TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ

Zapanowała radość. Kucharze przygotowywali prawdziwą ucztę, a członkowie załogi wznosili toasty, radując się, że przeżyli i że ich towarzysze też przeżyli. Rury rekreacyjne cieszyły się wielkim powodzeniem. Martinez zjadł obiad z oficerami „Odwagi”, a tymczasem Alikhan spakował jego rzeczy. Potem oficjalnie zrzekł się dowództwa trzydziestej pierwszej eskadry wraz ze stopniem p.o. dowódcy eskadry.

Wysłał pożegnalną wiadomość do swych kapitanów, chwaląc ich za ustanowienie rekordu w liczbie zniszczonych statków wroga oraz za to, że sami uniknęli ofiar. Potem pożegnał się z Dalkeith i innymi porucznikami. Na pokładzie „Prześwietnego” nic się nie zmieniło. W korytarzach słychać było takie same odgłosy świętowania, jak wtedy, gdy odlatywał. Przyjęcie dopiero się zaczynało, gdy zahuczały sygnały alarmowe i wszyscy wpięli się w uprzęże z powodu ostrych przyśpieszeń. Siły Chen chciały pozostać w układzie Naxas i wystrzelić dalej w kosmos, musiały więc wytracić szybkość, a to oznaczało kilka dni bolesnych przeciążeń.

Uważano, że to nie fair: załoga właśnie wygrała wojnę, a mimo to musi znosić wielkie przeciążenia.

Martinezowi też to się nie podobało. Wystarczyło mu czasu jedynie na wizytę w swej kabinie — Święta rodzina nadal siedziała przy ogniu ze swym kotem — i natychmiast musiał wkładać skafander.

Przyśpieszenia wgniatały załogantów coraz głębiej w fotele, a tymczasem warunki pokoju zaczynały przybierać konkretne kształty. Flota i konwokacja opracowały wcześniej pewien plan. Nienaksydzcy oficjele z Naxas otrzymali od Michi rozkaz przejęcia rządów — dotyczyło to jednak tylko tych nielicznych, którzy nigdy nie przystali na współpracę z administracją buntowników. Inni często nie mieli kwalifikacji, ale musieli podjąć służbę, dopóki z Zanshaa nie dotrą nowi administratorzy.

Wydawało się, że Naksydzi spokojnie zaakceptowali tę sytuację, co z pewnością było korzystne dla tych, którzy nieoczekiwanie zajęli kierownicze stanowiska. Obecność trzech dobrze uzbrojonych eskadr gwarantowała utrzymanie porządku społecznego, a poza tym ci, którzy mogliby się stać przywódcami ruchu oporu, popełnili wcześniej samobójstwo.

Trzy naksydzkie przebudowane transportowce, które leciały zbyt szybko, by całkowicie wyhamować, otrzymały polecenie przejścia przez jeden z wormholi Naxas, zadokowania w innym układzie i złożenia tam broni. Michi nie chciała ich w układzie Naxas, gdzie mogłyby skusić jakiegoś opornego Naksyda do nieprzemyślanych działań.

W konsekwencji nieoczekiwanego zwycięstwa nagle otwarły się wszystkie stacje wormholowe. Po raz pierwszy od półtora roku prawie wszystkie obszary imperium miały ze sobą łączność. Linie komunikacyjne nie działały tylko w paru przypadkach, tam, gdzie stacja wormholowa została unicestwiona.

Michi wysłała Torkowi krótki meldunek przez przekaźnik wormholowy; tekst owinęła najbardziej wymyślnym kodem Floty, na wypadek, gdyby Naksydzi zechcieli podsłuchiwać. Raport zawierał same fakty dotyczące bitwy — zwycięstwo, stratę czterech okrętów na trzydzieści osiem zniszczonych okrętów przeciwnika, przyjazny rząd, który wkrótce zacznie działać — ale starannie pomijał wszystkie szczegóły, takie jak dotkliwy brak amunicji.

Obszerniejszy raport wysłano Torkowi bardziej bezpieczną drogą — pociskiem relatywistycznym, przy czym drugi pocisk wysłano do Zarządu Floty. Te raporty zawierały kompletny zapis walk oraz sygnalizowały niebezpiecznie niski poziom zapasów amunicji.

Michi wysłała dwa raporty i otrzymała dwie odpowiedzi. Pierwsza przybyła pięćdziesiąt kilka godzin po wysłaniu krótkiego raportu i zawierała równie zwięzłe gratulacje. Wiadomość była podana tekstem i podpisana przez oficera sztabowego.

Druga wiadomość wpadła do układu z pociskiem relatywistycznym; było to wideo od samego Torka. Michi odwołała przyśpieszenie eskadry, a potem wezwała Martineza do swego gabinetu.

Martinez wszedł i zasalutował. Michi siedziała znużona w fotelu. Przed nią stała filiżanka kawy. Wskutek wielodniowych przeciążeń jej twarz była pomarszczona. Było w niej jeszcze coś — smutek i rodzaj poczucia klęski.

— To dotyczy pana — powiedziała — i w przypływie tchórzostwa postanowiłam, że lepiej, by usłyszał pan nowiny bezpośrednio od Torka, a nie ode mnie. Proszę usiąść.

Vandervalk, służąca Michi, już nalewała kawę. Martinez podziękował i wziął filiżankę. Ostry zapach kawy drażnił mu gardło.

Nie spodziewał się dobrych wiadomości. Jego mózg owinął się czarnym kirem.

Michi kazała ścianie wideo pokazać przekaz od Torka. Wódz naczelny wyglądał bardziej krzepko niż ostatnim razem — jego skóra miała zdrowszy odcień szarości, a z twarzy nie zwisały paski martwego ciała. Nie nosił już całocielnego opatrunku — ubrany był w mundur galowy pokryty mnóstwem srebrnego szamerunku; Martinez nigdy w życiu nie widział tyle galonu. Wąską szyję Torka otaczała wstęga, na której wisiał prosty złoty dysk.

— Dali mu Glob? — wyrwało się Martinezowi.

Tork patrzył ze ściany bez wyrazu.

— Dowódca eskadry Chen, pozdrowienia — rzekł dźwięcznie. — Pani pełny raport otrzymano, łącznie z prośbą o dodatkowe pociski. Nie mam tutaj zbytecznych pocisków, ale postaram się zamówić jak najwięcej gdzie indziej w imperium i poinformuję pani dowództwo, kiedy może pani oczekiwać dostaw.

„Nie mam tutaj zbytecznych pocisków” — pomyślał Martinez. W kogo on zamierza strzelać tymi cholernymi pociskami?

— Jak pani widzi — ciągnął Tork — konwokacja nagrodziła mnie Złotym Globem za odzyskanie Zanshaa i zwycięstwo przy Magarii, a także uhonorowała mnie, nadając mi na stałe tytuł wodza naczelnego.

Teraz wiadomo, skąd tyle galonu. Martinez miał ochotę splunąć na podłogę, ale zamiast tego napił się kawy.

— Do moich pierwszych posunięć należy powołanie komisji śledczej, by zanalizowała wnioski taktyczne z tej wojny. Przygotuję też rekomendacje dla Floty. Komisji z siedzibą w dowództwie na Zanshaa będzie przewodniczyć dowódca Floty, Pezzini.

Wszystko pasuje — pomyślał Martinez. Pezzini to emerytowany dowódca Floty, członek Zarządu, który nigdy nie widział pocisku wystrzelonego w prawdziwej walce.

Tork ciągnął dalej głosem jak melodyjne kuranty.

— Dlatego rozkazuję kapitan Suli, kapitanowi Martinezowi i dowódcy eskadry Chen natychmiast zameldować się na Zanshaa i oddać się do dyspozycji komisji. „Prześwietny” i „Odwaga” zostaną skierowane do doków na Zanshaa na rutynowy remont. Eskadra lady Michi pozostanie przy Naxas pod dowództwem kapitana Carmody'ego, którego awansuje się na p.o. dowódcy eskadry. Znajdzie pani tekst tych rozkazów w dołączonym pliku.

Martinez był zszokowany. Zabiera mi mój statek? Statki kierowane do remontu były przekazywane nadintendentowi stoczni i traciły swoich oficerów i załogi.

— Ponieważ publikowanie informacji o bitwach i zastosowanej taktyce przed sprawozdaniem komisji byłoby przedwczesne, muszę potraktować całą tę informację jako wysoce poufną. Każda publikacja czy dyskusja o tych sprawach będzie uważana za pogwałcenie imperialnego edyktu o poufności i będzie podlegać karze. Niech pani potwierdzi odbiór tych rozkazów i natychmiast uda się na Zanshaa.

W kurantowym głosie Daimonga Martinez wyczuł tony triumfu.

Wszystko będzie tajne — pomyślał Martinez. Wniosek komisji został z góry ustalony: innowacje są niewłaściwe, a ortodoksyjna taktyka, za pomocą której Tork zajął Magarię, zostanie postawiona na piedestał. Zwycięstwa Michi uzyskają fałszywą wykładnię lub zostaną zapomniane.

Już sobie wyobrażał, co komisja powie na temat Naxas. To nie była prawdziwa bitwa, toczono ją z naprędce przebudowanymi statkami handlowymi i okrętami już bardzo uszkodzonymi przy Magarii. W tych warunkach Michi Chen wykazała karygodne zaniedbanie, tracąc aż cztery okręty.

— Co robimy? — zwrócił się do Michi.

— Słuchamy rozkazów.

— A potem?

Michi z pół sekundy zastanawiała się nad tym pytaniem, potem odpowiedziała:

— Czekamy, aż Tork umrze.

— Mogłaby pani porozmawiać z lordem Chenem. Jest w Zarządzie Floty.

Kiwnęła głową.

— Oczywiście, pomówię z Maurice'em, ale by móc odwołać rozkaz wodza naczelnego, potrzebowałby większości głosów w Zarządzie, a nie sądzę, by je miał. Wszystko, co próbowałby zrobić w naszej sprawie, będzie wyglądało jak specjalna prośba w interesie krewnych. — Podsunęła mu talerz. — Migdałowe ciasteczko?

W Martinezie szalał wściekły gniew. Odstawił filiżankę, żeby jej nie zgnieść.

— Możemy zażądać sądu wojskowego — powiedział.

— Na jakiej podstawie? — Michi zabębniła palcami po blacie biurka. — Nie wysłano nas do więzienia ani nie rozkazano, byśmy poderżnęli sobie gardła. Nie jesteśmy ukarani, nie udzielono nam nagany. To by spowodowało publiczne protesty, a Tork tego nie chce. Na razie jesteśmy tylko wysłani na Zanshaa w celu złożenia zeznań przed elitarną komisją.

— Tracę statek.

— To rutynowy remont.

Martinez machnął ręką.

— Nie ma w tym nic rutynowego! Mamy kilkadziesiąt statków uszkodzonych w bojach, które powinny iść do doków przed „Prześwietnym”. Ponadto mamy rozkaz dokować w Zanshaa, a pierścień Zanshaa to wrak. Samiśmy go zniszczyli! Lata upłyną, nim statek wyjdzie ze stoczni.

Michi spojrzała na czarną lustrzaną powierzchnię biurka.

— Ale będą inne okręty. Znacznie więcej okrętów. Program rozbudowy Floty nie skończy się wraz z wojną. Maurice powiedział mi, że za parę lat Flota będzie prawie dwa razy większa niż na początku wojny.

Martinez potarł podbródek. Poczuł zarost, który wyrósł, gdy siedział przypięty w fotelu akceleracyjnym.

— Będzie mnóstwo statków. Doskonale. Ale czy Tork odda nam dowództwo któregoś z nich?

W kącikach ust Michi pojawił się cień ironii.

— Przynajmniej mamy wyższe stopnie niż ci, których faworyzuje.

Martinez spojrzał na kobietę z brązu, która patrzyła na niego z góry z niesamowitym spokojem. Chciał wstać z fotela i walnąć w tę idealną, pogodną twarz.

— Czy powiedziała pani o tym kapitan Suli? — zapytał.

— Nie, chociaż mogła przejąć wiadomość i ją osobiście rozkodować. Dlaczego pan pyta?

— Ponieważ kiedy usłyszy rozkaz Torka, nie chciałbym, żeby w jakimś układzie planetarnym znaleźli się razem Tork, Sula i pocisk.


* * *

Reakcja Suli na rozkazy Torka wcale nie była gwałtowna. Wiedziała, że Tork się zemści za jej nieposłuszeństwo przy Magarii. Dziwiło ją tylko jego umiarkowanie. Nie nakazał poderżnąć jej gardło, nie udzielił jej nawet nagany. Uznała to za dowód, jak słaba wydaje się Torkowi jego obecna pozycja.

Co jak co, ale Sula rozumiała jego kalkulacje dotyczące przetrwania. Tork zniszczył około czterdziestu statków wroga, tracąc czterdzieści własnych statków, tymczasem siły Chen zniszczyły ich prawie czterdzieści, a straciły jedynie cztery.

Gdyby te fakty stały się powszechnie znane, kompetencje Torka byłyby kwestionowane. Przyznanie sobie Złotego Globu i dożywotniego tytułu wymagało ukrycia niewygodnych faktów.

Obejrzawszy wiadomość, Sula wykorzystała przerwę w hamowaniu i wzięła prysznic. Kiedy woda biła ją po obolałych, ponadrywanych przeciążeniami mięśniach, kiedy mała kabina prysznicowa o ściankach z metalu napełniała się sandałowym zapachem przezroczystego mydła, Sula zastanawiała się nad swą przyszłością.

Miała stopień kapitana — nigdy nie oczekiwała, że aż tyle osiągnie. Miała medale. Miała skromną fortunę. Nie miała już armii. I wkrótce nie będzie już miała statku.

Miała sławę, ale jej szczególnie nie pożądała. Sława zwraca uwagę, a ktoś z jej przeszłością nie mógł sobie na to pozwolić. Kilka lat na mało eksponowanym stanowisku byłoby najbezpieczniejszym wyjściem.

Podsumowując, miała mało powodów do narzekań.

Sprzeciwiła się lordowi Torkowi nie z żądzy chwały, ale kierowana dumą. Jej dokonania były prawdziwe. Jej duma nie została narażona na szwank, nadal żyła. Tork nie mógł jej tego odebrać.

Zupełnie nieźle wyszła na tej wojnie.

Potem przerwała szorowanie, pomyślała o Martinezie i uśmiechnęła się. To nie jest osoba, która spokojnie zaakceptuje rozkazy Torka.

Na pewno teraz szaleje.


* * *

— Nie możecie mówić, że zwyciężyliśmy. Nie możemy mówić, że zniszczyliśmy wroga w stosunku dziesięć do jednego. Nie możemy mówić, że zastosowaliśmy lepszą taktykę ani że lepsza taktyka w ogóle istnieje. Te fakty mają być zapomniane, dopóki nie zostanie opublikowany raport Pezziniego — jeżeli w ogóle zostanie kiedyś opublikowany. Musicie przekazać waszym załogom, że im również nie wolno mówić o tych sprawach. Nie chcemy, by ktoś miał kłopoty.

Martinez spojrzał po swoich oficerach i zobaczył, że są zaskoczeni jego gwałtownością. Zmusił się do uśmiechu.

— Zapewniam was, że wódz naczelny traktuje tę sprawę bardzo serio. Służba śledcza wyłapie wszystkich, którzy nieostrożnie obchodzą się z tą informacją. — Spojrzał na nich z powagą. — Wasze kariery mogą być wystawione na ryzyko. Nie chciałbym przez zaniedbanie narazić na szwank waszych dalszych awansów, dlatego podkreślam kategoryczny ton rozkazów lorda Torka.

Podniósł widelec.

— Uporałem się już z tym nieprzyjemnym wstępem, więc cieszmy się posiłkiem. Perry zrobił coś wspaniałego z polędwicy.

Dumali i jedli pod muralami przedstawiającymi hulanki starożytnych. Martinez dostarczył im wiele materiału do przemyśleń.

I do rozmów. Wiedział, że największy rozgłos zapewnia zakaz wspominania o jakiejś sprawie. Rozkazy lorda Torka — przynajmniej w interpretacji Martineza — oczywiście obrażą dumę każdego załoganta sił Chen. Kiedy „Prześwietny” i „Odwaga” zwolnią swoich ludzi, a oficerowie i żołnierze przejdą na nowe stanowiska, wezmą ze sobą swą urażoną dumę.

Zakaz opowiadania o własnych dokonaniach był czymś śmiesznym. Będą rozmawiali w mesach przy obiedzie, w salonach przy koktajlach, w barach przy kieliszku. Będą się chwalić służbą w siłach Chen pod wodzą Michi Chen i Martineza; będą wychwalać własny profesjonalizm.

Nie pozwolą, by pamięć o siłach Chen umarła.

Martinez wygłosił swój wykład w czasie, gdy służący nadal podawali do stołu. To gwarantowało, że prości żołnierze też rozniosą oburzenie po całej Flocie.

Tork nie mógł śledzić wszystkich parów imperium i pilnować, by nie opowiedzieli o swych przeżyciach wojennych, ani ich ukarać, kiedy będą opowiadali. Nie mógł szpiegować setek żołnierzy wędrujących po całej Flocie w kosmosie, masowo ich oskarżać ani nawet zwalniać. Oni też poniosą ze sobą legendę o siłach Chen.

Czasami najlepszym sposobem sabotowania szefa jest dosłowne wypełnianie jego rozkazów — pomyślał Martinez.


* * *

Obiad Martineza z oficerami był pierwszym z kilku wydarzeń towarzyskich po długim, brutalnym hamowaniu. Siły Chen nurkowały przez pierścienie gazowego giganta, olśniewającego miękkimi jak aksamit obłokami fioletu i zieleni, a potem wchodziły na nowy kurs z bardziej umiarkowanymi opóźnieniami. „Prześwietny” i „Zaufanie” nie musiały rozstawać się z resztą sił Chen jeszcze przez trzy dni; w tym czasie składano sobie wzajemnie wizyty. Michi była gospodynią przyjęcia dla kapitanów, podczas którego — dzięki heroicznym wysiłkom — Martinez i Sula nie zamienili ani jednego słowa. Sula wydała obiad na cześć Michi, a ponieważ Martinez nie został zaproszony do towarzystwa, podejmował swych byłych kapitanów z trzydziestej pierwszej eskadry. Wygłosił do nich mniej więcej tę samą przemowę, jaką wcześniej uraczył swoich poruczników, i mniej więcej z takim samym skutkiem.

Ostatniego dnia Michi wydała pożegnalny obiad dla kapitanów dziewiątej eskadry krążowników. Kiedy podziękowała im za ich lojalność, odwagę i przyjaźń i wzniosła toast za następne spotkanie, Martinez siedzący w drugim końcu stołu ledwie się powstrzymał od wygłoszenia kolejnej tyrady na temat rozkazu Torka. Wydawało mu się, że w oku Michi błyszczy łza.

„Prześwietny” i „Zaufanie” ustawiły się na nowym kursie i zaczęły przyśpieszać ku wormholowi jeden przy Naxas, po drodze do Magarii i Zanshaa. Martinez przygotował się na nieuniknione — nadeszło dwa dni później, gdy Michi zaprosiła jego i Sulę na kolację.

Michi i Martinez spotkali Sulę przy śluzie, gdzie witała ją eskorta honorowa „Prześwietnego”. Miała na sobie galowy mundur; ciemna zieleń bluzy mundurowej wspaniale pasowała do szmaragdowej zieleni jej oczu. Ten widok zaparł Martinezowi dech w piersiach.

Sula zwróciła się do dowódcy eskadry i zasalutowała. Michi uścisnęła jej dłoń i zaprosiła na pokład. Wysoki ordynans o rozczochranych włosach stale trzymał się prawego boku Suli. Martinez byłby skłonny zlekceważyć tego młodego człowieka, gdyby nie baretka Medalu za Waleczność na jego piersi. Zaprowadzono go do mesy podoficerskiej, a Martinez i Sula poszli za Michi do jej kwatery.

— Interesujący wystrój — powiedziała Sula na widok jednego z trompe l'oeil — pozornych łukowych przejść w korytarzu.

— To wszystko na zamówienie kapitana Fletchera — wyjaśnił Martinez. — Artysta nadal jest na statku.

Uznał, że Sula nie urwie mu głowy, jeśli będzie trzymał się faktów.

— Na tej martwej naturze był wazon Vigo — zauważyła Sula.

Michi spojrzała przez ramię.

— Czy interesuje się pani porcelaną, lady Sula?

Doprowadziło to do dysputy, która trwała przez całą drogę do jadalni i później do pierwszego koktajlu. Sula dostała mieszankę soków owocowych, inni wzięli kyowan i spacey. Martinez z udawaną nonszalancją stał przy wózku z drinkami; język mu drętwiał, wzrok Suli palił jego skórę. Michi zwróciła się do Suli.

— Lady Sula, zastanawiam się, czy mogłabym jeszcze raz przeanalizować ten moment bitwy, kiedy ruszyła pani swoją eskadrą na krążowniki. Skąd pani wiedziała, którego wroga wybrać jako swój cel?

Ponieważ obraz ułatwiłby wyjaśnienie, towarzystwo przeniosło się do gabinetu Michi, gdzie mogli skorzystać z biurkowego displeju holograficznego. Napięcie między Martinezem i Sulą ustępowało, kiedy ponownie doświadczyli osiągniętej podczas bitwy fantastycznej koordynacji działań. Blada twarz Suli poróżowiała, jej oczy śmiały się. Spojrzała na Martineza z uśmiechem, a on odpowiedział jej spojrzeniem i zaczęli razem się śmiać.

Towarzystwo wróciło do jadalni i kontynuowało bitwę: talerze, butelki i serwetki rozstawiono na stole, jakby to były okręty wojenne. Michi i Martinez opisywali bitwę przy Protipanu, a potem Martinez mówił o Hone-bar. Diagramy wykreślano w pasztecie. Wreszcie Sula opowiedziała o swych przygodach na Zanshaa.

— Czy nie bała się pani zadawać z klikmenami? — zapytała Michi.

Wydawało się, że Sula przez pół sekundy namyśla się nad odpowiedzią.

— Nie bardzo. Znałam takich ludzi jak oni na Spannan, gdzie wyrosłam, i… — znów chwila przerwy — z nimi jest tak jak ze wszystkimi innymi. Trzeba mieć wspólne interesy.

Michi miała wątpliwości.

— Czy nie bała się pani, że panią zdradzą i… no… po prostu wszystko zabiorą?

Sula znowu pomyślała, a potem uśmiechnęła się szeroko.

— Nie tak jak poczciwi parowie w rodzaju lorda Torka.

Martinez wybuchnął śmiechem. Śmiech Michi był bardziej wstrzemięźliwy.

A jednak Sula nie mówiła o wszystkim zupełnie szczerze. Martinez zastanawiał się, co takiego ukrywa.

Zapach kawy unosił się w całym pokoju. Kontynuowali rozmowę przez cały obiad. Gdy skończyli drugi dzbanek kawy, a rozmowa przeciągała się, Martinez za zgodą Suli zluzował jej straż honorową — Sula bez problemu mogła nieoficjalnie opuścić statek. Kiedy podziękowali już Michi, Sula wstała i wzięła od Vandervalk swoją czapkę i rękawiczki. Martinez zaoferował się, że odprowadzi ją do śluzy.

— Mógłby pan przywołać Macnamarę, by na mnie czekał?

Było późno, większość załogi spała. Obcasy obojga stukały na polichromowanych kafelkach Fletchera.

Nagle Martinez bał się przemówić. Był pewien, że jeśli otworzy usta, wszystko popsuje, całą bliskość, którą on i Sula właśnie ponownie odkryli. A potem nie będą mieli innego wyboru niż pozostać na zawsze wrogami.

Sula okazała się mniej nieśmiała. Kiedy mówiła, patrzyła przed siebie, unikając jego wzroku.

— Postanowiłam ci przebaczyć — powiedziała.

— Przebaczyć mi? Przecież to właśnie ty mnie rzuciłaś, pamiętasz?

— Powinieneś był bardziej nalegać — powiedziała bezbarwnym głosem.

Dotarła do zejściówki i zeszła szybko po schodach na niższy pokład. Martinez szedł za nią z bijącym sercem.

— Bardzo się upierałaś — stwierdził.

— Byłam zdenerwowana.

— Ale czemu?

To pytanie wydawało się sensowne. Poprosił ją, by za niego wyszła, a ona mu odmówiła — z gniewem — i odeszła w noc Zanshaa.

Sula zatrzymała się, odwróciła, popatrzyła na niego. Widział jej napięte mięśnie.

— Nie bałam się, a ty nie pozwoliłeś mi, bym się bała. Kiedy strach przeszedł, byłeś już zaręczony z Terzą Chen.

— Mój brat to zaaranżował, nie powiadamiając mnie o tym. — Zawahał się, a potem dorzucił: — Wydzwaniałem do ciebie przez całą noc.

Patrzyła na niego przez sekundę, a potem zatoczyła się, jakby ją uderzył.

— Byłam zdenerwowana — powiedziała. — Byłam… — Potrząsnęła złocistą głową. — Wszystko jedno, co robiłam. Kazałam komunikatorowi odrzucać wszystkie połączenia.

Patrzyli na siebie przez długą chwilę. Martinez czuł, że ponownie traci Sulę.

— Ja… ci wybaczam — powiedział.

Postąpił ku niej, ale ona już się odwróciła i odchodziła, kierując się ku następnej zejściówce. Martinez poszedł za nią.

U stóp schodów czekał ordynans, przepisowo wyprężony w salucie. Do drzwi śluzy pozostało tylko kilka kroków. Słowa, które niemal wylewały się z ust Martineza, teraz wyschły.

Sula odwróciła się i wyciągnęła dłoń.

— Dziękuję, kapitanie — powiedziała. — Zobaczymy się znowu. Ujął jej dłoń. Była mała, elegancka i ciepła w jego niezgrabnej łapie. Piżmowe perfumy Suli pieściły mu zmysły, a jego nerwy aż podskakiwały — tak bardzo chciał ją pocałować.

— Spokojnych snów, milady — powiedział.

I śnij o mnie…


* * *

Tej nocy Sula śniła tylko o martwych. Obudziła się po paru godzinach z gardłem zaczopowanym wrzaskiem i wiedziała, że już nie zmruży oczu.

Wykorzystała swój kapitański klucz, by otworzyć bank danych „Zaufania” i wymazać wszelkie informacje o nagłym skoku ciśnienia krwi, który wyłączył silniki w czasie bitwy przy Naxas. Zamiast tego winą za potknięcie silników obarczyła nagły wzrost mocy w transformatorze, skok spowodowany promieniowaniem z eksplodującego w pobliżu pocisku. Zresztą transformator i tak był przewidziany do wymiany.

Z tej historii na pewno pozostaną jakieś ślady, ale żeby je znaleźć, trzeba by wykonać sporo pracy detektywistycznej, a Sula podejrzewała, że nikt nigdy nie będzie się tym interesował.

Przecież elitarną komisję powołano po to, by przegrzebać wszystko, co zdarzyło się na „Zaufaniu”. Sula wątpiła, czy ktokolwiek zechce przejrzeć oficjalne dane.

Pracując, zdecydowanie odrzuciła myśli o Martinezie i starała się ignorować poczucie, że stoi tuż za nią i znad jej ramienia obserwuje długi łańcuch przestępstw elektronicznych.

Robiłam gorsze rzeczy — powiedziała Sula do widma.

Martinez kroczy przez życie, czerpiąc korzyści ze śmierci i nieszczęść innych — myślała.

Z drugiej jednak strony ona sama była posłańcem śmierci i nieszczęścia. Gdyby stanowili parę, gdyby kiedykolwiek byli razem, umarłoby jedno z nich albo umarliby obydwoje.

Zamknęła zrewidowaną bazę danych. Do śniadania pozostała ponad godzina, a Sula nadal bała się spać. Siedziała i czytała „Zielenienie Afryki”, następną ze swoich ziemskich historii.

Nadal czuła, że Martinez stoi za nią milczący i pełen wyrzutów. Jak martwy.


* * *

Martinez rozmawiał z ludźmi ze swego personelu, by się dowiedzieć, czy zechcą z nim zostać, kiedy „Prześwietny” pójdzie do remontu. Miał prawo zabierać ze sobą służących z jednej przydzielonej mu pracy do drugiej, ale chciał się upewnić, czy oni tego chcą.

Alikhan chciał, tak jak Martinez się spodziewał. Wiedział, że Narbonne, poprzedni kamerdyner Fletchera, nie lubi podlegać Alikhanowi, więc nie zdziwił się, kiedy Narbonne poprosił o zwolnienie.

Z Montemarem Jukesem było więcej problemów.

— Nie sądzę, bym po tym wszystkim potrzebował artysty — oznajmił. — Nie będę miał statku do dekorowania.

Jukes wzruszył ramionami.

— Mogę zachować te plany na później, milordzie. Ale na Zanshaa będzie pan miał pałac, prawda, lordzie kapitanie? I czyż ten pałac nie będzie potrzebował aranżacji? Może warto mieć naturalnej wielkości portret lady Terzy, by pasował do pańskiego portretu.

— No… możliwe. — Martinez nie chciał sam przed sobą przyznać, że przyszłość bez Terzy to ewentualność czająca się gdzieś w zakamarkach jego umysłu.

Jukes pozostał więc na jego liście płac i już zastanawiał się nad udekorowaniem dużego domu.

Zaskoczeniem okazał się kucharz, Perry.

— Chciałbym prosić o zwolnienie, milordzie — oznajmił.

Martinez spojrzał ze zdumieniem na młodego człowieka stojącego przed jego biurkiem.

— Czy coś jest nie w porządku? — zapytał.

— Nie, milordzie. Tylko po prostu… chciałbym rozpocząć działalność na własną rękę.

Martinez popatrzył na niego badawczo.

— Coś nie jest w porządku, prawda?

Perry zawahał się.

— Cóż, milordzie, czasami zastanawiam się, czy pan lubi moją kuchnię.

Martinez się zdumiał.

— Co masz na myśli?

Przecież jem twoje potrawy.

— Tak, lordzie kapitanie, ale… — Perry szukał słów. — Nie przywiązuje pan wagi do jedzenia. Zawsze podczas posiłków pan pracuje albo wysyła wiadomości komunikatorem, albo zajmuje się raportami.

— Jestem zajętym człowiekiem. Przecież jestem kapitanem. Na twarzy Perry’ego zagościła determinacja.

— Milordzie, czy pan w ogóle pamięta, co było na południowy posiłek?

Martinez przez chwilę szukał w pamięci.

— To była ta rzecz z serem, prawda?

Perry cicho westchnął.

— Tak, milordzie — powiedział. — Ta rzecz z serem.

Martinez popatrzał na niego.

— Dam ci zwolnienie, jeśli chcesz, ale…

— Tak, proszę. Dziękuje, milordzie — odparł Perry.

Urażony Martinez napisał Perry’emu wspaniałe referencje, po części po to, by uzyskać w tej całej sytuacji moralną przewagę.

Tego wieczoru, przy posiłku, spoglądał podejrzliwie na swój talerz.

Co w tym takiego specjalnego? — pytał się w duchu.


* * *

Sula wydała obiad, by podziękować Michi za jej przyjęcie. Martinez, Chandra i Fulvia Kazakov również zostali zaproszeni. Martinez byłby jedynym mężczyzną przy stole, gdyby nie Haz, pierwszy oficer Suli.

Jadalnia Suli na „Zaufaniu” miała metalowe ściany w smutnym odcieniu zieleni. Prowadnica nad głową była niebezpieczna dla wszystkich wysokich osób. Sula potraktowała to żartobliwie, malując na prowadnicy czerwonymi literami napis „SCHYL SIĘ”. Jako koktajl podała Harry'ego Rogersa, potem wino i brandy. Martinez podejrzewał, że abstynentka Sula ma bardzo słabą wiedzę o tym, jaką ilość alkoholu człowiek może wypić, nim się przewróci. Niewiele brakowało, a wszystkich by upiła.

Martinez siedział naprzeciw Suli. Każda komórka jego ciała zdawała się wyrywać ku niej w rytm bicia jej serca. Ledwie śmiał na nią spojrzeć. Starał się natomiast uczestniczyć w rozmowie — inteligentnej, zabawnej i jak najmniej związanej z wojną, sprawami Floty czy polityką. Kapitanowie mogli tracić swoje statki, wszyscy oficerowie mogli mieć przy nazwiskach stałe czarne znaczki za udział w siłach Chen, ale długi, gwałtowny konflikt minął, a oni wszyscy ocaleli. W ludziach rósł zdrowy zwierzęcy duch, a na obydwu rurach szybujących między gwiazdami nie było za wiele możliwości rozładowania animuszu.

Chyba alkohol był najbezpieczniejszy.

Martinez coraz częściej widywał Sulę. Były tylko dwa statki, a oficerowie to istoty towarzyskie, dlatego codziennie organizowano jakieś party, choć kapitanowie nie zawsze brali w nich udział.

Dopiero po upływie pół miesiąca Martinez ośmielił się zaprosić kapitan Sulę na obiad we dwoje.

Powitał ją przy śluzie. Tym razem miała innego ordynansa, kobietę o włosach słomianego koloru, ale również odznaczoną Medalem za Waleczność. Martinez zaprowadził Sulę do swej jadalni, gdzie zaoferował jej duży wybór bezalkoholowych drinków. Wzięła szklankę wody mineralnej, a Martinez, który z uprzejmości również postanowił unikać alkoholu, też pił wodę. Sula spojrzała na portret Martineza pędzla Jukesa. Obraz wisiał w reprezentacyjnym miejscu, a portretowany wyglądał na nim bardzo żwawo i dzielnie. Sula uśmiechnęła się.

— Bardzo realistyczny — stwierdziła.

— Tak myślisz? — Był zaniepokojony. — Miałem nadzieję, że jest lepszy.

Sula zaśmiała się i zwróciła uwagę na murale z ucztującymi Terranami, wiązkami winogron, pucharami wina i pełnymi wdzięku ludźmi odzianymi w prześcieradła.

— Bardzo klasyczne — powiedziała.

— To tylko sprawia wrażenie starego. Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze.

Wprowadził ją do kabiny sypialnej i kazał włączyć się lampom, by oświetlić „Świętą Rodzinę z kotem”. Sula z początku wyglądała na rozbawioną, a potem nieco, zmrużyła oczy i podeszła bliżej do starożytnego obrazu. Studiowała go w milczeniu przez kilka minut.

— To opowiada historię — powiedziała — ale nie wiem jaką.

— Ja też nie, ale obraz mi się podoba.

— Ile ma lat?

— Pochodzi sprzed podboju, z Północnej Europy, gdziekolwiek to jest.

Spojrzała na niego z ukosa.

— Martinez, jesteś naprawdę przerażającym ignorantem, jeśli chodzi o historię własnego gatunku.

Wzruszył ramionami.

— Przed podbojem były tylko morderstwa i barbarzyństwo, prawda?

Jeszcze raz odwróciła się do malowidła.

— Sam osądź — powiedziała.

Spojrzał na miłą małą rodzinę przy ogniu i wezbrały w nim ciepłe uczucia.

— Obraz należy teraz do majątku Fletchera. Zastanawiam się, czy pozwolą mi złożyć ofertę kupna.

— A czy możesz sobie na to pozwolić?

— Za moje kieszonkowe? Tylko jeśli się nie zorientują, ile to jest warte.

Spojrzała przelotnie na inne obrazy, niebieskiego flecistę i krajobraz.

— Czy są tu jakieś inne skarby?

Zabrał ją do gabinetu. Spojrzała bez zainteresowania na uzbrojone postacie i murale ze skrybami i heroldami. Potem jej wzrok przyciągnęło biurko i pływające po pulpicie wizerunki Terzy i młodego Garetha.

Martinez wstrzymał oddech. To krytyczny moment — pomyślał.

Światło w jej oczach subtelnie się zmieniło, jakby strzępiasty obłok przesłonił słońce. Przez jej wargi przemknął lekki uśmiech.

— To dziedzic Chenów? — zapytała.

— Tak.

— Zdrowe dziecko?

— Tak mówią.

— Wygląda jak jego ojciec.

Jej oczy śledziły pływające po powierzchni obrazy.

— A tak w ogóle, jak się układa twoje małżeństwo? — Mówiła lekkim tonem, z odcieniem ironii. Obydwoje udawali, że nie zależy jej na odpowiedzi.

Wydawało się, że układa się dobrze w ciągu pierwszych siedmiu dni — powiedział Martinez. — Od tamtego czasu przebywam z dała od domu.

— Siedem dni? — Uśmiechnęła się. — Płodny jesteś.

— Płodny — powtórzył.

Zwalczył impuls wzięcia jej w ramiona. Nie na statku flagowym Michi Chen — pomyślał. Z jadalni dobiegł odgłos kroków. To Alikhan przyniósł pierwszy talerz przekąsek.

Przechodząc do jadalni, Sula otarła się o niego. Chwila przeszła — pomyślał. Chwila ocalała.

— Zbrojmistrzu Alikhan! — Sula uśmiechnęła się. — Jak się pan ma?

Alikhan rozpromienił się pod zakręconymi wąsami.

— Bardzo dobrze, milady. Dobrze pani wygląda.

— Jesteś bardzo miły. — Pozwoliła Alikhanowi, by odsunął dla niej krzesło. — Co dzisiaj jemy?

— Chyba zaczniemy od smażonego pakietu ryżowego papieru, wypełnionego bitymi bulwami kreka, wędzonymi skrystalizowanymi parówkami i szpinakiem.

— Brzmi ślicznie.

Ochraniani dobroczynną obecnością Alikhana, Martinez i Sula zjedli, przyjemny posiłek. Rozmowa dotyczyła bezpiecznych, na ogół zawodowych tematów, choć w końcu przy deserze Martinez okazał irytację w kwestii Torka. Miał sporo praktyki i jego tyrada była wyjątkowo elokwentna.

Sula wzruszyła ramionami.

— Wojna przywróciła do władzy ludzi — powiedziała — którzy nigdy nie mieli z nas pożytku. Czego oczekiwałeś? Wdzięczności?

— Nie spodziewałem się, że mnie tak podle potraktują.

— Obydwoje mamy stopnie kapitana. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach przez całe lata nie awansowaliby nas na dowódców eskadr, więc udało nam się lepiej niż mogliśmy się spodziewać. — Pociągnęła łyk kawy. — Będą nas znowu potrzebować, w następnej wojnie.

Martinez spojrzał na nią, zaskoczony.

— Myślisz, że wybuchnie następna wojna?

— Jak może nie wybuchnąć? Shaa zostawili nas w rękach sześćsetosobowego komitetu. Jak ci się wydaje, czy taka grupa może skutecznie zarządzać czymś tak wielkim i skomplikowanym jak imperium?

— Niezbyt. Ale będą mieli Flotę, prawda?

— Może, jednak sądzę, że sześćsetosobowy komitet może się dogadać jedynie co do tego, że wszyscy oni powinni mieć coraz więcej tego, co już mają. W przeszłości Shaa powstrzymywali zachłanność lordów konwokatów, ale teraz Shaa są martwi. Myślę, że wojna wybuchnie jeszcze w tym pokoleniu. — Ostrożnie odstawiła filiżankę z kawą na spodek i obejrzała go pod światło. — Wyrób Gemmela — stwierdziła. — Bardzo ładny.

— Fletcher miał dobry gust — odparł Martinez. — Przynajmniej tak mi mówiono.

— Fletcher miał dobrych doradców. — Odstawiła spodek z filiżanką na stół i popatrzyła na niego. — Mam nadzieję, że ty też otrzymujesz dobre rady, Martinez.

— Na temat porcelany? Całkowicie polegam na twoich kompetencjach.

Patrzyła na niego przez chwilę, potem westchnęła.

— Wiele zależy od tego, co ci się podoba — stwierdziła. — Będziesz musiał wybierać.


* * *

Sula stała w swym nędznym metalowym gabinecie, spoglądała na parę strzelb zamocowanych na ścianie za jej biurkiem i liczyła umarłych, którzy pojawili się w jej życiu. Caro Sula, P.J. Ngeni, Casimir.

Anthony, jej niemal ojczym. Richard Li, jej nieżyjący kapitan. Cała załoga „Śmiałka”.

Lamey, jej kochanek ze Spannan, który prawie na pewno nie żył.

Tysiące Naksydów, którzy się nie liczyli, ponieważ nie znała osobiście żadnego z nich.

Każda śmierć to rzut kośćmi. Ona za każdym razem wygrywała, ale dla innych los nie był taki hojny.

A teraz Martinez znowu znalazł się w jej orbicie i zastanawiała się, czy zdaje sobie sprawę, w jak wielkim znalazł się niebezpieczeństwie. To największy szczęściarz, jakiego znała, największy we wszechświecie — powiedziała mu kiedyś. Ciekawe, czy jego szczęście może przeważyć nad pechem, którego ona przynosiła innym.

Oddała się spekulacjom. Płodny Martinez wykonał swój obowiązek i począł dziedzica Chenów. Być może oznacza to, że jego rodzina skończyła z Chenami, przynajmniej na razie.

Zastanawiała się, jak klan Martinezów przyjąłby wiadomość, że Martinez się rozwodzi z żoną, którą znał całe siedem dni. Klan Martinezów miał to, co chciał, dostęp do najwyższych pozycji w Górnym Mieście i dziedzica Chen z genami Martinezów. Sula zastanawiała się także, czy lord Chen miałby obiekcje, gdyby jego parweniuszowski zięć ulotnił się i pozostawił mu wolną rękę w wyborze kogoś z bardziej odpowiednim rodowodem.

Michi Chen także figurowała w spekulacjach Suli, ale ona została przez naczelnego wodza wysłana w mrok i straciła zdolności zarówno karania, jak i nagradzania. Stała się w tej sytuacji nieistotna.

Nawet jeśli klan Martinezów okazałby się przeszkodą, są na to sposoby. Sula znała ludzi, którzy się w takich sposobach specjalizowali.

Wyobraziła sobie siebie jako kochającą macochę, kołyszącą młodego Garetha na kolanach, pozwalającą, by dotykał paluszkami jejmedali. Zastępującą matkę, którą ledwie znała, która tak tragicznie zginęła…

Sula delektowała się tym obrazem przez długi, słoneczny moment, a potem go odrzuciła. Przelanie krwi to nie jest odpowiedni sposób rozpoczynania nowego związku. Chciałoby się go rozpocząć z nadzieją, a nie z zabójstwem.

A poza tymnigdy nie chciała mieć długów u kogoś w rodzaju Sergiusa Bakshiego. Mogłoby z tego wyniknąć tylko najgorsze.

Jeśli sprawa ma się rozwijać, będą musieli postępować bardziej konwencjonalnie, z dramatem i wściekłością, gniewem i pasją, żalem i zdradą.

A w centrum burzy będzie Sula, rzucająca kośćmi, które spadają tak, jak chcą.


* * *

Oba statki pędziły, przyśpieszając ze standardowym jednym g. Pokłady i ściany malowano i polerowano. Posiłki gotowano i konsumowano. Części konserwowano i wymieniano według właściwego harmonogramu. Od czasu do czasu kapitan zarządzał ćwiczenia, by załoganci nie zapomnieli, jak wykonywać swą pracę. Życie na ogół było łatwe.

Łączność ze światem zewnętrznym odbywała się tak jak do tej pory. Wormholowa stacja przekaźnikowa, zniszczona przez Flotę Ortodoksyjną przy Bachun między Magarią a Zanshaa, nie została zastąpiona inną, tak jak stacje zniszczone gdzie indziej przez siły Chen i czternastą lekką eskadrę. Łączność była idealna w tej części imperium, którą uprzednio władali Naksydzi, a ten rejon był pod absolutną władzą lorda Torka, zarządzającego z nowej kwatery głównej przy Magarii. Aby dosięgnąć obszaru poza tą strefą, potrzebny był pocisk kurierski, a oba statki nie generowały dostatecznie ważnych nowości, by wysyłać taki pocisk.

Osiągnęli połowę drogi. Statki starannie się obróciły i rozpoczęły hamowanie, które doprowadzi ich na Zanshaa. Wkrótce potem weszli do układu Magarii i przekazali wodzowi naczelnemu na pierścieniu Magarii wyrazy szacunku. Oficer sztabowy wysłał rutynowe potwierdzenie wiadomości i wszystko sprawiało wrażenie, że na tym sprawa się skończyła.

Dopóki dzień później z kwatery głównej Torka nie przysłano rozkazów.

Były skierowane do Suli. Po złożeniu zeznań przed elitarną komisją na Zanshaa miała zabrać się transportem Floty na Terrę, gdzie rozpocznie okres służby jako kapitan terrańskiego pierścienia.

To ma być kara — uświadomiła sobie z zachwytem. Wygnanie na co najmniej dwa lata do mało znanej, zacofanej planety, poza drogami handlowymi. Przypadkowo tak się składa, że to ojczyzna jej rasy.

Terra. Ziemia. Tam zobaczy własnymi oczyma sędziwe miasta Bizancjum, Xi'an, SaSuu. Tam będzie pieścić własnymi dłońmi starożytne marmury i dotknie najbardziej czcigodnej porcelany w imperium. Tam będzie mogła kąpać się w oceanach, które zrodziły miriady planetarnych form życia.

Tam będzie mogła spacerować wśród rzeźbionych pomników historii Terry, z prochem królów przylepionym do podeszew.

I to ma być kara.

Sula mogła się tylko śmiać.

Gdyby Tork wiedział.

Gdyby tylko wiedział.


* * *

Martinezowi dni upływały na spekulacjach. Lub może fantazjach. W zrytualizowanych sztucznych światach „Prześwietnego” i „Zaufania” trudno było odróżnić te dwie rzeczy.

Sula była obecna, namacalna i piękna, a on jej pożądał. Widział ją co dwa lub trzy dni, ale nigdy nie byli zupełnie sami. Gdyby ją pocałował lub choćby zbyt długo dotykał jej ramienia, ktoś na statku — Michi, Chandra, służący — zobaczyłby to i za parę godzin wszyscy na obu statkach by o tym wiedzieli. Gdy byli w towarzystwie, unikał patrzenia na nią, by nigdy nie zdradzić się oczarowanym spojrzeniem.

Nie ufał poczuciu nierzeczywistości otaczającej jego obecną egzystencję, a nie był przyzwyczajony, by wątpić w siebie lub w świadectwo swych zmysłów, więc te wątpliwości denerwowały go. Podróż z Naxas na Zanshaa była przejściem z wojny do pokoju, ze sławy w cień, od obowiązków do braku odpowiedzialności. Miał ochotę zapomnieć, że na końcu podróży nastąpi lądowanie, i to lądowanie będzie bardziej lub mniej twarde.

W wyobraźni targował się z lordem Chenem. „Możesz wziąć swą córkę, by ją wykorzystać jako pionek w swych gierkach politycznych. W zamian ty i twoja siostra będziecie nadal popierać moją karierę we Flocie. To umowa fair i myślę, że się zgodzisz”.

„I jeszcze jedno: muszę mieć dziecko” — dodawał w myślach.

Te fantazje, spekulacje czy cokolwiek to było wydawały się rozsądne, póki nie usiadł przy biurku i nie spojrzał na pływające wizerunki Terzy i syna. Wtedy oceniał je jako rojenia szaleńca.

Sula porzuciła go dwukrotnie. Danie jej trzeciej szansy wydawało się szczytem wariactwa.

A potem widział ją na obiedzie lub przyjęciu i znowu w jego krwi rozpalała się gorączka.


* * *

„Prześwietny” przemknął przez wormhol Magarii i zostawił za rufą izolowaną strefę Torka. Wszystkie wiadomości, poczta i przekazy wideo, które nadeszły, zderzyły się czołowo z fantazjami Martineza.

Było kilkadziesiąt wiadomości od Terzy, poczynając od elektronicznych faksymiliów krótkich odręcznych notatek, do wideo jej i małego Garetha. Kiedy Terza mówiła do kamery, niemowlak odwracał głowę, by spojrzeć na osobę, która tak zajmuje uwagę matki, i najwyraźniej był zaintrygowany, że nikogo tam nie ma. Absolutnie oczarował Martineza.

Muszę mieć to dziecko.

W późniejszych wiadomościach Terza przyjmowała z ulgą nowiny z Magarii, a potem z Naxas. „Przynajmniej wiemy, że z tobą wszystko w porządku, nawet jeśli cię natychmiast nie zobaczymy”.

W ostatniej wiadomości Terza donosiła, że jest na statku. „Podróżuję ze swoim ojcem” — powiedziała. „Zarząd Floty przenosi się z… cóż, z jednego tajnego miejsca do drugiego, a ja jadę z nimi jako hostessa ojca”.

A więc Terza jedzie do jakiegoś nowego miejsca, o którym będzie wiedziała Michi, ale on nie. Czasami trudno mu było nie myśleć o klanie Chen jako o rozbudowanej machinie, stworzonej po to, by trzymać go w niewiedzy.

Następnego dnia Michi zaprosiła go na koktajl. Wyszukane obiady, które przez miesiąc zajmowały uwagę oficerów i kucharzy, skończyły się, zastąpione przez herbatki, koktajle lub przyjęcia dla graczy. Po pierwsze, ludzie za bardzo przybierali na wadze, a po drugie, kończyły się delikatesy, które przywożono na pokład przy Chijimo i w które zaopatrywano się na Zanshaa.

Zastał Michi w jej gabinecie, a nie w długiej jadalni. Przekąska z płaskich chlebków, pikli i puszkowanego kawioru zalatywała lekko zwietrzałą oliwą z oliwek. Vandervalk mieszała drinki i nalewała je do chłodzonych kieliszków. Michi spojrzała na swój puchar, popiła i znowu popatrzyła.

Wyglądała na zmęczoną i starannie nałożone kosmetyki nie skryły całkowicie drobnych nowych zmarszczek wokół jej oczu i ust. Sprawiała wrażenie, jakby przez płyn w kieliszku spoglądała aż na koniec swej aktywnej kariery. Martinez sądził, że ten widok jej nie odpowiada.

— Dostałam list od Maurice'a — powiedziała po chwili. — Był zirytowany, tak jak my, że konwokacja zmieniła rangę lorda Torka na dożywotnią. Może nawet bardziej niż my: będzie musiał mieć do czynienia z Torkiem na zebraniach Zarządu, a my nie będziemy musieli w ogóle go widywać.

Martinez bardzo wątpił, czy jest ktoś bardziej od niego zirytowany Torkiem, ale zdołał wydobyć z siebie kilka współczujących odgłosów.

— Maurice zaznajomił mnie trochę z tym, co działo się poza sceną — powiedziała Michi. — Czy wiedział pan, że rząd miał kontakty z Naksydami prawie przez całą wojnę?

— Czy nie było to tak, jak z Torkiem i Dakzadem przed drugą bitwą przy Magarii? — spytał. — Spieranie się o szczegóły Praxis?

Michi uśmiechnęła się.

— Prawdopodobnie. Wyobrażam sobie, że głównie wymieniali się żądaniami kapitulacji. Naksydzi potraktowali poważnie nasze ultimatum, kiedy stracili Zanshaa.

Spojrzał na nią, koktajl szczypał go w język.

— Naprawdę?

— Próbowali negocjować koniec wojny. My upieraliśmy się przy bezwarunkowej kapitulacji, a oni nie widzieli przyczyn, by to zaakceptować, skoro ich Flota nadal istniała. Po drugiej bitwie przy Magarii negocjacje stały się znacznie poważniejsze. Najwidoczniej jednak zdecydowali się postawić na zwycięstwo przy Naxas, na to, że zaakceptujemy więcej ich warunków, jeśli siły Chen pożeglują w nieznane, a potem znikną bez śladu. Ale zabrakło im argumentów, kiedy rzeczywiście wygraliśmy.

— Nie mieli innego wyjścia prócz samobójstwa — powiedział Martinez.

— Tak.

— Nie mogę powiedzieć, że mi przykro.

Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że jej też nie.

— Dostałam wideo od Terzy — powiedziała. — Chyba ma się świetnie. Gareth jest zachwycający, widać, że to zdolne dziecko.

— Widać, że to geniusz — poprawił ją Martinez.

Michi uśmiechnęła się.

— Tak. — Jej uśmiech zniknął. — To ciężko nie być przy nich w tych czasach, prawda? Wiem coś o tym.

— Dostała pani list od swoich?

— Tak, James w końcu zrobił maturę.

— Niech mu pani wyśle moje gratulacje.

— Zrobię to. W następnym semestrze będzie na Akademii Cheng Ho.

To była akademia Floty zarezerwowana dla najwyższej kasty parów terrańskich. Michi i Sula do niej uczęszczały. Martinez zadowolił się nieco mniej prestiżową Akademią Nelsona.

Twarz Michi zachmurzyła się.

— Nie jestem pewna, czy to mądre wysyłać go do Floty. Nie wiem, co będę mogła dla niego zrobić, kiedy Tork sterczy nad naszymi głowami.

— Ja naturalnie zrobię, co tylko będę mógł.

— Oczywiście. — Był rodziną i takie rzeczy były bezdyskusyjne. — A co z lady Sulą?

Serce mu podskoczyło.

— Proszę?

— Czy sądzi pan, że będzie chciała przyjąć Jamesa na kadeta?

Nie sądził, by prawdopodobieństwo, że Sula będzie za parę lat dowodziła, było większe niż to, że on sam będzie sprawował dowództwo, ale odpowiedział, że jest pewien, iż Sula się zgodzi.

— Ale może pani nie chcieć, by kariera Jamesa była całkowicie w rękach tych, którzy znajdują się na gównianej liście Torka — powiedział. — Chętnie pomożemy, ale może lepiej, by wybrała pani Jamesowi patrona, który nie jest na linii ognia.

— Zrobię tak, dzięki. — Michi znowu pociągnęła drinka.

Martinez zaczął niepokoić się o losy syna. Gareth będzie oczywiście we Flocie, nie było co do tego wątpliwości, i jako Chen pójdzie na Akademię Cheng Ho. Młodsi oficerowie, którym dobrze się wiodło pod komendą Martineza, będą wtedy mieli stanowiska i możliwości, by pomóc jego synowi. Świetna kariera była wobec tego zapewniona.

Chyba że wmiesza się w to jakaś złośliwa siła. Oczywiście Tork będzie już wtedy martwy, ale bez wątpienia wybierze swego następcę.

Martinez pociągnął drinka, pozwalając, by ogień alkoholu spłynął mu strumyczkiem w gardło, i zastanawiał się, czy — ze względu na losy syna — powinien mieć nadzieję, że Sula ma rację i że wkrótce wybuchnie następna wojna.


* * *

— Ten karabin? To prowizoryczna broń wykorzystywana w walkach w Zanshaa City. A ten drugi — Sula odwróciła się do niego — to broń P.J. Niósł ją, kiedy zginął.

Martinez patrzył na nią przez długą chwilę, a potem na strzelbę z inkrustacjami ze srebra i kości słoniowej.

— A więc dostał to, czego chciał. Starał się w jakiś sposób włączyć do walki.

— Kochał twoją siostrę do samego końca.

Nie musiała wyjaśniać, którą siostrę kochał P.J. Nie Walpurgę, tę, z którą się ożenił, ale Sempronię, która go porzuciła.

Martineza zaproszono na obiad do mesy „Zaufania”. Porucznicy z fregaty nie słyszeli jeszcze jego wojennych opowieści, a on wiedział, że zrelacjonowanie tych wydarzeń sprawi mu przyjemność.

Przybył wcześniej, by złożyć Suli wyrazy szacunku.

I by z nią porozmawiać.

I ją zobaczyć.

I poczuć, jak krew płonie w nim na jej widok.

— Chcesz herbaty? — zapytała.

— Nie, dzięki. — Im mniej służący będą im przerywali, tym lepiej.

— Więc siadaj.

Usiadł na krześle z prostym oparciem i metalową ramą, nabytym tanio przez jakiegoś rządowego zaopatrzeniowca. Pusta, funkcjonalna kwatera Suli bardzo odbiegała od jego luksusowego, wypełnionego dziełami sztuki apartamentu.

— Czy broń to jedyna tu ozdoba? — zapytał. — Wysłałbym ci kilka obrazów, ale nie sądzę, żeby zarząd majątku Fletchera to zaaprobował.

— Masz artystę, prawda? Mogłabym coś u niego zamówić.

— Może portret naturalnej wielkości — zaproponował.

Sula uśmiechnęła się szeroko.

— Nie mogłabym znieść patrzenia na siebie przez długie godziny, zwłaszcza w tak małym pomieszczeniu jak to. Nie wiem, jak ty to znosisz.

Martinez poczuł w tym stwierdzeniu krytykę.

— Podziwiam artyzm malowidła. Na przykład sfumato. — To był jeden z terminów technicznych, których nauczył się od Jukesa, kiedy mu pozował. — Równowaga światła i cienia, ułożenie przedmiotów na stole, które pomaga przenieść wizerunek w trzeci wymiar…

Ktoś zapukał do drzwi. Martinez odwrócił się i zobaczył Haza, pierwszego oficera na „Zaufaniu”.

— Proszę o wybaczenie — powiedział Haz do Suli — ale mesa z radością oferuje kapitanowi Martinezowi swoją gościnność.

— Porozmawiamy innym razem, kapitanie — powiedziała Sula i wstała.

Gdy Martinez ujął jej dłoń, by się pożegnać, jego mózg w końcu odebrał wiadomość, którą od pewnego czasu usiłowały mu przesłać zmysły.

Zapach Suli zmienił się. Zamiast piżmowej woni, którą stosowała od chwili, gdy wstąpiła do Floty Ortodoksyjnej, pachniała teraz Zmierzchem Sandamy, perfumami, które smakował na jej ciele, kiedy — od tamtego czasu minął przeszło rok — leżeli w ogromnym, obrzydliwym łóżku z baldachimem w wynajętym mieszkaniu.

Spojrzał na nią, nadal trzymając jej dłoń. Popatrzyła mu w oczy z rozmyślnie obojętną miną.

Puścił jej dłoń i odwrócił się, by pójść za Hazem do mesy. Czuł przypływ potężnych emocji.

Jest moja — pomyślał.


* * *

Sula postanowiła znowu rzucić kośćmi trzy dni temu, kiedy wróciła z koktajlu, który Michi wydała dla oficerów swej żałośnie zredukowanej eskadry.

Weszła do swego maleńkiego gabinetu. Skóra nadal ją mrowiła od odczuwanej przez kilka ostatnich godzin obecności Martineza. Zatrzymała się, by spojrzeć na ścianę za biurkiem, na dwa wiszące na niej karabiny.

Pamiątka po P.J. i pamiątka po Sidneyu.

Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie ma żadnej pamiątki po Casimirze, nic prócz wspomnień gorączkowych nocy, wypełnionych cierpkim zapachem potu i dźwiękiem ognia z broni palnej. Złożyła Casimira do grobowca i poświęciła jego pamięci wazon Yu-yao. Miała zamiar do niego dołączyć, poszukać zapomnienia w jaskrawym, oczyszczającym, anihilującym wybuchu przy Magarii, ale przeszkodziła jej w tym duma.

Bardzo dobrze, pozwoli dumie, by wyznaczyła jej życie. Rzuci kośćmi dla życia, a nie dla śmierci. Rzuci je dla miłości, a nie dla wygnania.

Pozwoli Casimirowi pozostać w grobie i będzie miała nadzieję, że fantastyczne szczęście Martinezów przezwycięży niesione przez nią przekleństwo.

W myślach targowała się z lordem Chenem. „Mogę zorganizować powrót pańskiej córki. Kapitan Martinez i ja kochaliśmy się, zanim zaaranżowano to małżeństwo. Mogę sprawić, że miłość znowu zakwitnie. To małżeństwo się skończy, a klan Martinezów nie będzie pana obwiniał. W zamian proszę o pański patronat nade mną i kapitanem Martinezem. Oczywiście Martinez i ja wychowamy dziecko. Nie wyobrażam sobie, by zależało panu, aby mieć je przy sobie”.

A ono jest mi potrzebne jako gwarant pańskiej współpracy.

Spojrzała na całą sprawę z punktu widzenia lorda Chena i nie dostrzegła żadnych powodów do sprzeciwu.

Nie była taka głupia, by układać się w myślach z Terzą Chen. Terza była nosicielem cennych cech genetycznych Chenów, które miały być na życzenie rodziny zmieszane z innymi cennymi cechami genetycznymi. Fakt, że była to plazma Martinezów, był z punku widzenia klanu Chen złośliwością historii.

Terza była jedynie nosicielem genów, ale małżeństwo zmieniło ją w kogoś znacznie potężniejszego. Jej pozycja społeczna była wyższa niż pozycja jej męża, co czyniło ją cenną dla bogatego, ambitnego klanu, z którym się spokrewniła, i który będzie miał skłonność do ulegania jej życzeniom. W istocie — tak jak Sula to oceniała — lord Chen był obecnie pionkiem, zarówno w rękach Martinezów, jak i swojej własnej potężnej córki, matki nowego dziedzica klanu.

Mało prawdopodobne, by Terza chciała powrócić do swej poprzedniej roli, osoby mającej jedynie się rozmnażać. Ale z jej decyzją w tej sprawie muszą zgodzić się jej mąż i jej ojciec.

Z tymi myślami Sula ułożyła swój nowy program działania. W żaden sposób nie sprzeda się tanio. Nie będzie się narzucała Martinezowi.

Porzuciła perfumy Sengry, podarunek od Casimira, i powróciła do swego dawnego zapachu, Zmierzchu Sandamy. Zauważyła, że wywarło to skutek — Martinez miał taką minę, jakby zdzieliła go młotem między oczy.

Potem, gdy „Zaufanie” znajdowało się jeszcze dwa wormholowe skoki od Zanshaa, Sula wynajęła przestronne mieszkanie na Górce, w cieniu Górnego Miasta. By zapewnić sobie prywatność, ofiarowała Macnamarze i Spence prezent w postaci dwudziestu dziewięciu dni wakacji w kurorcie Jezioro Tranimo, dwie godziny jazdy naddźwiękowym pociągiem od miasta Zanshaa.

— Po tak długim czasie na pewno dostajecie mdłości na mój widok — powiedziała, kiedy zaprotestowali. — I choć kocham was dwoje, będę szczęśliwa, kiedy przez pewien czas nie będę was widzieć.

Kucharza Rizal zwolniła i pozwoliła mu na powrót do domu, choć zastrzegła sobie prawo ściągnięcia go, gdyby należało przygotować jakiś posiłek.

Postarała się, by Martinez dowiedział się, że będzie sama w wygodnym mieszkaniu, daleko od szpiegujących oczu Górnego Miasta. Nie będą się tam nawet kręcili żadni służący.

Ułożyła swój program działania, ale jego realizację zostawiła Martinezowi. Tego przynajmniej wymagała jej duma.

Kiedy odtworzono łączność z Zanshaa, otrzymała kilka wiadomości. Programy informacyjne ze stolicy składały się w dużej części z relacji z egzekucji. Nie oglądała ich — już dosyć tego widziała — ale zwracała uwagę na nazwiska.

Gdy nastał pokój, informacja będąca w posiadaniu więźniów nie miała już żadnej wartości i całe ich grupy zrzucano każdego dnia z Górnego Miasta. Wszystkich członków rządu, zarówno Naksydów, jak i innych, funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i członków biura racjonowania, których Sula oszczędziła, by planeta nie głodowała. Teraz wszyscy zostali straceni, ich fortuny skonfiskowano, a klany zdziesiątkowano.

Doskonale — myślała Sula.

Powracająca malutka część sił Chen wleciała do układu Zanshaa, zahamowała i ustawiła się na orbicie wokół Zanshaa. Między statkami i niebiesko-białą planetą widniała sekcja pierścienia akceleracyjnego, tak ogromna, że z bliska nie można było poznać, iż to jedynie fragment czegoś, co kiedyś było największym pomnikiem międzygwiezdnej cywilizacji. Gładki bok pierścienia był nabity antenami, czaszami odbiorczymi i wielkimi bateriami słonecznymi.

Z czasem fragmenty rozbitego pierścienia zostaną przesunięte na niższą orbitę, podłączone na nowo do lin wind, a potem na powrót razem zszyte. Poświęci się kilka asteroid, by zapewnić odpowiednią masę i zastąpić segmenty, które wyparowały w wybuchach antymaterii podczas podziału pierścienia na sekcje.

Jednak w tej chwili pierścień był wrakiem. Holowniki pchnęły oba okręty do hangarów w stoczniach Floty, gdzie miały pozostać przez miesiące, czekając na remont. Pierścień nie obracał się, więc nie było ciążenia, i załoganci natychmiast po wypięciu z uprzęży unieśli się w nieważkości.

Na pierścieniu nie było kwater dla oficerów ani załogi. Do okrętów zbliżyła się grupa promów atmosferycznych i trwała w pewnej od nich odległości, dopóki nie zamocowano lin ubezpieczających. Załoganci uformowali się w wydziały, włożyli skafandry i przeszli małymi grupami do głównej śluzy cargo, skąd posuwali się, dłoń za dłonią, po linach ubezpieczających, aż dotarli do promów. Potem, przetransportowano na linach ich bagaże.

Sula czekała w atrium śluzy, by wszystkich pożegnać. Była w skafandrze, ale bez hełmu.

Okazało się to trudniejsze niż się spodziewała. Budowanie armii podziemnej i opanowanie Górnego Miasta było jej największym dokonaniem, ale to nigdy nie było jej ambicją i nigdy nie szkoliła się do takiego zadania. Cała ta wojna i bitwa o Górne Miasto była gorączkową improwizacją, i choć Sula była dumna ze swych decyzji, nazbyt jej to przypominało dawanie nura w niewiadome.

Jej szkolenie i nadzieje zawsze były związane z dowodzeniem okrętem. Choć „Zaufanie” było małą i nieładną fregatą, a kwatera Suli przypominała pudełko z metalu, pokochała ten zabójczy jak osa instrument swej woli. W tej ciasnej przestrzeni odniosła zwycięstwo, choć nie zawsze pokonanymi byli Naksydzi.

Oficerowie i ich służący opuszczali okręt jako ostatni i mieli dla siebie cały prom. Sula zmusiła się do włożenia znienawidzonego hełmu, zatrzasnęła przyłbicę i weszła do śluzy. Widok olbrzymiej niebieskiej, zamglonej planety z jednej strony i gwieździstego zamętu z drugiej uspokoił ją, dał jej poczucie skali i pomógł jej zapomnieć o ciasnym pudełku, które miała na głowie.

Po przejściu śluzy musieli czekać w fotelach akceleracyjnych na oficerów „Prześwietnego”, którym zajęło to dużo czasu, gdyż mieli więcej załogi do ewakuowania. Sula nienawidziła każdej sekundy zamknięcia w hełmie i z wielu względów ucieszyła się, kiedy zobaczyła wlatującego na pokład Martineza. Nawet w skafandrze rozpoznawała jego długie ramiona i przykrótkie nogi.

Wszyscy wpięli się w uprząż i zastartowano silniki chemiczne. Prom ciągnął za sobą ogień przez pół świata, zanim wykonał serie hamujących zygzaków przed miastem Zanshaa, po których opadł do lądowania na Wi-hun. Sula wyglądała przez iluminatory i obserwowała, jak niebo zmienia się z czarnego na bladozielone.

Szczęśliwa, odkręciła hełm, kiedy prom przykołował na swoje stanowisko. Otworzyły się wielkie drzwi i wpadł podmuch letniego gorąca i najcudowniejszego powietrza, jakiego w życiu smakowała. Pachniało głównie lotnymi chemikaliami promowych spalin, ale za tym fetorem czuła zieleń i letnie kwiaty. Powietrze na pokładzie „Zaufania” było przefiltrowane i oczyszczone, ale mimo to po pewnym czasie odkładały się w nim pot, martwa skóra i włosy, rozlane pożywienie, olej smarowniczy i pasta polerska. To wszystko tworzyło otępiający, zatęchły zapach.

A to świeże powietrze było cudowne. Wspaniałe. Lepsze niż najlepsze wino.

Sula wyszła z promu za Michi i Martinezem. Rękawy dokujące budynku terminalu nie pasowały do przejść w pojazdach Floty, więc oficerowie schodzili po metalowych schodach, które podjeżdżały na grzbietach małych ciężarówek. Panował upał. Sula czuła jak pot wypływa jej na czoło. Macnamara i Spence pomogli jej zdjąć skafander, który następnie włożyli do odpowiedniego pojemnika.

Oddano końcowe saluty, wypowiedziano ostatnie „do widzenia”. Sula pożegnała się z Hazem, Giove, Ikuharą, Macnamarą i Spence. Niektórzy z poruczników załadowali się do wypożyczonych pojazdów, które wyjechały im na spotkanie, reszta poszła za żołnierzami na stację pociągów.

Michi wynajęła dla siebie i Martineza dwie przestronne szare limuzyny Victory, ten sam model, który Casimir pomalował w siedmiu odcieniach moreli. Michi zaoferowała Suli, że ją podwiezie, a ona się zgodziła.

Alikhan, Jukes i służący Michi władowali bagaże do drugiego pojazdu. Sula miała tylko minimalny zestaw mundurów i parę karabinów, nie miała posągów, figurynek i dzieł sztuki. Nie posiadała porcelany opatrzonej herbem Sulów, żadnych ręcznie ciętych kryształów, bielizny pościelowej, żadnych piankowych poduszek skrojonych do kształtu jej głowy i szyi. Poprosiła Alikhana, by włożył jej skafander do przedziału bagażowego pierwszego wozu razem z jej kufrem i futerałami na karabiny, i ruszyła do przedziału pasażerskiego.

Uprzejmy młody Lai-own zastąpił jej drogę. W jednej ręce trzymał kremową szeleszczącą kopertę, zapieczętowaną tasiemką i woskowym kleksem, w drugiej miał kompnotes.

— Przepraszam, lady Sulo — powiedział. — Czy może pani podpisać, że to otrzymała?

Podpisała tytułem Sula i dała nura do samochodu. We wnętrzu limuzyny stały świeże kwiaty w wazonach z ciętego kryształu. Bardzo miękkie siedzenia pokryto skórą koloru kasztanu. Michi wyciągała z wiadra z lodem butelkę szampana, a Martinez pomagał ją otworzyć.

Sula rozerwała kopertę, przeczytała jej zawartość i zaczęła się śmiać.

— Co to jest? — zapytała Michi.

— Blisharts! — zawołała Sula. — Jeszcze jedno zeznanie pod przysięgą!

Michi gapiła się na nią bez wyrazu. Martinez uśmiechał się szeroko.

— Przez niego spotkaliśmy się pierwszy raz — powiedział. Sula i Martinez opowiedzieli Michi, jak zetknęli się podczas misji ratowania słynnego żeglarza, kapitana Blitshartsa, i jego równie sławnego psa Pomarańczy. To wtedy po raz pierwszy pracowali razem i doświadczyli tej niemal pełnej jedności myśli.

— Kiedy wreszcie się dostałam do niego, okazało się, że Blitsharts jest trupem! — powiedziała Sula.

Sąd śledczy Floty uznał śmierć Blitshartsa za przypadkową, ale spółka ubezpieczeniowa odwołała się do sądu cywilnego, dopatrując się dowodów samobójstwa. Teraz wyznaczono nową rundę zeznań pod przysięgą.

Michi uśmiechała się pobłażliwie, kiedy Martinez i Sula wskrzeszali przeszłość. Kiedy skończyli, Michi rozpięła górny guzik swej kurtki mundurowej, oblizała z palców rozlaną ciecz i uniosła kieliszek.

— Chciałabym wznieść toast — powiedziała.

— Chwileczkę — przerwała jej Sula.

Wyjęła z małej lodówki butelkę wody mineralnej, otworzyła ją i wlała do kieliszka od szampana.

— Za dobrze stoczoną kampanię — powiedziała Michi.

Sula stuknęła się kieliszkiem z pozostałymi.

— I za naszą następną kampanię — dodała. Michi uniosła brwi, ale wypiła bez słowa.

Limuzyna zostawiła drugi, nadal ładowany pojazd i odjechała. Sula zobaczyła na skraju lotniska nowe sadzonki, mające zastąpić drzewa wycięte przez Naksydów dla zapewnienia ich straży właściwej linii ognia.

Terrański kierowca wjeżdżał do miasta aleją Axtattle. Sula gorączkowo szukała budynku, w którym ona i grupa operacyjna 491 urządzili pierwszą katastrofalną zasadzkę na Naksydów. Znalazła to miejsce dość łatwo. Fasadę budynku nadal zdobiły dziury od tysięcy kul, które Naksydzi wystrzelili w odpowiedzi.

— Czego wypatrujesz? — spytał Martinez.

Opowiedziała im o fatalnej zasadzce i ich szalonej ucieczce.

Inne widoki przypominały jej zasadzkę Bogo Boys na naksydzkie lotne szwadrony, swoją wizytę w nielegalnym szpitalu dla ofiar bombardowania Remby oraz nalot, sędzię śledczą w jej domu w Zielonym Parku i wymuszenie na niej uwolnienie uwięzionego towarzysza.

Kiedy skończyła swoją opowieść, spojrzała na Martineza i zobaczyła w jego oczach głębokie uznanie.

Zdaje się, że zrobiła na nim wrażenie.

To dobrze — pomyślała.

— Spotkasz się ze starymi członkami swojej armii, kiedy będziesz na planecie? — zapytała Michi.

— Tak — odpowiedziała. — Koniecznie. Ale zacznę od jutrzejszej wizyty grzecznościowej u lorda gubernatora, by go zapewnić, że nie jestem tutaj, by go obalić. Potem zamierzam przez kilka dni spokojnie pożyć, odpocząć po podróży i zmianie czasu.

Tych parę szczegółów było po to, by Martinez wiedział, że przez następnych kilka dni nie planuje żadnych zajęć i można się z nią umówić na randkę.

Wysłała już wiadomości do Juliena i Patela; planowali hałaśliwe spotkanie Bogo Boys za cztery dni. Odwiedzi Sidneya i zaprosi do siebie Fer Tugę, snajpera z Axtattle. Wyśle także pozdrowienia Sergiusowi Bakshiemu, choć nie odwiedzi go bez zaproszenia.

Zastanawiała się, co pomyślałby Martinez o jej mocno podejrzanych przyjaciołach. Była ciekawa, co oni sądziliby o Martinezie.

Oczekiwała z przyjemnością, że się tego dowie.

W pobliżu Górnego Miasta aleja Axtattle rozgałęziała się na kilka ulic. Kierowca wybrał trasę, która omijała łukiem północną ścianę klifu i prowadziła dalej w górę po serpentynach. Ruiny naksydzkich bunkrów przy podstawie akropolu, jak również brzydkie wieżyczki przy Bramie Wyniesionych już usunięto.

— Gdzie panią podwieźć, lady Sula? — zapytała Michi.

— Och, ja nie zatrzymałam się w Górnym Mieście. Mam miejsce na Górce.

Michi spojrzała na nią ze zdziwieniem.

— Zabiorę samochód na dół, jeśli mogę — powiedziała Sula. — Ale jeszcze muszę oddać folie danych, a skoro już tutaj jestem, pomyślałam, że porozglądam się po Górnym Mieście i zobaczę, co z nim zrobili.

— Oczywiście, niech pani weźmie samochód, jeśli pani chce.

Część Górnego Miasta nadal wyglądała jak po bitwie, a pusty dół po „Nowym Przeznaczeniu” nadal był niezagospodarowany. Ale wszystkie parki i wiele pałaców zdobiły letnie kwiaty. Otwarto kilkadziesiąt nowych sklepów, lecz żaden z nich nie obsługiwał wyłącznie Naksydów.

Limuzyna podjechała do siedziby dowództwa i daimongscy strażnicy zerwali się do salutu. Oficerowie odwiedzili Biuro Akt Floty, gdzie złożyli folie danych zawierających logi i oficjalne zapisy ich jednostek, po czym wrócili do samochodu.

Kilka minut później victory podjechał pod pałac Chenów, gdzie Martinez miał zamieszkać jako gość Michi i chwilowo — jak miała nadzieję Sula — gość swoich teściów. Drzwi pojazdu bez szmeru wsunęły się w dach. Martinez wyszedł na chodnik i pochylił, by ująć dłoń Michi i pomóc jej opuścić pojazd. Sula wysiadła po drugiej stronie.

— Milordzie!

Na dźwięk głosu podniosła wzrok i zobaczyła przystojnego, pewnego siebie mężczyznę w średnim wieku, idącego ku nim od głównych drzwi pałacu Chenów. Miał na sobie tunikę konwokata koloru czerwonego wina i prowadził grupę ludzi. Większość grupy stanowili służący, którzy mieli nieść bagaż.

Ale Sula nie zwracała uwagi ani na lorda Chena, ani na służbę. Patrzyła na wysoką, piękną czarnowłosą kobietę, która szła u boku swego ojca. Sunęła z wdziękiem, choć trzymała na ręku niemowlę.

Poczuła gorycz w ustach. Najwidoczniej Chenowie zaplanowali małą romantyczną niespodziankę, nie zawiadamiając Martineza, że żona i dziecko przybędą na Zanshaa, by się z nim spotkać.

To było oczywiste, że Zarząd Floty powróci na Zanshaa, gdy tylko będzie to bezpieczne — jeszcze przed konwokacją, która miała do pokonania dalszą drogę, i że jego członkowie będą chcieli sprowadzić tu swoje rodziny. To oczywiste, że młoda matka będzie chciała pokazać mężowi ich dziecko. Jestem głupia, że tego nie przewidziałam — pomyślała Sula.

Ze skrytego uśmieszku na twarzy Michi Chen jasno wynikało, że dowódca eskadry również brała udział w spisku.

Sula spojrzała na Martineza. Był absolutnie zdumiony, stał nieruchomo z opuszczonymi po bokach wielkimi rękami.

Terza Chen zbliżyła się, w jej oczach błyszczała głęboka, triumfalna radość. Sula nigdy nie widziała na jej twarzy tak wyrazistych emocji.

Katem oka obserwowała szybką grę uczuć na obliczu Martineza. Najpierw był szok, potem zrozumienie, wreszcie gorączkowe poczucie, że został schwytany w pułapkę.

A potem skierował spojrzenie na dziecko i jego wzrok złagodniał we wzrastającym zachwycie. Patrzył na syna z podziwem i uwielbieniem. Wyciągnął dłoń. Terza podeszła bliżej i ucałowała go w policzek, ale on nie odrywał wzroku od dziecka.

Sula wiedziała, że przegrała. Stworzyła plan, z którego Martinez nigdy nie skorzysta.

Rzuciła kośćmi i przegrała.

Wsiadła z powrotem do samochodu i nacisnęła guzik, by opuścić drzwi. Potem dotknęła klawisza, otwierającego kanał łączności z kierowcą.

— Jedź dalej — powiedziała.

Загрузка...