TRZYDZIEŚCI JEDEN

Lord Eldey uprzejmie oddał Suli do dyspozycji swój prywatny jacht „Sivetta”. W czasie pełnienia obowiązków gubernatora nie będzie go potrzebował. Sula wiedziała, że nazwa ma związek z wielkim królem Tormineli, i Eldey był tym przyjemnie zaskoczony.

Udając się na jacht promem z Zanshaa, przelatywała obok jednego z ogromnych statków kupieckich. Wiózł do stolicy zapasy i personel. Miał kształt jasnej, błyszczącej jak lustro kopuły, z oddalonym niczym nóżka grzyba modułem silnikowym. Był większy niż jakikolwiek okręt Floty, mógł pomieścić na pokładzie dziesięć tysięcy obywateli. A to był tylko jeden z kilku okrętów, które sprowadzono do stolicy. Najwidoczniej teraz, po odzyskaniu planety, imperium bardzo poważnie traktowało utrzymanie Zanshaa.

„Sivetta” była pięknym miniaturowym pałacem, pełnym mozaik przedstawiających splecione figury geometryczne, które olśniewały i zdumiewały wzrok. Im dłużej Sula na nie patrzyła, tym bardziej olśniewały i zdumiewały. Załogę stanowili Torminele, ale ponieważ Eldey miał także terrariskich współpracowników, były tam meble i fotele akceleracyjne odpowiednie dla Terran. Był także kucharz, który mógł pomagać osobistemu kucharzowi Suli, Rizalowi, w przygotowywaniu potraw innych niż surowe mięso podawane w temperaturze krwi. Przed odlotem z Zanshaa Sula dała Rizalowi pieniądze na zakup żywności. Zabrała też ze sobą duży zapas win i spirytualiów ofiarowanych przez wdzięcznych kupców z Górnego Miasta. Sula uważała, że to dziwny podarunek dla kogoś, kto nie pije, ale ponieważ będzie podejmować gości, wino się przyda.

Nie spodziewała się, że będzie mogła wiele korzystać z rozkoszy jachtu. W czasie gdy „Sivetta” będzie goniła „Zaufanie” orbitujące razem z resztą Floty Ortodoksyjnej, załoga będzie przebywała w wysokich przyśpieszeniach.

Tork przysłał jej między innymi informację o rozlokowaniu okrętów Floty Ortodoksyjnej. Przeglądając ten materiał, Sula natychmiast zauważyła okręt flagowy dziewiątej eskadry krążowników Michi Chen — „Prześwietny”, kapitan lord Gareth Martinez.

Na widok tego nazwiska serce zabiło jej mocniej.

Kiedy ostatnio słyszała o Martinezie, został taktycznym oficerem Michi Chen. Teraz dowodził statkiem flagowym.

Zastanawiała się, ilu ludzi z załogi „Prześwietnego” musiało zginąć lub dostać się do niewoli, aby do tego doszło. Wydawało się, że Martinez właśnie w ten sposób awansuje.

Jej własny statek „Zaufanie” był prawdopodobnie najmniejszym statkiem, jaki Tork mógł jej zaoferować. Była to fregata z czternastoma wyrzutniami pocisków; zwykle dowodził nią kapor. Niewykluczone, że Tork uważał, iż Sula odmówi takiego przydziału, uznając to za coś poniżej jej godności. Jeśli tak, to teraz. Tork wali głową w ściany z irytacji.

„Zaufanie” należało do siedemnastej lekkiej eskadry, formacji złożonej z pięciu terrańskich fregat i czterech torminelskich lekkich krążowników. Wszystkimi statkami dowodzili kapitanowie porucznicy. Oznaczało to, że Sula, jako pełny kapitan i najstarszy oficer w eskadrze była teraz jej dowódcą, dopóki Tork nie zarządzi inaczej.

Tork nie przydzielił mi ciężkiego krążownika, którym zwykle dowodzi kapitan, ale zamiast tego oddał mi całą eskadrę — pomyślała. Ten akt nieoczekiwanej szczodrości wydał jej się najpierw jakąś pułapką, chociaż nie mogła sobie wyobrazić, na czym taka pułapka mogłaby polegać. Może Tork oczekiwał, że zawiedzie jako dowódca eskadry, ale przecież wcześniej rządziła całą planetą. A potem wpadło jej na myśl, że może to po prostu przeoczenie. Tork zajmował się wieloma sprawami i mógł nie zauważyć, że przekazał Suli dziewięć okrętów.

Po głębszej refleksji doszła jednak do wniosku, że nie jest to prawdopodobne. Tork, mistrz szczegółów, nie popełniłby podobnej pomyłki.

Być może że poparcie lorda Eldeya — który nawet udostępnił Suli własny jacht — sprawiło, że Tork nie chciał obrazić któregoś z jej potężnych przyjaciół i dlatego stał się taki wspaniałomyślny. A może po prostu uznał, że wątpliwości powinny przemawiać na jej korzyść. Klan Sulów należał do najstarszych i — przynajmniej do niedawna — był jedną z najbardziej zasłużonych parowskich rodzin.

Motywacje Torka stały się nieco jaśniejsze, gdy Sula skontaktowała się ze swoimi podkomendnymi. Jeszcze z „Sivetty” wysłała do dowódców wszystkich statków prośbę o pełny raport na temat stanu eskadry oraz o dane z ostatnich manewrów.

Statki były w dobrym stanie i — według ich oficerów — szkolenia szły doskonale. Sula nie spodziewała się po oficerach innej odpowiedzi i doszła do wniosku, że dane z manewrów dadzą jej obraz prawdziwej sytuacji.

Podczas manewrów okręty poruszały się w zwartym szyku, każdy ich ruch był dokładnie zaplanowany. Strona wyznaczona na zwycięzcę wiedziała, że wygra, jeszcze przed rozpoczęciem ćwiczeń. Niektóre statki odrobinę zbyt wolno lub nieco niezręcznie dokonywały zmiany kursów, ale w zasadzie nie popełniały błędów.

Jednak przede wszystkim sam przedmiot ćwiczeń nie miał sensu.

Teraz zrozumiała, dlaczego Tork powierzył jej dowództwo eskadry: wszyscy byli tak mocno przywiązani do starego systemu taktycznego, że jej obecność jako dowódcy eskadry nie miała większego znaczenia. W najgorszym razie mogłaby spartaczyć manewry własnego statku, ponieważ reszta pozostawała związana starym szykiem.

Martinez, czy ty nie potrafisz zrobić niczego porządnie? — pomyślała. Czy nie mogłeś przynajmniej kilku ludziom przedstawić nasz nowy system taktyczny?

Westchnęła. Najwyraźniej muszę to zrobić sama — pomyślała.

Wzięła głęboki oddech, walcząc z podwójnym ciążeniem, podniosła ciężkie dłonie do displeju przymocowanego do jej luksusowego fotela akceleracyjnego, i rozpoczęła pracę przy komputerze taktycznym „Sivetty”. Był równie wyrafinowany jak maszyny z okrętów Floty, choć nie wyposażono go we właściwą bazę danych i Sula musiała wprowadzać dane pocisków z pamięci.

Skontaktowała się z lordem Alanem Hazem, pierwszym porucznikiem „Zaufania”.

— Chcę, żeby eskadra przeprowadziła eksperyment — powiedziała. — Mam na myśli swobodne manewry, bez ustalonego wcześniej wyniku. Po prostu zróbcie, co możecie, by odeprzeć zagrożenie, które zaprogramowałam w scenariuszu. Aby uruchomić mój program, musicie włączyć do waszego programu taktycznego łatę, którą wam prześlę.

Kiedy Martinez po raz pierwszy testował nowy system na komputerze „Korony”, program taktyczny się zawiesił. Jeden z jego oficerów — Sula przypomniała sobie, że to ten, który uciekł z narzeczoną P.J. — stworzył łatę programową, która rozwiązała ten problem.

— Pan będzie dowodził eskadrą z „Zaufania” — ciągnęła Sula. — Oczekuję raportu, kiedy pan skończy, razem z nieobrobionymi danymi. Powodzenia.

Po nadaniu wiadomości, scenariusza i łaty programowej próbowała się odprężyć, wciąż siedząc, na fotelu akceleracyjnym. Urządzenie przesyłało minifale na jej plecy, masujące zbolałe mięśnie i zapobiegając zaleganiu krwi.

Odpowiedź nadeszła po kilku godzinach. Porucznik Haz był wypucowanym, barczystym mężczyzną. Wyglądał na kogoś, kto w szkole był lubianym sportowcem. Miał niski głos i szyty na miarę mundur, który nawet na wideo robił wrażenie miękkiego i drogiego.

— Dziękuję za scenariusz, milady. Lord Tork nie zaplanował na jutro żadnych manewrów, więc jutro go przećwiczymy. — Przybrał poważny wyraz twarzy. — Doceniam również pani zaufanie, że powierzyła mi eskadrę. Dziękuję, milady.

Zakończył wiadomość. Sula doszła do wniosku, że następnym razem, kiedy się odezwie, nie będzie już taki wdzięczny.

Spojrzała na chronometr nad głową; miała ponad godzinę do zmniejszenia przyśpieszenia statku do jednego g.

Ponad godzinę do następnej przerwy na siusiu.

Trzeba wytrzymać.


* * *

— To była… szczerze mówiąc, katastrofa. — Irytacja zmieniła usta Haza w cienką kreskę. — Zostaliśmy unicestwieni. Wróg zastosował taktykę, której nie rozumieliśmy. Puściliśmy scenariusz trzy razy. Najlepsze wyniki otrzymaliśmy przy wczesnym rozlocie — wtedy przynajmniej zabraliśmy ze sobą trochę wrogów.

Haz był zmartwiony i Sula poczuła współczucie dla oficera, którego złapała na swoją sztuczkę. Do walki z siedemnastą eskadrą wystawiła wojsko sterowane przez komputer, które dysponowało równymi siłami, ale zastosowano nową taktykę. Sula po prostu pchnęła własną siedemnastą eskadrę w zasadzkę.

— Kondolencje z powodu wyników eksperymentu — odpowiedziała. — Mam następny eksperyment i chcę, byście go podjęli, jak tylko pozwolą na to inne wasze obowiązki. Natychmiast wysyłam scenariusz.

Nowy scenariusz był podobny, z wyjątkiem tego, że przeciwnik zbliżał się czołowo, zamiast podchodzić pod kątem. Następnego dnia Haz zameldował o podobnym wyniku, choć tym razem siedemnasta eskadra przynajmniej zdołała zniszczyć połowę sił wroga, zanim sama uległa anihilacji.

Sula miała gotowy następny scenariusz: tym razem siedemnasta eskadra próbowała prześcignąć wroga. Wróg zniszczył eskadrę.

Po trzeciej wirtualnej katastrofie, Sula zwołała konferencję z Hazem i ośmioma innymi kapitanami. Konwersacja toczyła się prawie normalnie, gdyż Flota Ortodoksyjna krążąca wokół Shaamah mijała właśnie „Sivettę” z szybkością kilka razy wyższą niż szybkość jachtu.

Sula przywiesiła swoje odznaczenia, aby przypomnieć podwładnym, że już wygrywała bitwy i zabijała Naksydów. Wykorzystała osprzęt wirtualnej rzeczywistości, by jednocześnie patrzeć na twarze wszystkich oficerów: kazała im ustawić twarze w rzędach trzy na trzy, w porządku starszeństwa, każdy zaetykietowany nazwiskiem i nazwą statku, aby ich nie mylić. Zatroskana mina szpeciła przystojną twarz Haza. Może myślał, że będą go winić za trzy klęski pod rząd.

— Milordowie — zaczęła. — Przekonaliście się, co może się zdarzyć, jeśli przeciwko standardowym szykom Floty zostanie zastosowana niekonwencjonalna taktyka. Chcę wam postawić następujące pytanie: czy wolicie być po stronie zwycięzców, czy po tej drugiej?

Odpowiedź nadeszła z półsekundowym opóźnieniem.

— Oczywiście, milady, że pragniemy zwycięstwa. To odezwał się jeden z kapitanów — Torminel.

— Czy wszyscy się z tym zgadzają? — zapytała Sula. Wszyscy wymruczeli potwierdzenie.

— Eskadra może przeprowadzić oparte na tej taktyce eksperymenty — oznajmiła Sula. — Ale nie chcę, by ktokolwiek czuł, że coś wam narzucam, i nie chcę mieć do czynienia z niezadowoleniem z tego czy innego powodu. Jeśli mamy przeprowadzić te nowe eksperymenty, chcę, byście wszyscy przyznali, że są one wskazane.

Słuchacze wahali się. Sula pomyślała, że niektórzy przyzwyczajeni do wydawania lub wykonywania rozkazów, nie znaleźli się jeszcze w sytuacji, gdy proszono ich o wyrażenie własnej opinii. Inni chyba szybko obliczali prawdopodobieństwo, z jakim ich kariera zawodowa skręci teraz na boczny tor.

Po chwili milczenia Haz wyjaśnił całą sytuację.

— Milady, wódz naczelny zakazał ćwiczenia niekonwencjonalnych taktyk.

Aha, może niedoskonałości Floty Ortodoksyjnej nie są jednak winą Martineza.

Choć, prawdę mówiąc, Sula wolałaby za to winić właśnie jego.

— Cóż — powiedziała i jej wargi odchyliły się, jakby warknęła — mnie nic nie zakazywał. W ogóle nie otrzymałam w tej sprawie żadnych rozkazów. — Spojrzała na dziewięć głów na wirtualnej tablicy. — Jednak nadal chcę zgody was wszystkich. Mamy przeprowadzać te ćwiczenia czy nie?

— Chyba powinniśmy — stwierdził jeden z Tormineli, opisany na displeju Suli jako kapitan Ayas z lekkiego krążownika „Rzucający Wyzwanie”. — Kiedy „Rzucający” był przydzielony do sił Chen i użyliśmy tego systemu, przyczynił się on do naszego zwycięstwa przy Protipanu.

— Zgadzam się z kapitanem Ayasem — powiedział stanowczo Haz.

Pozostali oficerowie poparli ich, choć niektórzy z wahaniem. Nie było to dokładnie to samo, co wtedy, gdy armia skandowała jej nazwisko, ale na razie wystarczyło. Sula uśmiechnęła się.

— Dziękuję, milordowie — powiedziała. — Zaczniemy od ćwiczenia z bezpieczeństwa. Będę teraz cenzurować pocztę wszystkich oficerów, zanim prześlę ją dalej pod właściwe adresy. Wszystkie raporty o sytuacji i codziennych zajęciach będą przechodziły przeze mnie. Żaden oficer ani żołnierz nie powinien wspominać o naszych prywatnych ćwiczeniach w żadnej rozmowie ani w listach do innych członków Floty.

Zobaczyła, że niektórzy oficerowie są zaskoczeni i skonsternowani.

— Moją intencją jest unikanie wszystkiego, co choć trochę mogłoby zmartwić wodza naczelnego — wyjaśniła. — Wódz ma wiele spraw na głowie i są one o wiele ważniejsze od zastanawiania się nad jakimiś eksperymentami, które przeprowadza jedna z jego eskadr.

Uśmiechnęła się ponownie i w odpowiedzi zauważyła wśród Terran kilka nieśmiałych uśmiechów.

— Proszę, wybaczcie mi moje następne słowa — powiedziała. — Nie znam was dobrze i z góry przepraszam, jeśli poczujecie się obrażeni, ale sądzę, że trzeba to powiedzieć.

Walcząc z gniotącymi ją przeciążeniami, wzięła głęboki oddech.

— Niektórzy oficerowie mogą sądzić, że poinformowanie lorda Torka o naszych zajęciach to droga do zyskania jego przychylności. Chciałabym was zapewnić, że przyznając awanse, wódz uwzględnia różne czynniki, ale nie ma wśród nich wyników w walce.

Podwładni trawili jej słowa.

— Następnie należy wziąć pod uwagę — kontynuowała Sula — że wszyscy, którzy zaburzą spokój ducha wodza, prawdopodobnie nie przeżyją. Po pierwsze, jeśli sprawność tej eskadry nie wzrośnie, Naksydzi prawdopodobnie zabiją was wszystkich. A po drugie, jeśli Naksydzi was nie zabiją… — wzięła następny długi oddech — bądźcie pewni, że ja to zrobię. Odetnę każdemu cholerny łeb, korzystając z przywileju kapitana.

Dysząc, zaczerpnęła tchu. Widziała, jak twarze na displeju reagują na jej słowa. Parowie byli głównie zaszokowani — nie byli przyzwyczajeni, żeby ktoś przemawiał do nich w ten sposób.

— Dzisiaj prześlę wam wzór matematyczny, na którym nowa taktyka bazuje. Zarejestruję również wykład dotyczący zastosowania tego wzoru.

— Milady, mam zapis ćwiczeń prowadzonych przez siły Chen — oznajmił Ayas.

— Doskonale. Niech pan w wolnej chwili prześle te materiały zarówno mnie, jak i pozostałym.

— Tak jest, milady.

— Milordowie — podjęła Sula, patrząc na twarze z displeju. — Czy są jakieś pytania?

— Tak. — Jedna z Terranek podniosła rękę, jakby była w szkole. — Czy to jest wzór foote’a, czy coś innego?

— Jaki wzór?!

Sula poczęstowała swoich oficerów tak obfitym i nowatorskim zestawem inwektyw, że kiedy w końcu zabrakło jej tchu i zapadła cisza, wszyscy byli oszołomieni.

— Jeśli to nie jest wzór Foote'a — spytała ta sama nieszczęsna oficer — to jak możemy go nazywać?

Możemy cię nazywać kretynką, chciała odpowiedzieć Sula, ale zdołała w porę ugryźć się w język.

Po namyśle uznała, że pytanie terrańskiej kapitan miało jednak sens. Nowa taktyka nie miała innej nazwy niż „nowa taktyka”, a oni potrzebowali czegoś lepszego. „Wzór Foote'a” miał tę zaletę, że był krótki i łatwy do zapamiętania, ale zawierał nazwisko kogoś, kto na to nie zasługiwał. Trzeba naprawić tę sytuację — pomyślała Sula.

— Nazywajcie ją taktyką Ducha. Wyślę wam wzór z jego wytłumaczeniem w ciągu kilku godzin.

To cios wymierzony w Martineza — pomyślała i zakończyła przekaz z uczuciem umiarkowanego triumfu.


* * *

Sula wręczyła załodze „Sivetty” szczodre napiwki za służbę, a potem przeszła wraz ze służącymi na pokład „Zaufania”. Rozbrzmiało nagranie „Obrońców Imperium”, ogłuszające w tej niewielkiej przestrzeni, i porucznicy zasalutowali. Straż honorowa zaprezentowała broń. Sula uścisnęła rękę Haza i została przedstawiona — bardzo głośno, by przekrzyczeć grzmiącą muzykę — dwu innym porucznikom, lady Rebece Giove i lordowi Pavlovi Ikuharze.

Na małym statku nie było miejsca, gdzie mogłaby się zebrać cała załoga, kiedy więc Sula odczytywała swoją nominację przed systemami ogólnego przekazu fregaty, połowa załogi stłoczyła się w mesie, a inni stali na baczność na korytarzach i w kabinach.

— Lord Tork, wódz naczelny, Jedynie Słuszna i Ortodoksyjna Flota Odwetu — odczytała podpis, a potem dodała z szerokim uśmiechem: — Podpisano podczas jego nieobecności przez porucznika lorda Eldira Mogne.

Spojrzała na poważne twarze. Miała przed sobą świeżych rekrutów i siwowłosych weteranów, powołanych do służby w sytuacji nadzwyczajnej. Uznała, że oni również mogą chcieć rzucić na nią okiem, więc weszła na stół w mesie. Spojrzała w dół i powiedziała wszystkim: „spocznij”.

— Niektórzy z was mogą się zastanawiać, jak ktoś w moim wieku potrafi kompetentnie kierować eskadrą. Biorę to dowództwo z bardzo prostego powodu. — Wykonała szeroki gest ręką. — Po prostu wiem, jak zabijać Naksydów!

W oczach załogantów dostrzegła zaskoczenie. Uśmiechnęła się do nich szeroko.

— Mam zamiar nauczyć was wszystkiego, co wiem o zabijaniu wroga — ciągnęła. — Czeka nas mnóstwo dodatkowych obowiązków i nie będę wobec nikogo stosowała taryfy ulgowej, ale jeśli będziecie ze mną współpracowali, przeżyjecie wojnę i dogadamy się.

Zrobiła przerwę, szukając jakichś głębszych myśli, którymi mogłaby podzielić się z załogą, ale uznała, że pokazywanie głębi nie ma sensu. Kiwnęła głową.

— To wszystko.

Zapadło milczenie. Sula zeskoczyła ze stołu. Oficerowie wezwali załogę, by stanęła na baczność. Haz przedstawił Suli chorążych i starszych podoficerów, po czym przeprowadziła swoją pierwszą inspekcję.

Statek „Zaufanie” został poważnie uszkodzony podczas rebelii przy Harzapid i rzucało się to w oczy. Mesa oficerska i kwatery poruczników były wyłożone ciemną boazerią. Elementy mosiężne pobłyskiwały łagodnie, a w powietrzu unosił się słaby cytrynowy zapach środka polerującego. Uszkodzone części okrętu wyłożono ekranami z żywicy syntetycznej lub stopu i pomalowano na szaro lub bladozielono. Druty i przewody umieszczono na wierzchu, nie ukrywając ich dyskretnie za drzwiczkami. Zapasy i sprzęt składowano w zamocowanych w różnych miejscach odpornych na przeciążenie pojemnikach.

Podczas inspekcji Sula nie znalazła niczego niewłaściwego. Przestudiowała wcześniej plany okrętu i teraz robiła wrażenie na szefach wydziałów, wykazując, że wie, gdzie schowano jakieś ekstra szafki czy panele sterowania. Nie zadawała pytań, jeśli z góry nie znała odpowiedzi; i wierzyła, że w ten sposób wykaże się inteligencją.

Skończyła inspekcję we własnej kwaterze: małej niczym trumna kabinie sypialnej i małym gabinecie z metalowymi szarymi osłonami sufitu, ścian i podłogi.

Sula nie użalała się nad piękną boazerią i wspaniałym wyposażeniem zniszczonym lub napromieniowanym przy Harzapid. Natychmiast siadła przy biurku i wsunęła klucz kapitański. Haz przekazał jej kody zapewniające pełny dostęp do wszystkich systemów statku, od uzbrojenia, które mogło zniszczyć planetę, aż po recyklery odpadów.

— Doskonale — powiedziała. — Dziękuję.

Na ścianie za jej plecami Macnamara zawiesił karabin P.J. Ngeniego oraz pierwszego Sidneya Model Jeden. Potem razem ze Spence wytrwale układali osobiste rzeczy Suli — mundury, skafander, jedzenie i wódkę.

Sula nie zwracała na to uwagi. Już pracowała nad planem manewrów na następny dzień.


* * *

Martinez obserwował karierę Suli ze znacznym zainteresowaniem i pewną dozą zazdrości. Najpierw dowodziła Górnym Miastem Zanshaa, a potem całą planetą. Później, na dwa dni pojawił się gubernator, i Sula znów wróciła na stanowisko, tym razem awansowana. Martinez zastanawiał się, jak to zrobiła.

W końcu dano Suli eskadrę, co w jego opinii było czymś lepszym niż jakakolwiek planeta. Przypomniał sobie z tęsknotą dni, kiedy dowodził czternastą lekką eskadrą, i blask obecnego stanowiska — wysokiego i honorowego — na statku flagowym Michi Chen zdawał się przygasać.

Sula śniła mu się niemal każdej nocy, doprowadzając jego krew do wrzenia. Budził się z ulgą i żalem. Przywoływał wizerunki Terzy na displej nad łóżkiem i obserwował, z jakim wdziękiem nosi ciążę, a tymczasem jego zmysły domagały się innej kobiety.

Czas mijał. Flota Ortodoksyjna kontynuowała okrążanie układu Zanshaa, czekając na posiłki i wieści o Naksydach. Nikt nie był pewien, czy wróg nie zastosuje tej samej strategii co lojaliści po upadku stolicy — czy nie podzieli się na małe grupki i nie będzie najeżdżał terytorium przeciwnika. Ale nie było żadnych wiadomości o rajdach i stało się jasne, że Naksydzi najwidoczniej przycupnęli przy Magarii, prawdopodobnie wzywając posiłki.

Tym razem Martinez cieszył się z opóźnienia walk. Kiedy Tork ruszy na wroga, będzie musiał oddzielić część Floty Ortodoksyjnej, by strzegła Zanshaa, a to znaczyło, że będzie potrzebował wielu nowych statków, by zrównoważyć ewentualne naksydzkie posiłki.

Rozprawy dyscyplinarne na „Prześwietnym” pokazywały ogromne znudzenie załogi. Oficerowie czasami odwiedzali inne okręty, jednak żołnierze siedzieli razem na kupie, i Martinez coraz częściej musiał reagować na skargi tyczące bójek, kradzieży i wandalizmu.

Wiedział, że w pewnej mierze sam się o to prosił. Zapewnił załogę, że mogą z nim rozmawiać o dowolnej porze, i choć większość miała dość rozsądku, by zostawić go w spokoju, niektórzy w pełni korzystali z tej obietnicy. Okazało się, że nie tylko musi rozstrzygać sprawy dyscyplinarne, ale doradzać załodze w sprawach inwestycji i w kwestiach małżeńskich. Twierdził, że w tych dwóch ostatnich dziedzinach zupełnie się nie orientuje, ale w końcu doradził inwestowanie w stocznie Laredo i zawarcie małżeństwa. Śluby na statku dostarczały przynajmniej pretekstu do urządzenia przyjęcia i podnosiły ducha załogi, szczególnie po dwóch ostatnich przypadkach chorób umysłowych. Załoganci oszaleli i musieli zostać obezwładnieni i uspokojeni lekarstwami przez doktora Xi. Jeden wyzdrowiał, ale wszystko wskazywało na to, że drugi pozostanie furiatem do końca swoich dni, więc odesłano go do domu statkiem kurierskim.

Ciąża Terzy powoli zbliżała się do rozwiązania. Kiedy pisał do żony listy — a ściślej mówiąc, tworzył elektroniczne obrazy listów — odnajdował w sobie wzrastającą czułość, która go zaskoczyła. Nie uważał siebie za osobę sentymentalną, darzącą uczuciem kobietę, którą znał jedynie kilka dni. Co z tego, że ta kobieta nosi w łonie jego dziecko? Martinez może tego dziecka nigdy nie zobaczyć. Niemniej jednak ciągle oglądał wideo Terzy; ostatnie odgrywały mu się bez dźwięku na displeju biurkowym, kiedy akurat nie wykorzystywał go do pracy.

W snach nadał jednak marzył o Suli. Może nuda i izolacja oddziaływały na niego tak samo jak na załogę.

Mijał termin, gdy powinny nadejść wieści o narodzinach syna, i Martinez stał się niespokojny. Ofuknął na zebraniu Jukesa za jakieś pomysły ozdabiania „Prześwietnego” i wygłosił Toutou gniewne kazanie, gdy odkrył błędne zaksięgowanie pewnych zapasów w kasynie.

Pierwsze wieści nadeszły od ojca. — Dumny lord Martinez, z entuzjazmem bujał się w fotelu.

— Wielki, śliczny chłopak! — huczał. — I nazwany naszymi imionami: Gareth Marcus! Terza w ogóle nie miała trudności, poszło tak, jakby w sekrecie trenowała. — Uderzył pięścią w swą mięsistą dłoń. — Dziedzic Chenów, urodzony na Laredo i noszący nasze imiona! Spodziewam się, że zrobią go królem, prawda?

Martinez również chciał, by jego syn został Garethem Martinezem Pierwszym. Kazał przynieść butelkę szampana i wypił ją razem z Alikhanem.

Nareszcie nie śnił o Suli. Kiedy następnego ranka obudził się z zamętem w głowie, czekało na niego kolejne wideo od Terzy. Siedziała na łóżku, w zapiętej pod szyję koszuli nocnej koloru lawendy. Ktoś ją uczesał i zrobił jej makijaż. Trzymała w ramionach przyszłego lorda Chen i kierowała jego okrągłą buzię ku soczewkom kamery. Mały Gareth z uporem zaciskał oczy, jak gdyby uznał, że świat zewnętrzny nie powinien istnieć, i odmawiał rozważenia wszelkich dowodów świadczących o czymś innym.

— Oto on — powiedziała Terza. Miała zmęczony uśmiech, w którym jednak widać było dumę. — Zupełnie nie sprawiał kłopotów. Doktor powiedział, że to najlżejszy ze znanych mu porodów. Obydwoje przesyłamy ci wyrazy miłości i mamy nadzieję wkrótce cię zobaczyć.

Martinezowi topniało serce. Obejrzał wideo jeszcze kilka razy, a potem proklamował na okręcie święto — zwolnił załogantów od ich zwykłych obowiązków, z wyjątkiem wacht. Rozkazał Toutou otworzyć szafkę z alkoholami i wydzielić załodze drinki. Znowu wypił butelkę szampana, tym razem z Michi.

Mój syn będzie głową twojego klanu — pomyślał.

Kilka dni później został zaproszony na przyjęcie na okręt flagowy dowódcy Floty, Kringana. W zaproszeniu podkreślano, że stroje mają być nieformalne, więc Martinez zostawił Złoty Glob i białe rękawiczki w kabinie. Michi wykorzystała „Żonkila” do przetransportowania wszystkich swoich kapitanów na statek flagowy Kringana, więc sami przybyli nieco później. Powietrze na pokładzie „Sędziego Kasapy” pachniało raczej Torminelami niż Terranami. „Kasapa” był sześćdziesięcioletnim okrętem, wystarczająco starym, by zyskać godność, która przychodzi z wiekiem — alegoryczne brązy w niszach były czyszczone do połysku przez pokolenia rąk, a geometryczne kafelki straciły trochę swego oryginalnego blasku i ściemniały do łagodniejszego odcienia.

Oficerów zgromadzono w jadalni dowódcy Floty, z której usunięto długi stół, by zrobić miejsce. Mniejsze stoły bufetowe umieszczono w przeciwnych końcach pomieszczenia. Aby kulinarne zwyczaje Tormineli — potrawy oparte na pełnych szpiku kościach i surowym mięsie — nie psuły innym apetytu, ich stół znajdował się z dala od stołów dla innych gatunków. Tork planował następne podboje, więc nie było go tutaj i nie psuł przyjęcia. Kringan, w zielonkawych szortach z lampasami i kamizelce na szarym futrze, gwarzył przyjaźnie w swym gabinecie z grupą starszych oficerów. Martinez wziął whisky od jednego z ordynansów, w drugiej dłoni trzymał talerzyk z szarlotką. Z przyjemnością spotkał się z kapitanem Torminelem, którym kiedyś dowodził w czternastej lekkiej eskadrze, a teraz dostał dowództwo jednego z nowych krążowników. Martinez rozmawiał z nim przez chwilę o nowym okręcie i jego możliwościach.

Wtem grupki oficerów rozsunęły się na boki i uświadomił sobie obecność Suli. Stała jakieś pięć kroków od niego i rozmawiała z nieznanym Martinezowi terrańskim kaporem. Wyprostowana i szczupła, w ciemnozielonym mundurze, z lekkim uśmiechem na twarzy. Słowa, które Martinez miał wypowiedzieć do swego dawnego kapitana, zamarły mu na ustach.

— Słucham, milordzie? — spytał Torminel.

Usztywnienie pleców Suli i sposób, w jaki uśmiech wykwitł na jej twarzy, świadczyły, że zdaje sobie sprawę z jego obecności. Próbował ciągnąć rozmowę, ale mózg mu wirował, a serce skakało w piersiach.

Tak nie może być. Powinien przynajmniej zachować się uprzejmie.

— Pan wybaczy, milordzie — powiedział i postąpił ku niej, czując się niezręcznie z szarlotką na talerzyku niczym z jakimś ofiarnym darem.

Sula również odprawiła swego towarzysza i odwróciła się do Martineza. Była śliczna, jej piękno powalało. Miała włosy krótsze i nieco bardziej złociste niż pamiętał. Również pachniała czymś bardziej piżmowym. Jej zielone oczy badały go ni to z wrogością, ni to z pogardą.

— Gratuluję awansu — powiedział.

— Dziękuję. — Przechyliła głowę na bok i przyglądała mu się uważnie. — Pan również zasłużył na gratulacje, milordzie — powiedziała. — Słyszałam, że pańska żona urodziła dziecko.

Gniew piekielnym podmuchem przeleciał mu przez żyły, ale Martinez czuł wśród płomienia wściekłości lodowy okruch racjonalności i postanowił się go trzymać.

Mógł ją teraz zranić, i właśnie dostarczyła mu pretekstu.

— Tak — odparł. — Terza i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi. A pani?

Jej usta zacisnęły się w wąską linię. Wzrok stał się kamienny.

— Nie miałam na to czasu — odparła.

— Współczuję. Zdaje się, że w przeszłości dokonała pani paru niewłaściwych wyborów.

Zobaczył poruszenie w jej oczach, kiedy cios doszedł.

— To prawda — odpowiedziała. — Na przykład podjęłam błędną decyzję, kiedy spotkałam pana pierwszy raz.

Odwróciła się i odeszła, jej obcasy stukały po kaflach. Odchodziła od niego tak samo, jak zrobiła to już dwa razy wcześniej, i Martinez poczuł nagle, jak opuszcza go napięcie. Jego kolana zadrżały.

Oddaliśmy sobie mniej więcej jednakowe honory — pomyślał. Ale to ona uciekła.

Znowu.

Potrzebując wsparcia, poszedł do bufetu. Spotkał tam Michi wpatrującą się bez większego zainteresowania w jedzenie. Oferował jej szarlotkę.

— Czy mógłbym zamówić pani coś do picia, milady? — spytał.

— Próbuję nie pić — powiedziała. — Torminelskie toalety do mnie nie pasują, a do śluzy i „Żonkila” droga daleka.

Martinez widział Sulę kątem oka. Była do niego odwrócona plecami, prosta jak trzcina. Rozmawiała z kapitanem Lai-ownem.

Wychylił whisky. Michi uniosła brew.

— Zaryzykuję, jeśli chodzi o toalety — wyjaśnił.


* * *

— Pieprzony imbecyl — powiedziała Sula do lorda Sori Orghodera. — Następnym razem spróbuj wykonywać moje instrukcje.

Lord Sori — jak reszta kapitanów — już przywykł do tego rodzaju wyzwisk i jego futrzasta torminelska twarz wyrażała rezygnację.

— Proszę o wybaczenie, milady. Myślałem, że…

— Miał pan poruszać się po powłoce chaotycznego układu dynamicznego, a nie prowadzić zbiegły tramwaj przez plac parkingowy!

Lord Sori zadrżał.

— Tak jest, milady.

Sula wiedziała, że parowie nie są przyzwyczajeni, by ktoś tak się do nich zwracał. Brutalność jej języka z początku ich oszołomiła, a potem — może dlatego, że nie przychodziło im nic lepszego do głowy — słuchali jej. Jej talent do wyzwisk przynosił wyniki. Siedemnasta lekka eskadra, biczowana jej słowami, coraz sprawniej stosowała taktykę Ducha.

Sula nigdy by się nie ośmieliła przemawiać w ten sposób do swojej armii; ochotnicy mogli po prostu odejść. Parowie dowodzący jej statkami, byli na nią skazani i może zbytnio się przywiązali do systemu hierarchicznego, by sprzeciwiać się obelgom szefa.

Sula nazywała ich idiotami i osłami. Krytykowała ich przodków, ich wykształcenie i wychowanie. Cenzurowała nawet ich korespondencję, która okazała się wybitnie nudna.

Beze mnie byliby nikim — stwierdziła w duchu. Grają rozpieszczonych arystokratów bez żadnych pomysłów. Ale przy mnie staną się kimś.

— Zaatakujemy naksydzką cytadelę — powiedziała im. — Wiem, że możemy to zrobić, ponieważ wcześniej robiłam takie rzeczy.

Na niczym jej nie zależało, a jedną z korzyści tego stanu było to, że mogła sobie wybrać jedną rzecz, na której będzie jej zależało. Wybrała siedemnastą lekką eskadrę. Ta jednostka stanie się w oczach Floty nieśmiertelna.

Teraz Sulą miotała wściekłość z powodu spotkania z Martinezem poprzedniego wieczora. Czuła, że pokazała się z najgorszej strony. Nie dlatego, że usiłowała go zniszczyć, bo całkowicie na to zasługiwał, ale ponieważ zrobiła to w gniewie. Powinna była obrazić Martineza zimno i beznamiętnie, a zamiast tego wyrzuciła z siebie kilka słabych obelg i uciekła.

Pokazała, że można ją zranić. Zademonstrowała, że choć na niczym jej nie zależy, na Martinezie nadal jej zależy.

Jej oficerowie płacili za to odkrycie swoją godnością.

— Zjedz na obiad coś pożywnego dla mózgu — poradziła lordowi Sori — i spróbujemy przeprowadzić następny eksperyment, zaczynając o osiemnastej zero jeden.

Przerwała połączenie z Sorim — i z innymi kapitanami, którzy patrzyli na to ze stosownie niewzruszonymi twarzami — a potem wyprzęgła się z fotela akceleracyjnego.

— Opuścić stanowiska bojowe — powiedziała. — Wysłać załogę na obiad.

— Tak jest, milady — odparła porucznik Giove.

Podczas gdy Giove ogłaszała załodze nowinę, Sula pochylił się wprzód, by założyć buty, które zrzuciła na pokład. Korzyść taktyki Ducha — wykonywanej we wspólnym środowisku wirtualnym, gdzie rzeczywiste statki niewinnie szybowały w zwartym szyku wymaganym przez Torka — polegała na tym, że Sula nie musiała wkładać skafandra. Nie cierpiała skafandrów próżniowych, ich urządzeń sanitarnych, przyłbic hełmów, które zamykały ją w ograniczonym, hermetycznym, duszącym świecie. Podczas eksperymentu mogła nosić zwykły kombinezon Floty, zrzucać buty i testować według własnego widzimisię dowolne skandaliczne strategie.

Na najprostszym poziomie, każdy statek mógł poruszać się według stworzonego przez Sulę wzorca. Okręt manewrował w ciągu zagnieżdżonych fraktali, które maksymalizowały zarówno jego ofensywne, jak i obronne zdolności. Istotne było to, że dla każdego przypadkowego obserwatora poruszenia statku wyglądały na zupełnie przypadkowe.

System miał również poziomy bardziej skomplikowane, tak jak każdy system, w którym występują fraktale. Miało to związek z wyznaczonym „ośrodkiem manewrowania”, na podstawie którego eskadra wyznaczała swe trajektorie. Takim ośrodkiem mógł być statek flagowy, punkt w przestrzeni lub wróg. Sula sądziła, że wybór takiego ośrodka jest sprawą bardziej sztuki niż nauki.

Po tych wszystkich treningach uważała, że w tej sztuce staje się bardzo dobra, i zaczynała z utęsknieniem wyczekiwać dnia, gdy ją wypróbuje w walce z wrogiem.


* * *

Martinez zdał sobie sprawę, że Sula musiała oczarować innych, tak jak oczarowała jego, ponieważ Tork ogłosił zmianę w rozstawieniu Floty. Siedemnasta lekka eskadra została przesunięta do awangardy jako eskadra prowadząca. Podczas bitwy toczonej według koncepcji Torka eskadra w awangardzie pierwsza nawiązywała kontakt z przeciwnikiem i walczyła aż do końca bitwy lub do chwili, gdy pozostały z niej jedynie promieniotwórcze szczątki.

Martinez zastanawiał się, co spowodowało, że Tork z takim zdecydowaniem chciał złożyć ofiarę z życia Suli. Dawał Naksydom ogromną szansę zabicia jej razem z większością jej podkomendnych.

— Nareszcie Tork wpadł na jakiś dobry pomysł — powiedział głośno, kiedy usiadł przy biurku i przeglądał rozkazy. A potem zirytował się na samego siebie, gdyż czuł, że powiedział to bez przekonania.

Opuścił wzrok na biurko, na wizerunek Terzy trzymającej w ramionach małego Garetha. Wizerunek unosił się na marginesie displeju.

Przynajmniej przestałem śnić o Suli — pomyślał. Tyle mógł oferować swej rodzinie.


* * *

Biuletyny od Terzy przychodziły niemal codziennie. Opisywała postępy w rozwoju małego Garetha. Gdy Terza była zajęta i list nie przychodził, Martinezowi brakowało tego codziennego kontaktu. Odpisywał i wysłał także kilka wideo, by mały Gareth słyszał jego głos.

Inna wiadomość, przyjęta z mniejszą radością, nadeszła od jego brata, Rolanda. Wideo rozpoczynało się zdjęciem, na którym Roland siedział z ważną miną na fotelu z baldachimem, obitym łuskowatą skórą — niewykluczone, że skórą Naksyda. Miał wygląd typowego Martineza — kwadratowa szczęka, szerokie ramiona, wielkie dłonie i oliwkowa cera. Ubrany był w ciemnoczerwoną tunikę lorda konwokata.

— Mam dobre wieści — zaczął Roland.

Martinezowi wydawało się, że Roland za bardzo się stara maskować samozadowolenie.

— Występki, których w przeszłości dopuścił się lord Oda, nie wywarły wpływu na jego płodność — oznajmił Roland. — Vipsania jest w ciąży.

Martinez przez chwilę nie mógł nadążyć za rozumowaniem brata, ale w końcu do niego dotarło, że dobre wieści Rolanda — przypuszczalnie pierwsza z dobrych wieści — dotyczyła jego siostry, która wyszła za dziedzica znamienitego klanu Yoshitoshich. Posłużono się prawdziwym szantażem: Roland skupił długi, które lord Oda miał nadzieję ukryć przed swoją rodziną.

Trochę to przypominało presję, pod jaką doszło również do zawarcia jego małżeństwa. Towarzyskie zapasy Rolanda opłaciły się teraz podwójnie, kiedy niemowlaki Martinezów zostały umieszczone niczym kukułki w kołyskach dwóch najbardziej prominentnych klanów Górnego Miasta.

I to w dodatku jako spadkobiercy tych klanów.

— Nie wiem, czy słyszałeś, ale zdaje się, że P.J. Ngeni zginął bohatersko w bitwie o Górne Miasto Zanshaa. Walpurga jest teraz wdową do wzięcia i po stosownej przerwie znajdzie bardziej odpowiedniego małżonka. Zawiadom mnie, jeśli napotkasz jakiegoś kandydata, dobrze?

Martinez żałował, że nie może zaręczyć swojej siostry z lordem Torkiem. To uśmierciłoby naczelnego wodza szybciej niż cokolwiek innego.

— W rewanżu za wspaniałą gościnę — ciągnął Roland — konwokacja przegłosowała otwarcie Chee i Parkhurst na kolonizację, i to pod patronatem Martinezów. Zatem nasze rozbudzone przez stulecia ambicje w końcu zostały zaspokojone.

Chee i Parkhurst będą pierwszymi od setek lat udostępnionymi planetami, i obydwie znajdą się pod patronatem Martinezów. Teraz nikt już nie będzie mógł wyprzeć rodziny Martinezów z Górnego Miasta.

— I oczywiście — ciągnął Roland, zmierzając w końcu do sedna sprawy — konwokacja zagłosowała, by dołączyć do swego grona naszego ojca. Odmówił, prosząc, by zamiast niego rozpatrzyli moją kandydaturę. — Rozłożył ręce, pokazując w całej krasie tunikę koloru wina. — Konwokacja łaskawie zgodziła się zastosować do jego życzeń. Zgłosiłem się na ochotnika do komitetu, który powróci na Zanshaa przed resztą konwokacji i wysunie propozycję zorganizowania stolicy. Tak więc wkrótce będziemy mogli porozumiewać się bez tych irytujących opóźnień.

Dłonie Rolanda wróciły na podłokietniki fotela.

— Ufam, że będziesz nadal masakrował Naksydów, i kiedy już zobaczę cię osobiście, będziesz posiadał więcej medali i należną ci nieśmiertelną sławę. Kiedy przybędę do układu Zanshaa, przyślę ci wiadomość.

Pomarańczowy końcowy znak wypełnił ekran. Martinez skasował go z irytacją.

Roland coś knuł i ta wizyta w Zanshaa była częścią jego planu. Martinez nie wiedział, o co chodzi w zamysłach brata, ale prócz spekulacji na ten temat nie mógł wiele zrobić. Roland mógł planować następne małżeństwo, na przykład własne, badać Górne Miasto, aby wybrać lokalizację nowego Pałacu Martinezów, dostatecznie obszernego dla najnowszego lorda konwokata, albo usiłował przechwycić jakieś towary sprowadzane z orbity.

Miał tylko nadzieję, że on sam nie jest istotnym elementem planu Rolanda.

Jak się okazało, Roland nie był jedynym członkiem jego rodziny, który opuszczał Laredo. W następnym wideo Terza poinformowała go, że razem z małym Garethem wylatuje, by dołączyć do ojca — dokładne miejsce było tajemnicą wojskową, ale prawdopodobnie znajdowało się bliżej Zanshaa niż Laredo.

— Czas, by mój ojciec zobaczył wnuka — powiedziała Terza. Miała zwykły pogodny wyraz twarzy i Martinez od razu poczuł niepokój. Zastanawiał się, czy lord Chen nie wyraził rozczarowania z powodu małego Garetha, i dlatego właśnie Terza wiozła dziecko swemu ojcu, by go do niego przekonać… albo, myślał mrocznie, by potwierdzić jego podejrzenia.

Zastanawiał się, czy nie zabronić tej podróży — mógł utrzymywać, że lord Chen przebywa za blisko prawdopodobnego ataku Naksydów — ale postanowił tego nie robić.

Martinez był zbyt daleko, by wydawać żonie rozkazy, ale to była tylko część prawdy. Jedyna córka lorda Chena miała wyższą rangę niż drugi syn lorda Martineza. Mały Gareth był lordem Garethem Chen, a nie lordem Garethem Martinezem Młodszym. Był synem dziedziczki Chenów i prawdopodobnie również dziedzicem Chenów.

Innymi słowy, Terza mogła zabrać dziecko, dokądkolwiek jej się podobało, a on miał w tej sprawie bardzo mało do powiedzenia.

Martinez wysłał do Terzy list, w którym wyraził niepokój, czy taka podróż jest dla niej całkowicie bezpieczna, ale nie protestował. Poprosił, by przekazała lordowi Chenowi jego najcieplejsze wyrazy szacunku.

Nie ośmielił się nic więcej dodać.


* * *

Umieszczona w środku awangardowej eskadry, Sula niemal drzemała podczas jednego z manewrów Torka. Po zawiłościach skomplikowanej taktyki Ducha standardowe ćwiczenia Torka były jedynie monotonnym dreptaniem w miejscu.

— Żagwie wrogich pocisków — powiedział chorąży Maitland znad stacji czujników. — Żagwie z prawej czterdzieści… sześćdziesiąt… prawie siedemdziesiąt, milady.

Rozleniwione przeciąganie samogłosek, gdy Maitland zapowiadał skierowany na eskadrę rój wrogich pocisków wskazywało, że on również bezmyślnie odbębniał rytuał.

— Komunikator — powiedziała Sula. — Każdy statek pali przeciwogień jedną baterią. Broń — zwróciła się do Giove na stacji uzbrojenia. — To tylko ćwiczenia. Zaatakować salwę przeciwnika baterią dwa.

— To tylko ćwiczenia, milady — zameldowała Giove — Wyrzutnie osiem do trzynaście wypaliły. Nieudany strzał z wyrzutni trzynaście. Pocisk w wyrzutni nagrzewa się.

W głosie lady Rebeki Giove — ruchliwej niskiej brunetki — nuda nie mogła się pojawić. Ostry głos porucznik wyraźnie sygnalizował pilność sprawy, nawet gdy tą sprawą był najbanalniejszy, rutynowy meldunek.

— Zbrojeniowcy do usunięcia uszkodzonego pocisku — poleciła Sula.

— Zbrojeniowcy do usunięcia uszkodzonego pocisku, milady.

Sula mogła sobie tylko wyobrażać, jak taka scena wyglądałaby w prawdziwym życiu: siedemdziesiąt pocisków wroga mknie ku eskadrze, każdy z antywodorową głowicą, gotową rozerwać na strzępy tkankę materii, wśród wypuszczonych przeciwpocisków, wadliwy pocisk zalewa hangar ciepłem i za chwilę zniszczy statek pełnymi energii neutronami, napięcie rośnie, Sula czuje w swym skafandrze zapach narastającego przerażenia…

Ale tutaj działało się według scenariusza napisanego przez sztab Torka. Wadliwy pocisk zaplanowano, by zbrojeniowcy potrenowali usuwanie pocisku z wyrzutni.

Sula siedziała w skafandrze próżniowym i recytowała zdania, których mniej więcej wymagał od niej scenariusz. Zdjęła hełm, więc nie musiała się czuć zamknięta. Przeciwogień baterii zniszczył większość pocisków wroga, a lasery obrony bezpośredniej dopadły resztę. Zbrojeniowcy operujący robotami naprawczymi wyciągnęli z wyrzutni wadliwy pocisk. Siedemnasta lekka eskadra rozpoczęła swój własny atak — zgodnie z planem odparty przez wirtualnego wroga.

„Zaufanie” zostało unicestwione podczas wcześniejszych manewrów, a najstarsza ocalała kapitan dowodziła eskadrą aż do chwili, gdy ona także została zabita. W końcu siedemnasta lekka eskadra została całkowicie zniszczona, razem z eskadrą, z którą walczyła.

Po stracie swego okrętu Sula kazała kucharzowi podać do sterowni kawę i bezalkoholowe drinki. Dodała do kawy miód koniczynowy i skondensowane mleko. Zadowolona, piła kawę i przysłuchiwała się rozmowie między statkami.

„Zaufanie” zostało trzy razy unicestwione w czasie czterech ostatnich ćwiczeń Torka. Sula była skłonna uważać to za groźbę.

Od chwili gdy Tork skierował siedemnastą eskadrę do awangardy, stało się jasne, że zaplanował wykreślenie Suli z długiej listy swoich kłopotów. Sula sądziła, że nie może go za to winić. Mimo wszystko zepsuła mu atak na Zanshaa, opanowując miasto bez niego; zorganizowała usunięcie jego wybranki na gubernatora; szantażem wyłudziła od niego okręt. Prawdopodobnie żałował, że nie może po prostu kazać jej zastrzelić, ale na to była już zbyt sławna. Zamiast tego udał, że kieruje się jej słowami: „Nic nie jest bliższe memu sercu niż chęć ponownego poprowadzenia lojalnych obywateli przeciw Naksydom” i postawił ją na najbardziej niebezpiecznej pozycji.

Musiała przyznać, że podziwia prostolinijną bezwzględność Torka.

A przecież nie można powiedzieć, że ta sytuacja całkowicie ją zaskoczyła. Wiedziała, że oddaje się w ręce Torka, już w chwili, gdy poprosiła o przydział do Floty Ortodoksyjnej.

Pozostawało tylko pytanie, co ma w takiej sytuacji uczynić.

Z jej punktu widzenia istniała tylko jedna możliwa odpowiedź.

Będzie musiała stać się legendą.


* * *

Jedynie Słuszna i Ortodoksyjna Flota Odwetu nadal kontynuowała okrążanie Zanshaa, czekając na posiłki. Martinez ciągle dostawał wiadomości od starych znajomych. Po przylocie fregaty służby eksploracyjnej „Zwiadowca” otrzymał pozdrowienia od Shushanika Severina, który służył tam jako trzeci oficer. Severin i jego mała szalupa spędzili całe miesiące wczepieni w zamrożoną asteroidę przy Protipanu, po to, aby udzielić bieżących wiadomości wywiadowczych Martinezowi i siłom Chen tuż przed stoczoną tam bitwą. W wyniku tego został awansowany na porucznika, mimo że urodził się w rodzinie plebejskiej. Severin sprawiał wrażenie zadowolonego ze swego nowego statusu i Martinez — który pamiętał kłopoty, jakich doświadczył nisko urodzony Kosinic — odczuł ulgę.

Był też pod wrażeniem, że traktowana dotąd po macoszemu służba eksploracji obecnie, w stanie zagrożenia, dostała nowiuteńką fregatę. Był to pierwszy od stuleci prawdziwy okręt wojenny w tej służbie, choć przez resztę wojny miała nim zarządzać Flota.

Martinez otrzymał też pozdrowienia od chorążej Amandy Taen, która przybyła jako dowódca łodzi z dostawami dla okrętów. Była oszałamiająco piękną młodą kobietą, którą łączył z Martinezem przed jego małżeństwem miły związek cielesny. Gdy Martinez otrzymał tę wiadomość, poczuł w lędźwiach nostalgiczne mrowienie.

Jej przybycie skłoniło go do zastanowienia, ile jego dawnych kochanek służy we Flocie Ortodoksyjnej. Doliczył się czterech kobiet, z którymi romansował, a które teraz okrążały bez niego Shaamah i wprawiło go to w depresję na resztę dnia.

Terza i Mały Gareth dołączyli do lorda Chena w tajnym miejscu, goszczącym obecnie Zarząd Floty. Strumień listów i wideo od Terzy napływał regularnie. Martinez usiłował znaleźć nowe tematy do swoich listów, ale na statku rzadko zdarzało się coś interesującego, przesyłał więc słowne portrety swoich towarzyszy załogantów. Zaczął od Kazakov i posuwał się w dół listy starszeństwa. Zastanawiał się, co żonie przyjdzie z sylwetek ludzi, których nigdy nie spotkała, ale doszedł do wniosku, że przynajmniej doceni jego wysiłek. Gdy zabrakło mu osób, które chciał przedstawić, zaczął opowiadać o malowidłach Fletchera, poczynając od „Świętej Rodziny z kotem”. Miał wrażenie, że jego opis nie dorównuje oryginałowi. Zastanawiał się, czy nie wysłać kopii obrazu.

Martinez jeszcze dwukrotnie widział Sulę podczas licznych wizyt na innych statkach. Trzymali się na dystans i nie rozmawiali ze sobą.

Roland przybył na Zanshaa i przesyłał mu okazjonalne wiadomości. Przebywał tam razem z komitetem innych konwokatów, choć co właściwie te osoby robiły w stolicy, pozostawało tajemnicą.

Flota Ortodoksyjna rosła. Siedemdziesiąt statków. Osiemdziesiąt jeden. Dziewięćdziesiąt pięć. A Ostatnia znana liczba okrętów przeciwnika wynosiła czterdzieści siedem. Martinez zaczynał się zastanawiać, czy Tork kiedykolwiek ruszy do walki.

Dopiero gdy liczebność Floty Ortodoksyjnej osiągnęła 109 statków, rozkazy ze sztabu Torka zaczęły płynąć jak deszcz. Wzmocniono cenzurę. Poborowi nie mogli wysyłać do domu żadnych osobistych wiadomości, lecz wyłącznie te, które wybierali z oficjalnej listy wiadomości. Wszystkie były w rodzaju: „Czuję się doskonale i przesyłam Ci pozdrowienia. Niech żyje Praxis”.

Dwadzieścia dwa statki Lai-ownów zostały oddane starszemu dowódcy eskadry, Do-faqowi, i odłączone, by broniły Zanshaa przed niespodzianym atakiem Naksydów. Ptasie załogi — ze swymi kruchymi kośćmi — mogłyby przeszkodzić Flocie Ortodoksyjnej w osiąganiu dużych przyśpieszeń w pogoni za przeciwnikiem.

Reszta Floty w ostatnim okrążeniu układu wzięła udział w kilku końcowych ćwiczeniach, by przyzwyczaić statki do manewrowania w nowej formacji, a potem statki przyśpieszyły po raz ostatni wokół Vandrith i poleciały w kierunku wormholu trzy w Zanshaa, przez który kilka miesięcy temu uciekł nieprzyjaciel.

Martinez wysłał ostatnią wiadomość do Terzy. Przekroczył granice cenzury, bo wiedział, że cenzorem jego poczty będzie Michi, a Terza i tak dowie się więcej o działalności Floty od swego ojca niż od męża.

Nie martw się o mnie — pisał. Pobiliśmy ich wcześniej i znowu to zrobimy.

Mam nadzieję, że za kilka miesięcy zobaczę Ciebie i Garetha. Nie masz pojęcia, jak żałuję czasu, który musieliśmy spędzić oddzielnie.

Podpisał list słowem „kocham” i uczynił to z absolutną szczerością.

Загрузка...