TRZYDZIEŚCI DWA

Gdy na początku rebelii dowódca Floty Jarlath, zmierzał ku Magarii, robił to szybko, pędząc niczym strzała wymierzona w serce wroga.

Tork zaś, nadlatywał powoli jak przypływ i z taką samą nieubłaganą siłą.

Magaria miała dobrze wyposażony pierścień i siedem wormholowych bram do innych układów. Wróg mógł stąd zagrażać jednej trzeciej układów imperium. Naksydzi musieli więc jej bronić albo ryzykować, że wszystko stracą.

Zanshaa dzieliły od Magarii trzy wormholowe skoki i trzy układy. Siły lojalistyczne zdołały opanować tylko stację wormholową z drugiej strony wormholu trzy w Zanshaa. Tork wysłał następną falę sił specjalnych, ale Naksydzi znowu ją unicestwili pociskami wystrzelonymi z innego układu. Siły lojalistyczne mogły więc zajrzeć w pierwszy z tych trzech układów, ale nie dalej.

Choć naksydzka Flota niemal na pewno miała bazę przy Magarii, Martinez uważał, że Naksydzi nie będą chcieli tam walczyć, ale zechcą spotkać się z przeciwnikiem zanim dotrze do bazy. Po przejściu przez pierwszy wormhol Flota Ortodoksyjna mogła wszędzie natknąć się na Naksydów. Tork zareagował na tę sytuację, powtarzając taktykę zastosowaną przy Zanshaa. Flota Ortodoksyjna została osłonięta setkami wabików. Do każdego z systemów wystrzelono wcześniej pociski relatywistyczne z uruchomionymi radarami i laserami pomiarowymi, by nadlatująca Flota Ortodoksyjna miała jak najpełniejszy obraz danego układu. Pomiędzy skokami wormholowymi Flota i jej wabiki dokonywały losowych zmian kursu, by zmylić ewentualne wystrzelone w jej kierunku pociski relatywistyczne.

Wormhole znajdowały się niezwykle blisko siebie i cała podróż do Magarii zajęła tylko szesnaście dni. Przez pierwsze osiem dni przyśpieszano, a potem płonące żagwie z antymaterii obrócono ku wrogowi i rozpoczęło się hamowanie. Jarlath wleciał szybko z Flotą Macierzystą i prawie wszystko stracił; Tork wleci wolniej, będzie potykał się z wrogiem z powolnym rozmysłem i zmiażdży go dzięki swej przewadze.

Martinez spędził większość podróży w sterowni, wpatrując się niespokojnie w displej taktyczny. Tam jadł posiłki i spał w swym fotelu akceleracyjnym. Ostatni atak zastał go poza sterownią i Martinez omal nie skręcił karku. Nie miał zamiaru dopuścić, by coś takiego zdarzyło się ponownie.

Wpatrywał się w displej i obserwował powolny ruch małych symboli, które reprezentowały Flotę Ortodoksyjną. Symbole pełzły przez rozległą pustkę displeju. Wabiki zaznaczono na różowo, prawdziwe statki na czerwono. Na czele długiej kolumny czerwieni znajdowała się mała grupka — siedemnasta eskadra. Martinez zastanawiał się, co Sula robi na samym końcu oszczepu Torka. Może też siedzi cały czas w sterowni i obserwuje swój statek pełznący ku przeznaczeniu.

Długie godziny oczekiwania w sterowni denerwowały go. Kiedy nie patrzył na displej taktyczny, spacerował po korytarzach „Prześwietnego”, wędrował od wydziału do wydziału, obserwując załogę, również czekającą na Naksydów. Znał już wartość swego statku i załogi i nie interesowały go szczegółowe inspekcje. Kiedy ktoś z załogantów prężył się na baczność, Martinez jak najszybciej odsyłał go do jego zadań. Gwarzył nieoficjalnie z szefami wydziałów, a czasami ze zwykłymi rekrutami; pragnął roztaczać atmosferę wiary w zwycięstwo, spokojną pewność dowódcy weterana, wiodącego załogę do następnego nieuniknionego podboju.

Ze zdziwieniem przekonał się, że załoga wcale nie potrzebuje jego ufności w zwycięstwo — wszyscy bardzo wierzyli w sukces. Chciał dodać ducha swej załodze, a tymczasem to załoga jemu dodała ducha.

Flota Ortodoksyjna mknęła teraz przez trzy układy właściwie nie należące do żadnej ze stron. Po drodze Tork nadawał oświadczenia z żądaniami poddania się. Dwa pierwsze układy były prawie bezludne, jeśli nie liczyć kilku niewielkich kolonii górniczych. Te, poddawszy się Flocie naksydzkiej, zmierzającej ku Zanshaa, równie skwapliwie poddawały się teraz lojalistom lecącym od strony Zanshaa.

W trzecim układzie, Bachun, Tork zażądał, by jego przemówienie zostało rozpowszechnione wśród całej ludności. Naksydzki gubernator nie odpowiedział. Przechwycone transmisje z planety pokazywały radosne świętowanie z powodu rekordowych zbiorów i zwiększonej produkcji przemysłowej — wszystko to świadczyło o skutecznym zarządzaniu przez nowy reżim.

Tork odpalił pocisk prosto na stolicę Bachun, ale bezzwłocznie rozpoczęto nadawanie rzeczonego przemówienia i Tork zawrócił pocisk.

Martinez zaczął wierzyć, że aż do Magarii nie będzie żadnych niespodzianek.

Ale mylił się. Kiedy zaświergotały alarmy, siedział na swoim fotelu akceleracyjnym. Wiedział już, co się dzieje, zanim chorąży Pan, operator czujników, wykrzyknął:

— Maluje nas laser celowniczy!

— Silniki! — przekrzykiwał go Martinez. — Przerwać przyśpieszanie. Pilot, obrócić statek na kierunek jeden-dwa-zero przez zero-osiem-zero! Zbrojownia, wszystkie lasery obrony bezpośredniej na automatykę. Łączność, daj mi lady Michi! Silniki, włącz alarm przyśpieszeniowy!

Ciążenie i odległy huk silników ustały. Statek ustawiał się na nowym kierunku. Bicie serca wewnątrz skafandra Martineza brzmiało jak grzmot.

Michi wydała eskadrze stałe polecenia, co robić w takiej sytuacji. Wszystkie statki powinny się rozproszyć, nie czekając na rozkaz ze statku flagowego.

— Nadal nas malują, milordzie — powiedział już spokojniej Pan.

— Wszyscy iniekcje — rozkazał Martinez i sięgnął po strzykawkę z lekami, zamocowaną w uchwycie z boku fotela. Przełożył ją do arterii szyjnej i wstrzyknął dokładną dawkę narkotyku, która powinna utrzymać elastyczność żył i zabezpieczyć mózg przed skutkami wielkich przeciążeń.

Pozostali w sterowni wyjęli swe strzykawki i zrobili to samo.

Statek zakończył obrót.

— Jeden-dwa-zero przez zero-osiem-zero — oznajmił pilot.

— Silniki, przyśpieszyć do sześciu g.

Ryk silników zagłuszył słabe ostrzeżenia płynące z tablicy czujników. Pomieszczenie stało się rozmazaną plamą, kiedy fotel akceleracyjny Martineza opadł do punktu zerowego.

— Kapitanie, jaki mamy problem? — Głos Michi, schrypnięty od walki z przeciążeniem, rozległ się w słuchawkach.

— Laser celowniczy wroga — wyjaśnił Martinez. — Czy z panią wszystko w porządku?

— Jestem w kabinie sypialnej. Dotarłam na czas do łóżka. Czy…

Krzyk Pana zagłuszył głos dowódcy eskadry.

— Nadlatują!

— Dziesięć g przez minutę! — zawołał Martinez.

Zobaczył na displeju taktycznym białe błyski nadchodzących pocisków. Ich rój wypadł z wormhola dwa przy Bochum niczym strumień wody.

Statek drżał i jęczał pod ogromnymi przeciążeniami. Martinez zacisnął szczęki, by zwiększyć napływ krwi do mózgu. Jego pole widzenia pociemniało, zwęziło się do tunelu zogniskowanego na displeju taktycznym. Zobaczył na displeju rozkwitające białe światło — to wybuchały pociski antymaterii. Migocące symbole wskazywały, że strzelają lasery bezpośredniej obrony „Prześwietnego”. Martinez starał się oddychać i pozostawać przytomny. Wiedział, że nie ma kontroli nad bitwą, że następnych kilka sekund zdecyduje o jego życiu, a on może tylko bezradnie czekać.

Wielkie ciśnienie na mózg i klatkę piersiową zelżało. Nigdy nie sądził, że z ulgą przyjmie przyśpieszenie sześć g.

Rozszerzające się obłoki plazmy w próżni przed statkiem pokazywały, gdzie nadlatujące naksydzkie pociski zniszczyły część wabikowej osłony Floty. Srebrne błyski na displeju oznaczały pociski, które tak szybko przeleciały przez układ, że nie udało im się wybrać żadnego celu. Kiedy skończą hamowanie i rozpoczną powrót do punktu wyjścia, druga bitwa przy Magarii tak czy inaczej będzie już rozstrzygnięta.

Wydawało się, że żadne nowe pociski nie nadlatują.

— Zredukować przyśpieszenie do pół g — rozkazał Martinez. W słuchawkach rozległ się głos Michi:

— Przyjmuję, że ocaleliśmy, lordzie kapitanie?

— Nie ma ofiar we Flocie, milady. Zdaje się, że straciliśmy około czterdziestu wabików.

— Wiadomość do dowódcy eskadry od naczelnego wodza — powiedziała Nyamugali znad konsoli łączności.

— Przekaż ją.

Michi odegrała wiadomość. Martinez słyszał ją przez swój nadal otwarty kanał do dowódcy eskadry.

— Lord wódz — mówił kurantowy daimongski głos — przypomina dowódcy eskadry Chen, Że żadna część Floty nie może się rozpraszać bez pozwolenia wodza naczelnego.

Torka cechuje przynajmniej cnota konsekwencji — pomyślał Martinez.


* * *

Wystrzelono kolejne wabiki, by uzupełnić zniszczenia po ataku. Następnie Tork posłał pocisk, by zniszczyć źródło lasera namierzającego. Okazało się, że sygnał pochodził ze stacji wormholowej dwa.

— Stary pirat — powiedziała Michi z udawaną sympatią. Podczas ataku załoga „Prześwietnego” doznała, jak można się było spodziewać, licznych skręceń i złamań, nikt jednak nie został wyłączony z dalszej służby. Uderzenie Naksydów raczej się nie udało, ale załoga stacji wormholowej obserwowała reakcje Floty Ortodoksyjnej i mogła zidentyfikować przynajmniej niektóre ikony na ekranach jako okręty bądź wabiki.

Może właśnie tylko o to chodziło.

Martinez zdjął hełm, by uwolnić się od zatruwającego skafander zapachu zużytej adrenaliny, a potem przejrzał dane z tej krótkiej bitwy. Przeciwnik wystrzelił ponad dwieście pocisków, większość zupełnie niecelnie. Tylko dwie eskadry próbowały rozlotu — jego własna i Suli.

W manewrach eskadry Suli Martinez wyczuł coś znajomego, dlatego poddał trajektorie analizie. Wyglądały na losowe, ale przy bliższej inspekcji okazało się, że leżą na wypukłej powłoce chaotycznego układu dynamicznego.

Sula nauczyła swoją eskadrę nowej taktyki i prawdopodobnie zrobiła to tak, że Tork o tym się nie dowiedział.

Sprytna dziewczyna — pomyślał. Żałował, że on i Michi nie byli tacy sprytni.

Martinez postanowił nie opuszczać sterowni do końca kampanii. Kazał Narbonne'owi przynieść kawy i usadowił się, czekając na podejście do wormholu dwa w Bachun. O położeniu wormholu na displeju świadczył jedynie żarzący się pył — pozostałość po stacji.

Przy przejściu przez wormhol Flotę Ortodoksyjną poprzedzał rój relatywistycznych pocisków, wyposażonych w laserowe urządzenia śledzące i radary, a za nimi leciały setki wabików. Aby uniknąć teoretycznie możliwego zastępu pocisków czekających po drugiej stronie, Flota wykonywała w ostatniej chwili jakieś manewry, opóźniając wejście do układu Magarii. Z punktu widzenia praktyki te ruchy niczemu nie służyły, zwiększały tylko napięcie załogantów. Taki sposób przechodzenia wormholi stał się jednak tradycją Floty Odwetu.

Martinez przełączył się na wirtualny displej, zanim Flota przeszła przez wormhol. Układ Bachun wypełnił mu czaszkę. Słońce stało się białą kulą, a samo Bachun małą kropką otoczoną srebrzystym pierścieniem.

Wormhol przybliżał się. Martinez natężył się, by poczuć, co ich czeka po drugiej stronie. Energia wypełniła mu nerwy, w gardle czuł silne bicie własnego pulsu.

Otaczający go układ Bachun zniknął w kompletnej ciemności. Martinez wiedział, że to oznacza, iż „Prześwietny” wykonał skok przez wormhol. Jego mózg miotał się, pozbawiony punktów odniesienia, a potem czujniki zaczęły odbierać dane ze skanujących pocisków, które wcześniej przeszły przez wormhol, i kawałek po kawałku układ Magarii zaczął rozkwitać.

Kiedy dowódca Floty, Jarach, wiódł Flotę Macierzystą ku katastrofie przy Magarii, wpływ na bitwę miały dwa gazowe giganty, Barbas i Riconell, które leżą między wormholem jeden przy Magarii a samą Magarią. Teraz ten układ taktyczny już nie istniał — Barbas i Riconell przesunęły się na swych orbitach, a sama Magaria znalazła się po drugiej stronie swej gwiazdy. Flota Ortodoksyjna mogła prześlizgnąć się obok Magarmath — słońca Magarii — i pomknąć prosto ku światu okupowanemu przez wroga.

Oczywiście gdyby nie było Floty przeciwnika, która teraz zamigotała w displeju Martineza jak odległy połyskujący sznur fajerwerków. Naksydzi zawrócili wokół Riconell i sami skierowali się ku słońcu.

Trajektorie obu Flot łagodnie się zbliżały. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, będą mogły za mniej więcej pięć dni rozpocząć strzelaninę.

Wrogi dowódca przygotował dokładnie taką bitwę, jakiej Tork szukał.


* * *

— Lordzie kapitanie — odezwał się chorąży Choy przy stacji łączności — mamy sygnał radiowy od naksydzkiego dowódcy. Jest niezaszyfrowany.

Martinez musiał podziwiać nieprzyjaciela za wybór czasu. Wiadomość nadeszła w ciągu trzech minut po tym, jak ostatnia eskadra Floty Ortodoksyjnej przeszła do układu Magarii. A więc Naksydzi przewidzieli, kiedy Tork się pokaże. Wysłali swą wiadomość tak, by wkrótce po tym ją odebrał.

— Zobaczmy, co to takiego — powiedział. Nadal obserwował displej taktyczny, na wypadek, gdyby wiadomość miała tylko odwrócić uwagę dowództwa lojalistów od jakiejś machlojki.

W rogu displeju Martineza pojawił się wizerunek Naksyda. Martinez go powiększył. Naksyd był niemłody. Na jego głowie, tam gdzie odpadły mu łuski, widniały szare łaty. Miał na sobie mundur starszego dowódcy Floty, na mundurze łagodnie żarzył się srebrny galon. Jego oczy w płaskiej głowie połyskiwały matowym szkarłatem.

— Mówi dowódca Floty, lord Dakzad — oznajmił władczym głosem. — W imieniu Praxis żądam natychmiastowej i bezwarunkowej kapitulacji nielojalnych, anarchistycznych i pirackich jednostek, które właśnie wleciały do układu Magarii. Możecie zasygnalizować kapitulację wystrzeleniem wszystkich swoich pocisków w przestrzeń międzygwiezdną. Jeśli nie spełnicie tych żądań, zostaniecie zniszczeni przez jednostki Floty operujące pod moim dowództwem. Oczekuję natychmiastowej odpowiedzi.

Martinez już wyszukał Dakzada w bazie danych „Prześwietnego”. Był starszy od Torka, przeszedł na emeryturę osiem lat przed nim. Najwidoczniej kryzys spowodował, że musiał zastąpić nieszczęsnego dowódcę, który uciekł z Zanshaa po upadku Górnego Miasta.

W drugim rogu displeju pojawiła się tekstowa wiadomość od Chandry.

— Torkowi nie spodoba się, że ktoś go ubiegł z propozycją poddania się.

— Chyba mu się nie podoba, że ktoś nazywa go piratem — odparł Martinez.

Miał rację. Odpowiedź Torka — również wysłana jako niezaszyfrowana, by jego podwładni mogli ją podziwiać — ogłaszała buntowników zdrajcami, a potem żądała kapitulacji. Zawierała wideo przedstawiające lady Kushdai, jak poddaje Suli wszystkie siły buntowników. Miało to przypomnieć Dakzadowi, że walcząc, gwałci rozkazy nie tylko rządu i Floty, ale również własnych zwierzchników.

Dakzad odpowiedział: obszernie uzasadnił powołanie Komitetu Ocalenia Praxis, potępił piractwo wygrażając się zniszczeniem stacji wormholowych oraz pierścienia Bai-do i w dalszym ciągu zażądał bezwarunkowego poddania się.

Odpowiedź Torka, jeszcze bardziej wymyślna, zawierała historyczne odniesienia do pierwszego proklamowania Praxis na Zanshaa przez Shaa i powtarzała żądanie kapitulacji.

Tej nocy Martinez jadł kolację przy swoim stole i spał we własnym łóżku. Nie przypuszczał, żeby stało się coś interesującego, póki dowódcy obu stron dyskutują o ideologii.

Chociaż walki toczyły się tylko na poziomie słownym, dni po przejściu do Magarii nie były całkowicie spokojne. Odbywały się narady z Michi i jej sztabem, z oficerami Martineza, operatorami czujników, ze sztabem Torka i analitykami z innych eskadr. Badano bez końca formacje przeciwnika, by dowiedzieć się, czy są to wabiki, czy prawdziwe okręty. W pewnej chwili Chandra wysunęła zaskakującą hipotezę, że wszystkie widoczne wraże statki są wabikami, a prawdziwy wróg jest gdzie indziej. Może ukrywa się za słońcem Magarii i mknie w kierunku Floty Ortodoksyjnej ze stadem kilku tysięcy pocisków.

Na szczęście późniejsze dowody obaliły tę teorię. Sondy czujnikowe zbadały obszar za słońcem Magarii i znalazły tam jedynie Magarię. Dokładne odczytanie widm laserów badawczych zasugerowało, że naksydzkie kropki na ekranie różnią się znacznie wielkością, co wskazywało na mieszaninę okrętów i wabików.

Wróg, którego widzieli przed sobą, był rzeczywisty.

Dwie wielkie Floty stopniowo zbliżały się do siebie. Flota Ortodoksyjna trzymała kurs — chciała ostro zakręcić wokół słońca Magarii i następnie zbliżyć się do planety. Trajektoria Floty naksydzkiej miała przeciąć się z trajektorią lojalistów właśnie przy Magarmath.

A to, jak zauważył Martinez, stwarzało interesujący problem taktyczny. Dwie floty będą się ostrzeliwały przez kilka godzin, a potem będą musiały ustawić się w kolejce, by procować wokół słońca. Wprawdzie statki dzielił od siebie znaczny dystans, ale będą przemieszane i prawdopodobnie nie przerwą walki.

A po przejściu wokół słońca obie Floty będą musiały jakoś się rozdzielić, cały czas tocząc bitwę w zbliżeniu z przeciwnikiem.

Tork pokazał, że zdaje sobie sprawę z tych problemów, i kazał swej Flocie przyśpieszyć, aby przybyć na punkt przecięcia trajektorii przed Naksydami. Był przekonany, że ma przewagę liczebną, więc rozkazał swoim prowadzącym eskadrom, by otoczyły przeciwnika. Naksydzi zwiększyli przyśpieszenie, by temu zapobiec. Ciągnęło się to przez większą część dnia, w końcu Tork zrezygnował i kazał, by tylne eskadry oskrzydliły wroga.

Problem bitwy przy przecięciu trajektorii nadal istniał. Martinez miał nadzieję, że losy bitwy rozstrzygną się na korzyść lojalistów, zanim statki osiągną ten krytyczny punkt.

Tork planował i nie ryzykował. Rozkazał wszystkim statkom, by po minięciu Magarmath wystartowały z tego samego miejsca ku Magarii. Mogło się zdarzyć, że ten sam punkt startu wybierze naksydzki dowódca. Nie sposób było tego przewidzieć.

— Oto dowód, że podręcznikowa bitwa jest możliwa jedynie wtedy, gdy obie strony współpracują — powiedział Martinez przy obiedzie do Michi. — Naksydzi mniej więcej wiedzieli, kiedy Tork wleci do układu, i zorganizowali mu przyjęcie dokładnie według podręczników taktyki. Gdyby zrobili cokolwiek innego, wszyscy byśmy improwizowali.

Michi uśmiechnęła się krzywo.

— Wszystkie manewry Torka mimo wszystko symulowały prawdziwą sytuację.

— Aby prowadzić w ten sposób bitwę, Tork musiał znaleźć naksydzkiego dowódcę, który jeszcze bardziej niż on skostniał w rutynie.

Pomyślał o dwóch długich kolejkach statków żeglujących w stronę punktu spotkania, mniej więcej w tej samej płaszczyźnie.

Żaden z dowódców nie wydawał się zainteresowany wykorzystaniem trzeciego dostępnego dla nich wymiaru. Gdybym ja dowodził, myślał Martinez, upchałbym eskadry w tym trzecim wymiarze i zgniótłbym wroga jak gigantyczna packa na muchy. W obecnej sytuacji przeważające siły Torka włączą się do bitwy stopniowo, po jednej jednostce. Wyglądało to tak, jakby wódz naczelny rozmyślnie marnował swoją przewagę.

Trzy godziny przed spodziewanym początkiem bitwy Martinez pojawił się w mundurze galowym, w białych rękawiczkach i z Globem w ręce, po czym dokonał pełnej inspekcji „Prześwietnego”. Każda z dywizji wiwatowała po jego przybyciu na jej teren. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Wszystkie formularze 77-12 prowadzono na bieżąco, ale dla formy sprawdził kilka szczegółów, wiedząc, że nie znajdzie żadnych rozbieżności.

— Kontynuujcie — powiedział. Nic bardziej inspirującego nie wpadło mu do głowy. Również tę wypowiedź załoga przywitała wiwatami.

Wrócił do swojej kabiny i Alikhan pomógł mu się przebrać w kombinezon i skafander próżniowy. Pomaszerował na swoje stanowisko.

— Przejmuję dowództwo — powiedział.

— Kapitan dowodzi — potwierdził Husayn.

Martinez pomógł porucznikowi wstać z fotela dowodzenia, a potem sam na ten fotel usiadł. Husayn zajął miejsce przy panelu uzbrojenia. Martinez włożył hełm. Ogarnął go zapach własnego ciała i uszczelnień skafandra.

— Lordzie kapitanie, wykrywam żagwie pocisków z najbliższych statków wroga — powiedział Pan znad tablicy czujników.

Rozpoczęła się druga bitwa przy Magarii.


* * *

Dziewiątą eskadrę krążowników umiejscowiono za rufą eskadry krążowników naczelnego wodza, która zajmowała położenie dokładnie pośrodku Floty. Obie te eskadry jeszcze przez pewien czas nie wezmą udziału w walkach. Martinez miał mało do roboty prócz obserwowania potyczki Suli w awangardzie Floty, i patrzył na to ze wzrastającą niecierpliwością. Eskadra prowadząca musiała uzyskać pozwolenie na stoczenie bitwy z eskadrą prowadzącą przeciwnika. Potem miały się bić następne w kolejce eskadry, później jeszcze następne. Tork ma przewagę liczebną, myślał Martinez, dlaczego nie prze do totalnej bitwy? Powinien rozkazać całej Flocie Ortodoksyjnej zewrzeć się z wrogiem na całej linii i tłuc przeciwnika, dopóki nie zostanie z niego pył żarzący się w słonecznym wietrze.

Najwidoczniej Tork nie wpadł na tę myśl, a jeśli wpadł, postanowił tego nie robić. Może chciał dać losowi wszelkie możliwe szanse usunięcia z jego życia Caroliny Suli.

Kiedy Martinez zdał sobie z tego sprawę, zawrzał z gniewu. Powiedział sobie, że tak samo by się złościł, gdyby to nie była Sula. Że to jedynie oburzenie na marnowanie wartościowych oficerów i załóg.

Na displeju zobaczył, że Sula rozkazała jedynie niszczyć nadlatujące pociski. Nie atakowała. Rozumiał jej taktykę. Dawne doświadczenia wykazały, że potyczki z dużego dystansu na ogół nie dają rezultatów, i Sula najwyraźniej nie chciała marnować pocisków, kiedy szanse zwycięstwa nie były po jej stronie.

Ale Naksydzi nie nauczyli się tej lekcji, i wystrzelili jeszcze kilka salw, nim Sula odpowiedziała własną salwą. Wybuchy przesunęły się bliżej do siedemnastej lekkiej Eskadry, tworząc obłok ekranujący fale radiowe. Obłok mógł skrywać zbliżające się pociski. Wściekłość i frustracja szalały w żyłach Martineza. Nacisnął klawisz łączności ze stacją oficera flagowego.

— Czy mogę rozmawiać z lady Michi? — zapytał, gdy zgłosił się Coen.

W odpowiedzi lady Michi pojawiła się na displeju.

— Tak, lordzie kapitanie?

— Czy nie moglibyśmy zachęcić Torka do jakiegoś działania? — Czy mamy pozwolić, by Sula walczyła samotnie?

Michi spojrzała na niego niecierpliwie.

— Przypuszczam, że mówiąc „my”, ma pan na myśli mnie. Do tej pory powinien pan już mieć pojęcie, jak lord wódz naczelny reaguje na takie zachęty.

— Niech pani poprosi o pozwolenie na zwarcie się z przeciwnikiem.

— Jeszcze nie, kapitanie — odparła Michi lodowatym tonem.

Martinez zacisnął zęby.

— Tak jest, milady — powiedział i zakończył transmisję. Wpatrywał się w displej, płonąc gniewem. Sula musiała radzić sobie sama.


* * *

Sula patrzyła, jak przeciwogień siedemnastej eskadry zamienia ostatnią naksydzką salwę pocisków w idealne kule płonącej plazmy. Siedziała w skafandrze w sterowni, szarym, pozbawionym wyrazu pomieszczeniu o metalowych ścianach.

Poprzednią sterownię, bardziej wystawną, zmiótł przy Harzapid ładunek antyprotonów. Szyja swędziała ją w miejscu, gdzie przyłożyła przylepiec — za każdym razem, gdy widziała iniektor do tętnicy szyjnej, odczuwała strach i odmawiała stosowania tego urządzenia.

Jej hełm leżał w siatkowej torbie przymocowanej do fotela. Nienawidziła tego cholernego hełmu — gdy go nosiła, miała wrażenie, że się dusi. Ale była kapitanem i nikt nie mógł jej zmusić do wkładania tego urządzenia.

Wolałaby nie wkładać również skafandra, ale przypuszczała, że przed końcem dnia może potrzebować jego urządzeń sanitarnych.

— Następna salwa, milady — powiedział Maitland.

— Broń, wyśledź go i zniszcz — odpowiedziała Sula.

— Tak jest, milady! Wyśledzić i zniszczyć!

Podniecony głos Giove dawał pogłos od metalowych ścian. Sula żałowała, że Giove jest taka zdenerwowana. Potrzebowała spokoju, by rozważyć swoje opcje.

Tork ustawił ją tutaj, by zginęła, to dość jasne. Pozostała cześć Floty nie chciała jej wesprzeć. Siedemnasta eskadra będzie potykała się z wrogiem o tej samej sile, stosując taktykę, która wiodła do wzajemnej anihilacji. Kobieta, którą nazywano Caroline Sulą, za jakąś godzinę czy dwie umrze śmiercią bohatera.

Pytanie, które najbardziej ją interesowało, brzmiało: czy Tork na swój prosty sposób nie ma racji? Pierwszy akt jej życiowego dramatu zakończył się wydarciem całej planety z naksydzkich szponów i sprawowaniem na niej rządów jako absolutny despota. Cokolwiek by się działo w ewentualnych aktach drugim i trzecim, nie dorównają one pierwszemu.

Może już zbyt długo przebywała w sferze bytu. Może najbardziej pożądaną trajektorią w jej życiu byłaby trajektoria meteoru, który zostawia jaskrawy ślad na niebie i przestaje istnieć?

Nie mogła skonstruować przesłanki, która usprawiedliwiłaby jej własne istnienie czy też istnienie kogokolwiek innego. Istnienie było czymś zbyt wyjątkowym, by dołączano do niego uzasadnienia. To nie jest skomplikowany sprzęt, do którego dołącza się instrukcję obsługi.

Nie wiedziała, dlaczego żyje, i dlatego trudno jej było znaleźć przyczynę, dla której nie powinna umierać.

— Komunikator — powiedziała — Wiadomość dla eskadry: ogień naprzemiennymi salwami, co piętnaście sekund.

Z drugiej strony trzeba pomyśleć o dumie. Dumie, którą wpoiła swej świetnie wyszkolonej eskadrze. Dumie, która nie zgadzała się na zmarnowanie wysiłków Suli i innych. Dumie, która brała się z jej przewagi nad Naksydami. Dumie, która wymagała, by taktyka Ducha zatriumfowała nad taktyką wroga. Dumie, która odmawiała dania Torkowi taniego zwycięstwa.

Pycha czy śmierć — zastanawiała się Sula.

W tym sporze zwyciężyła duma.

— Komunikator — powiedziała — wiadomość dla eskadry: rozlot wzór dwa. Wykonać o dwunastej jedenaście. Pilot, załaduj wzorzec dwa do komputera nawigacyjnego.

Kilka minut później komputer nawigacyjny wyłączył silniki i serce Suli podskoczyło z radości, kiedy statek przy zerowym ciążeniu obrał nowy kurs, dyktowany przez matematykę wzorca dwa.

Kiedy nadeszła wiadomość od wściekłego Torka, Sula nie śpieszyła się z odpowiedzią.


* * *

— Milordzie! — rozległ się głos Bevisa, który dyżurował z Panem przy stacji czujników. — Rozlot! Siedemnasta eskadra stosuje rozlot!

Martinez powiększył displej taktyczny i zobaczył, jak podkomendni Suli oddzielają się od siebie, a silniki strzelają przy wysokich przyśpieszeniach. Wybuchnął śmiechem.

Sula wszystkich zaskoczyła. Przeciwstawiła się naczelnemu wodzowi. Odrzuciła wydany na nią wyrok śmierci. Dała przykład reszcie Floty Ortodoksyjnej.

Podziw rozpalił płomień w piersi Martineza. O śliczna! O znakomita! Manewr Suli spowodował, że chciał wyśpiewywać poezje.

— Dlaczego my nie możemy tak zrobić? — wysłał zapytanie tekstowe do Chandry.

Chandra nie odpowiedziała. Być może w tej chwili prowadziła własną polemikę.

Nie tylko Martinez wysyłał wiadomości. „Prześwietny” przejął przesłanie Suli dla Torka. Była to odpowiedź na wiadomość, której „Prześwietny” nie odebrał, gdyż Tork wysłał ją do Suli laserem komunikacyjnym, a „Prześwietny” nie był ustawiony do odebrania skupionego promienia. Ale mógł złapać odpowiedź, ponieważ znajdował się za rufą statku flagowego.

— „Zaufanie” do flagowego. Niezdolny do wykonania rozkazu.

To wszystko.

Martinez nie mógł ukryć swego uwielbienia. Jeszcze większą rozkosz sprawiła mu przejęta przez „Prześwietnego” odpowiedź na następną wiadomość od Torka.

— „Zaufanie” do flagowego. Niezdolny do wykonania rozkazu.

Jego radość znikła i przeszedł mu po plecach zimny dreszcz, kiedy uzmysłowił sobie, co Tork może teraz zrobić. Zupełnie pomijając Sulę, może nakazać indywidualnie każdemu statkowi powrót na swoje miejsce albo po prostu rozkazać jednemu z podwładnych Suli, by poderżnął jej gardło i przejął dowodzenie.

Naczelny wódz nie odzywał się przez kilka minut. Siedemnasta eskadra i wróg nadal obrzucali się pociskami. Następna eskadra z tyłu również zaczęła strzelać.

Martinez czekał. Czuł ucisk w uchu wewnętrznym, kiedy „Prześwietny” dokonywał zaprogramowanej drobnej zmiany kursu. Wszystkie okręty obecnie nieco pikowały w dół, by uniknąć ewentualnych promieni laserowych czy antyprotonowych.

— Wiadomość od Naczelnego wodza, milordzie — powiedział Choy. Tekst wiadomości migotał na displeju Martineza, kiedy Choy czytałgo głośno.

— Wszystkie statki mają się obrócić w kierunku zero-dwa-pięć przez zero-zero-jeden względne. Przyśpieszyć o jedenastej dwadzieścia trzy jeden do jednego i ośmiu dziesiątych g.

Martinez wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi, a potem popatrzył na chronometr. Miał poniżej minuty na wykonanie obrotu.

Flota Ortodoksyjna w końcu miała zamiar zewrzeć się z wrogiem. Najwidoczniej Tork uznał, że manewr Suli kompromituje albo jego pozycję, albo jego strategię, albo obydwie te rzeczy. Musiał tę sytuację naprawić.

— Ostrzeżenie przed nieważkością — powiedział Martinez. — Pilot, obróć statek do zero-dwa-pięć przez zero-zero-jeden względne. Przygotujcie się do przyśpieszania na moją komendę.

Kiedy statek obracał się, fotel też lekko obrócił się w zawieszeniu. Martinez wykorzystał okazję, by znowu przełączyć się na displej wirtualny. Widział teraz rozległą pustkę kosmosu, odległe planety, wiszące słońce Magarii, dwie wielkie formacje statków i wabików oraz płonącą kurtynę wybuchów antymaterii między wiodącymi eskadrami. Gwiazd nie pokazano, by niepotrzebnie nie rozpraszały. W wolnym kącie układu słonecznego łagodnie świecił displej, który pozwalał na skomunikowanie się z każdym na statku albo pobranie informacji z dowolnego displeju w sterowni.

— Na mój sygnał przyśpieszyć do jeden i ośmiu dziesiątych g — powiedział. — Trzy, dwa, jeden, już.

Wielkie żagwie „Prześwietnego” zapaliły się. Gdy nadeszło ciążenie, metalowe obręcze klatek akceleracyjnych cicho zaśpiewały. Martinez zrobił mocny, głęboki wdech, pokonując przygniatające mu pierś przeciążenie.

Tymczasem eskadra Suli rozdzieliła się na dobre. Wszystkie statki poruszały się teraz nieregularnie i spazmatycznie, zmieniały losowo kursy i przyśpieszenia. Tylko matematyczne oszacowanie pokazałoby, że statki nigdy nie wychodziły ze strefy, gdzie mogły się wzajemnie wspierać, że ich założony z góry wzorzec ruchu pozwalał im utrzymywać między sobą bezpieczną łączność laserową, że mogły przesuwać szyk, by koncentrować siłę ataku na grupie wrogich statków, lub tworzyć ekran ochronny wokół poszkodowanego towarzysza.

Gdyby tylko eskadra Michi Chen mogła przyjąć podobną organizację.

Martinez miał absolutną pewność, że lojaliści wygrają bitwę. Jedyny problem stanowiły koszty. Tork zmieliłby wroga statkami niczym żarnami, ale liczby wykorzystane w nowej taktyce wynikały z obliczeń matematycznych i zapewniały jej większą elastyczność. Martinez chciał prowokować Naksydów, okrążać ich, zaskakiwać, łapać w pułapkę jak wolno poruszający się niedźwiedź wśród stada pędzących i szczekających psów. Przy takiej taktyce lojaliści też by zwyciężyli i znacznie więcej z nich święciłoby zwycięstwo.

Taktyka Torka obrażała Martineza. Obrażała jego inteligencję, jego profesjonalizm, jego poczucie dumy. Marnowanie ludzkiego życia i marnowanie statków też go obrażało.

Tork mógłby nawet mnie zmarnować — pomyślał.

Sięgnął rękami w głąb przestrzeni wirtualnej i jeszcze raz wywołał Michi. Kiedy Li odpowiedział, poprosił o dowódcę eskadry.

— Niech pan poczeka.

Michi pojawiła się dopiero po kilku chwilach. Jej miniaturowa głowa była w hełmie, a ramiona w skafandrze unosiły się w bezgwiezdnej przestrzeni wirtualnej.

— Słucham, lordzie kapitanie?

Czy mogę zasugerować rozlot, milady? — spytał Martinez. — Zdaję sobie sprawę, że cała eskadra nie ma wzoru, ale porucznik Prasad, Kazakov i załoga w sterowni pomocniczej mogłaby dostarczać im potrzebnych korekt kursów i…

— Milordzie — przekazała mu Michi z poważną miną — powiem wprost. Po pierwsze, nie mam zamiaru sprzeciwiać się bezpośredniemu poleceniu wodza naczelnego. Po drugie, nie jest pan już moim oficerem taktycznym. Proszę ograniczyć się do zarządzania okrętem, a ja zajmę się eskadrą.

Martinez dźgnął wirtualny guzik, który kończył łączność. Był wściekły.

Słowa Michi tym bardziej go złościły, że mówiły prawdę. Zadaniem Martineza było kierowanie „Prześwietnym”. Sugerowanie dowódcy eskadry taktyki to naprawdę nie jego interes.

Inni dowódcy poszli za jego radą i odnieśli korzyści. Do-faq skorzystał z jego taktyki przy Hone-bar i odniósł tam bezkrwawe zwycięstwo. Sama Michi przy Protipanu… Cóż, wtedy był oficerem taktycznym.

— Żagwie pocisków z wrogiej eskadry — zameldował Pan. — Osiemnaście. Trzydzieści sześć. Czterdzieści cztery pociski, milordzie. Zmierzają ku nam.

Martinez znowu skupił uwagę na displeju. Słusznie, pomyślał. Skoncentruj się na zarządzaniu „Prześwietnym”.

Skup się. Przeżyj i utrzymaj przy życiu swój statek.

I daj sobie radę bez taktyki. Czuł się tak, jakby był przykuty łańcuchami do kuli armatniej i obrzucany kamieniami przez gniewny tłum.

— Cały czas je śledźcie — powiedział. — Broń, zawiadom pierwszą baterię, że może będzie potrzebny przeciwogień.

To Michi zdecyduje, jak zareagować. Wystrzeliwanie pocisków z tak dużej odległości było sprawą dowódcy eskadry.

Rozkazy nadeszły kilka sekund później ze stacji oficera flagowego. „Prześwietny” ma wystrzelić kontrpociski w ramach skoordynowanej odpowiedzi eskadry.

Pociski wystartowały z wyrzutni. Martinez obserwował, jak rakiety chemiczne niosą je na bezpieczną odległość, tak żeby ich silniki na antymaterię mogły rozpocząć pracę, a potem widział wygięte trajektorie, po których pociski pędziły naprzeciw nadlatującej salwie.

Dwie chmury pocisków spotkały się mniej więcej w połowie drogi i spowodowały serię rozszerzających się radiowych wykwitów. Na jakiś czas przesłoniły Martinezowi widok eskadry, z którą miał właśnie walczyć. Jednak widział inne nieprzyjacielskie jednostki. Chyba nie manewrowały, więc założył, że jego bezpośredni przeciwnik też nie wykonuje żadnych manewrów.

W przodzie, tam, gdzie Sula biła się z awangardą przeciwnika, pociski detonowały w ciągłych bezdźwięcznych falach, nieustannych jaskrawych błyskach na tle czerni. Eskadry wabików tańczyły i manewrowały wokół miejsca akcji, ale bezcelowo — obydwie strony już dawno się zorientowały, które formacje są prawdziwe, a które nie.

Na displeju Martineza pojawiła się tekstowa wiadomość od Chandry.

„Wycelować w przeciwnika piętnastoma pociskami. Natychmiast”.

Piętnaście. To pełna bateria.

— Broń — wywołał. — Bateria dwa, wycelować w przeciwnika. Strzelać, kiedy będziecie gotowi.

— Wypalić piętnaście z baterii dwa — powtórzył Husayn. — Czy mam wystrzelić szalupę, milordzie?

Szalupy zaprojektowano tak, by mknęły ku wrogowi razem z salwami pocisków i by zaganiały pociski na cel. Kiedy Martinez był kadetem, nosił srebrne błyskawice pilota szalupy, Sula także. Piloci szalup byli śmiałkami, ich obowiązki uważano za przepustkę do modnego świata jachtingu. Parowie konkurowali ze sobą o kilka dostępnych miejsc.

Niestety, wojna ciężko obeszła się z pilotami szalup. Dziewięciu na dziesięciu z nich ginęło. Sula była jedynym pilotem, który przeżył pierwszą bitwę przy Magarii. Parowie już nie zgłaszali się tak tłumnie, większość pilotów szalup stanowili obecnie żołnierze.

— Żadnych szalup — powiedział Martinez.

— Żadnych szalup, milordzie. — Zapadła krótka cisza. Potem przyszedł komunikat: — Pociski odpalone, milordzie. Wyrzutnie czyste. Wszystkie pociski funkcjonują normalnie.

— Powiedz baterii trzy, by była gotowa na otwarcie przeciwognia — polecił.

Michi wykorzystała radiowe wykwity jako parawan i oddała salwę. Naksydzi mogli zrobić to samo.

W głowie Martineza pojawił się pewien pomysł i podniecenie aż podniosło mu włosy na karku. Pomyślał o nieprzepuszczalnej dla fal radiowych plazmowej ścianie oddzielającej ich od Naksydów. Pytanie Husayna przypomniało mu o szalupach. Nowa koncepcja rozbłysła w umyśle Martineza jak drogocenny klejnot.

— Komunikator — powiedział — chcę rozmawiać z pilotami pierwszej i drugiej szalupy.

— Tak, milordzie — odparł Choy.

Dwaj piloci zameldowali się: jeden był kadetem i parem, drugi rekrutem i plebejuszem.

— Zamierzam wystrzelić was w przeciwnych kierunkach, pod kątem prostym do płaszczyzny ekliptyki. Chcę wykorzystać wasze szalupy jako platformy obserwacyjne. Chcę mieć obraz akcji pod wszystkimi możliwymi kątami. Wykorzystujcie tylko bierne detektory — tam na zewnątrz będzie działało wystarczająco wiele laserów i radarów. Przesyłajcie mi informacje w czasie rzeczywistym, my tutaj nałożymy je na nasz obraz bitwy.

Piloci byli zbyt dobrze wyszkoleni, by przyjąć z ulgą wiadomość, że Martinez nie zamierza wysyłać ich razem ze stadem pocisków do piekła wybuchów antymaterii.

— Tak jest, milordzie — odpowiedzieli.

Wystrzelono szalupy. Wypakowane czujnikami i nadajnikami, miały wykrywać ewentualne luki w obronie przeciwnika i nakazywać całym snopom pocisków zmiany kursu. Były bardzo dobrym instrumentem obserwacji. Jeśli uda im się zajrzeć za obłoki powstające przy wybuchach pocisków, przekażą obraz bitwy z nowej perspektywy.

Martinez polecił Choyowi i Panowi, by koordynowali odbiór transmisji z szalup i włączali uzyskane informacje do czujnikowego obrazu bitwy. W tym czasie Michi kazała wystrzelić następne dwie salwy: atakującą oraz salwę pocisków obronnych.

A w awangardzie Floty szalały eksplodujące pociski. Ciągły wrzący płomień pulsował jak niekończące się łańcuchy sztucznych ogni. Zakłócenia radiowe były tak wszechobecne, że Martinez nie mógł uzyskać obrazu tego, co się tam dzieje, ale czuł, że walka Suli osiągnęła punkt kulminacyjny.

Przez chwilę obserwowany przez niego obraz pola bitwy nieco pomroczniał. Obie Floty przelatywały teraz przez rozpraszające się kule plazmowe ze zdetonowanych pocisków Suli lub w pobliżu tych kul. Choć wybuchy już ochłodły, nadal zakłócały działanie czujników.

Z przodu dziewiątej eskadry Tork strzelał jedną salwę pocisków po drugiej. Tyle pocisków nie ma sensu — pomyślał Martinez. Sam wolał większą elegancję w tych sprawach. Tork zapewne traktował walczące strony jak uzbrojone w maczugi gangi prymitywnych istot. I czerpał pocieszenie z faktu, że jego strona posiada więcej maczug.

W tyle eskadry lojalistów dopiero zbliżały się do wroga. Tork miał więcej statków i eskadr niż Naksydzi; rozkazał najbardziej cofniętym formacjom, by ominęły naksydzkie jednostki, dostały się na ich tyły i wzięły je w dwa ognie. Taka taktyka była dosyć oczywista i Naksydzi najwidoczniej zdawali sobie z niej sprawę — ich szwadrony rozciągnęły szyki, chcąc wciągnąć do walki jak najwięcej statków Torka, ale tak, by w naksydzkich szykach nie powstała wyraźna luka.

Wystrzelono dalsze pociski, jedną salwę po drugiej, by stworzyć między nadlatującymi statkami ściany nieprzepuszczalne dla fal radiowych. Wyglądało to tak jakby wróg znikał w gęstych chmurach mogących skrywać wrogie pociski. Dane z dwóch szalup „Prześwietnego” zaczęły docierać do displeju taktycznego; dzięki nim Martinez zaobserwował kilka salw wystrzelonych zza radiowej mgły i wysłał własne pociski przechwytujące. Gratulował sobie, że udało mu się zapewnić tę niewielką przewagę nad wrogiem.

A mknęło ku niemu tyle pocisków, że ta przewaga będzie bardzo potrzebna.

Przez kilka chwil analizował sytuację w przedniej części kolumny. Nie widział niczego przez plazmowy mrok, ale intensywność ognia wydawała się spadać. Sula, przynajmniej chwilowo, skończyła walkę.

— Zmiana kursu, milordzie — powiedział Choy. — Przekazana przez naczelnego wodza.

Nowe rozkazy Torka kierowały eskadrę znowu ku pierwotnemu punktowi spotkania obok słońca Magarii i zmniejszały przyśpieszenie do standardowego jednego g. Najwidoczniej wódz naczelny zobaczył nadlatującą ku niemu ławicę wrogich pocisków i stwierdził, że dotarł wystarczająco blisko do przeciwnika.

Martinez uznał, że Tork ma prawdopodobnie rację. Mógł załatwiać porachunki zarówno z tej odległości, jak i z każdej innej, chyba że zastosowałby jakąś taktykę, ale takich rzeczy wódz naczelny dotychczas zdecydowanie unikał.

Martinez widział, że tylne eskadry zaniechały wyprzedzania przeciwnika. Tak więc będzie to ogólna młocka, dopóki obie strony nie osiągną punktu spotkania. Tam będzie rzeczywiście bardzo interesująco.

Napływały dane z szalup. Martinez przełączał się między punktami widzenia „Prześwietnego” i szalup, próbując wykryć nadchodzące wrogie pociski. Oglądał także ewentualne drogi dotarcia własnych pocisków do wroga. Przekazywał dane Chandrze, a ona korzystała z jego sugestii, przynajmniej od czasu do czasu.

Naksydzkie pociski podeszły bliżej. Plazmowe wybuchy przesłaniały pole widzenia Martineza. Wspomniał pierwszą Magarię, jak obrona eskadry doskonale się trzymała, aż nagle się załamała i całe formacje zostały w ciągu kilku sekund unicestwione. Czuł się tak, jakby ktoś namalował właśnie na jego piersi ogromną tarczę celowniczą.

— Pozwolenie na rozlot? — wysłał do Chandry. Właściwie już dawno trzeba było to zrobić.

Otrzymał tekstową odpowiedź: „Dowódca eskadry mówi, że jeszcze nie”.

Martinez stłumił wściekłość i znowu usiłował zwizualizować trajektorię. Porównał diagramy z dwóch szalup obserwacyjnych z własnymi widmami „Prześwietnego”, wyznaczył możliwe trajektorie pocisków przy rozszerzających się i zachodzących na siebie kulach rozszalałej plazmy… I wtedy oma nie krzyknął z radości. Daimongska eskadra Torka toczyła z przodu ciężką potyczkę i gęsta chmura plazmy — pozostałość tej walki — przejdzie w ciągu pięciu czy sześciu minut między dziewiątą eskadrą a Naksydami.

Jeśli dziewiąta eskadra natychmiast wypali, pociski będą mogły wystartować zza plazmowych wybuchów, które skrywały obecnie eskadrę, i przejść przez stygnącą plazmę z bitwy Torka. Atak nadejdzie pod niezwykłym kątem i Naksydzi mogą go w ogóle nie dostrzec lub — jeśli go dostrzegą — będą go mogli obserwować jedynie w ciągu kilku sekund, kiedy pociski będą przelatywały z jednej chmury plazmowej do drugiej.

Niemal jąkając się z pośpiechu, Martinez poinformował Chandrę o powstałej okazji. Odpowiedź nadeszła natychmiast: wystrzelić całą piętnastkę pocisków na trajektorię Martineza, a potem następną pełną salwę na wroga, by odwrócić jego uwagę.

Pociski wyskoczyły z wyrzutni i tym razem Martinez wystrzelił razem z nimi trzecią szalupę. Pilot szalupy nie mógł przyśpieszać tak mocno jak pociski, ale poleci za nimi i być może zdoła w ostatniej chwili wprowadzić istotne poprawki.

Następne stado pocisków wypadło na dziewiątą eskadrę i zostało zniszczone promieniami laserowymi i antyprotonowymi. Martinez czuł niepokój. Wrogie pociski podchodziły tak blisko, że wystrzelenie na czas przeciwpocisków stało się trudne — ich lot na paliwie chemicznym trwałby zbyt długo. Będzie więc musiał polegać całkowicie na promieniach obrony bezpośredniej.

Nagle zobaczył z przodu ciąg gwałtownych rozbłysków. Eskadra daimongska zniknęła w zachodzących na siebie rozkwitach plazmowego światła. Martinez czuł, jak serce łomocze mu o żebra. Niewykluczone, że Tork, jego okręt flagowy i jego eskadra zostały całkowicie zniszczone, unicestwione w jednej chwili, tak jak wiele eskadr w czasie pierwszej bitwy przy Magarii.

Zastanawiał się, jak gorące będą kule ognia za kilka minut, kiedy „Prześwietny” w nie wleci.

W jego uszach rozległ się naglący głos Chandry.

— Wszystkie statki, przygotować się do rozlotu.

Najwyższy czas — pomyślał.

— Silniki — zwrócił się do Marsenne'a — wyłączyć silniki. Pilot, zmienić kurs na dwa-cztery-pięć przez zero-sześć-zero. Silniki, przygotować się do przyśpieszenia osiem g.

Marsenne włączył ostrzeżenie przed dużymi przeciążeniami.

— Rozlot! — krzyknęła Chandra w słuchawkach Martineza. — Wszystkie okręty, rozlot!

Atak ośmiu g spowodował, że dźwięk silników zmienił się w ryk dyszących ogniem potworów. Dźwigary i kadłub krążownika zaczęły głośno jęczeć.

Martinez łapał oddech. Wirtualny świat w jego głowie mroczniał, a elementy widoczne na displeju zamigotały i znikły. Nieoczekiwane manewry krążownika uniemożliwiały dwóm szalupom utrzymywanie namiarów.

— Wszystkie statki, ognia. Salwami. — Głos Chandry był z powodu grawitacji schrypnięty i gardłowy.

Martinez powtórzył komendę.

— Pociski… wystrzelone. — Głos Husayna zdawał się świergotać o oktawę wyżej. A może duże ciążenie zmienia moją własną percepcję — pomyślał.

— Milordzie! — W krzyku Pana nie słychać było w ogóle żadnego napięcia spowodowanego ciążeniem. — Pociski!

Ledwie Martinez zobaczył, jak nadchodzą, kiedy połowa wirtualnego displeju zbielała, a potem całkowicie przestała funkcjonować. Wszystkie czujniki po jednej stronie statku zostały spalone.

— Obrócić statek!

Bez czujników lasery obrony bezpośredniej nie widziały nadlatujących pocisków wroga.

Pilot obrócił statek i ciemność martwych czujników zastąpiła biel ognistej kuli. Wybuch rozszerzył się już poza statek, napełniając próżnię radiowym zamętem, poza który nie mogły zajrzeć ani czujniki, ani Martinez. Martinez spojrzał na wskaźniki promieniowania. Neutrony, promienie gamma i piony nadchodziły falami, gdy w pobliżu eksplodowały pociski. Temperatura kadłuba ostro rosła.

Połowa wszechświata, która wcześniej poczerniała, bielała w miarę automatycznej zamiany czujników.

Ogromny impuls promieniowania znowu zaczernił połowę czujników. To nie był zwykły wybuch pocisku. Coś tak wielkiego musiało być wynikiem zniszczenia całego statku wraz z paliwem i amunicją.

— Dwanaście g przez dwie minuty! — krzyknął.

Maszyny zagrzmiały i Martinez wrzasnął, gdy przygniotło go ciążenie, a jego mózg zalała ciemność. Zacisnął szczęki, zmuszając krew, by napływała do mózgu. W uszach ostro dźwięczał mu własny oddech.

Utrata przytomności była wspaniałym wyzwoleniem.

Kilka chwil później przebił się do świadomości. W uszach zadzwonił mu głos Michi.

— Wszystkie statki, ognia salwami!

Martinez z trudem wyrzucił z siebie słowa; w jego ustach była chyba gumowa kula pokryta filcem.

— Broń, czy to odebraliście? Ognia salwami.

Husayn nie odpowiadał. Prawdopodobnie nadal był nieprzytomny. Kiedy Martinez potykając się, wypowiadał ciąg poleceń, które pozwalały mu sterować komputerem uzbrojenia, usłyszał niewyraźny głos Husayna.

— Niech pan się nie trudzi, lordzie kapitanie. Odebrałem to. — Nastąpiła przerwa. — Pociski poszły.

„Prześwietny” nadal znajdował się w ognistej kuli plazmy, choć kula przerzedzała się i stygła. Martinez znowu spojrzał na licznik promieniowania. Impulsy były małe, więc odległe. Temperatura kadłuba spadała.

Radary i lasery namierzające wystrzeliły w radiowy mrok. Z zamętu promieni gamma wynurzyły się obrazy kilku pobliskich okrętów — to następni ocalali z dziewiątej eskadry krążowników.

Trzy, liczył Martinez. Cztery. Pięć, jeśli uwzględnić „Prześwietnego”.

Kilka minut wcześniej było ich dziewięć.

— Wszystkie statki, ognia salwami. — Tym razem mówiła Chandra. Prawdopodobnie właśnie oprzytomniała.

Oddali następną salwę do niewidzialnego wroga. Martinez żałował, że nie może sprząc swych czujników z czujnikami szalup obserwacyjnych.

Plazmowa mgła gwałtownie stygła i rzedła. Pojawiły się mętne zarysy statku; a więc w daimongskiej eskadrze przynajmniej jeden okręt ocalał. Z przodu daimongskiego statku Martinez widział płomienie eksplodujących pocisków. Z tyłu wybuchów było znacznie więcej.

A potem w ciągu kilku sekund plazma otaczająca statek rozproszyła się do tego stopnia, że czujniki nagle mogły odbierać dane z jednego końca Floty do drugiego.

Martinez spojrzał najpierw na wrogą eskadrę, z którą się potykał; nic nie zobaczył, prócz stada wysłanych za nią pocisków. Przypuszczał, że Naksydzi nadal się chowają za stygnącymi wybuchami plazmy.

Na szczęście żaden pocisk nie zmierzał w jego kierunku.

Za rufą eskadry nadal się grzmociły. Z przodu zmaterializował się jeszcze jeden daimongski krążownik, który został wstępnie zidentyfikowany jako „Sędzia Urhug” — okręt flagowy Torka. Przynajmniej podążał kursem „Urhuga”.

Jeszcze dalej z przodu, na tle słońca Magarii, wrzała bitwa. Martinez zobaczył okręty wirujące wokół miejsca akcji w seriach nieregularnych krzywych i serce podskoczyło mu z radości, kiedy uświadomił sobie, że eskadra Suli nadal walczy, nadal stosuje nowy system taktyczny. Najwidoczniej zniszczyła eskadrę, z którą się potykała, a potem wyhamowała, by zaatakować nie walczące obecnie skrzydło następnej wrogiej eskadry. Był to klasyczny manewr dublujący, który nie udał się najbardziej wysuniętym na tyły eskadrom. Teraz, po zniszczeniu drugiej formacji okrętów nieprzyjaciela, Sula i drugi szwadron lojalistów zmniejszali szybkość, by wciągnąć do walki trzecią grupę wrogów.

Widział przynajmniej pięć okrętów Suli, a ich ruchy wskazywały, że są jeszcze jacyś inni ocaleni, których nie wykrywał. Radosna pieśń zabrzmiała w jego sercu, kiedy skonstatował, że Sula prawie na pewno przeżyła.

— Milordzie — odezwał się Choy. — Wiadomość z trzeciej szalupy: „Atak pomyślny. Wróg zniszczony. Oczekiwanie na rozkazy”.

Zaskoczony Martinez spoglądał na miejsce, które wcześniej zajmowała wroga eskadra. Choć plazmowe wybuchy przerzedziły się, żadne wrogie okręty nie były widoczne. Wygląda na to, że „Prześwietny” wystrzelił serię salw pocisków na wrogów, którzy już wcześniej wyparowali.

— Wezwać trzecią szalupę do statku — rozkazał. Broń, skierować wszystkie pozostałe pociski na najbliższego wroga za rufą. Silniki, zredukować przyśpieszenie do pół g.

Ulga bliska euforii przepłynęła przez jego ciało, kiedy zelżało wielkie ciśnienie ośmiu g. Kadłub wydał z siebie serię trzasków i drżeń, jakby zginał swe wielkie kończyny. Martinez dotknął tastra, który łączył go z Chandrą.

— Prośba o pozwolenie na hamowanie i zdublowanie następnego wroga od strony rufy.

Odpowiedź Chandry nadeszła szybko.

— Zostały tylko dwadzieścia dwie minuty do największego zbliżenia do słońca. Musimy poczekać, aż zakończymy procowanie.

Spojrzał na displej i zaskoczony stwierdził, że Chandra ma rację. Tak wiele uwagi poświęcał bitwie, że nie patrzył na odległość do Magarmath. Od chwili gdy pierwsza Naksydzka eskadra wystrzeliła pierwsze stado pocisków, upłynęły godziny, a tymczasem słońce zbliżało się.

— Wszystkie statki w szyku według flagowca — powiedziała Chandra, tym razem na kanale ogólnym. — „Prześwietny”, oto twój kurs.

Krążownik zmienił ustawienie, by wejść na kurs nakazany przez Torka po przejściu obok słońca. Trzej inni ocalali z bitwy ustawili się obok „Prześwietnego”. Wszyscyutrzymywali odpowiednie odległości, by uniknąć upieczenia przez płonące żagwie innych statków. Ostatni ocalały nie potwierdził odbioru żadnych wiadomości od Michi, ale ustawił swój własny kurs podejścia do słońca. Choć wyraźnie był dowodzony, prawdopodobnie nie odebrał rozkazu Michi. Inne statki trzymały się od niego z dala, na wypadek gdyby zrobił coś nieoczekiwanego.

„Sędzia Urhug” nie wydawał rozkazów i nie zmieniał kursu. Miał wyłączone silniki, w wyniku czego dziewiąta eskadra powoli się do niego zbliżała. Martinez zastanawiał się, czy krążownik Torka nie jest statkiem umarłych.

Z przodu „Urhuga” gwałtownie wybuchły płomienie, a potem zapanowała cisza. Eskadra Suli złamała swój szyk i rozpoczęła ostre przyśpieszanie, by ustawić się w kolejce do przejścia przez Magarmath.

Jeżeli jacyś Naksydzi pozostali przy życiu, to skrywali się za ekspandującymi wybuchami plazmy.

Silniki zaryczały i „Prześwietny” zadygotał, kiedy dziewiąta eskadra mijała w pędzie Magarmath. Martinez zacisnął szczęki przy wysokiej grawitacji i pozostał przytomny. „Prześwietny” utrzymywał ciąg przez jeszcze cztery minuty po procowaniu, by wejść na właściwy kurs na Magarię. Martinez spojrzał naprzód.

Między dziewiątą eskadrą a Magarią znajdowały się tylko przyjazne okręty. Siedemnasta eskadra Suli już znowu się rozpraszała w swój wirujący szyk i hamowała, by nadal ścierać się z wrogiem. Martinez naliczył siedem statków w jej eskadrze i czternaście w innych przyjaznych eskadrach.

„Sędzia Urhug” nie uruchomił silników przy przechodzeniu obok słońca, i w ten sposób nie wszedł na kurs, który sam Tork nakazał Flocie. Flagowiec dryfował samotnie ku międzygwiezdnej pustce.

— Przygotować się do hamowania — ozwał się głos Chandry na kanale ogólnym. — Zdublujemy wrogą eskadrę z tyłu.

Martinez wisiał w nieważkości, kiedy „Prześwietny” obracał się, ustawiając na nowy kierunek. Mógł tylko wyobrażać sobie, co będzie się działo po drugiej stronie Magarmath, kiedy obie Floty zbliżą się do tego samego punktu. Anihilujące stada pocisków wystrzeliwane z bezpośredniej odległości, będą równie niebezpieczne dla celu, jak i dla strzelającego. Może wiedząc o tym, całkowicie zrezygnują z używania pocisków, ale to nie oznacza, że zakończą walki. Kiedy walczące eskadry ułożą się naprzemiennie w jednej kolejce, znajdą się dostatecznie blisko siebie, by wykorzystać promienie antyprotonowe jako broń zaczepną i spowodują taką samą rzeź, jaką Martinez widział przy Harzapid w pierwszym dniu rebelii. Walczące siły popędzą wokół słońca i jeśli po przejściu nie odseparują się, będą po prostu nadal strzelały.

Martinez nie miał pojęcia, jak w razie potrzeby pomóc zaprzyjaźnionym okrętom. Przecież nie będzie mógł strzelać pociskami z obawy, że trafi w swoich.

— Hamowanie na mój sygnał przy trzech g — powiedziała Chandra. — Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, już.

Hamowanie kopnęło Martineza w plecy. Zobaczył, że większość ocalałych rozpoczęła hamowanie w tej samej chwili — wszyscy z wyjątkiem Suli, która hamowała już od pewnego czasu. Zastanawiał się, czy Michi jest najstarszym ocalałym oficerem i czy wydała im wszystkim rozkaz.

Dwa statki nie hamowały. Jednym był krążownik, z którym nie można było nawiązać łączności i który wlókł się po ustalonym wcześniej kursie, a drugim — jeszcze jeden statek z przodu kolejki, który mógł znajdować się w tej samej sytuacji.

Martinez zobaczył omijające słońce okręty. Żagwie ich silników płonęły, ustawiając statki na szlaku ku Magarii. Nie można było orzec, czy to lojaliści czy Naksydzi i Michi wysłała żądanie, by się przedstawiły.

Odpowiedź nadeszła z szybkością światła. Nowo przybyli należeli do dwudziestej eskadry krążowników — pięć statków z dziesięciu, które rozpoczęły bitwę.

Słońce wypluło następną porcję statków — drobne jasne nasionka przemierzające mrok. Leciały po innym kursie niż eskadry lojalistyczne, dlatego prawdopodobnie był to wróg.

— Wszystkie okręty, ognia salwami — powiedziała Chandra. — Nie, chwileczkę. Bądźcie w pogotowiu.

Kurs nowo przybyłych był osobliwy. Nie pędzili za lojalistami i nie próbowali dostać się między nich, a Magarię. Nie widać było, żeby kierowali się do jakiegoś szczególnego miejsca w układzie. Lecieli po prostu w pusty kosmos.

Nie, niezupełnie pusty — uświadomił sobie Martinez.

Dźgnął wirtualny klawisz, by wysłać wiadomość Chandrze.

— Uciekają! — powiedział. — Kierują się do wormholu pięć.

A to zaprowadzi ich w końcu do ojczystego świata Naksydów, Naxas.

— Musimy ich dogonić — powiedział. — Bez nich Magaria jest niczym.

Ognia salwami — powiedziała Chandra — Przygotować się do korekty kursu.

Wroga eskadra i pozostałości dwudziestej eskadry już wystrzeliły swoje pociski. Wkrótce przestrzeń między statkami wypełniły wybuchy.

Jeszcze jedna eskadra rzuciła się obok słońca Magarii i na szlak ku wormholowi pięć. Już sypali pociskami wycelowanymi w dwudziestą eskadrę krążowników.

Zawrócić na kurs zero-sześć-zero przez zero-zero-jeden względne — powiedziała Chandra. — Rozpocząć o szesnastej czterdzieści jeden i jeden przyśpieszenie do sześciu g.

— Silniki, wyłączyć silniki — powiedział Martinez do Mersenne’a. — Pilt, czy masz nowy kurs?

— Tak, milordzie.

Lojaliści rozpoczęli pościg za uciekającym przeciwnikiem. Następne dwie formacje, które minęły słońce, należały do lojalistów, już dźgających naksydzką eskadrę, którą mieli za rufą. Antymateria paliła się i wrzała w przestrzeni między statkami.

Nie wszystkie statki minęły słońce bez szwanku. Dwa odleciały śladem „Sędziego Urhuga”, niezdolne do wykorzystania mocy własnych silników. Nie było jasne, czy to przyjaciele, czy Naksydzi. Inne szły kilwaterem eskadr lojalistycznych, lecz meldowały, że mają zbyt rozległe uszkodzenia, by kontynuować walkę z wrogiem.

Jeśli Naksydzi mieli podobne problemy, zachowywali na ten temat milczenie.

Dalsze statki wypadły ze słonecznej studni grawitacyjnej i wraże eskadry znikły za chmurami rozszalałej plazmy. Wskaźniki radiacji ostro szły w górę, kiedy pociski dosięgały magazynów paliwa. „Prześwietny” pojękiwał przy wzroście grawitacji. Martinez dyszał z trudem, walcząc z ołowianym olbrzymem, który przykucnął na jego klatce piersiowej. Okręty Michi słały jedną salwę po drugiej. Statki meldowały, że wyczerpuje im się amunicja w magazynach.

Wreszcie Michi odwołała pościg. Wrogie jednostki zbyt się rozdzieliły podczas procowania wokół słońca — dodatkowe cztery minuty ciągu zbyt daleko odrzuciły lojalistów. Naksydzi mogli utrzymać dystans, stosując dokładnie takie same przyśpieszenie jak Michi.

— Czy lady Michi jest teraz najstarszym ocalałym oficerem? — spytał Martinez.

— Chyba tak — odpowiedziała Chandra. — Wszyscy słuchają jej rozkazów.

Martinez obejrzał displej i zrobił bilans. Flota Ortodoksyjna rozpoczęła bitwę z osiemdziesięcioma siedmioma okrętami, a ocalało ich ze czterdzieści — dokładna ich liczba zależała od tego, ile z tych milczących okrętów, teraz dryfujących w pustkę, należy do Floty lojalistów.

Naksydzi zaczęli z siedemdziesięcioma dwoma okrętami. Uciekało ich teraz trzydzieści.

Statki obu stron były poniszczone, ale w tej chwili nie można było ocenić rozmiarów szkód.

Wydawało się natomiast jasne, że walka zebrała obfite żniwo wśród oficerów flagowych. Statek Torka dryfował i nie odzywał się. „Sędzia Kasapa” Kringana nie ocalał, chyba że był jednym z tych wraków na kursie donikąd. Trzeci w hierarchii, pełniący obowiązki młodszego dowódcy Floty, Laswip, zginął wraz ze swym statkiem.

Wobec tego władza spoczywała teraz w rękach Michi.

— Kapitanie Martinez — usłyszał jej opryskliwy głos — potrzebuję pana natychmiast w swojej kwaterze.

— Tak jest, milady.

Martinez pozwolił wirtualnemu displejowi zniknąć. Po raz pierwszy od wielu godzin w jego polu widzenia pojawiła się sterownia. Starożytni terrańscy oficerowie na koniach spoglądali na niego surowo ze ścian, a pod końskimi kopytami płonęły displeje w kolorach, które w porównaniu z jasnością wirtualnego świata wydawały się matowe i przytłumione.

— Kom, daj mi pierwszego oficera — powiedział.

Zgłosiła się Kazakov i Martinez przekazał jej dowództwo statku w czasie, gdy on będzie na zebraniu.

— Tak jest, milordzie. — Po chwili dodała: — Gratulacje, milordzie.

— Dziękuję.

Wypiął się z uprzęży i postawił stopy na pokładzie, a potem odkręcił hełm i zaczerpnął nieco świeżego powietrza. Z włączonym jeszcze mikrofonem zwrócił się do załogi sterowni.

— Doskonała robota. Zróbcie sobie przerwę i rozprostujcie kości, ale nie odchodźcie daleko. Postaram się, żeby przyniesiono wam jedzenie.

Kiedy wstał, wszyscy obrócili swe klatki akceleracyjne w jego stronę. Marsenne podniósł urękawicznione dłonie i zaczął klaskać. Pozostali poszli za jego przykładem. Materiał skafandrów tłumił dźwięk oklasków.

Martinez uśmiechnął się szeroko.

Rzeczywiście spisałem się nieźle, przyznał w duchu, myśląc o pomyłkach zwierzchników.

Podziękował wszystkim i zdjął czepek, który zawierał słuchawki, mikrofon, siatkę projekcji wirtualnych i czujniki diagnostyczne do monitorowania pracy organizmu.

Polecenie Michi brzmiało „natychmiast”, więc pewnie nie zdąży zdjąć skafandra.

Z hełmem pod pachą opuścił sterownię i poczłapał korytarzem do kwater oficerskich. Chandra, Li i Coen zebrali się już w jadalni Michi, wszyscy w swych pękatych skafandrach. Michi i Chandra patrzyły na displeje, adiutanci w kompnotesy. Martinez wszedł i zasalutował.

— Wejść — powiedziała Michi, patrząc przenikliwie na displej ścienny, a potem odwróciła się do niego.

Mam zamiar ścigać wrogów i wykończyć ich raz na zawsze — powiedziała.

— Tak jest, milady — odrzekł Martinez.

Dobry pomysł — pomyślał.

Загрузка...