Niepokój spowodowany naksydzkim rajdem nie poprawił wyglądu Torka. Jego ciało obumierało szybciej niż zwykle i suche zwitki skóry zwisały z jego dłoni i szarej, pozbawionej wyrazu twarzy. Wiało od niego silną zgnilizną. Ale choć ciałem był kruchy, duchem pozostawał jak zawsze mocny i niewzruszony.
— Istnieje tylko jedno możliwe rozwiązanie — oznajmił. — Ten Zarząd musi mianować mnie dowódcą Floty Macierzystej.
Oczy lady Seekin zrobiły się ogromne pod ciemnymi goglami.
— Milordzie, przecież jesteś na emeryturze.
— Ten zarząd jest władny znowu powołać mnie do aktywnej służby. Oczywiście z żalem przyjmę tę decyzję. Miałem nadzieję, że tamte dni dawno minęły.
Lord Chen miał wątpliwości, czy żal lorda Torka przewyższa jego własny żal.
— Nie rozumiem, milordzie — podjął próbę. — Powierzono panu kierowanie wszystkimi instalacjami Floty, nie tylko statkami, ale również stacjami pierściennymi i wszystkim na powierzchniach planet. Odgrywa pan niezwykle istotną rolę w naszych nadziejach na zwycięstwo. Czy może pan sprzeniewierzyć to zaufanie w zamian za dowodzenie tylko jednym elementem całości?
Chen bał się, że jego słowa spowodują następną tyradę Torka, ale dźwięczny głos przewodniczącego pozostawał spokojny.
— Nikt inny nie wchodzi w grę. Pomyślcie, Flota Macierzysta musi być kierowana przez kogoś o odpowiednim stopniu. Większość oficerów służby czynnej w stopniu dowódców Floty zginęło przy Magarii, a inni są zbyt daleko od miejsca wydarzeń. Kringan jest trzy miesiące drogi stąd, przy Harzapid, z Czwartą Flotą. Pe-to jest przy Felarusie, a po drodze ma układy okupowane przez Naksydów. Trepatai jest przy Seizho, ale na początku wojny podupadła na zdrowiu i od miesięcy nie opuszcza łóżka. Lord Ivan Snow ma właściwy stopień, ale większość swej kariery zawodowej spędził w Służbie Śledczej, a ponadto jest trzy miesiące drogi stąd, na Laredo, gdzie bezpośrednio podlega konwokacji. Tymczasem ja…
Nastąpiła chwila ciszy. Lord Chen starał się nie wpuszczać do nozdrzy mdłego powiewu martwego ciała.
— Jestem na miejscu. Kiedy przywrócicie mnie do służby, będę miał odpowiedni stopień. Jestem Daimongiem i mogę dołączyć do dwóch nowych krążowników z Antopone, które są dostosowane do daimongskiej załogi. Bez trudności wezmą mnie na pokład.
— Czy nie moglibyśmy po prostu awansować kogoś na to stanowisko? — spytała lady Seekin. — Lord Do-faq jest zwycięskim dowódcą. Nie mamy bardziej doświadczonego oficera.
Chen zamknął oczy i żałował, że nie może zamknąć również uszu na burzę, jaka się rozpęta w odpowiedzi na rozsądną, lecz naiwną uwagę lady Seekin. Znowu został zaskoczony, gdyż Tork milczał, a odpowiedzi udzielił Pezzini.
— Do-faq jest zwolennikiem innowacji, które zabiły Kangasa — powiedział. — Nie możemy postawić go na czele Floty Macierzystej. On spowoduje śmierć kolejnych dobrych oficerów i prawdopodobnie znowu straci Zanshaa. Flotą musi dowodzić silny zwolennik dyscypliny i ortodoksyjnej taktyki. — Gestem głowy wskazał Torka. — Lord Przewodniczący ma te cechy.
— Nie jestem już młody, ale zdrowie mi dopisuje — oświadczył Tork. — A zresztą muszę zachować żywotność jeszcze tylko przez kilka miesięcy.
Po czymś takim nie było już wyboru. Tork i jego zwolennicy zablokowaliby wszelkie próby awansowania Do-faqa czy kogoś innego.
Gdy zarządzono głosowanie, lord Chen razem ze wszystkimi uniósł rękę w górę. Lord Tork został jednogłośnie wyznaczony na dowódcę Floty Macierzystej i obarczony zadaniem odzyskania Zanshaa i pokonania rebeliantów.
Tork rzucił się w wir pracy z właściwym mu oddaniem. Nie przeniósł się natychmiast na daimongskie statki, lecz pozostał na miejscu, gdzie dysponował wystarczającym personelem, aby informował go o statusie Floty we wszystkich zakątkach imperium.
Daimongskie statki leciały na Chijimo, gdzie miały zadokować i zostać uzbrojone. Tork dopilnował, by z Antopone przesłano cały niezbędny sprzęt. Flota Macierzysta pod dowództwem Do-faqa przez całą drogę do Zarafanu hamowała, a potem zakręciła wokół słońca układu i pomknęła z powrotem do Chijimo.
Posiłki nadlatywały. Trzy statki Czwartej Floty skończono remontować po bitwie przy Harzapid. Trzy nowiutkie fregaty, zbudowane z zadziwiającą sprawnością w stoczniach Martinezów na Laredo, poddawano próbom. Konwokacja była pod ogromnym wrażeniem i zamówiła pięć kolejnych fregat. W innych miejscach przyjaznego kosmosu kończono już dalszych trzydzieści jeden okrętów i rozpoczynano budowę jeszcze sześćdziesięciu.
Dowódca Floty, Kringan, najwidoczniej usłyszał zew fanfar przy Harzapid, gdy dotarła wiadomość o śmierci Kangasa. W ciągu trzech dni przeszedł na pokład fregaty, jednej z tych, których jeszcze nie skończono remontować, i wystartował ku Chijimo, zabierając ze sobą brygadę remontową. Najwyraźniej miał nadzieję, że zdąży na czas, by wyznaczono go na dowódcę Floty Macierzystej. Niestety, nikt inny tych fanfar nie usłyszał, ponieważ zanim jeszcze fregata opuściła układ Harzapid, Tork otrzymał już naczelne dowództwo.
Lord Chen cieszył się jednak, że Kringan będzie na miejscu. Dobrze mieć pod ręką jeszcze jednego oficera wysokiej rangi, na wypadek, gdyby Tork zapracował się na śmierć.
Tork jednak nie tracił zapału. Wychudł i z fantastyczną szybkością zrzucał skórę, ale płonął gorączką, której nie gasił jego podeszły wiek. Lord Chen musiał przyznać, że żaden inny oficer nie pracowałby z większym oddaniem.
Naksydzi nie organizowali już rajdów.
— Nauczyli się, że nie wolno się rozdzielać — zauważył lord Mondi, kiedy pewnego wieczora odpoczywali w holu „Galaktycznego”. — Za każdym razem, gdy wysyłają gdzieś samodzielne siły, tracą je. Hone-Bar, Protipanu, a teraz Antopone. I nie mają pojęcia, dlaczego, bo żaden z Naksydów nie ocalał.
— Wobec tego wszystko sprowadza się do jednej wielkiej bitwy — rzekł Pezzini. — Wszystko sprowadza się do Zanshaa.
Trzech zdrajców stracono dwa dni po ich aresztowaniu. W ciągu pierwszych godzin po wybuchu rebelii konwokacja zadekretowała, że karą za zdradę ma być tortura i zrzucenie skazanych z dużej wysokości, ale Martinezowi udało się wyperswadować Michi stosowanie tortur; argumentował, że eskadra nie ma profesjonalnych oprawców, a amatorzy na pewno wszystko spaskudzą. Nie mógł orzec, czy podjęcie tej decyzji ulżyło Michi, czy też nie.
Nie mieli góry, z której można by zrzucić skazanych, ale Michi udało się stworzyć przybliżone warunki. „Prześwietny” hamował z przyśpieszeniem jednego g, aby zawrócić wokół błękitnego giganta Alekasa i polecieć do następnego wormholu. Dowódca eskadry zdecydowała więc, by wyrzucić zdrajców przez śluzę. Kiedy opuszczą statek, przestaną hamować i wpadną w statkowy ogon płonącej antymaterii.
I zostaną wyrzuceni bez skafandrów.
— Niech mnie cholera, jeśli będę marnowała na nich skafandry! — warknęła Michi.
Próżnia może ich zabić, zanim zostaną rozerwani na atomy przez podmuch antymaterii. Martinez nie wiedział, który z tych dwóch rodzajów śmierci jest gorszy.
Gawbyan w chwilach poprzedzających egzekucję zachowywał się po stoicku. Francis okazywała pogardę, a Gulik, który w czasie przesłuchań wielokrotnie oskarżał siebie i innych, zapadł w osłupienie. Zdawał się sugerować, że jego egzekucja jest nie fair. Współpracował, przyznał się i nie rozumiał, czemu nie otrzymał od wdzięcznego imperium nagrody.
Umierali z całym ceremoniałem. Przy śluzie czekała grupa ludzi, Martinez, Michi ze swym sztabem i wszyscy porucznicy, z wyjątkiem Corbigny, która pełniła wachtę. Wszyscy byli w pełnych mundurach galowych. Był też strażnik, świadkowie z każdego z wydziałów, w których pracowali więźniowie, i statkowa orkiestra grająca cichą żałobną pieśń „Śmierć bez honoru”, gdy więźniowie w dresach szli z paki, powłócząc nogami.
Żandarm Garcia zerwał ze skazanych oznaki stopni i starszeństwa. Strażnicy związali im kostki białą, żałobną taśmą i przykleili ją do boków ramion. Następnie zabrano ich do śluzy i załadowano do aparatu, który służył do wyrzucania ciał członków załogi zmarłych przypadkowo bądź w wyniku wrogich działań. Aparat chyba nigdy nie wyrzucał żywych załogantów, ale Martinez uważał, że skutek będzie taki sam.
Wewnętrzne drzwi śluzy zamknęły się gładko. Garcia podszedł do kontrolek. Orkiestra zatrzymała się przy końcu frazy, a dobosz począł wybijać na bębnie w kształcie klepsydry powolny, pulsujący rytm.
— Panie Garcia, proszę ewakuować śluzę — rozkazał Martinez.
— Ewakuować śluzę, milordzie. — Garcia odwrócił się do kontrolek. Jeśli pompy syczały czy dudniły, bęben skutecznie je zagłuszał.
Gdybym był jednym ze skazanych, myślał Martinez, próbowałbym wstrzymać oddech w nadziei, że wywołam szybką embolię.
Garcia znowu odwrócił się ku niemu.
— Śluza ewakuowana, milordzie.
— Panie Garcia, proszę otworzyć drzwi śluzy.
Bęben bił dalej. Martinez uświadomił sobie nagle, że coś strasznie swędzi go pod prawą łopatką.
— Zewnętrzne drzwi otwarte, milordzie.
— Panie Garcia, proszę kontynuować.
Wyrzucenie skazańców w kosmos było teraz jedynie kwestią wciśnięcia klawisza. Martinez miał tylko nadzieję, że do tej pory już nie żyją. Garcia spojrzał do śluzy przez małe okienko, a potem zwrócił się do Martineza.
— Śluza czysta, milordzie.
— Zamknąć drzwi zewnętrzne i przywrócić ciśnienie. Porucznik Mokgatle?
P.o. porucznika Mokgatle, obdarzony imponującym głosem, wystąpił z szeregu oficerów i odczytał tekst obrządku za zmarłych.
— Życie przemija, lecz Praxis jest wieczna — zakończył. — Czerpmy pocieszenie i poczucie bezpieczeństwa z wiedzy, że wszystko, co ważne, jest znane.
Wykonał zgrabny krok i z powrotem równał do szeregu.
Skazańcy stali się już nagimi jonami unoszącymi się w pustce. Martinez czuł, jak wokół niego narasta martwa cisza. Więźniowie zostali skazani zgodnie z prawem i straceni z całym majestatem przewidzianym w tradycjach Floty. Ich towarzysze obserwowali to albo osobiście, albo przez wideo w mesie lub ze stanowisk służbowych na statku. Byli świadkami, że egzekucję należycie przeprowadzono, tak jak poprzednio byli świadkami kradzieży, od której rozpoczął się ten ciąg zabójstw.
Wobu przypadkach milczącymi świadkami. Nie pytano rekrutów o zdanie, kiedy ich szefowie wydziałów spiskowali, by ich obrabować, i nie rozmawiano z nimi, kiedy Martinez udowodnił im winę, a Michi nakazała wykonać egzekucję.
Może nadszedł czas, żeby spekulacje zwierzchników uwzględniały również podwładnych.
Lady Michi chrząknęła, dając do zrozumienia, że zmęczyła się czekaniem, aż coś się wydarzy.
Martinez zrobił krok w przód i obrócił się, by spojrzeć w kamerę, która rejestrowała ceremonię.
— Trzej skazani i ich partner, inżynier Thuc, przez wiele miesięcy brali udział w szulerskiej zmowie, otwarcie żerując na załodze „Prześwietnego”. Nie ma żadnych zapisów, że w ogóle zwrócono na to uwagę albo że ktoś wniósł skargę. Ich działalność doprowadziła stopniowo do kradzieży, zdrady i zamordowania dwóch oficerów, w tym kapitana tego okrętu.
Popatrzył w kamerę i spróbował sobie wyobrazić, co się dzieje w mesie: załoga stoi w napięciu za stołami, obserwując przebieg wydarzeń na ścianach wideo. W mesie, gdzie każdego wieczora gracze łupili ich towarzyszy.
— Wszystkim tym zgonom można było zapobiec — ciągnął — gdyby zameldowano o tym procederze i podjęto odpowiednie działania. Z jakichś przyczyn wszyscy, nawet ofiary, wybrali milczenie. Być może załoga nie była odpowiednio zachęcana, by meldować o takich zajściach swoim oficerom. Mam zamiar to zmienić.
Głęboko wciągnął powietrze.
— Chciałbym zapewnić społeczność statku, że moje drzwi są otwarte dla wszystkich załogantów, którzy zechcą złożyć meldunek. Każdy załogant będzie dopuszczony do kapitana w każdej sprawie, którą uzna za ważną. — Spojrzał na oficerów stojących w szeregu. — Wierzę, że podobnie moi oficerowie zawsze będą dostępni.
Oficerowie poruszyli się niespokojnie. Znowu spojrzał w kamerę.
— Gdy kapitan Fletcher zlikwidował inżyniera Thuca, powiedział, że to dla honoru statku. Miał rację. Ten gang przestępców codziennie nurzał w błocie honor naszego statku. „Prześwietny” musi wiele zrobić, żeby odbudować swoje dobre imię, ale niech mnie diabli, jeśli pozwolę na dalszą degradację naszej reputacji.
Martinez przerwał, zastanawiając się, czy powiedział wystarczająco wiele, albo czy nie powiedział za dużo.
Oderwał wzrok od kamery i spojrzał na załogę stojącą ramię przy ramieniu w korytarzu przed śluzą.
— Jesteście wolni — powiedział.
Załoganci złamali szyk i odeszli, powłócząc nogami przy akompaniamencie pieśni „Nasze myśli zawsze wiedzie Praxis”, która normalnie była energicznym marszem. Michi podeszła do Martineza, ściągając z palców rękawiczki.
— No to ma pan teraz robótkę — zauważyła.
— Mam nadzieje, że nie.
— Każdy poborowy przyjdzie do pana ze swoimi problemami. Każdy statkowy obibok poprosi o pieniądze albo czas wolny. — Pokręciła głową. — Zamordują pana.
— Niewykluczone, ale podzielę się tymi obowiązkami — odparł, spoglądając jeszcze raz na oficerów. Michi uśmiechnęła się szeroko i odmaszerowała. Stojąca za nią Chandra już chciała odejść, ale zawahała się i podeszła do kapitana.
— Właśnie sprawił pan, że okręt jest pana — powiedziała. — Niech go pan dobrze traktuje.
Na te słowa Martinez poczuł gdzieś za mostkiem powolny przypływ dumy.
— Dziękuję. — Rozejrzał się, a potem nachylił ku Chandrze. — Przy okazji, z przyjemnością przeczytałem twoją wprawkę z twórczego pisania.
Wcale nie wyglądała na zażenowaną.
— Sądzę, że udało mi się dość dobrze uchwycić jego styl.
— Zbyt wiele przysłówków. Wyrzuciłem je.
Poprzedniej nocy przeglądał i uaktualniał osobiste akta więźniów. Kiedy miał już otwarty folder, postanowił zajrzeć do katalogu Chandry i usunąć zjadliwą opinię, umieszczoną tam przez Fletchera.
Nie chciał, by ostatnim działaniem kapitana było obsmarowanie oficera, do którego czuł urazę.
Gdy otworzył plik, z zaskoczeniem stwierdził, że ktoś już całkowicie przerobił tę opinię. Obecnie podkreślała ona profesjonalizm Chandry we wszystkich aspektach i podziw kapitana dla jej talentów i osobowości. Wniosek Fletchera brzmiący: „Awans nie jest wskazany” obecnie brzmiał; „Awans jak najbardziej zalecany”.
Martinez usunął słowo „jak najbardziej”. A potem cofnął dodatkowe przywileje użytkownika, których udzielił Chandrze. Musiał to zrobić, zanim przyszłoby jej do głowy przeredagować również jakieś inne dokumenty.
Następnego dnia Naksydzi oddali pożegnalny strzał do sił Chen. Do układu wdarło się czterysta pocisków, które pomknęły śladem eskadry Chen.
Michi zniszczyła stacje wormholowe, żeby ich nie śledziły, więc pociski nie mogły dokonać w ostatniej sekundzie korekty toru i musiały same szperać. Naprowadzanie na cel trwało pewien czas, dlatego pociski nie mogły lecieć tak szybko, jak przy Arkhan-Dohg. Od momentu gdy siły Chen poczuły pierwsze dotknięcie laserów celujących, eskadra miała prawie dwadzieścia sześć minut na przygotowanie odpowiedzi. Zapuszczono baterie przeciwpocisków i ustawiono wszystkie rodzaje urządzeń obronnych.
Siły Chen sprawiły się bezbłędnie. Przeciwpociski zniszczyły większość nadciągających głowic, reszta, zanim zbliżyła się do eskadry, została namierzona przez lasery i promienie antyprotonowe. Żaden pocisk nie zbliżył się na mniej niż dwie minuty lotu. W punkcie dowodzenia w czasie bitwy panował beznamiętny spokój. Nawet zniszczenie ostatniego nadciągającego pocisku przyjęto z powściągliwym aplauzem.
Tak zakończyła się ostatnia konfrontacja sił Chen z Naksydami. Eskadra przeleciała przez jeszcze jeden układ kontrolowany przez nieprzyjaciela, nie znajdując żadnego celu do ostrzału, a potem przez wormhol jeden weszła do niemal jałowego układu Enan-dal.
Według ich ostatnich informacji, zarówno stacja Enan-dal wormhol jeden, jak i stacja przy Wormholu dwa były nadal kontrolowane przez lojalistów.
Martinez, ubrany w skafander, siedział w sterowni i patrzył na displeje, a tymczasem lasery komunikacyjne wysyłały do obu stacji zapytania.
Stacja wormholowa jeden nie odpowiedziała, co przemawiało za tym, że okupują ją Naksydzi. Michi wysłała wiadomość, że jeśli nie odpowiedzą, zostaną zniszczeni, i jak gdyby w odpowiedzi jakaś szalupa — przypuszczalnie z załogą stacji na pokładzie — oddzieliła się od stacji i rozpoczęła z wysokim przyśpieszeniem sprint ku wormholowi. Michi kazała zniszczyć zarówno stację, jak i szalupę, gdyż każda z nich teoretycznie mogła naprowadzać na eskadrę salwy pocisków.
Dotarcie wysłanej przez Michi wiadomości do stacji dwa potrwa dziesięć godzin i niemal tyle samo czasu trzeba będzie czekać na odpowiedź. Po pierwszych kilku godzinach, gdy stało się jasne, że żadne naksydzkie siły nie kryją się za napuchłym czerwonym słońcem układu, Michi obniżyła poziom gotowości eskadry. Martinez opuszczał sterownię nadal w stanie napięcia.
Eskadra nie miała żadnych wiadomości od prawie czterech miesięcy i w tym czasie sprawa, za którą walczyli, mogła całkiem upaść. Naksydzi mogli odnieść miażdżące zwycięstwo nad resztkami Floty Macierzystej. Lojaliści mogli też po upadku Zanshaa po prostu stracić wolę walki. Nikt nie wiedział, czy siły Chen będą miały dokąd powracać.
Martinez przybył do sterowni o bardzo wczesnej godzinie; spodziewał się odpowiedzi ze stacji wormholowej dwa. Zwykle wstawał później, ale tego ranka, popijał kawę i nadsłuchiwał rutynowych pogwarek.
— Wiadomość ze stacji dwa, milordzie! — Radość w głosie p.o. porucznika Qinga spotkała się z odzewem w sercu Martineza. — Wiadomość jest sformułowana we właściwym kodzie dziennym. Odkodowanie…
Na displejach Martineza pojawiła się blada daimongska twarz, zastygła w wyrazie przerażenia.
— Witaj w Enan-dal, lady Michi — mówił Daimong. — Jestem chorąży Kassup ze Służby Eksploracji. Kazano nam czekać na panią. Wieść o pani przybyciu została już wysłana do Floty. Przesyłam przegląd ostatnich wiadomości, a pocztę i rozkazy dla pani wyślę natychmiast, jak nadejdą.
Dopiero uczucie ulgi uświadomiło Martinezowi, w jakim napięciu był poprzednio. Słuchał, jak Michi grzecznie odpowiada, a potem chwilę poczekał, by zobaczyć, czy ma dla niego jakieś polecenia. Nie miała.
Michi skończyła raport o swym rajdzie. Zamieściła sprawozdania z bitew przy Protipanu, Arkhan-Dohg i Alekas, podała listę własnych ofiar oraz informacje o stanie wszystkich siedmiu okrętów, o zniszczonych statkach wroga, opis zniszczenia pierścienia przy Bai-do oraz szczegóły śmierci kapitana Fletchera, dwóch poruczników i czterech podoficerów. Raport został owinięty czterema warstwami szyfru i wysłany do Zarządu Floty za pośrednictwem stacji dwa.
Chwilę później wysłano czekające w kolejce osobiste wiadomości załogi, w tym długi list Martineza do żony Terzy oraz krótsze do ojca, matki, teścia, lorda Chena, i do tych dwóch sióstr, które nadal z nim rozmawiały. Martinez wysłał ojcu również swój zeskanowany portret.
Jako kapitan nie był potrzebny. Przekazał Quingowi dowództwo okrętu, poszedł do łóżka i spał bez żadnych snów wiele godzin, znacznie przesypiając swą zwykłą godzinę wstawania.
Alikhan — rozsądnie — pozwolił mu spać.
Cztery dni później siły Chen przemknęły przez wormhol dwa do Enan-dal, a pół dnia później załoga otrzymała swą pocztę. Martinez dał wszystkim dwie godziny na zapoznanie się z wieściami z domu.
Sam wycofał się do gabinetu i zamknął drzwi. Otworzył displej biurkowy i przejrzał długi spis. Wieści od Caroliny Suli nie było. Niczego od niej nie oczekiwał, ale mimo to zauważył, że ich nie ma.
Zastanawiał się, gdzie ona jest i co porabia.
Poszukał wysłanego listu. Był sprzed jedenastu dni — wideo od Terzy. Otworzył je.
Ciąża lady Terzy Chen była już widoczna; Martinez obliczył, że to niemal siedem miesięcy. Terza stała udrapowana w długą ciemnofioletową suknię, która podkreślała piękno jej bledszej niż zwykle twarzy i dłoni spoczywających na ciężarnym łonie. Długie czarne włosy ułożyła w parę końskich ogonów, które przeplecione tasiemką spadały na ramiona. Na jej ślicznej twarzy malowała się pogoda, która zawsze wydawała się Martinezowi nieco nierzeczywista i doprowadzała go do niezbyt miłych rozważań, co właściwie kryje się za tą spokojną maską.
Lekko zaszokowany, rozpoznał miejsce, w którym stała. Był to gabinet w pałacu jego rodziny na Laredo, długiej, eleganckiej budowli z białego i czekoladowego marmuru, wzniesionej w centrum stolicy. Rozpoznał masywne, obdrapane stare regały z ciemnego drzewa i równie podniszczone kinkiety.
Pokój kiedyś należał do niego. Na wpół otwarte drzwi za Terzą wiodły do pokoju, gdzie sypiał do czasu, aż skończył siedemnaście lat i wyjechał do akademii. Nigdy już nie wrócił do tego pokoju. Rodzice musieli zakwaterować Terzę w jego starej kwaterze — tego rodzaju sentymentalne gesty zawsze przemawiały do jego matki.
W domu pełnym aktywnych dzieci meble szybko się niszczyły. Martinez miał nadzieję, że te stare meble nie przerażą Terzy.
Miał również szczerą nadzieję, że Terza nie znajdzie nagich fotografii jego dawnej dziewczyny, córki lorda Dalmasa. Martinez ukrył je na dnie szafy przed wyjazdem do akademii.
— Cześć — powiedziała Terza. Odwróciła się profilem do kamery i wygładziła suknię na ciężarnym łonie. — Postanowiłam przesłać wideo, byś miał aktualne informacje na temat swego syna.
Syn. Martinez poczuł, jak skacze mu serce. Kiedy siły Chen wyruszały na rajd, płeć dziecka nie była jeszcze znana.
— Jest dość aktywnym dzieckiem i coraz bardziej lubi eksplorować. Zastanawialiśmy się nad imionami. Pod wpływem jego zachowania i z braku wszelkich instrukcji ze strony jego ojca uznaliśmy, że imię Gareth dość nam się podoba. — Z lekkim uśmiechem odwróciła twarz do kamery. — Mam nadzieję, że to aprobujesz.
— Jeśli tylko nie będą przezywać go „Junior”.
Martinez zorientował się, że głośno mówi, ale czuł, jak w jego żyłach pulsuje duma.
Terza odciągnęła fotel od poobijanego starego biurka, znowu wygładziła swą suknię i usiadła. Kamera, nie pozbawiona własnej inteligencji, obracała się w ślad za nią.
— Jak widzisz — ciągnęła — jestem nadal na Laredo. Twój ojciec i Roland — brat, z którym Martinez nie rozmawiał, przynajmniej jeśli to od niego zależało — zajmują się wieloma ważnymi gośćmi, którzy będą fetowani, celebrowani i ogólnie dopieszczani, aż dadzą twemu ojcu i Rolandowi tego, czego ci chcą.
Martinez wiedział, że ci bardzo ważni goście to członkowie konwokacji, którzy uciekli z Zanshaa do świata jak najbardziej od Zanshaa oddalonego. Ich miejsce pobytu stanowiło tajemnicę państwową — choć prawdopodobnie każdy na Laredo ją znał — i Terza nie mogła wymienić tej nazwy bez uruchomienia jednego z algorytmów w Biurze Cenzora, który mógł po prostu zatrzymać korespondencję.
W każdym razie konwokacja znajdowała się obecnie w rękach lorda Martineza, Rolanda i reszty rodziny. Gdyby nie to, że właśnie niekompetencja konwokatów spowodowała tę wojnę, Martinezowi byłoby ich żal.
— Gram rolę zastępczej gospodyni — powiedziała Terza — co jest mniej męczące niżby się wydawało, pozwala mi robić różne rzeczy i nie nudzić się w pokoju dziecinnym. Niektórych gości znam od urodzenia. Ponieważ nie ma tu mego ojca, załatwiam również sprawy Chenów i reprezentuję ciebie, choć w tej chwili trudno mi jeszcze stwierdzić, jak mi to idzie.
Martinez zatrzymał wideo i zastanawiał się, dlaczego lord Chen nie przebywa tam, gdzie reszta konwokacji. Terza nie była w żałobie i nie wyglądała smutno, kiedy o nim mówiła, czyli nie był martwy ani nie popadł w niełaskę.
Może wykonywał jakieś zadanie.
Prawdopodobnie ta informacja znajdowała się w którymś z przekazów, które opuścił. Ponownie uruchomił wideo.
Terza spojrzała na niego znacząco.
— Oczywiście nie mogę wdawać się w szczegóły — ciągnęła — ale obracałam się wśród ważnych osób i widziałam pewne interesujące sprawozdania. Jeśli chodzi o stronę materialną tej wojny, czas nie pracuje na korzyść Naksydów.
Podniosła dłoń.
— Mam nadzieję, że wyrządzacie im wiele szkód, ale sami nie macie kłopotów. Wracaj jak najprędzej do mnie i młodego Garetha.
Na ekranie pojawił się pomarańczowy znak końca. Martinez wpatrywał się w niego i czuł zamęt w głowie.
Postanowiła dać jego imię ich synowi. Może to oznaczać, że chce pozostać w małżeństwie, nawet wówczas, gdy jej ojciec i jego przedsiębiorstwa przestaną potrzebować solidnego wsparcia Martinezów.
Może kobieta, którą kupiła mu rodzina i z którą spędził całe siedem dni, zanim rozdzieliła ich wojna, postanowiła pozostać trwałym elementem jego życia.
Zagrał komunikator mankietowy. Martinez odebrał i zobaczył, jak kameleonowa tkanina na rękawie przybiera wizerunek Michi.
— Tak, milady?
— Pomyślałam sobie, że pana zawiadomię, iż właśnie otrzymaliśmy rozkaz skierowania się ku Chijimo. To tam, gdzie według naszych pierwotnych rozkazów mieliśmy się spotkać z Flotą Macierzystą.
— Zatem sprawy nie zmieniły się wiele w czasie naszej nieobecności — zauważył.
Michi zawahała się.
— Nie jestem pewna. Rozkazy podpisał starszy dowódca Floty, Tork, wódz najwyższy czegoś nazywanego Jedynie Słuszną i Ortodoksyjną Flotą Odwetu.
Do Martineza ta informacja docierała przez dłuższą chwilę.
— Tork? — zapytał. — Nie Kangas?
— Nie, nie Kangas. Ja również nie wiem, co to oznacza.
— Tork mnie nienawidzi. — Sama mi to pani mówiła.
Uniosła brwi i nic nie odpowiedziała. Po chwili Martinez westchnął.
— Terza przesyła uściski — powiedział, zakładając, że uściski zostały przesłane gdzieś w listach Terzy, nawet jeśli ich nie było na tym jednym wideo, które do tej pory obejrzał.
— Jak się miewa?
— Najwidoczniej bardzo dobrze. W czasie nieobecności ojca prowadzi interesy Chenów na Laredo.
— Maurice'a nie ma na Laredo? — Teraz z kolei Michi była zdziwiona.
— Może jest z Kangasem.
— Mam wiadomości od Maurice'a, których nie miałam czasu obejrzeć. Może mnie oświeci.
— Niech mnie pani zawiadomi, jeśli… — zdał sobie sprawę, że wtrąca się do interesów rodziny Chen — to ma związek z naszą sytuacją — zakończył.
— Komunikator, koniec przekazu — powiedziała Michi.
Pomarańczowy znak końca pojawił się na displeju mankietowym Martineza. Zgasił go i spojrzał na długi spis czekającej poczty.
Postanowił zacząć od samej góry spisu i przedrzeć się aż do końca.
A potem ponownie przejrzeć najważniejsze wiadomości.
Syn — pomyślał i uśmiechnął się.
I natychmiast przyszła refleksja: Tork mnie nienawidzi. A teraz pełni funkcję „najwyższego wodza”.