TRZYDZIEŚCI CZTERY

Kilka godzin po przejściu wormholu lady Michi przesunęła „Świetnego” — dowodzonego przez kapitana Carmody'ego — do dziewiątej eskadry krążowników. Ten ruch kadrowy przywrócił Suli dowództwo siedemnastej eskadry. Martinez, który przypadkowo był świadkiem rozmowy Michi z Carmodym, był zaskoczony, z jaką ulgą Carmody przyjął wiadomość, że już nie musi dowodzić eskadrą.

— Proszę zrozumieć — powiedziała Michi — że to przeniesienie nie jest skutkiem jakichś zarzutów w stosunku do pana. Umieszczę w pańskich aktach wyjaśniającą notatkę.

— Bardzo miło, że pani o tym wspomniała, milady — odparł Carmody. — Prawdę mówiąc, po pierwsze nigdy nie rozumiałem, co ciężki krążownik robi w lekkiej eskadrze, a po drugie…

— Po drugie? — przynagliła go Michi.

Carmody zamrugał.

— Lady Sula jest… bardzo niezwykłą osobą… prawda?

Martinez doszedł do wniosku, że Sula zadziwiająco szybko doprowadziła Carmody'ego do stanu przerażenia. Przypuszczał, że Tork bał się jej nie tylko dlatego, że brakowało mu wyobraźni.

Martinez nie miał czasu się bać. Za parę godzin przenosił się do trzydziestej pierwszej lekkiej eskadry w randze pełniącego obowiązki dowódcy eskadry.

Zjadł ostatnie śniadanie z pełniącą obowiązki kapitana Fulvią Kazakov i przekazał jej szyfr do swego sejfu. Jego rzeczy i portret zapakowano. Potem poprosił Buckle'a o pożegnalne strzyżenie; chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na swoich nowych oficerach.

W przemówieniu do załogantów „Prześwietnego” powiedział, jaki to dla niego zaszczyt, że mógł nimi dowodzić, i jak jest z nich dumny. Dodał, że jego obecna nominacja jest chwilowa i że wróci, gdy tylko lady Michi wykończy raz na zawsze Flotę naksydzką.

Słyszał wiwaty niosące się echem w korytarzach. Uśmiechnięty, niosąc Złoty Glob, przemaszerował po królewsku do śluzy, gdzie spotkał służących i kadeta Fallanę, wyznaczonego mu na oficera sygnałowego. Wszedł na pokład „Żonkila”, by udać się do trzydziestej pierwszej eskadry.

Kiedy drzwi śluzy się zamknęły, usłyszał, jak jeden ze sprzętowców zwraca się do drugiego:

— I oto nasze cholerne szczęście wyjeżdża do tych bezużytecznych gnojków.

Dwadzieścia minut później wszedł na pokład okrętu „Odwaga”, dowodzonego przez kapitana porucznika lady Elissę Dalkeith. Powitała go zwykła eskorta honorowa, milczący rząd oficerów i nagranie raźnej pieśni: „Naszymi myślami zawsze kieruje Praxis”.

Dalkeith była jego pierwszym oficerem na „Koronie”. Siwowłosa i w średnim wieku, pędziła jałowy żywot jako porucznik o bardzo długim stażu, aż zwycięstwo sił Faqa przy Hone-bar skierowało reflektory na wszystkich oficerów Martineza. Miała dość szczęścia i po bitwie została awansowana do stopnia kapitana porucznika; gwiazda Martineza świeciła wówczas wysoko, a lord Tork i jego klika nie zdążyli jeszcze ściągnąć tej gwiazdy na dół.

— Witamy na „Odwadze”, lordzie kapitanie — powiedziała. Martinez chyba po raz setny był zdziwiony głosem Dalkeith, wysokim, szczebiotliwym i sepleniącym, niczym głos dziecka.

— Cieszę się, że jestem na tym statku — oznajmił. Uścisnął jej dłoń, przedstawiono go oficerom i odeskortowano do kwatery.

„Odwaga” była wielką fregatą z dwudziestu czterema wyrzutniami pocisków w trzech bateriach i tak bardzo przypominała „Koronę”, że Martinez był zaskoczony, gdy natrafił na jakąś niewielką różnicę. Fregaty nie miały kwater dla oficerów flagowych, ponieważ lekkimi eskadrami dowodzili raczej starsi stażem kapitanowie niż mianowani dowódcy eskadry. Dlatego podobnie jak kiedyś wysiedlił Kazakov z jej kwatery na „Prześwietnym”, tak teraz wykwaterował Dalkeith, ta z kolei eksmitowała swego pierwszego, porucznika i tak dalej według kolejki.

Bardziej dokuczliwy był za to brak stanowiska oficera flagowego. Martinez miał dowodzić trzydziestą pierwszą eskadrą ze sterowni pomocniczej, z fotela używanego zwykle przez pierwszego porucznika Dalkeith, który z kolei został przeniesiony do jednej z konsoli silnikowych — korzystając ze zmodyfikowanej tablicy, miał stamtąd monitorować stan statku. Ponieważ pierwszy oficer — Khanh — miał w bitwie niewiele do roboty, oprócz czekania na śmierć Dalkeith, ta niewygoda nie była bardzo istotna.

Reorganizacja miejsc do spania również nie miała wielkiego znaczenia. Martinez wiedział, że nieczęsto będzie spał w łóżku zabranym Dalkeith. Michi planowała serię ostrych przyśpieszeń i będzie spędzał noce głównie w fotelu akceleracyjnym.

Alikhan i Narbonne upychali jego rzeczy, a tymczasem on wydostał z kuchni filiżankę kawy i skierował się do sterowni pomocniczej. Kiedy wdychał aromat kawy i pociągał pierwszy łyk, jego nowy adiutant, kadet lord Ismir Falana, kontaktował się z kapitanami trzydziestej pierwszej eskadry.

Martinez spotkał się z nimi w wirtualu — cztery rzędy po trzy portreciki. Wśród jego dwunastu kapitanów było czterech Terran, dwaj Daimongowie, czterej Torminele i dwaj Ocaleńcy z jednej z nielicznych eskadr Cree. Rasę Cree niezbyt pociągało życie wojskowe. Ich statki miały zmodyfikowane displeje, wykorzystujące ich świetny słuch, lecz nie wymagające dobrego wzroku, jako że Cree wzrok mieli podły. Dla Terranina w sterowni Cree była pomieszczeniem mrocznym, wypełnionym nieznośnymi akustycznymi interferencjami i białym szumem.

Prawdopodobnie Cree spali razem na kupie, oficerowie w jednej kabinie, szeregowcy we własnych stertach. Tak właśnie żyli w swoich domach, przy czym na tych samych stertach leżały też ich samice. Samice były pozbawionymi inteligencji czworonogami i rzadko pozwalano im wchodzić na statki. Samce też przez pierwsze lata życia były pozbawionymi inteligencji czworonogami, ale potem stawali prosto i wyrastały im wielkie mózgi.

— Witam wszystkich. Jestem kapitan lord Gareth Martinez. Lady Michi Chen wyznaczyła mnie na dowódcę tej tymczasowej eskadry. Przypuszczam, że niektórzy z was mogą się zdziwić, że dowodzę eskadrą, i zastanawiać, jakie są moje kwalifikacje, by kierować grupą doświadczonych oficerów.

— Po pierwsze, ukończyłem z wyróżnieniem Akademię Nelsona. Pracowałem ciężko jako kadet i porucznik i służyłem na pokładzie, a także w sztabie dowódcy Floty, Enderby’ego. Zdobyłem Złoty Glob za wyrwanie „Korony” z łap Naksydów.

— A potem — dodał Martinez — poślubiłem bratanicę dowódcy waszej eskadry.

Spojrzał po twarzach — nie wyrażały żadnych emocji.

— Możecie się śmiać — powiedział.

Wydaje się, że rozbawiło to tylko Cree. Martinez uznał, że kariera dowcipnisia nie jest dla niego.

— Oczekuję, że będziemy bardzo ciężko pracować — podjął. — Dostałem rozkaz przećwiczenia z tą eskadrą nowego systemu taktyki.

— Sprzeciwiamy się wyraźnym rozkazom wodza naczelnego?

Pytanie pochodziło od kapitana Tantu, daimongskiego dowódcy lekkiego krążownika „Czujny”. Zgodnie z zasadą starszeństwa, Tantu aż do tej chwili dowodził eskadrą.

— Sytuacja się zmieniła, milordzie — odparł spokojnie Martinez. — Nie ma kontaktu z wodzem naczelnym, a my lecimy za przeciwnikiem tak blisko, że rozwinięcie się bitwy w stylu konwencjonalnym jest mało prawdopodobne. Lady Michi uważa, że powinniśmy rozpatrzyć inne opcje taktyczne, na przykład te zastosowane przy Protipanu.

Myśli Tantu pozostawały ukryte za jego pozbawioną wyrazu twarzą Daimonga. Miny, które Martinez potrafił rozpoznać, wskazywały na zaintrygowanie.

— Mądry robak uczy się od zjadacza robaków — stwierdził jeden z Cree.

— A drzewo raduje się nocnymi deszczami — dodał drugi.

Martinez popatrzył na nich.

— Taaa — mruknął tylko.

— Milordzie?

Jedna z terrańskich kapitanów patrzała na niego pytająco.

— Tak, milady?

— Czy będziemy ćwiczyć wzór Foote'a?

Uśmiechnął się.

— Nie, coś lepszego.

— Taktykę Ducha? — wyseplenił jeden z Tormineli.

Zaskoczony Martinez przez chwilę milczał. Zrozumiał, że Sula — Biały Duch — oznaczyła ich nowatorskie pomysły mianem, które sugerowało, że jej należy się cała chwała, a Martineza odsunęła ze sceny.

Jedno dobre określenie warte jest drugiego — pomyślał.

— Niezupełnie. Będziemy ćwiczyli metodę Martineza — wyjaśnił.


* * *

Sula cieszyła się, że odzyskała swoją eskadrę, choć żal jej było wysiłku, który włożyła w Carmody'ego. Ciekawa była, jaką w końcu przyjąłby koncepcję.

Nadal wraz z „Zaufaniem” ścigała wroga. Naksydzi mieli jakieś dwadzieścia godzin przewagi, a Michi chciała tę przewagę zmniejszyć.

Sula popierała jej decyzję. Podobnie jak Michi, zastanawiała się, dokąd Naksydzi się wycofują i czy ich ewentualne posiłki pędzą ku Naxas, czy też może już tam czekają.

Cokolwiek Naksydzi planowali, czas był z pewnością bardzo istotnym czynnikiem. Im szybciej lojaliści będą ich ścigać, tym bardziej Naksydzi muszą przyśpieszyć, forsując statki, załogę i sprzęt. Im większy stres wrogów, tym bardziej prawdopodobne ich pomyłki.

Wywołanie zamieszania w harmonogramach Naksydów miało swoją cenę. Załogi musiały przez piętnaście godzin dziennie znosić przyśpieszenie trzech g. Pozostały czas poświęcano na ćwiczenia i eksperymenty, których zadaniem było zintegrowanie dwóch nowych okrętów z eskadrą. Tylko kucharzy zwolniono z ćwiczeń — przygotowywali posiłki, a załoga połykała je na stanowiskach bojowych.

Michi Chen dawała załogom każdego dnia godzinę wolnego czasu, kiedy przyśpieszenie zmniejszano do jednego g i nie prowadzono ćwiczeń. Ludzie mogli wstać z foteli, przeciągnąć się i opróżnić swoje skafandrowe torby z odchodami. Nigdy nie było to miłe zajęcie, a teraz sytuację pogarszał tłok w toaletach i przy urządzeniach do przerobu odchodów. Sula cieszyła się z prywatnej toalety i prywatnego prysznica. Nie była przygotowana na to, by dzielić z kimś urządzenia sanitarne. Teraz prawie nie miała problemów ze swoimi kapitanami. Widzieli, co zrobiła w drugiej bitwie przy Magarii, i wierzyli w taktykę Ducha.

Spotykała Martineza na wirtualnych konferencjach z Michi i innymi oficerami. Była uprzejma. On też. Meldował o postępach swojej eskadry. Ona też. Wszyscy uczyli się szybko pod presją nadciągającej bitwy. Sula chciała, by jej podkomendni automatycznie wykonywali swoje zadania, nim w wysokiej grawitacji staną się ociężali umysłowo i niedbali.

Między Magarią a Naxas znajdowały się trzy układy. Napuchły czerwony gigant, niebiesko-biała gwiazda wyrzucająca wściekłe promieniowanie i gwiazda neutronowa otoczona przez resztki układu planetarnego, który zniszczyła w swym wybuchu supernowej. Układy przeważnie były jałowe i wlatujące do nich dwie Floty spowodowały podwojenie lub nawet potrojenie ludności.

Siły Chen naciskały Naksydów i zmniejszały dystans. Naksydzi zareagowali na przyśpieszenie lojalistów dopiero po pięciu godzinach, a wtedy przyśpieszali dokładnie tak jak ścigający; nie próbowali zwiększać obciążeń.

Drugiego dnia, o tej samej godzinie, gdy siły Chen zredukowały swoje przyspieszenie, Naksydzi wysłali rój szalup, promów i innych małych pojazdów, by zabrać załogę jednego ze swych statków. Michi zobaczyła, co się dzieje, i nakazała szybki pościg z ostrym przyśpieszeniem. Naksydzi zakończyli ewakuację i pomknęli dalej, a kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od porzuconego statku, zniszczyli go pociskiem.

Jeden z uszkodzonych okrętów naksydzkich nie zniósł zwiększonego nacisku, stosowanego przez Michi Chen, co zmniejszyło wrogą flotę do dwudziestu dziewięciu okrętów. Sula pochwalała takie postępowanie.

Pościg trwał. Sula oderwała z szyi przylepce i założyła nowe. Źle jadła i źle spała, w snach dusiła się z braku powietrza i dławiła krwią. Casimir wzywał ją ze swego zaanektowanego grobowca.

Raz poczuła na skórze ciepły dotyk. Sięgnęła, by ująć jego dłoń, ale okazało się, że nie jest to dłoń Casimira, długa i szczupła, lecz szeroka dłoń Martineza o grubych palcach. Obudziła się i szeroko otwartymi oczyma patrzyła na mężczyznę, który ją dotknął. Ale nie był to Martinez, lecz syn Terzy, który spod ciężkich brwi wpatrywał się w Sulę ze złośliwym triumfem… Znowu się zbudziła z sercem bijącym o żebra. Wokół widziała świecące pastelowe displeje sterowni i załogę drzemiącą przy konsolach. Haz nadzorował statek w sterowni pomocniczej.

Obie Floty będą musiały hamować, by w ogóle móc wykonać jakieś manewry w układzie Naxas, ale dopóki nie osiągnęli punktu zawracania, gdzie normalnie rozpoczęliby hamowanie, Michi kontynuowała przyśpieszanie. Naksydzi nadal przed nimi uciekali, a ona chciała nieodwracalnie popsuć ich wszystkie harmonogramy.

Sula uważała, że Michi bezwzględnie powinna dalej przyśpieszać i naciskać Naksydów aż do punktu, w którym żadna ze stron nie będzie mogła manewrować w układzie. Będą mogli przemknąć tylko do następnego wormholu. A wtedy naksydzi będą musieli zaakceptować bezpośrednie starcie po tej stronie swej macierzystej planety, w przeciwnym razie siły Chen mogłyby — mijając Naxas — przy okazji zniszczyć tę planetę.

Sula skontaktowała się z Michi i podzieliła się z nią tą sugestią. Michi odpowiedziała, że zastanowi się nad tym, a parę godzin później wysłała Suli wiadomość, że nie zamierza skorzystać z tego pomysłu.

— Nie wiemy, co tam jest w układzie — wyjaśniała. — Jeśli wlecimy wolniej, mamy więcej czasu na analizę naszych opcji.

Sula wzruszyła trzykrotnie cięższymi niż normalnie ramionami. Doszła do wniosku, że Michi prawdopodobnie ma rację.

Siły Chen odwróciły się i rozpoczęły hamowanie. Naksydzi zrobili to samo. Z powodu opóźnienia tego manewru hamowano mocniej i trudniej było znieść zwiększony ciężar. Sula miała wrażenie, że wielka dłoń zaciska się na jej gardle. Jej serce łomotało w rytm nieregularnych przypływów paniki. Pod prysznicem szorowała się perfumowanym mydłem, by zedrzeć z siebie kwaśny zapach zużytej adrenaliny.

Naksydzi nie hamowali tak ostro jak siły Chen. Dlatego lojaliści ich doganiali. Sula sprawdziła trajektorie na bieżącej mapie układu Naxas, przedstawiającej jedenaście planet rozproszonych wokół swej gwiazdy, i obliczyła, że siły Chen dogonią Naksydów mniej więcej w połowie drogi do ich macierzystego świata, tuż po przecięciu się orbit trzech gazowych gigantów.

A zatem naksydzkie posiłki istnieją. Najprawdopodobniej zawrócą wokół jednego lub kilku gazowych gigantów i będą pędzić jak szalone, by przed bitwą dołączyć do naksydzkiej Floty.

Sula przekazała te wnioski Chandrze Prasad. Oficer taktyczny odpowiedziała, że ona, Michi i kapitan Martinez już do tego doszli, ale w każdym razie dziękuje. Sula pocieszyła się myślą, że eskadra posiada przynajmniej kilka przenikliwych umysłów.

Rój naksydzkich pocisków pomknął w głąb układu. Było ich setki. Na displeju Suli zaczęły błyskać sygnały ostrzegawcze. Zbliżywszy się do naksydzkich statków, pociski wyhamowały i zostały zabrane na pokład.

A więc nie tylko lojaliści zastosowali ten sposób uzupełnienia zapasów.

Coraz bliżej było do wormholu do Naxas. Naksydzi uformowali długą kolejkę i zniknęli w wormholu. Tuż za nimi pędziły z szybkościami relatywistycznymi pociski lojalistów. Ich radary i lasery omiatały układ, by go rozświetlić, zanim przybędą siły Chen.

A siły Chen nie śpieszyły się. Michi zredukowała hamowanie do trzech czwartych g i dała wszystkim trzy godziny wolnego czasu. Po raz pierwszy od rozpoczęcia pościgu posiłki podano w mesie. Załoga jadła na zmiany. Rozdzielono skromną ilość alkoholu, tyle, by każdy mógł wychylić kieliszek dla kurażu.

Sula wypiła w swej kabinie wonną herbatę, osłodzoną koniczynowym miodem, zjadła obiad, a potem trzy desery. Każda komórka jej ciała radowała się niskim ciążeniem. Zasnęła na łóżku i spała spokojnie, bez snów, dopóki nie przyszła Spence, aby pomóc jej włożyć skafander.

Redukcja ujemnego przyśpieszenia oznaczała oczywiście, że Floty spotkają się wcześniej niż później. Michi nadal parła naprzód, nadal robiła, co mogła, by namieszać Naksydom w terminach.

Wreszcie siły Chen wtargnęły do układu. Wszyscy operatorzy czujników wytężali uwagę, by dostrzec wroga. Sula przełączyła swój displej na wirtual. Pociski czujnikowe, które wcześniej weszły do układu, wykonały swoje zadanie — kawałki układu niemal natychmiast zabłysły w jej mózgu. Dopasowywały się jak układanka, aż Sula ujrzała ku czemu Naksydzi uciekali.

Na chwilę serce jej zamarło. Wydawało się, że w układzie czeka gotowa olbrzymia wraża Flota — rzeczywiste okręty okrążone dziesiątkami wabików, których lojaliści jeszcze nie odsiali od prawdziwych okrętów. Ale jeśli nawet dziewięćdziesiąt procent wrogich sił to lipa, mimo wszystko ich rozmiar zaskakiwał.

Znajdowały się dokładnie tam, gdzie przewidywała Sula. Zawróciły wokół zewnętrznych gigantów gazowych, a teraz pędziły z przyśpieszeniem ośmiu lub dziewięciu g na spotkanie z ocalałymi okrętami z Floty Magarii, które ostro hamowały, by spotkanie doszło do skutku.

Te ostre przyśpieszenia torturujące Naksydów to wina Michi, gdyż popędzała pościg.

— Czujniki, ustaw lasery zwiadowcze na nowe sygnały echa — poleciła Sula.

— Już zrobione, milady.

Relatywistyczne pociski czujnikowe mknęły przez układ bardzo szybko i nie mogły zbyt długo mieć wroga w zasięgu czujników.

Jednak reszta układu zdawała się jałowa. Naksydzi przed tą ostateczną bitwą wszystko uprzątnęli.

Lady Michi w niezaszyfrowanym przekazie zażądała kapitulacji. Tylko czas pokaże, czy na czele rządu na Naxas stoi taki sam gaduła, jak Dakzad przy Magarii.

— Milady — powiedział Maitland — mam wstępną analizę sił wroga. Niektóre z tych ech są… są bardzo duże.

— Rzucę okiem.

Powiększyła czujnikowy obraz na swym displeju. Niektóre echa były rzeczywiście wielkie — nie wielkie, ale gigantyczne, i to zarówno na radarze, jak i na wizerunkach otrzymanych z laserów zwiadowczych.

Nie mogli tego zrobić — pomyślała natychmiast. Wojna nie trwała aż tak długo, by Naksydzi byli w stanie zbudować eskadrę gigantycznych pancerników klasy Praxis, taką jak ta zniszczona podczas pierwszej bitwy przy Magarii. Nawet uwzględniając wprowadzone w stanie wojennym ekspresowe terminy, złożenie w całość takiego giganta zabrałoby całe wieki.

Policzyła. Tych nadzwyczaj wielkich cętek było dziewięć. Cała Flota miała tylko osiem pancerników i wszystkie zostały zniszczone.

Wielkie statki musiały zatem być czymś innym: okrętami wojennymi. Wszystkie inne statki miały dostatecznie wiele czasu, by opuścić układ. Ale te wielkie cętki nie mogły być zbudowane jako okręty wojenne, musiały zostać przerobione na okręty.

— Oni przebudowali statki kupieckie — powiedziała i natychmiast poczuła, jak w sterowni wszyscy wzdychają z ulgą.

Statki kupieckie nie mogą stanowić wielkiego zagrożenia — pomyślała. W dniach po pierwszej bitwie przy Magarii, kiedy Zanshaa w każdej chwili spodziewała się zwycięskiej Floty Naksydów, część małych prywatnych statków zarekwirowano lub kupiono; Flota wyposażyła je w wyrzutnie pocisków i wysłała, by patrolowały Zanshaa jako statki-czujki. Na szczęście te śmieszne pojazdy zostały wycofane ze służby, zanim Naksydzi dostali szansę ich unicestwienia.

Ale te naksydzkie statki, myślała Sula, to nie jachty, nie małe transportowce czy wehikuły drobnych kupców. To największe statki, jakie istnieją, większe nawet od starych pancerników klasy Praxis. By je przemienić w okręty wojenne, wystarczyło: kilka baterii pocisków, wieżyczki dla broni obrony bezpośredniej, modernizacja elektroniki i dodatkowych osłon przeciwradiacyjnych przy pomieszczeniach załogi i w niektórych innych częściach statku. Statki nie były bardzo zwrotne, a ich obrona przeciwawaryjna była bezwartościowa, ale takie pojazdy mogły znieść wiele uszkodzeń. Jako platformy pociskowe mogły nieźle spełniać swoją rolę.

Prawdopodobnie przebudowy dokonano w parę miesięcy. Jeśli prace modyfikacyjne zaczęto wtedy, gdy Naksydzi stracili Zanshaa, przebudowane statki powinny zacząć się pojawiać właśnie teraz, a więc zbyt późno dla drugiej bitwy przy Magarii. To rozpaczliwe posunięcie, choć teoretycznie praktyczne.

Sula zaczęła obliczać, ile baterii pocisków można by wepchnąć na powierzchnię mieszczącą dziesięć tysięcy obywateli, tak jak w pojazdach transportowych, które widziała przy Zanshaa.

Liczba okazała się przerażająca.

Poprosiła o połączenie z Chandrą Prasad.

— Tak, milady? — spytała Chandra.

Kamera pokazywała, że jest odziana w skafander i hełm. Sula nagle poczuła się obnażona bez hełmu.

— Te wielkie cętki to są zmodyfikowane transportowce. Odległość powodowała, że między słowami Suli a odpowiedzią upływało kilka sekund.

— Tak, milady — przyznała Chandra. — Doszliśmy do tego.

Ton jej głosu był odrobinę protekcjonalny. „Tak, wiemy o tym, nie zawracaj nam głowy”.

— A czy wiecie, ile wyrzutni pocisków może wieźć wielki transportowiec? Około sześciuset.

Po kilku sekundach zobaczyła, jak Chandrze opada szczęka.

— Wątpię, czy mają aż tyle — powiedziała. — Transport z magazynów byłby niewiarygodnie skomplikowany. Ale nie powinniśmy lekceważyć tych statków tylko z tego powodu, że zaczynały jako statki handlowe.

Jej głos dźwięczał takimi samymi protekcjonalnymi nutkami, jak uprzednio głos Chandry.

— Powiadomię dowódcę eskadry — oznajmiła Chandra, Dziesięć sekund później do konwersacji przyłączyła się Michi.

— Sześćset? — zapytała. — Jak pani to obliczyła?

Sula wyjaśniła. Olbrzymi półkolisty kadłub transportowca miał wielką powierzchnię, na której może się zmieścić mnóstwo wyrzutni.

Pociski były tanie. Wyrzutnie również były tanie. Najdroższe były silniki, a kupieckie transportowce już były w nie wyposażone. Ograniczeniem była nie dostępna powierzchnia, lecz układy hydrauliczne niezbędne do zaopatrywania baterii pocisków w amunicję. Baterie musiały znajdować się obok magazynów, a zarówno magazyny, jak i baterie potrzebowały ciężkich osłon przeciwradiacyjnych. Z kolei ciężkie osłony wymagały konstrukcyjnych podpór. Sula uważała, że większość wielkich statków była kompletnie pusta, z wyjątkiem miejsc, gdzie baterie pocisków prowizorycznie przymocowano na specjalnych podporach.

— Dziękuję za tę analizę — powiedziała Michi. Między jej brwiami, tuż pod grzywką pojawił się niewielki znak X. — Zastanowię się nad tym.

— Bez względu na to, jak wielki jest statek — kontynuowała Sula — wystarczy jeden pocisk, by go zniszczyć.

Michi uśmiechnęła się.

— Będę o tym pamiętała, kapitanie.

Michi miała dwa dni na myślenie o zmodyfikowanych transportowcach, ponieważ przy obecnej szybkości tyle czasu miało zająć siłom Chen ściganie przeciwnika. Naksydzi będą jednak musieli podjąć walkę przed dotarciem do Naxas.

Sula wiedziała, że bitwa odbędzie się tam, gdzie chcą Naksydzi. Gdyby Michi posłuchała jej sugestii i kontynuowała pościg bez hamowania, złapałaby wroga, zanim dołączyłyby do niego posiłki. Zniszczyłaby grupę z Magarii i pomknęła ku Naxas, zanim zmodyfikowane transportowce zdołałyby się włączyć do walki.

Ale Sula nie skarżyła się na decyzję Michi. Przynajmniej kierowała się racjonalnymi przesłankami, a nie tak jak Tork bezsensownymi uprzedzeniami.

Michi nie otrzymała odpowiedzi na żądanie kapitulacji. Sula uważała, że to jeszcze jeden dowód na to, że Dakzad nie żyje. Miała nadzieję, że jego następca będzie równie stary i beznadziejny.

Dwa dni przed bitwą przy Naxas były wypełnione działaniem. Oficerowie i technicy czujników uważnie przyglądali się displejom, próbując wywnioskować, który sygnał powrotny oznacza prawdziwy okręt, a który nie. Znali parametry statków ocalałych z pierwszej bitwy przy Magarii, ale te nowe obiekty były niewiadomą. Dziewięć wielkich sygnałów to prawdziwe statki, a przynajmniej dwa z pozostałych też są prawdziwe, choć nie można było stwierdzić, czy są to rzeczywiste okręty, czy przebudowane pojazdy cywilne. Miały chyba rozmiar fregaty.

Całą analizę przeprowadzano przy ostrym hamowaniu. Zwiększone ciążenie dręczyło ciała i spowalniało umysły. Sula przyklejała sobie na szyi kolejne przylepce, wierciła się w snach pełnych horrorów i napędzała się kawą i słodyczami.

Michi dała siłom Chen jeszcze jedną trzygodzinną przerwę przed potyczką — kilka błogosławionych godzin słabego ciążenia na gorący posiłek i rozluźnienie mięśni napiętych podczas ostrych przeciążeń.

Sula natomiast zarządziła ćwiczenia. Niepokoiła się, czy przypadkiem siedemnasta eskadra nie straciła przewagi podczas długiego i nudnego preludium do bitwy.

Po ćwiczeniach była zadowolona, że zepsuła swej załodze relaks, gdyż jej statek wypadł nędznie. Wydała polecenia korygujące, a potem kazała podać posiłek na stanowiska.

Siedziała w swoim fotelu, jadła lody kawowe — kofeina i cukier połączone w jeden skuteczny środek zaopatrzeniowy — i obserwowała zbliżających się Naksydów.

Była przygotowana na wszystko, co się zdarzy. Przebudowane transportowce mogą mieć wielkie baterie pocisków, ale można je zniszczyć jak każdy inny statek.

Nadal znajdowała się na szpicy. Miała zamiar zaufać swemu szczęściu i taktyce Ducha.

To będzie ostatnia bitwa tej wojny i Sula będzie zabijać.


* * *

Martinez obserwował zbliżających się Naksydów i nie podobało mu się to, co widział.

Dziewięć ogromnych baterii pocisków osłaniało dwadzieścia dziewięć, a może nawet trzydzieści jeden okrętów. Co gorsza, siły Chen leciały za nimi w pościgu. Kiedy zacznie się strzelanie i rozkwitnie płonąca plazma, siły Chen będą leciały ku nieprzezroczystemu dla fal radiowych ekranowi, a Naksydzi będą się od niego oddalać. Siły Chen będą coraz bardziej ślepe, a wróg będzie wypuszczał coraz więcej pocisków.

Widział już coś takiego jako oficer taktyczny przy Protipanu. Wtedy jednak sytuacja była odwrotna, a on rozmyślnie wykorzystał rozbryzgi pocisków, by oszołomić i zdezorientować wroga oraz skryć całą salwę.

Naksydzi nie przeżyli tamtej bitwy. W ciągu niecałych dwu godzin unicestwił dziesięć statków.

Wysłał do Michi wiadomość, wskazując na podobieństwo obu tych sytuacji.

— Czy ma pan jakieś rozwiązanie tego problemu, kapitanie? — spytała Michi.

— Tutaj nie ma punktów przewężenia, jakie wystąpiły przy Protipanu. Wtedy wróg musiał ustawić się w kolejce, by pracować wokół Okiray, a my mogliśmy zalać ich pociskami, kiedy na nas szli. Ale tutaj między nami a Naxas nic nie ma.

Spod czepka czujnikowego Chandry wysunął się lok brązowych włosów i bujał się jej teraz przed oczyma. Uśmiechnęła się.

— Sugeruje pan, byśmy nadeszli szerszym frontem.

— Czemu nie? Mamy niezbędny czas i przestrzeń. Tork popełnił błąd, wysyłając do walki pojedyncze eskadry, i stracił przeszło połowę swoich sił. My natomiast wyślemy jednocześnie nasze trzy eskadry. Możemy połączyć dane z naszych czujników i dzięki temu zobaczyć coś za tymi chmurami plazmy, a żeby zwiększyć nasz zasięg, wyrzucimy szalupy. Każda eskadra może wykorzystać metodę Martineza, by manewrować samodzielnie, nadal zapewniając swym jednostkom maksymalną ochronę.

— Jaką metodę? — spytała Michi.

Martinez zamrugał.

— Metodę Martineza. — Kiedy Michi nie zareagowała, dodał: — Musiałem ją jakoś nazwać.

Spojrzała na niego, nachmurzona.

— Nie pomyślał pan, żeby ją nazwać na cześć pańskiego dowódcy? — zapytała.

Przeraził się. Michi i Chandra zaczęły chichotać.

— Czy chciałaby pani, by taktykę nazwano na pani cześć, dowódco eskadry? Już i tak będzie pani cieszyła się uznaniem z powodu wygrania wojny.

Michi udała, że się zastanawia.

— Przypuszczam, że mając na uwadze czekającą mnie chwałę, mogę sobie pozwolić na rzucenie podwładnym kilku okruchów. — Łaskawie machnęła ręką. — Niech będzie metoda Martineza.


* * *

Silniki umilkły. Statki nieznacznie skorygowały swoje trajektorie. Żagwie silników znowu zapłonęły.

Każda eskadra hamowała trochę inaczej. Hamowanie Suli było najostrzejsze, Martineza najłagodniejsze, Michi znajdowała się gdzieś pośrodku. Ich kursy zaczęły się rozbiegać.

Technicy łączności i czujników wgrywali dane z czujników całych sił Chen, tworząc jeden połączony system. Ta technika istniała od wieków, lecz była złożona — komputery musiały kompensować czas w jakim sygnał szedł z danego statku, z dokładnością do ułamka sekundy. Oznaczało to, że statki Chen nieustannie oświetlały się laserami namierzającymi, z których dane również wchodziły do procesu obróbki danych z czujników.

Siły Chen jeszcze nie zastosowały rozlotu, lecz Chandra Prasad już przekazała wszystkim eskadrom wzorzec oparty na formule Suli. Wzorzec dla każdej eskadry był inny, tak że Naksydom trudniej będzie się zorientować, że manewry absolutnie nie są przypadkowe. Każda eskadra znała wzorce innych eskadr, statki więc mogły dalej dzielić się danymi z czujników.

— Żagwie silników! — zadźwięczał w niewielkim pomieszczeniu sterowni baryton Mairlanda. — Żagwie silników przy wormholu trzy!

Sula spojrzała na displej i zobaczyła całą konstelację gwiazd wlatujących do układu z płonącymi plazmowymi ogonami. Prawdopodobnie przytłaczająca większość z nich to wabiki, ale przynajmniej trzy były prawdziwymi statkami, takimi gigantami jak przebudowane transportowce.

Cokolwiek to było, przybyły za późno. Nawet jeśli przyśpieszały z zabójczą dla załogi szybkością, przemkną obok Naxas dzień po bitwie.

Jeśli siły Chen wygrają, dostaną nowo przybyłych na deser. Jeśli wygrają Naksydzi, nowo przybyli okażą się zbędni.

Michi Chen udało się jednak swym szaleńczym pościgiem popsuć Naksydom terminy.

Siły Chen pędziły naprzód, teraz z ciężką eskadrą Michi pośrodku, oskrzydloną dwiema lekkimi eskadrami. Naksydzi zareagowali, rozstawiając własne eskadry. Dziewięć gigantycznych statków pomocniczych skupiło się daleko od przeciwnika, na skraju zgrupowania, z mniejszymi statkami jako osłoną.

Okręty wypaliły salwą ponad trzystu pocisków. Sula sprawdziła czas na chronometrze: 2314.

— Wiadomość z flagowca, milady — powiedział Ikuhara. — Odpowiedzieć dowolnym ogniem.

— Słusznie — odparła. — Postarajmy się, żeby to była ostatnia bitwa, dobrze?

Загрузка...