Bitwę przy Zanshaa poprzedzały potyczki na różnych frontach. Kiedy Naksydzi zdobyli Zanshaa, zajęli także wszystkie stacje wormholowe w układzie. Następnie przerzucili przez wormhole uzbrojone drużyny i opanowali stacje po drugiej stronie. Mieli w ten sposób widok na wszystkie układy otaczające Zanshaa — zarówno przyjazne, jak i wrogie.
A to oznaczało także wspaniały widok na mknącą ku Zanshaa Jedynie Słuszną i Ortodoksyjną Flotę Odwetu. Naksydzi wiedzieliby o Flocie wszystko; znaliby jej kurs, szybkość, liczbę statków, wormhol, przez który przeleci, oraz przybliżony czas jej przybycia. Dlatego wódz naczelny Tork postanowił odzyskać stacje wormholowe, zanim zdążą przekazać wrogowi jakiekolwiek informacje.
Stąd też zanim jeszcze Flota Ortodoksyjna opuściła układ Chijimo, wysłała okręty do pięciu wormholi prowadzących do układu Zanshaa z układów nadal lojalnych konwokacji. Umieszczono na nich doskonale wyszkolone i zmotywowane zespoły atakujące. Zespoły miały nie tylko zawładnąć stacjami przekaźnikowymi po przyjaznej stronie wormholi, ale także przejść przez wormhole i opanować stacje po stronie Zanshaa. Po zajęciu stacji w układzie Zanshaa zespoły dostarczałyby Torkowi i Flocie Ortodoksyjnej świeżych wiadomości o liczbie i położeniu wrażych statków.
Zespoły atakujące wyekwipowano w najnowocześniejszą broń do walki w nieważkości, która miała zminimalizować szkody wyrządzone stacjom: plastikowe kule nie przebijające ścian stacji, rzutniki pokrywające teren szybko twardniejącą pianą, by unieruchomić wroga i odebrać mu możliwość stawienia oporu, a także strzałki, które miały przenikać przez pancerze osobiste i wstrzykiwać neurotoksynę śmiertelną dla Naksydów, ale nieco mniej zabójczą dla innych gatunków. Zespoły ubrano w ciężko opancerzone skafandry próżniowe z osprzętowaniem manewrującym, by jak najlepiej poruszały się w nieważkości. Ich pojazdy zaopatrzono w specjalnie zaprojektowaną śluzę, która mogła przejąć sterowanie dowolnymi śluzami wewnętrznymi stacji. Mogła też przepalać ściany stacji i tworzyć w razie konieczności nowe śluzy.
Na wypadek uszkodzenia stacji, zespół atakujący miał urządzenia remontowe i wystarczającą ilość powietrza w butlach, by uzupełnić zasoby powietrzne stacji w razie dekompresji. Członkowie zespołów zostali wyszkoleni nie tylko do ataku, przechwytywania i robienia awantur w środowisku nieważkości, ale umieli również remontować i obsługiwać stacje wormholowe. Po unieszkodliwieniu naksydzkich załóg mieli je zastąpić.
W zespołach atakujących byli najlepsi ludzie Floty — oddani, inteligentni i wychowani w całkowitym posłuszeństwie Praxis. Dowodzili nimi rozsądni, zdolni oficerowie. Wsadzono ich w pancerzach do pojazdów atakujących, nafaszerowano lekami wspomagającymi przy przeciążeniach i w stresujących sytuacjach i wystrzelono ku stacjom wormholowym z przeciążeniem ponad dziewięć g.
Oczywiście Naksydzi na stacjach wormholowych zobaczyli nadlatujące pojazdy i zameldowali swoim zwierzchnikom o płonących żagwiach deceleracyjnych. W odpowiedzi Flota naksydzka przy Zanshaa wystrzeliła pociski, które pomknęły przez wormhole z wciąż wzrastającą szybkością, zlokalizowały atakujące pojazdy, przechwyciły je i zamieniły w parę.
Tak więc Naksydzi obserwowali podejście Torka do Zanshaa przez wormhol osiem. Być może Tork spodziewał się takiego obrotu sprawy, ale sądził, że gra o wysoką stawkę z użyciem zespołów atakujących jest warta ryzyka. Jego strategia pokazała dowódcom Floty, że Tork przynajmniej trochę skorzystał z doświadczeń sił Chen. Flotę Ortodoksyjną osłaniało przeszło dwieście wabików; wszystkie przypominały rzeczywiste okręty i wszystkie zostały przygotowane do przechwycenia wrogich pocisków, wyrzucanych przez wormhol Zanshaa z prędkościami relatywistycznymi.
Jednocześnie w innych układach pokazały się setki innych wabików. Wszystkie kierowały się ku wormholowym wrotom do Zanshaa. Naksydzcy obserwatorzy mogli sądzić, że pędzi ku nim pięć Flot Ortodoksyjnych z misjami odwetu i zniszczenia.
Naksydzi mieli prawie pięć dni na zorientowanie się, która z tych eskadr jest prawdziwa, nie wystrzelili jednak żadnych pocisków relatywistycznych.
Oszczędzali pociski na bitwę.
Pierwszymi elementami napotkanymi przez lojalistów w układzie Zanshaa były ich własne pociski relatywistyczne, wystrzelone przed wieloma dniami ze stacji pierściennych przy Zarafan, Chijimo i Antopone. Przemknęły przez układy sąsiadujące z Zanshaa bez ani jednego korekcyjnego impulsu silników, dzięki czemu pozostały niewykryte. Ich zadanie nie polegało na zniszczeniu wrogich statków, lecz na nasyceniu układu Zanshaa wściekłymi poniebieszczonymi impulsami radarowymi i laserowymi, których echa powinny poinformować Flotę Ortodoksyjną o formacjach wroga natychmiast po jej przybyciu do układu.
Podwładni Torka wlecieli do układu Zanshaa przez Wormhol 8. W tej samej chwili przez inne wormhole wleciały cztery eskadry wabików z czterech innych układów. Naksydzi oczekiwali tego i wyłączyli swe radary. Nie widać było żadnych żagwi antymaterii — najwidoczniej wróg poruszał się w nieważkości, ukrywając się gdzieś w układzie z wyłączonymi silnikami. Żaden dalekosiężny laser nie malował po Flocie Ortodoksyjnej przy wejściu do układu, gdyż nie było takiej potrzeby — Naksydzi doskonale wiedzieli, gdzie się ta Flota znajduje.
Jednak dzięki relatywistycznym pociskom czujnikowym, które wlatywały do układu przez ostatnich dziesięć godzin, nie tylko Naksydzi mieli najnowsze informacje taktyczne. Aktualizacje zaczęły się pojawiać na ekranach okrętów lojalistycznych już w kilka sekund po wyjściu z wormhola.
Martinez siedział w kapitańskim fotelu na „Prześwietnym” i wpatrywał się w displej taktyczny. Dziewiąta eskadra krążowników ciągle znajdowała się za eskadrą Torka. Położenie statków określono w taki sposób, aby podczas manewrów nie paliły się wzajemnie swymi żagwiami, a jednocześnie były wystarczająco blisko siebie, by móc natychmiast reagować na rozkazy.
Zanim echa laserowe ustaliły położenie naksydzkiej Floty, upłynęło kilka minut. Składała się ona z pięćdziesięciu dwóch okrętów otoczonych obłokiem paruset wabików. Wykonały właśnie procowanie wokół gazowego giganta Stendis i znajdowały się na kursie ku samej Zanshaa, który powinien łagodnie zbiec się z kursem Floty Ortodoksyjnej za nieco ponad cztery dni. Trajektorie obu eskadr przecinały się dokładnie na planecie Zanshaa. Należało oczekiwać, że bitwa decydująca o losie imperium, przynajmniej w końcowej swej fazie, odbędzie się nad samą stolicą.
Było to idealne miejsce na bitwę, jaką zaplanował sobie Tork. Floty będą zbliżały się do siebie powoli, co pozwoli każdej ze stron bombardować przeciwników pociskami, salwa po salwie. Będzie to bitwa na wyniszczenie, której wynik zależy od tego, kto ma więcej okrętów. Jedna ze stron zostanie zniszczona, a druga poniesie ciężkie straty, nawet w razie zwycięstwa.
Tork musiał wiedzieć, gdzie są tamci — pomyślał Martinez. Flota Ortodoksyjna wskoczyła do układu i okazało się, że wróg znajduje się właśnie tam, gdzie chciał Tork. To zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Tork musi mieć szpiegów w układzie Zanshaa, którzy dokładnie go informują, gdzie są w danej chwili Naksydzi. Wódz dostosował czas swego ataku do ruchów wroga.
Martinez odetchnął swobodnie po raz pierwszy od kilku dni. Walka nie rozpocznie się jeszcze przynajmniej przez siedemdziesiąt dwie godziny. Zdjął hełm, podrapał się po zarośniętym podbródku i wezwał Alikhana, by przyniósł kanapki i kawę.
Dziesięć godzin później, kiedy złapał trochę snu w swej kabinie, pilna wiadomość od Kazakov wezwała go do sterowni. Kiedy zerknął na displej taktyczny, zobaczył, że stało się coś całkowicie nieprzewidzianego.
Statki naksydzkie, zamiast dalej lecieć swym kursem, by za trzy dni spotkać się z Flotą Ortodoksyjną, nagle przyśpieszyły. Pędziły ku Zanshaa z przyśpieszeniem 5 g, jakby chciały wbić statki Torka w stolicę.
Albo jakby uciekały.
Martinez zaczął naciągać skafander próżniowy. Przewidywał, co się zaraz wydarzy.
Okazało się, że miał rację. Tork nakazał Flocie Ortodoksyjnej przyśpieszyć, by zrównać szybkość z szybkością wroga.
Problem polegał na tym, że Tork nie mógł ich doścignąć. Naksydzi przyśpieszali już od dziewięciu godzin, zanim światło z ich żagwi dotarło do Floty Ortodoksyjnej. A Tork nie mógł tak mocno przyśpieszać, gdyż Lai-owni ze względu na swój układ kostny nie mogli wytrzymać przyśpieszeń większych od dwóch i pół g. Tork miał więc wybór: albo zostać w tyle, albo zostawić za sobą formacje Lai-ownów.
Martinez, zamknięty w skafandrze wraz z zapachem uszczelniacza i smrodem swego ciała, obserwował z kapitańskiego fotela, jak wróg ciągnie naprzód.
Tork nigdy nie zdoła ich dogonić. Zakręci wokół Zanshaa i pójdzie kilwaterem Naksydów. Potyczka nastąpi jedynie pod warunkiem, że Naksydzi zmniejszą przyśpieszenie i pozwolą, by Tork ich dogonił.
Martinez nie mógł sobie wytłumaczyć, dlaczego Naksydzi w takim pośpiechu mkną ku Zanshaa.
Przyczyna stała się jasna, kiedy z Zanshaa dotarła niezaszyfrowana wiadomość radiowa. Martinez usłyszał, jak główna łącznościowiec Nyamugali wzdycha ze zdziwienia na jej widok, a potem cicho się śmieje.
— Lepiej niech pan to zobaczy, lordzie kapitanie.
Samemu Martinezowi też zaparło dech, kiedy na jego displeju uformował się wizerunek Caroliny Suli, pięknej i wspaniałej. Na widok jej bladej skóry, błyskających zielonych oczu i znajomych ust skrzywionych w wyrazie rozbawienia, krew w Martinezie zawrzała.
— Mówi lady Sula, gubernator Zanshaa — powiedziała do dowódcy Floty lojalistycznej. — Co wam zabrało tyle czasu?
Martinez mógł słuchać rozmowy Suli z Torkiem, gdyż nie była zaszyfrowana. Sula nie miała kodu, nawet prostego. Dowiedział się więc, że Sula, dowodząc czymś nazywanym „armią podziemną”, zdobyła Górne Miasto Zanshaa i uwięziła cały rząd naksydzki. Do raportu dołączono materiał wideo, przedstawiający lady Kushdai podpisującą w Izbie Konwokacji akt poddania się. Przedstawiono też obrazy kilku podejrzanie wyglądających bojowników, wałęsających się przy budynkach publicznych.
To mój pomysł — pomyślał Martinez. Najpierw co prawda zgłosił propozycję, by zebrać armię, by utrzymała Zanshaa, aż na odsiecz miastu nadleci Flota. Jednak jako „drugie najlepsze” rozwiązanie zgłosił plan stworzenia armii już po zajęciu miasta przez wroga.
Tork odpowiadający jawnym z konieczności tekstem był opryskliwy.
— Mówi lord Tork, naczelny wódz Jedynie Słusznej i Ortodoksyjnej Floty Odwetu. Lady Sulo, należy natychmiast stracić wszystkich zdrajców przez zrzucenie ich z Górnego Miasta. Utrzymuj miasto i czekaj na dalsze rozkazy.
Martinez myślał o tym przez chwilę, a potem skontaktował się z Chandrą Prasad, przebywającą na stacji oficera flagowego.
— Czy zauważyłaś, że Tork był wkurzony, kiedy się dowiedział, że Sula się pośpieszyła i sama wygrała bitwę, zanim Flota wystrzeliła cokolwiek w kierunku wroga? — zapytał.
— Niewykluczone, że to jedyna bitwa o Zanshaa — odparła Chandra. — Jeśli pytasz mnie o zdanie, sądzę, że Naksydzi zmykają.
I rzeczywiście, Naksydzi uciekali. Trzy i pół dnia później wróg przemknął obok Zanshaa. Nie ostrzelał ani Suli, ani kogokolwiek innego. Wziął kurs na gazowego giganta Vandrith i nieustannie przyspieszał. Potem Naksydzi będą mogli zaprocować do wormholu trzy i dalej do Magarii albo — co też było możliwe — zawrócić wokół Vandrith, by popędzić obok innych gazowych gigantów i wrócić do centrum układu. Jednak ta ostatnia możliwość wydawała się mało prawdopodobna.
Tork próbował złapać Naksydów, zanim będzie za późno. Wszystkim statkom bez Lai-ownów nakazał ostro przyśpieszyć. Szarżował, chciał atakować Naksydów nawet bez przewagi liczebnej, ale Naksydzi jedynie zwiększali własne przyśpieszenie i utrzymywali dystans. Obydwie strony strzelały do siebie pociskami z dużej odległości, ale bez rezultatu.
Martinez spędził okresy przyśpieszeń na swym fotelu. Ciążenie zgniatało go niczym piramida zapaśników o ostrych łokciach i twardych mięśniach. I chociaż próbował się skupić na nudnych faktach przekazywanych przez displej taktyczny, oczyma duszy wciąż widział Sulę. Jej ponowne pojawienie się było takie zaskakujące, tak olśniewające, tak pamiętne. Czuł, że jej wizerunek wypalił mu się w mózgu niczym obraz wyszyty laserem na siatkówce. Wciąż od nowa wyczarowywał jej szmaragdowe oczy, figlarnie uniesione kąciki ust, srebrnozłote włosy. Widział też inne obrazy: Sula w łóżku, rumieniec podniecenia okrywa bladą skórę; Sula je śniadanie przy stole, oblizuje dżem z warg; Sula na ciemnej ulicy przy kanale, odchodzi od niego, jej obcasy stukają po trotuarze, a on stoi bezradny i już pozbawiony nadziei.
A teraz jego wspaniała kochanka w jakiś sposób została królową Zanshaa, zmusiła Naksydów do ucieczki i przyćmiła naczelnego wodza i całe imperium.
Z żalem zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji jest mało prawdopodobne, by błagała go o wybaczenie.
W końcu Tork zaniechał pościgu i nakazał całej Flocie wyhamować, a następnie procować wokół Vandrith. Ustawi to Flotę na szerokiej orbicie wokół słońca Zanshaa. Potem nadał wiadomość do wszystkich oficerów flagowych i kapitanów.
Ciało Torka bardziej niż zwykle było chorobliwie szare. Paski skóry zwisały mu z czoła i policzka. Najwyraźniej źle znosił przyśpieszenia.
— Milordowie — oznajmił. — Podstawowa misja Jedynie Słusznej i Ortodoksyjnej Floty Odwetu została wypełniona. Wypędziliśmy naksydzkich rebeliantów z Zanshaa. Niestety, nie zdołaliśmy zmusić ich do bitwy — nasze nieuniknione zwycięstwo nastąpi później niż przewidywaliśmy. Niektórzy oficerowie sugerują, byśmy ścigali Naksydów, aż zdołamy nawiązać z nimi walkę.
Martinez uniósł brew. Nie był jednym z tych oficerów. Wolał opóźniać pościg i mieć nadzieję, że może Tork padnie trupem lub zostanie zastąpiony przez kogoś innego.
— Naksydzi cofają się w kierunku swoich posiłków — ciągnął Tork — tak jak robiliśmy to my,wycofując się z Zanshaa. Im dalej Naksydzi odlatują w kosmos kontrolowany przez buntowników, tym większe siły będą mogły do nich dołączyć. Nie życzę sobie angażować naszej Floty głęboko na terytorium wroga, prowadzić potyczek w nieznanym miejscu i przeciw nieznanej liczbie przeciwników, gdzie nasze własne posiłki nie będą w stanie nas zlokalizować. Nie chcę też zostawiać stolicy bez obrońców.
Głos Torka przybrał ton ostatecznej decyzji. Wódz wiedział doskonale, że przemawia nie tylko do swych oficerów, ale i do historii, i jego głos dźwięczał jak dzwon bijący dla wielu pokoleń. Martinez mógł tylko podziwiać efekt.
— Legalny rząd zostanie odrestaurowany w stolicy — ciągnął Tork — a przywódcy rebeliantów ukarani. Flota Ortodoksyjna zostanie jeszcze bardziej wzmocniona i wtedy ruszymy na wroga. Nasze zwycięstwo jest pewne. Prawda Praxis pokona wszystko!
Martinez, raczej przygnębiony niż zainspirowany słowami naczelnego wodza, wygramolił się ze skafandra próżniowego i powlókł do kabiny na filiżankę kawy i szybki posiłek. Wiedział, że załoga nie będzie zadowolona. Wszyscyprzygotowali się na ostateczną bitwę, na śmierć lub zwycięstwo, a teraz się dowiedzą, że ewentualny triumf czy klęskę odłożono na czas nieokreślony, a oni będą musieli pozostać na orbicie wokół jeszcze jednej cholernej gwiazdy, latać po nudnych kołach przez miesiące i czekać, aż wojna znowu się rozpocznie.
Martinez też nie cieszył się z tej decyzji. Jego syn urodzi się na odległym Laredo, zanim „Prześwietny” opuści Zanshaa. Może się zdarzyć, że Martinez pierwszy raz zobaczy nazwane jego imieniem dziecko, gdy będzie już mówiło.
Ponadto przez następnych kilka dni zostaną poddani siniaczącej deceleracji: Flota Ortodoksyjna będzie się przygotowywała do nawrotu wokół Vandrith, by bronić układu.
Nikt nie słuchał jego rad.
Chyba tylko Sula świetnie się bawiła.
Po wysłaniu pierwszej wiadomości do przybywającej Floty lojalistycznej Sula zawiesiła na ramieniu strzelbę P.J. i poszła z dowództwa do Ministerstwa Wiedzy. Zanim nowo przybyli odbiorą jej wiadomość, upłyną godziny. Odpowiedź nadejdzie po dalszych godzinach, a ona miała tak wiele rzeczy do zrobienia.
I wiedziała, że musi się czymś zająć. Czym więcej spraw, którymi się zajmie, tym mniej czasu na myślenie o Casimirze. O jego ciele na zimnej kafelkowej posadzce kostnicy.
Kiedy przechodziła przez bulwar do swej kwatery głównej, poczuła zapach kurzu po rozwalonym hotelu „Nowe Przeznaczenie”. Kurz pokrywał wszystkie powierzchnie i tworzył małe prądy w rynsztokach. Ale słyszała trzask ognia i zagłuszający go dźwięk. Spojrzała w górę. Nad Górnym Miastem leciał bardzo powoli ze wschodu na zachód koleopter.
O ile wiedziała, Naksydzi nie posiadali żadnych latających pojazdów bojowych — ponieważ od tysięcy lat nikt nie toczył żadnej lądowej bitwy, nie było potrzeby ich budowania — ale sytuacja mogła się zmienić.
Rozważając zorganizowanie obrony przeciwlotniczej, Sula wbiegła po schodach do ministerstwa. Przeszła pod ozdobnym brązowym portalem i wkroczyła do zaimprowizowanego centrum dowodzenia — przeznaczyła na nie wielką salę zebrań z onyksowymi ścianami i jasnym, lustrzanym sufitem. Na jej widok Macnamara i Sidney zerwali się na równe nogi i zasalutowali. Inni najpierw spojrzeli na nich, potem na Sulę — Sula patrzyła wyczekująco — i w końcu się zwlekli i wykonali coś na kształt salutu.
— Spocznij — powiedziała wreszcie. — Spróbujcie zapamiętać, że teraz jesteście w armii.
— Milady — powiedział Macnamara — czy mogę przedstawić sztab?
Macnamara chyba nieźle wybrał. Większość była technikami łączności, a wielu znało dobrze Górne Miasto. Sidney także wezwał kilku znanych mu ludzi, którzy prowadzili firmy i wiedzieli, jak organizować małe grupy, i zabrał się za tworzenie z nowo przybyłych czegoś w rodzaju właściwego sztabu.
Pierwszym zadaniem Suli było powiadomienie całego świata, że przybyła Flota lojalistów, która wkrótce zniszczy naksydzkie statki. Rebelianci nie mają co liczyć na swoją Flotę. Miała nadzieję, że ta wiadomość powstrzyma Naksydów przed ewentualnymi gwałtownymi reakcjami.
Następnym zadaniem było rozpoznanie rozlokowania sił przeciwnika i odszukanie zaginionych części własnej armii. Wysłała ludzi, by znaleźli zagubione jednostki i polecili im zameldować się w sztabie.
Następnie należało zabezpieczyć dostęp do miasta, włącznie z ewentualnymi drogami wspinaczkowymi. Koleopter nie oglądał miasta bez przyczyny, i Sula była zdecydowana przypilnować, by nie znalazł żadnych luk w liniach obrony.
Przy rozmieszczaniu jednostek pracowała z mapami, ale wiedziała, że później będzie musiała dokonać osobistej inspekcji. Spojrzała na plan, na Bramę Wyniesionych, gdzie zaznaczono ołówkiem wieżyczki dział antymaterii.
— Chcę wyjąć działa antymaterii z tych wieżyczek — powiedziała do Macnamary — Buntownicy mogą mieć jeszcze inne działa antymaterii, a wieżyczki aż się proszą o ostrzał.
— Chce pani, bym zrobił to teraz?
— Tak.
— Mogę umieścić w wieżyczkach inną broń, na przykład zdobyczne karabiny maszynowe.
— Dobry pomysł. Zrób to.
Zagrał komunikator. Zgłosił się Julien z raportem. Naksydzi znowu szarżowali w górę kolejki i znowu ich rozbito.
Widocznie musieli otrzymać znaczne posiłki, ponieważ tym razem przyszli w większej sile i atakowali z większą determinacją. Ale na szczęście skończyło się jeszcze większymi stertami naksydzkich trupów.
Sula podniosła wzrok znad map. Młoda Lai-ownka w brązowym mundurze służby cywilnej uprzejmie pukała do drzwi.
— Tak?
Lai-ownka weszła i zasalutowała.
— Enda-Feyn, milady. Pracuję w Biurze Cenzora. Mam meldunek.
Sula spojrzała na Lai-ownkę, zastanawiając się, dlaczego strażnicy dopuścili do niej jakiegoś cenzora.
— Śmiało — powiedziała.
W Biurze Cenzora otrzymujemy kopie wszystkich przekazów elektronicznych z niemilitarnych kanałów, milady. Łącznie z przekazami Naksydów.
Aha. — Sula wyzwała siebie w duchu od idiotek. — Mogę to wykorzystać.
Rzeczywiście mogła. Naksydzcy oficjele w Górnym Mieście wołali o pomoc od samego początku bitwy. Gdy rozpoczęły się walki, przebywali w domach lub hotelach i na ogół nie mieli dostępu do zaszyfrowanych wojskowych systemów łączności i dlatego korzystali ze zwykłych łączy państwowych. Biuro Cenzora nie tylko zapisywało wszystkie rozmowy, ale nie wysilając się zbytnio, mogło określić jednostkę łączności, z której wiadomość wysłano.
Kiedy już zlokalizowano naksydzkich oficjeli, Sula kazała ich zatrzymać. Po aresztowaniu dołączono ich do wrogów zgromadzonych na dziedzińcu Izby Konwokacji. Kilku uniknęło złapania, ale przy zatrzymaniu nikt nie stawiał oporu.
Fareyn zdołała również zlokalizować oficjela, który nakazywał samobójcze ataki na kolejkę. Był to pomocniczy generalny dowódca policji. Dzwonił z hotelu „Imperialnego”.
— Nie pozbawiajmy go łączności — powiedziała Sula. — Podobają mi się rozkazy, które wydaje.
Macnamara wrócił z meldunkiem, że udało mu się wymienić pozostałe działa antymaterii. Dwa umieszczono na ciężarówkach jako rezerwę, a dwa w pałacach — nad kolejką i nad Bramą Wyniesionych.
— Dobrze je ukryłem, milady. Naksydom będzie bardzo trudno je zlokalizować.
Co nie oznaczało, że nie można ich zniszczyć; po prostu będzie to wymagało większego wysiłku.
— Czy koleopter nadal nas szpieguje? — zapytała Sula.
Odleciał.
— Jeśli wróci, spróbuj go zestrzelić działami antymaterii..
— Milady! — Młody Torminel ze sztabu, z ostrymi kłami, podniósł wzrok znad displeju komunikacyjnego w wielkim stole. — To dowództwo! Mówią, że Flota naksydzka rozpoczęła przyśpieszanie.
Sula pomyślała, że gdyby Naksydzi chcieli zbombardować Zanshaa, taki manewr byłby niepotrzebny. A więc należy przypuszczać, że uciekają z układu.
— W każdym razie tak ogłosimy całemu światu — zdecydowała.
Wiadomość została nadana przez wszystkie sieci radiowe i telewizyjne. Sula zastanawiała się, ile informacji dociera do zewnętrznego świata, a ile przekaźników udało się Naksydom wyłączyć. Niewykluczone, że nadawane obecnie wiadomości odbiera tylko miasto Zanshaa.
Tej nocy nie spała — przeglądała swoje jednostki i przesuwała rezerwy. Każdy jej sen byłby pełen Casimira, Caro i krwi.
Odpowiedź lorda Torka na jej pozdrowienie nadeszła dwie godziny przed świtem i Sula rozważała, co zrobić z lakonicznym rozkazem wodza naczelnego, by stracić więźniów. Na razie zakładnicy byli jedyną gwarancją dobrego zachowania Naksydów, choć chwilowo jeszcze nieskuteczną. Miała też nadzieję przesłuchać więźniów, choć brakowało jej na to czasu i nie dysponowała wykwalifikowanymi śledczymi.
— W porządku — powiedziała. — Wybierzcie trzech pomniejszych funkcjonariuszy i zrzućcie ich o świcie ze skały. Dopilnujcie, by nadali to w wideo. W audycji trzeba podkreślić, że jeżeli Naksydzi będą niegrzeczni, pozostali członkowie ich rządu dostaną szansę sprawdzenia, czy potrafią latać.
Świt dostarczył jednak innych rozrywek. Naksydzi zaplanowali następny większy atak na kolejkę. Plany zostały podsłuchane przez Fareyn z Biura Cenzora; ten atak miał być poprzedzony szarżą „elementu powietrznego”. Sula zawiadomiła swoje rezerwy i przesunęła dwa ruchome działa antymaterii do obrony kolejki.
„Element powietrzny” przybył jako pierwszy; były to pojazdy ciężarowe z zamontowanymi w drzwiach bagażowych karabinami maszynowymi. Powoli przeleciały nad południowym klifem akropolu, ostrzeliwując teren obok kolejki. Po kilku nieudanych próbach, działa antymaterii zestrzeliły dwa pojazdy. Reszta się wycofała.
Sam atak skończył się jak zwykle krwawą jatką.
Gdy ogień ustał, Sula wezwała kamerzystów i poszła do konwokacji, skąd dwóch naksydzkich konwokatów i kapitan naksydzkiej Floty, wybrani uprzednio przez Macnamarę, zostali związani i zrzuceni z tarasu na skały w dole.
— Egzekucje będą trwały tak długo, jak długo buntownicy będą odmawiać honorowania aktu kapitulacji podpisanego przez lady Kushdai — powiedziała do kamery, a potem zwolniła kamerzystów i poszła na spacer po tarasie. Metalowe meble dostosowano do cech fizycznych Naksydów, a jasne parasole nad nimi odbijały się kolorem od szarych kamieni Wielkiego Azylu. Powietrze było chłodne i rześkie, a niebo przybrało swą zwykłą barwę głębokiej zieleni. Kolumny dymu, które poprzedniego popołudnia wznosiły się nad miastem, już przeważnie zniknęły. Samo miasto było bardzo ciche.
Sula położyła dłoń na gładkiej, chłodnej powierzchni granitowego tarasu i spojrzała ponad dachami domów. Ulice między domami wyglądały jak głębokie, ocienione kaniony, i jak daleko Sula sięgała wzrokiem, były kompletnie puste. Ludzie siedzieli cicho jak myszy pod miotłą albo patrzyli na ściany wideo, śledząc ostatnie biuletyny. Może zresztą robili obydwie te rzeczy.
Jeśli jacyś Naksydzi pilnowali tej partii klifu, to gdzieś się ukryli.
Wiedziała, że muszą znajdować się gdzieś w dole i że prędzej czy później wpadną na lepszy pomysł niż szarże w górę kolejki.
Uznała jednak, że nie ma to znaczenia. Jej siły wystarczały, by mogła lekceważyć ewentualne zagrożenia perymetru. Musiała tylko utrzymać się do chwili ucieczki Floty naksydzkiej z układu, a w Górnym Mieście było dosyć jedzenia, by przez taki czas żywić armię.
Chętnie pozostałaby chwilę na tarasie, pijąc słodką herbatę i jedząc roladę z kremem, ale obsługa kelnerska konwokacji chyba nie działała. Wróciła do Ministerstwa Wiedzy, gdzie ją zawiadomiono, że właśnie dzwonił komisarz Kaidabalu. Chciał negocjować warunki kapitulacji.
— Podobno buntownicy wyznaczyli go na to stanowisko mimo jego sprzeciwu — powiedział Macnamara. — Mówi, że jest lojalnym poddanym imperium.
— Co mu pan odpowiedział? — spytała.
— Że pani oddzwoni.
— Aha — odparła i na jej twarz powoli wypłynął uśmiech. Wygrała.