną, wilgotną roślinnością i paliwem rakietowym.

Sula zasalutowała.

— Witamy na Zanshaa, lordzie gubernatorze.

— Dziękuję, lady Sula. Jak to dobrze widzieć jakiś… znowu zobaczyć jakiś prawdziwy świat. — Odetchnął głęboko i najwidoczniej nie miał nic przeciwko zapachowi paliwa rakietowego, gdyż jego nos poruszył się z zadowoleniem. — Proszę, spocznij. Pozwoli pani, że zaznajomię panią ze swoim sztabem?

Nastąpiła prezentacja. Sula przedstawiła lordowi gubernatorowi Spence i Macnamarę, a ten zaskoczył ich, ściskając ich dłonie.

— Więc kontynuujemy? — spytał lord Eldey. — Nie jestem już młody, a chyba w planach na dziś mamy sporo zajęć.

— Tak jest, milordzie — powiedziała Sula.

Wszyscy zwrócili się w stronę frontu podestu. Sula wydała rozkaz przez swój komunikator mankietowy.

Odbył się pierwszy, ostatni i jedyny przegląd wojsk Suli.

Grupy operacyjne przemaszerowały w szeregach po pasie startowym, niosąc proporce, oznaczone dumnymi nazwami, które dla siebie wybrały: Bogo Boys, Obrońcy Praxis, Tornada, Akademia Projektowania Lorda Dowódcy Eshruga, Dzika Siedemnastka, Mściciele Lorda Pahn-ko…

Sidney i Fer Tuga, snajper z Axtattle, maszerowali obok siebie z karabinami na ramieniu. Stary Daimong nadal kulał.

Nikt nie miał munduru, ale niektórzy założyli pancerze — policyjne lub Floty. Wszyscy natomiast mieli złote opaski na ramieniu. Wszystkich jednoczył duch bojowy; kapelusze i czapki wsadzili zawadiacko na bakier, dumnie nosili broń. Nawet lord Tork musiałby przyznać, że armia nauczyła się naprawdę dobrze maszerować.

Po przeglądzie armia zawróciła ku podium i stanęła nieruchomo w szeregach przed nowym gubernatorem. Lord Eldey, Sula i ich otoczenie opuścili podium i wkroczyli na pas startowy. Sula zaktywowała listę na displeju mankietowym i zawołała ponad nieruchomymi szeregami.

— Fer Tuga!

Snajper pokuśtykał naprzód, a lord Eldey odznaczył go Medalem za Waleczność Pierwszej Klasy. Daimong zasalutował i powrócił w tłum. Potem Sula wywołała Sidneya, który otrzymał także samo odznaczenie.

Julien i Patel mieli na sobie połyskujące stroje, które z pewnością projektowała Chesko i które spektakularnie uwydatniały ich medale. Sagas, Sergius Bakshi i Tan-dau, ubrani bardziej konserwatywnie, odbierali swoje medale w uprzejmym milczeniu.

Większość medali przyznano za odwagę — przynależność do armii podziemnej, zwłaszcza w dniu bitwy o Górne Miasto, wymagała wielkiej osobistej odwagi. Z dwunastu kierowców ciężarówek, które Sula wysłała w szarży na umocnione pozycje Naksydów, ośmiu przeżyło, choć połowa z nich odniosła rany. Jeden nadal przebywał w szpitalu i miał otrzymać medal później. Pozostałą siódemkę udekorował osobiście nowy lord gubernator.

Ceremonia wręczania nagród ciągnęła się przez całe popołudnie. Zimny wiatr rozwiewał futro lorda Eldeya. Członkowie sztabu gubernatora wiercili się już nerwowo, wyjmując odznaczenia z pudeł, które Sula umieściła w tyle podium. Cienie bojowników wydłużały się. Włączono reflektory, by oświetlić podium łagodnym blaskiem.

Sula zastanawiała się, ile medali wręczono w tej wojnie i czy te przyznane armii podziemnej nie są liczniejsze od orderów wręczonych dotychczas we wszystkich innych bitwach. Poza tym przeważnie dekorowano oficerów Floty, a tak naprawdę niewielu z nich rzeczywiście uczestniczyło w bitwach.

Spence i Macnamara otrzymali Medal za Waleczność i Medal Zasługi, oba Pierwszej Klasy. Zaczerwienieni z radości, wrócili za Eldeyem i Sulą na platformę, gdzie Sula odczytała głośno listę odznaczonych pośmiertnie.

Listę zamykał P.J. Ngeni. Pozwoliła, by po odczytaniu nazwiska zapadła cisza; przez chwilę stanęła jej przed oczami postać P.J.: łysiejąca czaszka, miły uśmiech, modne ubranie i nieobecny wyraz twarzy…

Słowa Eldeya przywołały ją do rzeczywistości.

— A teraz lady Sula — powiedział — mam zaszczyt wręczyć pani odznaczenia.

Sula była zaskoczona, odbierając Order Mgławicy — stanowiący parę z odznaczeniem zdobytym za dokonania przy Magarii — tym razem z Diamentami i Piorunami, i Wielką Komandorię Orderu za Waleczność. Potem lord Eldey odwrócił się do żołnierzy pomachał ręką i zawołał:

— Trzy razy hurrra dla Białego Ducha!

Sula stała na podium oszołomiona, bez tchu i patrzyła bezradnie na morze krzyczących twarzy, na las broni, którą wywijali nad głowami wiwatujący triumfalnie bojownicy.

— Lady Sula chyba chce powiedzieć kilka słów — powiedział Eldey i poczłapał na tył platformy, zostawiając ją samą ze swą armią.

Ułożyła sobie mowę pożegnalną, ale brawa wybiły jej z głowy wszystkie przygotowane wcześniej słowa. Zrobiła jeden krok, potem drugi. Śledziły ją tysiące oczu. Patrzyła na szeregi żołnierzy, z których stworzyła armię, i myślała: „Jestem szalona, że to zostawiam”.

Całe dorosłe życie spędziła na ukrywaniu prawdziwego nazwiska i własnej osoby pod kostyczną osobowością i nieskazitelnymi mundurami lady Suli. Jednak, dziwna rzecz, ukrywanie się przed Naksydami uwolniło ją od tego. Gredel i Sula — zostały wyzwolone i posłużyły tworzeniu armii i walce z wrogiem. Armia była jej mózgiem, ścięgnami i nerwami i porzucenie jej teraz wydawało się równie złym krokiem, jak odcięcie sobie ramienia.

Bojownicy wciąż na nią patrzyli, a słowa wciąż nie nadchodziły. Sula przypomniała sobie, że przecież ma notatki. Załadowała je na displej mankietowy i zaczęła lekko sztywnymi palcami manipulować rękawem, aż słowa wreszcie zamigotały jej przed oczyma.

— Przyjaciele — zaczęła i armia znowu wybuchła wiwatami. Umysł jej zakręcił się jak wiatraczek w wirze miłości i uwielbienia.

— Przyjaciele — zaczęła znowu, kiedy odzyskała panowanie nad armią i głosem. — Przeżyliśmy razem wielką przygodę. Wykorzystując własną determinację i inteligencję, zbudowaliśmy tę armię, stawiliśmy czoła wrogowi i doprowadziliśmy do jego upokorzenia i całkowitej klęski.

Wzniesiono następny potężny okrzyk. Ściemniało się i Sula z trudnością rozróżniała poszczególnych bojowników na tle blasku reflektorów. Widziała tylko niewyraźne tłumy tworzące jej armię, organizm, który powołała do istnienia jako narzędzie swojej woli.

— Żaden z was nie musiał chwytać za broń — ciągnęła — ale nie mogliście dłużej tolerować naksydzkiego reżimu, który mordował, brał zakładników i kradł, więc zdecydowaliście się zadać mu cios.

Znowu zaczęły się wiwaty, lecz Sula je przekrzyczała:

— Sami wybraliście swój własny los! Zniszczyliście nielegalny reżim i zrobiliście to całkowicie samodzielnie! Sprawiliście, że Górne Miasto do was należy! Spowodowaliście, że naksydzka Flota ucieka z układu!

Sula poczuła szalone zawroty głowy — wiwaty zdawały się unosić ją do nieba niczym wirujący płatek śniegu. Stojące przed nią morze ciemnych ciał, głów i broni falowało jak chłostane wichrem. Krzyki ucichły dopiero wtedy, gdy energicznymi gestami nakazała porządek.

— Dziękuję wam z głębi serca, że pozwoliliście, bym was poprowadziła. Nigdy was nie zapomnę. Nie zapomnę tej chwili.

Głęboko zaczerpnęła tchu i wypowiedziała słowa, których się lękała:

— Teraz wezwano mnie do dalszej służby w walce z wrogiem i muszę was opuścić.

Usłyszała okrzyki „nie!”. Bojownicy nie oswoili się jeszcze z tą myślą.

— Nikt nie może wam odebrać waszych dokonań — powiedziała Sula. — Bądźcie z nich dumni i nigdy nie zapominajcie o swoich towarzyszach ani o tych, którzy oddali życie.

Uniosła dłoń.

— Wszystkich was czeka szczęśliwy los.

Znowu rozbrzmiały wiwaty, które przerodziły się w skandowanie:

— Su-la! Su-la! Su-la!

Na ten dźwięk bicie jej serca przyśpieszyło. Wycofała się i zrobiła miejsce dla lorda Eldeya.

Gubernator wygłosił mowę, ale Sula wcale jej nie słyszała. Jestem szalona, że to porzucam — myślała w kółko.

Ukrywanie się przed Naksydami dało jej wolność. Teraz znowu stała się lady Sulą i znów się ukrywała, ale tym razem przed swoimi.

Po uroczystości siedziała razem z Eldeyem w mknącym ku miastu pojeździe. Huk nad ich głowami oznaczał przybycie innych promów, które wiozły członków sztabu wspomagającego Eldeya i tysiące pracowników, których imperium sprowadzało do stolicy.

Urzędników — by działał rząd; inżynierów — by działały usługi; katów — by zwyciężeni zostali potraktowani zgodnie z wolą zwycięzców. Zanshaa zawsze rządzono w ten sposób.

— Wolałbym, żeby pani nie podkreślała, że ci ludzie z własnego wyboru obalili rząd — powiedział Eldey. — Nie możemy sobie pozwolić na takie rzeczy. Ale poza tym poradziła sobie pani z nimi bardzo dobrze.

— Dziękuję, milordzie — odparła mechanicznie Sula. Wciąż czuła emocje, które wezbrały w niej dziś po południu.

Spojrzał na nią wielkimi oczyma.

— Ma pani przed sobą przyszłość jako polityk.

— Nie mam pieniędzy — odpowiedziała.

— Nie ma pani pieniędzy? — spytał łagodnie Eldey. — Cóż, są inne sposoby.

Gdyby nie była tak wyczerpana, spytałaby, co ma na myśli, ale ona po prostu czekała, aż pojazd zajedzie przed dowództwo, gdzie gubernator życzył jej dobrej nocy i skąd pojechał dalej do swojej rezydencji.

Tej nocy śniła jej się pusta czerń wypełniona rykiem tłumów, jak gdyby stała w środku olbrzymiej niewidzialnej armii i wszyscy skandowali jej imię.


* * *

Ostatniego poranka w Zanshaa Sula zameldowała się u lorda gubernatora Eldeya, przekazała mu hasła do najważniejszych plików, a potem formalnie zrezygnowała z dowodzenia siłami zbrojnymi. Spence, Macnamarze i swemu nowemu kucharzowi kazała pojechać wcześniej na lotnisko Wi-hun, a potem poleciła Jednemu-Krokowi, by zawiózł ją do miasta umarłych, gdzie w zaanektowanym grobowcu spoczywał Casimir.

Silny wiatr rozwiewał płatki śniegu na suchych, brązowych kwiatach, które klikmeni złożyli w stos na nagrobku. Na monumencie stojącym przed grobowcem był trójwymiarowy wizerunek holograficzny Casimira, ale obrazowi brakowało ciętego humoru i pewnej aury zagrożenia, tak charakterystycznych dla oryginału. Hologram przypominał raczej bladą, zimną twarz, którą Sula widziała na podłodze szpitalnej kostnicy.

Zatrzymała się przed grobowcem i wyciągnęła z kieszeni płaszcza wazon Yu-yao. Podniosła go w górę; w słabym świetle zobaczyła, jak holograficzny obraz Casimira odbija się w niebieskozielonej krakelurze szkliwa. Poczuła ostry ból w mostku. Zastanawiała się, ile osób przeżył ten wazon w ciągu tysiącleci, odkąd zabrano go z Honan tuż przed inwazją Mongołów. Ilu właścicieli zwracało ku niemu oczy i czerpało z jego ponadczasowego piękna spokój i siłę?

Zbyt wielu — pomyślała.

Obeszła wkoło monument i stanęła przed wypolerowaną tytanową płytą, która blokowała wejście do grobowca. Odbity w płycie obraz jej twarzy falował w zimnym świetle. Podniosła wazon w górę i uderzyła nim o płytę. Rozpadł się na kawałki. Z krtani Suli wydobyło się łkanie. Rozdeptała nogą odłamki. Zalało ją uczucie słabości. Oparła się o grobowiec, przycisnęła czoło do zimnego metalu.

— Ty samolubny sukinsynu — pomyślała. — Umarłeś i zostawiłeś mnie samą.

Zimno metalu sprawiało ból. Zebrała siły, odepchnęła się dłońmi od grobowca i poszła do samochodu.

Fragmenty porcelany trzeszczały pod jej nogami.

Wszystko stare umarło — pomyślała. Wszystko, co nowe, zaczyna się teraz.

Загрузка...