Kiedy Sergius Bakshi sprzymierzył się już z podziemnym rządem, wszystko zaczęło się układać. Nawiązano łączność z grupami, które walczyły z Naksydami, które chciały walczyć z Naksydami, i takimi, które jedynie rozważały możliwość walki z Naksydami, i przynajmniej teoretycznie oddano te wszystkie grupy pod rozkazy Suli. Schemat organizacyjny — gdyby ktoś był na tyle niemądry, by go narysować — bardzo się różnił od ideału: trzyosobowe komórki, zorganizowane w trzykomórkowe jednostki. Całe gangi przyjaciół, nawet jeśli zorganizowano ich w komórki, znały swoje tożsamości. Z punktu widzenia bezpieczeństwa mogło to być katastrofalne, dlatego Sula zrobiła wszystko, by jak najbardziej izolować takie grupy od reszty swojej armii.
Po tajnej sieci komunikacyjnej, już wcześniej wykorzystywanej przez klikmenów, zaczęły kursować wiadomości. Klikmeni, od dawna przywykli do przemocy i śmierci, wnieśli do podziemnej armii postawę stoickiego, praktycznego podejścia do zabijania. Nowi rekruci musieliby się tego uczyć wiele miesięcy, a i tak rezultat nie byłby gwarantowany. Gangsterzy może nie zasłużyli sobie na miłość, ale z pewnością zyskali szacunek.
Zgodnie z żądaniami Suli, Sergiusz zabił dziesięciu Naksydów, wszystkich poza swoim własnym terenem. Każde zabójstwo prowokowało naksydzki odwet, a każde zabicie zakładnika zwiększało z kolei napływ ochotników oraz podsycało napięcie między Naksydami a lokalnymi klikmenami.
Wysoko stojące słońce prażyło. W mieście organizowano strzelaniny, zamachy bombowe, porwania, tajne dostawy. Wiele działań kierowano przeciwko zarządowi racjonowania — najbardziej eksponowanemu i narażonemu na sabotaż symbolowi naksydzkiego reżimu. Naksydzcy policjanci, którzy na lokalnych posterunkach nadzorowali dystrybucję kartek żywnościowych, stanowili ulubiony cel zamachów. Kiedy zabito pięciu z nich i zraniono trzech, Naksydzi zaczęli podróżować w pojazdach opancerzonych z ochroną. Ponieważ akurat w tym czasie Sidney opracował wyrzutnie rakiet, te naksydzkie środki ostrożności skutkowały tylko tym, że zamachowcy mogli załatwić więcej wrogów na raz. Wciągnięto do wojny następne kliki, by czerpały zyski z rynku żywności. Jak sugerowała wcześniej Sula, kliki nie powinny oddawać komu innemu kontroli nad rynkiem, w szczególności naksydzkim klanom, których celem było opanowanie legalnego rynku.
Sidney przechodził wyjątkowo twórczy okres. Z jego warsztatu wychodziły projekty małych, łatwo dających się ukryć pistoletów, snajperskich karabinów, dokładniejszych niż Model Jeden, bomb i prymitywnych, lecz zaskakująco skutecznych rakiet. Wszystkie plany rozpowszechniano w „Bojowniku” i z czasem wchodziły do eksploatacji.
Sula nadal jeździła po mieście; przeważnie koordynowała działania grup klikmenów lub namawiała je, by przystąpiły do sprawy, albo też rozsądzała spory na temat rozdziału dochodowych terenów. Wyprawa do Zielonego Parku udowodniła, że podróż w towarzystwie uzbrojonej grupy strażników to szaleństwo. Często więc jeździła z Macnamarą na jego zwinnym dwukołowcu, który potrafił omijać zapory drogowe i inne przeszkody. Czasami jeździła sama albo z Casimirem jego morelowym samochodem. W lecie jej blond peruka za bardzo grzała i była nieprzyjemna. Jej naturalne włosy odrosły i w końcu musiała je ostrzyc w swoim dawnym stylu. Odcień włosów znów był taki jak dawniej, tym bardziej, że wróg i tak nie poszukiwał, już lady Suli.
Juliena również nikt nie szukał. Wydano nakaz jego aresztowania, ale nikt nie wydawał się zainteresowany jego wykonaniem. Być może Legion Prawomyślności uważał, że nadal przebywa gdzieś w więzieniu, a wpływy Sergiusa Bakshiego wystarczały, by odwieść zwykłą policję od śledztwa i szukania wszelkich tropów.
Firma dostawcza Suli spokojnie się rozwijała — Flota anonimowych pojazdów bez rozgłosu przewoziła kontrabandę z jednej części miasta do drugiej. Jeden-Krok został zatrudniony jako pomocnik kierowcy i Suli zaczynało brakować jego obecności na chodniku przed domem.
Swego mieszkania nie odwiedzała jednak często. Długie letnie wieczory spędzała z Casimirem w ciemnych, zamkniętych pomieszczeniach, pełnych niebezpiecznych młodych mężczyzn, na parujących potem parkietach tanecznych, i w czystych, chłodnych prześcieradłach. Nocą, w apartamencie jakiegoś wielkiego hotelu, spleceni ze sobą spiskowali przeciw Naksydom, wybierali cele, przydzielali bojowników, omawiali strategie.
Casimir i Julien zebrali po cichu grupę młodych, brutalnych klikmenów i innych ochotników zwerbowanych przez Patela, młodego klikmena, który zgłosił się pierwszy, by walczyć z Naksydami w imię miłości. Nazwali siebie Bogo Boys, tak jak popularna, praktycznie niezniszczalna zabawka.
Bogo Boys wysyłano do trudniejszych zadań. Zabili dwóch sędziów, jednego z rodziny Ushgayów, gdy wracał do miasta ze swojej wiejskiej rezydencji. Spalili magazyn żywności Jagirina. Zlikwidowali trzech funkcjonariuszy średniego stopnia z biura racjonowania — jeden Jagirin i dwóch Kulukraftów — wraz z ich ochroniarzami.
Sula nie brała udziału w żadnej z tych operacji.
— Jesteś teraz generałem — przypominał jej Casimir. — Walka razem z żołnierzami na ulicy nie jest twoim zadaniem.
Zajmowała się więc starannym planowaniem, dbała o to, by drogi ucieczki wyznaczano właściwie i by nikogo nie pozostawiano z tyłu.
Kiedy rząd rebeliantów w końcu przybył z Naxas, Sula obaliła pomysł Juliena, by zaatakować Naksydów, gdy będą uroczyście przejeżdżać aleją Axtattle do Górnego Miasta. Wróg będzie na to przygotowany, twierdziła. Wydarzenia pokazały, że miała rację, gdyż tysiące naksydzkich policjantów z prowincji, pozajmowały miejsca na dachach budynków i ustawiły się wzdłuż samej alei.
Rozkazała natomiast całej armii podziemnej zorganizować ataki w innych dzielnicach miasta. Podkreśliła, że cele nie mają znaczenia — ważniejsze są wybuchy i ogień. Wysadzano więc samochody osobowe i ciężarówki, podpalano opuszczone budynki, w parkach publicznych gromadzono materiały łatwopalne i wzniecano pożary. Siły bezpieczeństwa, prawie całkowicie skoncentrowane na trasie przejazdu, nie zdołały zapobiec tym atakom. Tak więc wprowadzeniu się Komitetu Ocalenia Praxis do Górnego Miasta towarzyszyły słupy dymu, i eksplozje, których odgłos niósł się echem wśród budynków.
Komitet i jego żałośnie mała konwokacja — delegaci, których Naksydzi przekonali lub zmusili do reprezentowania swych macierzystych planet — zajęli miejsca w Holu Konwokacji, by złożyć przysięgę wierności nowemu rządowi. Z tego punktu widokowego spoglądali przez wielkie szklane ściany na Dolne Miasto i widzieli, wznoszące się wysoko kolumny dymu — wyglądały jak kraty więzienia, do którego weszli z własnej woli.
Potem Naksydzi zabrali się poważniej do organizowania blokad drogowych, rewizji i przeszukań. Wyprowadzili więcej policji na ulicę, zebrali funkcjonariuszy z innych miast i skoszarowali ich w miejscowych hotelach. Z punktu widzenia Suli więcej Naksydów na ulicach to więcej celów, ale również potrzeba staranniejszego planowania ataków i dróg ucieczek.
Ponieważ „oficjalne” cele stały się obecnie trudniej dostępne, podziemna armia przerzuciła się na obiekty łatwiej osiągalne. Celami stali się więc wszyscy Naksydzi w brązowych mundurach służby cywilnej, a później w ogóle wszyscy Naksydzi. W rezultacie znacznie mniej Naksydów pokazywało się w parkach, na placach i w miejscach publicznych. Pozostawali w swych dzielnicach, chyba że podróżowali z domu do pracy i z powrotem, Naksydzi poruszali się swobodnie jedynie w Górnym Mieście. Od zabójstwa sędziego Makisha Suli nie udawało się przeprowadzić dalej skutecznej operacji. Było tam zbyt wiele sił bezpieczeństwa, a za mało dróg ucieczki i mieszkających tam nie-Naksydów. Jedynej drogi na szczyt strzegł teraz opancerzony bunkier, a kolejka linowa była stale śledzona przez działa antyprotonowe zainstalowane w Górnym Mieście.
Sula jeździła regularnie do Górnego Miasta ciężarówkami przewożącymi luksusowe towary dla nowej kasty panującej. Jak mogła się zorientować, luksusy były jedynym celem naksydzkiej władzy. Górne Miasto przekształcało się w fortecę strzegącą bogactwa, które przyklejało się do palców Naksydów. Jej własna firma transportowa bez przerwy przewoziła do Górnego Miasta połyskujące meble, dywany, ozdoby, malowidła, rzeźby. Nowy reżim konfiskował stare pałace i urządzał je według naksydzkich gustów.
Nawet szyldy w Górnym Mieście wskazywały na stan naksydzkiej okupacji. Oczy Naksydów, w przeciwieństwie do oczu Terran, nie widziały czerwieni, ale za to widziały sporo ultrafioletu i potrafiły odróżniać niebieski od indygo. Teraz wiele nowych sklepów i restauracji w Górnym Mieście opatrzono szyldami, które dla Suli wyglądały jak szare kleksy na szarym tle albo jeden odcień niebieskiego na tle innego odcienia, bardzo nieznacznie różniącego się od tego pierwszego. Szyldy te mogłyby równie dobrze głosić: „Tylko dla Naksydów”.
W innych dzielnicach miasta lojaliści przeprowadzali po pięćdziesiąt ataków dziennie. Potem siedemdziesiąt. Potem osiemdziesiąt. Spence pracowała na pełnym etacie, prowadząc fabrykę bomb na Nabrzeżu, w której wytwarzano zindywidualizowane pakiety i rozprowadzano po całym mieście. Naksydzcy funkcjonariusze, którzy zajmowali się w tej dzielnicy kartkami żywnościowymi, byli tak częstozabijani, że biuro racjonowania zostało przeniesione do innego komisariatu w innej dzielnicy.
Jednak nie wszystkie nowiny były tak dobre. Armia podziemna wciąż traciła żołnierzy — aresztowanych, ofiary nieudanych operacji i zwykłego pecha — Naksydzi zastosowali bezlitosny odwet i zlikwidowano masowo zakładników.
W reakcji na wzmożone ataki okupanci stworzyli oddziały lotne, by schwytać napastników, zanim zdążą się wycofać. Oddziałom udało się pojmać kilka jednostek lojalistycznych; niektórych bojowników zabito, innych uwięziono. Trzeba było wtedy szukać nowej kryjówki dla pozostałych bojowników i ich rodzin, zanim schwytani zdradzą dotychczasowe adresy.
Sula postanowiła dać Naksydom lekcję. Wybrała dogodnie położony posterunek policji w dzielnicy Tormineli, i kiedy Naksydka wyznaczona na oficera kontroli racjonowania przybyła do pracy, zabiła ją. Zabójcy — grupa działania złożona z trzydziestu dziewięciu bojowników — nie wycofali się potem, ale oblegali posterunek, ostrzeliwując go z ukrycia i waląc rakietami w garaż. Policja wezwała na pomoc dwa naksydzkie szwadrony szybkiego reagowania.
Sula wywnioskowała z topografii miasta, którymi ulicami nadjadą szwadrony, i wcześniej przygotowała tam zasadzki. Ciężarówki przeciągnięte w ostatniej chwili na szeroką ulicę w dzielnicy handlowej zatrzymały jeden lotny szwadron, a bojownicy ukryci na otaczających ulicę budynkach stworzyli strefę śmierci, w której zginęli wszyscy Naksydzi z oddziału. Widząc ich leżących w swoich żółto-czarnych mundurach na chodniku przy płonących pojazdach, Sula, która znajdowała się na jednym z budynków, wraz z Macnamarą i Spence, krzyczała z radości.
Inna droga do oblężonej dzielnicy Tormineli prowadziła główną trasą szybkiego ruchu. Casimir i Bogo Boys, którzy prowadzili jadące obok siebie ciężarówki, zdołali zająć wszystkie pasy jezdni. Ciężarówki zwolniły i tylne drzwi otwarły się, odsłaniając karabiny maszynowe na trójnogach, pochodzące z magazynu zespołu 491 przy krematorium Nabrzeża.
Naksydzkie pojazdy, chociaż opancerzone, nie wytrzymały aż takiej burzy ognia. Bogo Boys pomknęli naprzód, zostawiając za sobą płonące wraki.
Dopiero teraz grupa operacyjna oblegająca torminelski posterunek, spokojnie się wycofała. Torminele rozsądnie nadal siedzieli w komisariacie i nie podejmowali pościgu.
Wściekłość, która ogarnęła Sulę w bitwie, nie ustępowała przez wiele godzin. Dopiero gdy znaleźli się sam na sam z Casimirem w Hotelu Mnogich Błogosławieństw i ich ciała rozpoczęły inną wojnę, furia odleciała. Oboje byli młodzi i ogniści, a w ich żyłach rozbrzmiewała pieśń triumfu. Żadne z nich nie spodziewało się długiego życia, ale na razie czuli słodycz zwycięstwa.
Kierowana przez Sagasa klika Daimongów dokonała równie udanego, choć mniej gwałtownego zamachu: zdołali przechwycić transport żywności z jednego z magazynów Kulukraftów i przyprowadzić go do swojej dzielnicy, gdzie zostawili otwarte pojazdy, by podczas długiej nocy mieszkańcy mogli je złupić.
„Bojownik” czcił te zwycięstwa, wysławiał bohaterów i męczenników armii podziemnej. Choć Sula jak zwykle przesyłała jedynie pięćdziesiąt tysięcy kopii z węzła dystrybucyjnego Biura Akt, papierowe egzemplarze pisma były niemal wszechobecne: przylepiano je do słupów latarni, leżały na stołach w restauracjach, zbierały się w bramach domów, przygnane wiatrem. Ludzie czytali je otwarcie w tramwajach, przy biurkach w pracy lub przy śniadaniu w kawiarniach, kiedy nad ich głowami paplały oficjalne wiadomości wideo.
Naksydzi dość szybko zorientowali się, że to kliki kierują walką, i uderzyli, zamierzając zlikwidować całe kierownictwo w jednej skoordynowanej operacji. Nie zdawali sobie jednak sprawy ze współpracy klik z niektórymi wyższymi funkcjonariuszami policji i wymiaru sprawiedliwości.
Wszyscy przywódcy klik zostali ostrzeżeni ze znacznym wyprzedzeniem, i kiedy oddział Patrolu Miejskiego i Legionu Prawomyślności rozbił drzwi do małego, nędznego biura Sergiusa Bakshiego, nikogo i niczego tam nie znalazł. Pozostały jedynie komputery z wyczyszczoną pamięcią. Naksydom udało się aresztować tylko jedną osobę: gangstera z ulicy Cnoty, który był zbyt pijany, by sprawdzić pocztę, i nie wiedział, że ścigają go Naksydzi.
Casimir był dumny, że wydano na niego nakaz aresztowania — nie sądził, że jest aż tak ważny. Nie miał nic przeciwko przeprowadzkom do kolejnych kryjówek, ale złościło go, że musi zrezygnować ze strojów od Chesko i z morelowego samochodu; brak ostentacji nie leżał w jego zwyczajach.
Sula, wprost przeciwnie, wzrastała w warunkach wymagających braku ostentacji, dlatego pewnego ranka wstrząsnął nią widok własnej twarzy w ściennym kawiarnianym wideo, gdy kupowała kawę i ciasto na wynos. Czuła, jak jej twarz płonie. Schowała brodę w kołnierz i czmychnęła z powrotem do kryjówki, oglądając się nerwowo przez ramię.
Gdy weszła, Casimir dopiero się obudził. Jego ramiona i nogi zwisały z wąskiego łóżka. Postawiła śniadanie na stole i kazała ściennemu wideo się włączyć. Zmieniała kanały, aż znowu zobaczyła swoją twarz.
Zdjęcie wzięto z archiwalnego wydania wiadomości. Przedstawiało ją podczas dekoracji po bitwie przy Magarii. Była w pełnym mundurze galowym i stała na baczność, a dowódca Floty, Tork, wieszał medal na jej szyi.
— Nagroda za fałszywą lady Sulę wynosi trzy tysiące zenitów — mówił spiker melodyjnym daimongskim głosem.
Serce jej podskoczyło. Usiadła ciężko na łóżku, gdy zawiodły ją kolana.
Fałszywa lady Sula? — myślała. Skąd mogli dowiedzieć się o Caro?
— Fałszywa? — doszedł ją głęboki głos Casimira. Mężczyzna zaśmiał się. — Nie mogą się przyznać do pomyłki.
Pomyłki? Sula położyła dłoń na łomoczącym sercu, a potem poczuła poryw gniewu, gdy Casimir znowu się zaśmiał. Popatrzyła na niego wściekle.
— Oni myślą, że się podszywasz! — wyjaśnił Casimir. — Cały czas powtarzali, że prawdziwa lady Sula zginęła w wybuchu, nie? Więc ty musisz być fałszywa.
Gwiazdy zamigotały jej przed oczami i zdała sobie sprawę, że zapomniała oddychać. Napełniła płuca powietrzem i znów odwróciła się do ekranu.
Caro musi pozostać martwa — pomyślała. Nie powstała z rzeki Sola, z mułem ściekającym z jej złotych włosów, by mnie ukarać. Zabójczy sekret z przeszłości pozostanie zamknięty na klucz.
Casimir pochylił się i objął ją ramionami.
— Nie martw się — szepnął jej do ucha. — Życie w podziemiu nie jest takie złe. Będę mógł dotrzymać ci towarzystwa.
Zaśmiała się nerwowo.
— Cały czas żyję w podziemiu. Od miesięcy lawiruję i robię uniki.
A nawet od lat… — pomyślała.
Wiedziała, że musi opuścić swoje mieszkanko. Zbyt wielu ludzi z tamtej okolicy ją znało. Musi wydobyć wazon Yu-yao i broń pochowaną w skrytkach w meblach. Najlepiej byłoby wysłać własną ciężarówkę z fałszywym listem przewozowym, by zabrać wszystko na wypadek, gdyby już namierzyli jej mieszkanie. I uzbrojoną po zęby drużynę ratunkową, by interweniowali, gdyby ktoś chciał przeszkadzać ekipie z ciężarówki.
Wspólne mieszkanie też trzeba będzie opuścić, uświadomiła sobie, i już chciała wysłać wiadomość Macnamarze i Spence, że muszą się wyprowadzić, gdy nagle pewien pomysł zapłonął jej w mózgu jak eksplodujący w próżni pocisk.
— Nie możemy pozwolić, by to im się upiekło — powiedziała. — Musimy zareagować.
Casimir był rozbawiony.
— Co chcesz zrobić? Zbombardować stację nadawczą?
— Niezły pomysł, ale nie. Myślę o czymś jeszcze bardziej widowiskowym.
Musiała się z nimi o to sprzeczać. Macnamara był wstrząśnięty, ale mogła mu wydać rozkaz, był jej podwładnym. Nad Casimirem musiała intensywniej popracować, ale w końcu zdołała przemówić do psotnego chochlika w jego duszy i Casimir uznał ten pomysł za szalenie zabawny.
Dwa dni po tym, jak wyznaczono nagrodę za jej głowę, Sula wkroczyła w mundurze polowym, z medalami na piersi, na Targ Tekstyliów w Nabrzeżu. Rozdawała zaskoczonym sprzedawcom i ich klientom ostatni numer „Bojownika”. Wywijała też przedostatnim numerem „Zbawienia” — oficjalną rządową gazetą dużego formatu, gdzie na widocznym miejscu umieszczono jej wizerunek.
Wszystko to Casimir rejestrował kamerą wideo. Trzymana w ręku gazeta z datą nakręcenia wideo świadczyła o tym, że choć za jej głowę wyznaczono nagrodę, Sula może bezpiecznie i otwarcie spacerować po zatłoczonej ulicy.
Sama nie była uzbrojona, ale tuż poza zasięgiem kamery krążył wokół niej szwadron zabójców Casimira. Szli w milczeniu, z pistoletami na wierzchu, by zniechęcić ewentualnych kandydatów do zainkasowania nagrody trzech tysięcy zenitów. Sula szła powoli, przystawała, uśmiechała się do sprzedawców, rozmawiała ze sklepikarzami. Kupiła napój waniliowy od sprzedawcy napitków i odmówiła przyjęcia reszty. Oglądała uważnie belę tkaniny — jedwabiu, jak twierdził kramarz, potem pogłaskała niemowlaka pod brodą.
Na drugim końcu targu odwróciła się, pomachała ręką i zanurkowała w oczekującego sedana. Pierwszy z naksydzkich szwadronów przybył dopiero osiem minut po jej odjeździe.
Następnego dnia do wydania „Bojownika” dołączono krótkie wideoklipy i trochę nieruchomych zdjęć dokumentujących przechadzkę Suli. Twarze wszystkich osób, które spotkała lub do których mówiła, zostały starannie zaczernione.
Jesteśmy panami ulic. Właśnie to przesłanie niósł „Bojownik”.
Trzy dni później Naksydzi zrobili wszystko, by dowieść, że „Bojownik” się myli.
Pocisk antymaterii uderzył nieco po dwunastej w południe, gdy ludzie wyszli z pracy na południową przerwę. Sula jechała z Macnamarą dwukołowcem i dostrzegła błysk; nawet przez przyłbicę hełmu poczuła dotyk gorąca na policzku.
Niebo natychmiast zmieniło kolor na mleczny. Sula gwałtownie szturchnęła Macnamarę w żebra.
— Stop! Zjedź do krawężnika. Biegiem do któregoś z budynków. Ludzie gapili się w niebo. Dwukółka skręciła, przemknęła między dwoma zaparkowanymi pojazdami, podskoczyła twardo na krawężniku i wpadła między pieszych. Macnamara zahamował przed jasną mosiężną bramą. Sula zobaczyła odbicie własnej przestraszonej twarzy w wypolerowanym czerwonym marmurze fasady budynku.
Podniosła klepnięciem przyłbicę.
— Chować się! — krzyknęła do wszystkich w zasięgu głosu. — Chować się natychmiast!
Żyroskopowe stabilizatory utrzymały dwukołowca w pozycji stojącej, kiedy dwoje pasażerów wyskoczyło z pojazdu i pobiegło do drzwi. Znaleźli się w cichym sklepie z odzieżą dla Lai-ownów. Wysocy,dobrze ubrani awianie patrzyli ze zdziwieniem na dwoje intruzów, którzy wtargnęli do salonu, szukając wzrokiem miejsca, gdzie można by się ukryć przed lecącym szkłem.
— Chować się! — krzyczała ciągle Sula. — Chować się natychmiast!
Nie bacząc na eleganckie ubranie Lai-owni, w ciągu sekundy znaleźli się za kontuarami i pod stołami. Sula i Macnamara przykucnęli po obu stronach drzwi, opierając się plecami o grube ściany. Sula znowu opuściła przyłbicę hełmu.
Ludzie wbiegali z ulicy, rozglądali się i szaleńczo pędzili w głąb sklepu. Nagle rozległ się trzask, kiedy ktoś potknął się o dwukołowca — pojazd pozostał w pozycji stojącej, ale pieszy nie. Jaskrawe światło na zewnątrz zaczęło blednąć.
Sula usłyszała, jak nadchodzi fala uderzeniowa, i poczuła przez stal, beton i marmur narastające dudnienie. Wsadziła głowę między kolana i splotła dłonie na hełmie.
Podmuch rozwarł na oścież mosiężne drzwi. Rozległ się kosmiczny wrzask, który czuła jako drżenie w kościach i wzrost ciśnienia w uszach, a zaraz potem brak ciśnienia, który spowodował zawroty głowy. Ktoś potknął się i upadł w drzwiach. Kurz zawirował, ubrania na wieszakach gniewnie zadrżały. Rozmaite przedmioty pospadały z lad na ziemię, ale dźwięki ich upadku zagłuszył wściekły huk.
Suli dzwoniło w uszach. Zamrugała i spojrzała na salę. Żadnego stłuczonego szkła. Dziwny zapach kurzu i gorąca.
Pomyślała, że to wszystko, póki nie poczuła, że coś pędzi w jej kierunku. Znowu się sprężyła. Tym razem wstrząs nadszedł przez podłogę, fala przepłynęła przez trzewia.
To wolno poruszająca się fala naziemna — pomyślała Sula.
Brązowe drzwi próbowały się zamknąć, ale napotkały na leżącego w przejściu mężczyznę Cree. Sula chwyciła go za ramię, wyciągnęła z przejścia i usadowiła plecami do ściany.
— Pozostańcie osłonięci! — zawołała. — Mogą być następne wybuchy!
Wielkie uszy Cree obróciły się w kierunku, skąd dobiegał jej głos. Pod jego fioletową skórą dygotały dziwnie małe mięśnie.
Pozycji jednak nie zmienił — siedział oparty plecami o ścianę i szybko oddychał.
Sula sięgnęła po ręczny komunikator i nastawiła go na kanał wiadomości.
— Komitet Ocalenia Praxis — usłyszała — zadekretował, że miasto Remba ma zostać zniszczone za wielokrotne akty buntu przeciwko Pokojowi Praxis. Przelatując obok Zanshaa, Flota wystrzeliła jeden pocisk. Nie przewiduje się dalszych ataków. Ludność sąsiednich terenów ma wrócić do pracy i zachowywać się normalnie.
Sula czuła w głowie zamęt. Remba to maleńkie miasteczko na pograniczu obszaru Wielkiego Zanshaa. Sula nic nie słyszała o oporze przeciw Naksydom w tamtym rejonie. Co więcej, ponieważ nie wiedziała, czy inne miasta na planecie mają taki sam immunitet jak miasto Zanshaa, starała się zniechęcać ich mieszkańców do zabójstw i podkładania bomb i propagowała, by się ograniczali do zbierania informacji i bezkrwawych form sabotażu.
Sula odłożyła ręczny komunikator i wstała.
— Już po wszystkim — powiedziała do Macnamary. — Wynośmy się stąd.
Cree niepewnie wstał. Obrócił się ku niej i nadstawił swoje wielkie uszy. Sula poczuła dziwne pulsowanie w kościach, kiedy Cree wydał poddźwiękowy głos.
— Ty jesteś tamtą — powiedział.
— Skoro tak mówisz… — odparła. Cree przysunął się bliżej.
— Jesteś Białym Duchem — szepnął.
Te zagadkowe słowa wywołały w Suli dziwny dreszcz. Miała zamęt w myślach i nie mogła nic odpowiedzieć.
— Chodźmy — zwróciła się do Macnamary.
Odkurzyli dwukołowca, sprowadzili go z chodnika i pojechali przez odrętwiały i powolny ruch uliczny. Cree stał bez słowa w progu i wysyłał za nimi soniczne pulsowanie.
Biały Duch — pomyślała.
Tego wieczora spotkała się z Casimirem i Julienem w pokoju za kuchnią w jednej z restauracji Nabrzeża. Pomieszczenie miało tanie meble i plastikowe obrusy. Wydzielone na posiłki dla pracowników restauracji, pachniało czosnkiem i zepsutym olejem do smażenia. Mimo potwierdzonej lojalności właściciela, Sula przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie tu jadła.
— To było ostrzeżenie — powiedział Julien i uśmiechnął się. — Nie ośmielili się zaatakować Zanshaa, ale uderzyli tak blisko, by wszyscy to zobaczyli i się bali.
— Próbują nas zastraszyć — potwierdził Casimir. Spojrzał na Sulę. — Czujemy się zastraszeni?
Sula nie odpowiedziała. Naksydzi uderzyli w sześćsettysięczne miasto i zastosowali pocisk bez zwykłego pancerza wolframowego, więc nie pojawiła się kula ognia. Fala wstrząsów spowodowała szkody, ale prawie wszystkie ofiary wywołało promieniowanie. Leczenie choroby popromiennej było dostępne, ale straż dostała rozkaz nie wpuszczać ludzi do szpitali.
— Chcą mieć miasto bez mieszkańców, by dać je swoim klientom — powiedział Julien. — To im zaskarbi wielu przyjaciół.
— Chcę dopaść tych szczurzych drani, którzy to zrobili — oznajmiła Sula.
Casimir splótł blade długie palce.
— Wszyscy chcemy, ale, o ile wiemy, mogą znajdować się na orbicie.
Sula przeniosła wzrok na obraz na ścianie. Za kilkudziesięcioletnią warstwą brudu i kuchennego tłuszczu znajdowało się wyretuszowane zdjęcie Górnego Miasta, ze zbyt zielonym niebem i nienaturalnie jasnymi budynkami.
— Flota naksydzka nie zrobiłaby tego z własnej inicjatywy — powiedziała. — Rozkaz wydał ten ich cholerny komitet. A oni są tam, gdzie możemy ich dostać.
— Wszystkich? — Casimir uniósł brew i sięgnął po kieliszek taniego wina sorghum, którym uraczył ich właściciel knajpy. — Kilku chyba możemy dorwać. Nasze kontakty w Górnym Mieście mogą ich zlokalizować. Ale są dobrze strzeżeni i każda droga ucieczki będzie…
— Wszystkich — powiedziała mu Sula. Pomysły już wirowały w jej głowie. — I nie mówię o likwidowaniu ich pojedynczo. Załatwmy trochę antymaterii i zdmuchnijmy ich z tej ich skały.
Julien był rozbawiony.
— Skąd weźmiemy antymaterię? — zapytał.
Antymaterią dysponowali tylko wojskowi i władze energetyczne. Obu źródeł bardzo pilnie strzeżono.
— I jak mamy zorganizować transport? — spytał Casimir. — Wiedza fachowa Sidneya tu nie wystarczy.
Zaczęli więc omawiać inne możliwości: ciężarówki-bomby, gdyby zdołały dostatecznie blisko podjechać, katapulty, wyrzucające torby ze środkiem wybuchowym.
— Moglibyśmy zbudować działo — powiedziała w pewnej chwili Sula. — Nie będziemy potrzebowali lawety ani niczego takiego, wystarczy po prostu lufa. Zbudujemy ją na dachu budynku, pod czymś, co nie rzuca się w oczy. Następnie wycelujemy ją na pomieszczenie, gdzie zbiera się ich komitet, i rozwalimy ich wszystkich jednym pociskiem.
Jej koledzy wypili już tyle wina sorghum, że pomysł wydawał się zarówno możliwy do zaakceptowania, jak i przezabawny, i dyskutowali o tym przez godzinę.
Zanim Sula i Casimir dotarli do swej kryjówki, Sula nieco wytrzeźwiała. Kiedy Casimir wziął prysznic — zawsze kazała mu brać prysznic przed pójściem do łóżka — i wrócił do pokoju, zastał Sulę siedzącą na krześle z wazonem Yu-yao w dłoniach. Ocaliła ten wazon z dawnego mieszkania. Spoglądała na swoje ciemne zniekształcone odbicie w popękanej powierzchni, a jej palce ślizgały się po wazonie.
Casimir podszedł do niej od tyłu i położył na jej ramionach swe długie dłonie. Odstawiła wazon na porysowany stary stół, ujęła dłoń Casimira i potarła o nią policzkiem.
— Czy naprawdę wiemy, co robimy? — spytała. — Ci ludzie z Remby… zginęli w wyniku naszych działań. Dziesiątki tysięcy ludzi. A dzisiaj planowaliśmy dalsze akcje, które mogą doprowadzić do zniszczenia innego miasta.
Jego palce zacisnęły się na jej palcach.
— Wkrótce przybędzie Flota — powiedział.
— W takim razie jaki jest sens tego, co robimy? Losy wojny rozstrzygną się poza planetą.
— Zabijamy Naksydów. Myślałem, że właśnie na tym ci zależy. — Długą bladą dłonią pieścił jej włosy. — Nigdy nie spodziewałem się żyć tak długo jak Sergius. Zawsze myślałem, że przed trzydziestką czeka mnie tortura i garota. Jeśli zginiemy razem w tej walce, dla mnie nic się nie zmieni. To lepsze niż umierać w samotności.
Zapiekły ją łzy. Wstała z krzesła i przytuliła się do niego, wdychając woń mydła i jego pachnący winem oddech. Oplótł ją ramionami.
— Nie smuć się. Naksydzi boją się nas. Właśnie dlatego uderzyli w Rembę.
Jej dłonie na plecach mężczyzny zacisnęły się w pięści.
— Chcę, żeby to miało znaczenie — oznajmiła. — Chcę zrobić coś, czego Flota nie zdoła zrobić, nawet jeśli sprowadzi na Zanshaa milion okrętów.
— Zbuduj swoją armatę. — W głosie Casimira dźwięczał śmiech. — Zdmuchniemy ich komitet i konwokację aż do pierścienia.
Jego słowa wzbudziły w niej jeszcze większe poczucie pewności. Oparła się o Casimira, jakby był solidnym murem, i otarła łzy.
Walcząc z gorącym kamieniem zalegającym w jej gardle, powiedziała:
— Oryginalny plan przewidywał utworzenie w Zanshaa armii. Rząd postanowił nie tworzyć armii, ale teraz ją mamy. Wykorzystajmy ją i zdobądźmy Górne Miasto.
Casimir znowu wyglądał na bardzo rozbawionego.
— Zdobyć Górne Miasto? Czemu nie? Śmiech w jego głosie rozgniewał Sulę.
— Nie bądź taki protekcjonalny.
— Protekcjonalny? — Odsunął się od niej i jego oczy również rozżarzyły się gniewem. — Zdobędziemy Górne Miasto. Doskonale. Albo zbudujemy armatę. Doskonale. Albo zrobimy coś jeszcze. Wszystko mi jedno. Ale cokolwiek mamy zrobić, weźmy się za to i przestańmy wreszcie zadawać sobie pytania.
Patrzyła długą chwilę w jego ciemne oczy, a potem przycisnęła usta do jego ust.
Dziwne, nieoczekiwane uczucie szczęścia pulsowało jej we krwi. Jestem w domu — myślała. W domu, po tych wszystkich latach.
W domu pośród wojny z jej chaosem i niestabilnością, zagrożeniami i terrorem. W domu, w tym bezpiecznym domu ze starymi obskurnymi meblami. W domu w ramionach Casimira.
Oderwała wargi od jego ust. Jej mózg już pracował.
— Tak — powiedziała. — Zdobędziemy skałę i zabijemy ich wszystkich.