Martinez przypuszczał, że to nuda spowodowana bezczynnością skłoniła go do ponownego zajęcia się zabójstwami. Kilka dni rozmyślał nad tą sprawą, a potem pewnego, długiego popołudnia poprosił Chandrę do swego gabinetu.
— Coś do picia? — spytał, gdy dziewczyna zasalutowała. — Mam na myśli kawę.
— Tak, milordzie.
— Siadaj.
Przesunął ku niej po biurku filiżankę na spodeczku, a potem napełnił ją kawą z termosu przygotowanego jak zwykle przez Alikhana.
W powietrzu rozszedł się mocny zapach kawy. Chandra usiadła i czekała. Martinez popatrzył na jej kasztanowe włosy i błyszczące oczy.
— Chciałbym cię zapytać o Kosinica.
Chandra sięgała już po kawę, ale cofnęła dłoń i zamrugała ze zdziwieniem.
— Czy mogę wiedzieć dlaczego?
— Uświadomiłem sobie, że cała nasza koncepcja na temat tych zabójstw może być z gruntu niesłuszna. Rozważaliśmy śmierć kapitana Fletchera i próbowaliśmy znaleźć motyw tego zabójstwa. Ale śmierć Kosinica nastąpiła wcześniej, i to ona była przyczyną śmierci Thuca oraz, jak sądzę, również Fletchera. Wobec tego jeśli ustalimy, dlaczego zamordowano Kosinica, wszystkie elementy tej łamigłówki ułożą się same.
Chandra nachmurzyła się, a potem spojrzała przenikliwie na Martineza.
— Nie sądzisz chyba, że to wszystko sprawa Phillipsa i sekciarzy?
— A ty?
Milczała.
— Znałaś Kosinica lepiej niż wszyscy. Opowiedz mi o nim. Przyjęła te uwagę bez komentarza, a potem sięgnęła po kawę.
Zastanawiała się, co powiedzieć, bawiąc się śmietanką w proszku — na „Prześwietnym” już dawno wyczerpały się płynne przetwory mleczne. Pociągnęła łyk, skrzywiła się, znowu popiła.
— Javier był zdolny — powiedziała w końcu. — Przystojny, młody i prawdopodobnie jak na swą pozycję nieco zbyt ambitny. Miał dwa problemy: pochodził z ludu i nie miał pieniędzy. Parowie akceptują plebejuszy, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, aby prowadzić życie towarzyskie na wysokim poziomie; będą też tolerować parów bez pieniędzy, ze względu na ich nazwiska. Ale plebejusz bez pieniędzy dostanie tylko anonimowy etat przy biurku, a jeśli już dostanie jakieś dowództwo, będzie to krypa lecąca donikąd i zadanie, którego nie zgodziłby się wziąć żaden par.
Łyknęła kawy.
— Ale Javier miał szczęście. Jego raport na temat współdziałania systemów trafił przypadkiem na biurko dowódcy eskadry. Spodobał się jej i wzięła Kosinica do swego sztabu. Javier nie pozwoliłby wymknąć się takiej okazji. Wiedział, że jeśli zrobi odpowiednie wrażenie, Chen może go awansować aż do stopnia kapitana. Tak więc przygotował się na rolę idealnego zdolnego oficera jej sztabu, i właśnie w tym momencie wybuchła wojna i został ranny.
Chandra westchnęła.
— Nie powinni byli wypuszczać go ze szpitala. Nie był w formie. Ale wiedział, że dopóki pozostaje w sztabie Chen, ma szansę zrobić w tej wojnie coś istotnego. I oczywiście do tamtego czasu już zdążył wściec się na Naksydów. Chciał ich zabijać. My wszyscy oczywiście też, ale on bardziej.
— Raniono go w głowę — zauważył Martinez. — Słyszałem, że zmieniła mu się osobowość.
— Cały czas był wściekły. Twierdził, że to, co zdarzyło się „Prześwietnemu” przy Harzapid, to skutek zdradzieckiego naksydzkiego spisku. Oczywiście miał słuszność, ale likwidowanie spiskowców stało się jego obsesją. To zupełnie nie miało sensu, ponieważ w owym czasie wszyscyNaksydzi na Harzapid byli już martwi, więc jakie to miało znaczenie, który z nich co zrobił?
Martinez popijał kawę i się zastanawiał.
— „Prześwietny” to jedyny okręt, który nie mógł uczestniczyć w tamtej bitwie. Czy właśnie to tak wściekało Kosinica?
— Tak. Odebrał jako sprawę osobistą fakt, że pojemniki antyprotonowe w jego ładunku okazały się atrapą. Oczywiście kiedy go zraniono i kiedy pojechał po następne, stało się to dla niego sprawą jeszcze bardziej osobistą.
— Pojemniki antyprotonowe były składowane w specjalnym obszarze ładowni?
— Tak.
Dokującemu statkowi zazwyczaj przydzielano zabezpieczoną przestrzeń magazynową, gdzie składowano żywność, części zamienne i inne artykuły. Można je tam było dowolnie ustawiać. Opłacało się to bardziej od zlecania sprzętowcom, by znaleźli miejsce dla tych artykułów w ładowniach, gdzie w razie potrzeby nie byłyby tak łatwo dostępne. Statki wyposażone w broń antyprotonową na ogół składowały swoje pojemniki antyprotonów właśnie tam, w bezpiecznie zamkniętych pomieszczeniach, gdyż urządzenia antyprotonowe były bardziej ryzykowne w obsłudze niż stabilny antywodór, wykorzystywany jako paliwo dla silników i pocisków. Nikt nie chciał, żeby jakiś łamaga upuścił sobie na nogę pojemnik antyprotowy.
— Naksydzi musieli uzyskać kody zarówno do całej przestrzeni magazynowej, jak i do bezpiecznego składu broni antyprotonowej — oznajmiła Chandra. — Nie wiem, jak moglibyśmy teraz dojść, w jaki sposób to zrobili, i nie rozumiem, dlaczego w tej chwili miałoby to mieć jakieś znaczenie. Ale Javier sądził, że to ważne, a jeśli ktoś się z nim nie zgadzał w tej kwestii, po prostu czerwieniał, krzyczał i robił sceny. — Długie linie jej oczu złagodził smutek. — Ciężko było na to patrzeć. Tak zdolny i interesujący młody człowiek po zranieniu zmienił się w krzykacza.
Ludzie go unikali. Ale na szczęście on również nie lubił ludzi, więc spędzał większość czasu w sterowni pomocniczej.
— Rzeczywiście, wygląda to nieco na kompleks urojeniowy — powiedział Martinez. — Ale przypuśćmy, że dokopał się do jakiegoś prawdziwego spisku. Zawiązanego nie po to, by pomagać Naksydom, ale w jakimś innym celu.
Chandra zdziwiła się.
— I w takim spisku powinien brać udział Thuc, gdyż to właśnie on zabił Kosinica, prawda?
— Owszem.
— Ale Thuc był inżynierem, a Javier oficerem sztabowym. Cóż mogli mieć ze sobą wspólnego?
Martinez nie miał na to odpowiedzi.
Nagle Chandra pochyliła się w fotelu, w jej oczach błyszczało podniecenie.
— Czekaj! — powiedziała. — Przypominam sobie coś, co kiedyś powiedział mi Mersenne! Był gdzieś na dolnym pokładzie i zobaczył, jak otwiera się luk i Javier wychodzi spod pokładu, Mersenne spytał Javiera, co tu robi, a ten odpowiedział, że załatwia sprawę dla dowódcy eskadry. Nie wyobrażam sobie jednak, czemu lady Michi miałaby komuś polecić grzebanie w trzewiach statku.
— Rzeczywiście, to nie leży w sferze jej zainteresowań. Zastanawiam się, czy Kosinic gdzieś zapisał, czego wtedy szukał. — Podniósł wzrok. — Miał cywilny model kompnotesu, a ja nie mam do niego hasła dostępu. Ty chyba też nie masz tego hasła?
— Obawiam się, że nie. Ale on nie zawsze miał przy sobie kompnotes. Spędzał godziny w sterowni pomocniczej, przy swym stanowisku służbowym, więc jeśli istnieją jakieś zapisy na temat tego, czego szukał, mogą być w dalszym ciągu w logach i możesz…
Martinez natychmiast pojął, o co jej chodzi, i dokończyli zdanie chórem:
— …dostać się do nich, stosując klucz kapitański!
Martineza ogarnęło podniecenie. Rozpiął kołnierz i wyjął klucz kapitański zawieszony na elastycznej taśmie. Wsunął wąski plastikowy klucz do otworu na biurku i wywołał displej.
Chandra odwróciła się grzecznie, gdy wprowadzał hasło. Wywołał konto Javiera Kosinica i zaczął przeglądać długą listę plików.
— Czy mogę włączyć display ścienny? — spytała Chandra. — Mogłabym ci pomóc.
Wywołali displej ścienny i obydwoje rozpoczęli poszukiwania, każde przeglądając inny zestaw plików. Pracowali w milczeniu, jeśli nie liczyć polecenia Martineza, by Alikhan przyniósł im jeszcze kawy.
Martinez przeglądał plik po pliku, coraz bardziej sfrustrowany. Znajdował tylko rutynową robotę papierkową, opisy manewrów eskadry, które Kosinic opracowywał jako oficer taktyczny. Był tu także niedokończony list do ojca, datowany na dzień przed śmiercią. List nie zawierał ani śladu wściekłości i manii opisywanej przez Chandrę. Zwykły list, ze zwykłymi przyziemnymi szczegółami.
— Ukrył to przed nami! — wybuchnął w końcu.
Zacisnął dłoń w pięść. Kapitan też ukrywał swą prawdziwą naturę, jednak on w końcu rozgryzł jego sekret. Kosinica też rozgryzę, przyrzekł sobie.
— Pozwól, że sprawdzę codzienne zapisy w logu — poprosiła Chandra. — Jeśli popatrzymy na jego zajęcia, może dostrzeżemy tam jakąś prawidłowość.
Log zamigał na ekranie ściennym i ukazały się automatyczne zapisy wszystkich odwołań Kosinica do komputerowych zasobów statku. Dziesiątki tysięcy odwołań.
Martinezowi pociemniało w oczach, kiedy spojrzał na długie kolumny danych.
— Popatrz na to — zauważyła Chandra. Przesunęła kursor i podświetliła jedno z poleceń Kosinica. — Zapamiętał dane w pliku o nazwie „Dane Buntowników”. Czy pamiętasz taki plik?
— Nie.
— Jest niewielki. Ma być na jego koncie, w folderze o nazwie „Osobiste”. — Kursor Chandry z drżeniem przesunął się po displeju. — Tu mamy następny zapis w tym pliku. I jeszcze następny.
Martinez, chociaż wiedział, że pliku tam nie ma, mimo to jeszcze raz zajrzał do osobistego folderu Kosinica, ale niczego nie znalazł.
— Musiał go usunąć.
— Albo gdzieś przenieść. Pozwól, że poszukam.
Przeszukiwanie obszernych zasobów danych statku zajęło około dwunastu sekund.
— Jeśli plik przeniesiono — zauważyła Chandra — zmieniono mu nazwę.
Martinez już wywołał pliki logu.
— Zobaczmy, kto jako ostatni wydał polecenie dotyczące tego pliku.
Minęło następnych pięć sekund.
— Plik został usunięty.
— Przez kogo? — spytała Chandra. Kiedy nie odpowiedział, spróbowała odczytać obrócony do góry nogami tekst na displeju.
— Kapitan Gomberg Fletcher! — krzyknęła ze zdziwienia. Przez chwilę patrzyli na siebie.
— Nie przypuszczasz chyba — odezwała się Chandra — że Fletcher brał udział w spisku Naksydów, że Javier to odkrył i Fletcher kazał go zabić?
Martinez zastanawiał się nad tym chwilę, potem pokręcił głową.
— Nie wyobrażam sobie, co Naksydzi mogliby zaoferować Fletcherowi, by zechciał zdradzić swój statek.
Chandra zaśmiała się cicho.
— Może zaproponowali, że dadzą mu jakiś obraz, którego naprawdę pożądał.
— Nie, myślę, że Kosinic musiał odkryć kult Narayanistów. Albo odkrył coś jeszcze, co doprowadziło do jego śmierci, a Fletcher ukrył tę informację, by Narayanistów chronić.
Spojrzał na jaśniejące na biurku dane, zobaczył datę i serce mu podskoczyło.
— Chwileczkę — powiedział. — Fletcher wymazał ten plik w dniu swojej śmierci. — Obejrzał dokładniej datę. — Wygląda na to, że wymazał ten plik mniej więcej w tym samym czasie, kiedy go zabito.
Chandra uniosła się w fotelu i nachyliła nad biurkiem. Jej perfumy, głęboki zapach palisandru z wtrąceniami cytrynowymi, poruszyły zmysły Martineza. W oczach dziewczyny szukającej potrzebnych informacji odbijały się wyświetlone kolumny danych.
— Polecenie usunięcia nadeszło z tego biurka — oznajmiła. — Zabójca siedział w twoim fotelu i usuwał dowody, a trup leżał tuż przy nim na podłodze.
Martinez przejrzał plik logu.
— Fletcher zalogował się trzy godziny wcześniej i nigdy się nie wylogował. Prawdopodobnie oglądał plik Kosinica, gdy nadszedł zabójca.
— Jakie jeszcze pliki oglądał? — Chandra opadła na swój fotel i wydała displejowi ściennemu serię szybkich poleceń. — Tamtego wieczora dokonał wpisu do pliku o nazwie „Hazard”.
Martinez spojrzał, zdziwiony.
— Czy Fletcher się hazardował?
— Nie wtedy, gdy go znałam. — A Kosinic?
— Nie. Nie mógł sobie na to pozwolić.
— Wielu ludzi, którzy grają hazardowo, nie może sobie na to pozwolić — zauważył Martinez.
— Ale nie Javier. Uważał to za słabość i nie sądził, by mógł sobie pozwolić na słabości. — Spojrzała na niego. — Jak ci się zdaje, dlaczego wystawił się na ostre przeciążenia, kiedy miał połamane żebra i uszkodzoną głowę? Nie mógł przyznać się do niemocy i robił, co mógł, by zignorować fakt, że powinien leżeć w szpitalu. — Znów odwróciła się do displeju. — Plik z hazardem został skasowany jednocześnie z javierowym plikiem buntowników.
Martinez przejrzał pliki, które Fletcher otwierał w ciągu ostatnich dwóch dni przed swoja śmiercią. Meldunki kierowników wydziałów, statystyki z kantyny, meldunki o stanie robota naprawczego, wyłączonego wcześniej z powodu awarii napędu hydraulicznego, meldunki o szkodach, meldunki o dostępnych zapasach… Wszystkie codzienne sprawy dowodzenia.
Nic niezwykłego, z wyjątkiem tamtych dwóch plików. A one zostały usunięte przez mordercę.
I, jak odkrył Martinez, bardzo starannie wymazane. Zwykle plik usuwano, przez wymazanie go ze spisu plików, i jeśli to miejsce nie zostało zapisane jakimiś innymi danymi, można go było odzyskać. Dwa brakujące pliki zostały zlikwidowane, a na ich miejscu wpisano ciągi liczb losowych. Odtworzenie zawartości plików było więc niemożliwe.
— Niech to diabli! — Przez chwilę zabawiał się wizją, że ciska pełną kawy filiżanką i miażdży nią nos jednej z uzbrojonych figur Fletchera. — Byliśmy tak blisko.
Chandra ponuro patrzyła na displej ścienny.
— Nadal jest szansa. System jest copewien czas archiwizowany. Automatyczne kopie są zapisywane w pliku tymczasowym i wymazywane po upływie ustalonego czasu. Samych plików już tam nie ma, ale mogły pozostać ich ślady, jeśli niczego w ich miejsce nie napisano.
— Szanse znalezienia tych plików są…
— Niekoniecznie znikome. Chętnie podejmę się poszukiwania w chwilach wolnych od innych obowiązków, ale będę potrzebowała lepszego dostępu do systemu niż ten, który mi przysługuje jako członkowi sztabu Chen.
Podgrzewał kawę i rozważał ofertę Chandry. Jako ktoś związany z obydwiema ofiarami morderstw nadal teoretycznie pozostawała osobą podejrzaną. Z drugiej jednak strony, wydawało się nieprawdopodobne, by w takim przypadku chciała poświęcić swój czas na przeglądanie, ścieżka po ścieżce, obszernych danych statku.
Oczywiście jeśli nie ma zamiaru przy okazji ukryć własnych przestępstw.
Myśli Martineza przerwało grzeczne pukanie do drzwi. Podniósł wzrok i zobaczył swego kucharza, Perry'ego.
— Zastanawiałem się, czy nie chce pan kolacji, milordzie.
— Och. — Zmusił swój mózg do przeskoczenia na inną ścieżkę. — Może za pół godziny?
— Tak jest, milordzie. — Perry zasalutował i wycofał się, zamykając za sobą drzwi.
Martinez powrócił myślami do Chandry i uświadomił sobie, po niewczasie, że może powinien był zaprosić ją na kolację.
Uzmysłowił sobie również, że właśnie podjął decyzję. Nie sądził, by Chandra kogoś zabiła — nigdy tak nie uważał — a ponadto zgadzał się z Michi, że eskadra bez niej sobie nie poradzi.
Jeśli chce poświęcić swój wolny czas na polowanie na kompromitujące pliki w bazie danych krążownika i usuwanie ich, niewiele go to obchodziło.
— Jeśli dasz mi swój klucz — powiedział — zobaczę, czy mogę zwiększyć ci dostęp. — Wgrał jej certyfikat pozwalający na przeglądanie magazynów danych statku i zwrócił klucz. Wetknęła go z powrotem w kurtkę mundurową i obdarzyła prowokacyjnym uśmiechem.
— Czy pamiętasz, jak ci mówiłam, że będę twoim najlepszym przyjacielem?
Do świadomości Martineza ponownie dotarł zapach palisandrowych perfum, widok trzech rozpiętych guzików mundurowej kurtki dziewczyny i fakt, że już zbyt wiele miesięcy mieszka samotnie na statku.
— Tak — powiedział.
— Cóż, dowiodłam tego. — Zapięła po kolei guziki. — Pewnego dnia dowódca eskadry zapytała mnie, czy mogłeś zabić Fletchera, a ja wybiłam jej ten pomysł z głowy.
Martinezowi zabrakło słów.
— Nie powinieneś za bardzo polegać na fakcie, że poślubiłeś córkę lorda Chena. Odniosłam wrażenie, że gdybyś zginął tu w kosmosie, rozwiązałoby to wiele lordowskich problemów. Na przykład znowu miałby córkę, którą można wydać za mąż.
Martinez rozważył tę sugestię i uznał, że jest niepokojąco prawdopodobna. Lord Chen nie chciał oddać córki, nawet w zamian za miliony, które płacił mu klan Martinezów i jego brat Roland; praktycznie rzecz biorąc, musiał siłą przywlec lorda Chena na ceremonię ślubną. Gdyby można było skazać Martineza na śmierć za zbrodnie — co więcej, za zbrodnie przeciw zarówno Gombergom, jak i Fletcherom — lord Chen prawdopodobnie nie uroniłby wielu łez.
— To ciekawe — wydusił z siebie w końcu.
Chandra wstała i nachyliła się nad jego biurkiem.
— Zwróciłam uwagę lady Michi na fakt, że odegrałeś ważną rolę w naszych jedynych zwycięstwach w wojnie z Naksydami i że nie moglibyśmy się bez ciebie obejść, nawet jeśli byłbyś zabójcą.
Te słowa przywołały uśmiech na wargi Martineza.
— Mogłabyś zaliczyć wątpliwości na moją korzyść — oznajmił. — Mimo wszystko mogłem Fletchera nie zabić.
— Nie sądzę, by w tamtej chwili lady Michi interesowała prawda. Po prostu chciała mieć możliwość zamknięcia sprawy. — Przysiadła na biurku i pogładziła koniuszkami palców jego gładką powierzchnię. W jej oczach tańczył triumfalny ognik. — Zatem jestem twoim przyjacielem, Gareth? — zapytała.
— Jesteś. — Podniósł wzrok i odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech. — A ja twoim, ponieważ kiedy lady Michi próbowała wrobić ciebie w to morderstwo — jak sądzę, ze znacznie bardziej ważkich powodów — odwiodłem ją od tego, używając bardzo podobnych argumentów.
Zobaczył, jak przez Chandrę, niczym wolna fala przypływu, przetacza się szok.
— Bezlitosna z niej osoba, co? — spytała wreszcie.
— To jedna z Chenów.
Chandra powoli wstała, potem zasalutowała.
— Dziękuję, milordzie.
— Proszę bardzo, poruczniku.
Patrzył, jak odchodzi, trochę chwiejnie, a potem wywołał Mersennego. Gdy pulchny porucznik przybył, Martinez poprosił, by usiadł.
— Jakiś czas temu — wyjaśnił — zanim dołączyłem do eskadry, zobaczył pan, jak porucznik Kosinic wychodzi z luku dostępu na jednym z dolnych pokładów. Czy pamięta pan przypadkiem, który to był pokład?
Mersenne zamrugał, kompletnie zaskoczony.
— Nie myślałem o tym od miesięcy — oświadczył. — Niech mi pan pozwoli się zastanowić, milordzie.
Mersenne zamyślił się, szczypiąc dolną wargę kciukiem i palcem wskazującym.
— To był pokład osiem — powiedział w końcu. — Luk cztery, naprzeciw magazynów sprzętowców.
— Bardzo dobrze. To wszystko.
Kiedy nadal zaintrygowany Mersenne podniósł się i zasalutował, Martinez dodał:
— Byłbym zobowiązany, gdyby nie wspominał pan nikomu, że się tym interesowałem.
— Tak jest, milordzie.
Jutro, pomyślał Martinez, zarządzę inspekcję pokładu osiem, i jeśli coś tam znajdę, będzie przy tym mnóstwoświadków.
Po śniadaniu Martinez zorganizował inspekcję, w czasie której otwarto luk cztery na pokładzie osiem. Spod płyt pokładowych rozległo się jednostajne dudnienie dmuchaw wentylacyjnych. Kapitan wziął kompnotes Marsdena, przecisnął się między dmuchawami i rurą chłodniczą, owiniętą w jaskrawożółty materiał izolacyjny i porównał numery seryjne na dmuchawach z numerami w formularzu 77-12, dostarczonymi przez sprzętowca pierwszej klasy, Rao.
Numery się zgadzały.
Martinez przykucnął w ciasnym zakątku i znowu sprawdził numery. Jednak się zgadzały.
— Kiedy ostatni raz wymieniano te dmuchawy?
— Tuż przed wybuchem wojny, milordzie. Mają być wymienione dopiero za cztery miesiące.
Więc to te same dmuchawy, które widział Kosinic, kiedy zszedł tym lukiem. Czego Kosinic szukał, jeśli nie numerów seryjnych?
Martinez znowu zanurkował w luk i powiódł dłońmi po rurach, przepustach, obwodach elektrycznych. Po prostu na wypadek, gdyby coś tu pozostawiono, tajemniczą wiadomość lub złowieszcze ostrzeżenie. Nie znalazł nic prócz kurzu, który przyprawił go o kaszel.
Może Mersenne pomylił się co do miejsca, gdzie widział Kosinica.
Martinez kazał otworzyć kilka pobliskich luków bagażowych. Schodził do wszystkich i ponownie upewniał się tylko, że wszystko jest w porządku.
Był sfrustrowany, kiedy chwalił Rao za wzorowe prowadzenie dokumentacji i odchodził.
Po kilku godzinach, gdy jadł późną kolację — kanapki z szynką, zrobione z pozostałości wydanego dla Michi posiłku — w jego mózgu wybuchło wspomnienie.
„Z Francis, zawsze chodziło o pieniądze”.
Tak się wyraził Alikhan na temat byłego głównego sprzętowca. Teraz jego słowa wróciły do Martineza.
Hazard — pomyślał.
Przeniósł talerz z jadalni na biurko, wywołał displej, a potem korzystając ze swego klucza kapitańskiego, wywołał dane kantyny i sprawdził pliki banku kantynowego.
W czasie rejsu załodze nie wydawano pieniędzy. Prowadzono elektroniczne konta w banku kantynowym, który, technicznie rzecz ujmując, był oddziałem Banku Imperialnego — tego samego, który emitował pieniądze. Załoga płaciła elektronicznie za wszystkie artykuły nabywane w kantynie, a straty w grach załatwiano bezpośrednimi przelewami z konta na konto.
Załoga otrzymywała wypłaty co dwadzieścia dni. Martinez spojrzał na konto sprzętowca Francis i zobaczył, że wynosi ono dwadzieścia dziewięć tysięcy zenitów, co wystarczało na zakup posiadłości ziemskiej na prawie wszystkich planetach imperium.
A to były pieniądze, które Francis trzymała tylko na tym jednym koncie. Mogła mieć więcej pieniędzy w innych bankach, inwestycjach, dobrach.
Martinez wywołał Alikhana. Ordynansa zdziwił widok Martineza w gabinecie, gdyż spodziewał się go w jadalni.
— Czy życzy pan sobie, bym zabrał talerz, milordzie? Martinez ze zdziwieniem spojrzał na zabrany z jadalni talerz.
— Tak — powiedział. — Nie. To w tej chwili nieważne.
— Tak jest, milordzie.
— Jakiś czas temu wziąłeś zaliczkę na poczet pensji by spłacić karciany dług.
Alikhan ostrożnie potaknął.
— Tak jest, milordzie.
— Chciałbym wiedzieć, z kim grałeś. Ordynans zawahał się.
— Milordzie, nie chciałbym…
— Czy oni oszukują?
Alikhan przez długą chwile rozważał swoją odpowiedź.
— Nie sądzę, milordzie. Myślę, że są bardzo doświadczonymi graczami i przynajmniej od czasu do czasu współpracują w grze.
— Ale grają z rekrutami?
Martinezowi wydało się, że służący, gniewnie zacisnął usta, zanim odpowiedział.
— Tak, milordzie. W mesie, co wieczór.
Hazard był oczywiście naruszeniem regulaminu Floty, ale ten punkt regulaminu nie był egzekwowany zbyt rygorystycznie. Rzadko podejmowano działania, jeśli podoficerowie grali w swojej świetlicy, lub porucznicy w mesie oficerskiej, albo gdy rekruci rzucali kośćmi gdzieś w maszynowni. Były to przestępstwa niewielkie i prawie niemożliwe do wyplenienia. Gry i przekręty hazardowe były we Flocie niemal powszechne.
Jednak hazard mógł stać się niebezpieczny, kiedy przekraczał granice kastowe. Kiedy podoficerowie grali z rekrutami, pojawiało się nadużycie władzy. Ktoś stojący wyżej w hierarchii mógł wymuszać bezwzględne terminy płatności i karać rekrutów dodatkowymi obowiązkami, a nawet ich bić. Rekrut dłużny swemu szefowi mógł nie tylko stracić wszystkie swoje bieżące pieniądze, ale również przyszłe wypłaty — bezpośrednio je przegrywając albo jako odsetki. Rekruci mogli być zmuszani do innych form spłaty długów: podarunki, świadczenia seksualne, wykonywanie obowiązków podoficerów, a nawet kradzież na rzecz swoich dowódców.
Siły Chen opuściły Harzapid przed miesiącami i upłyną jeszcze miesiące, zanim „Prześwietny” znajdzie się w doku Floty. Rekrut w garści gangu hazardzistów mógł stracić wypłatę za całą podróż, a niewykluczone, że również całą premię.
— Kto bierze w tym udział? — spytał Martinez.
— Cóż, milordzie, raczej nie chciałbym pakować kogoś w kłopoty.
— Nie pakujesz ich w kłopoty. Oni już są w kłopotach. Ale możesz wykluczyć tych, którzy nie biorą w tym udziału, wskazując tych, którzy udział biorą.
Zanim logika tego wywodu przebrnęła przez mózg Alikhana, upłynęło kilka sekund, ale w końcu przytaknął.
— Dobrze, milordzie — powiedział. — Francis, Gawbyan i Gulik organizują gry. Thuc też brał w tym udział, ale już nie żyje.
— Doskonale. — Martinez odwrócił się do biurka, a potem znowu spojrzał na Alikhana. — Nie chcę, byś komukolwiek wspominał o tej rozmowie.
— Oczywiście.
— Jesteś wolny.
Teraz Martinez wywołał konta Francis, Gawbyana, Gulika i Thuca. Zobaczył, że ich stan wzrastał raptownie każdego dnia wypłaty o sumy znacznie przekraczające wysokość ich pensji. Chyba niemal dwie trzecie ich dochodów przychodziło w formie bezpośrednich przelewów od innych członków załogi. Martinez prześledził te przelewy i znalazł przynajmniej dziewięciu rekrutów, którzy regularnie przekazywali całe swoje pensje starszym podoficerom. Robili to od miesięcy. Inni płacili mniej regularnie, ale jednak płacili.
Martinez zawrzał gniewem. Jeśli tak bardzo lubicie grywać z rekrutami, może sami powinniście stać się rekrutami — pomyślał.
Złamie ich. A potem skonfiskuje pieniądze i przekaże je na fundusz rozrywkowy statku albo może na flotowy fundusz pomocy załogantom w potrzebie.
Sprawdził sumy i zobaczył, że praktycznie rzecz biorąc, Gulik traci pieniądze tak szybko, jak je zarabia. Najwidoczniej zbrojeniowiec był naprawdę oddanym hazardzistą i w końcu przegrywał wszystkie swoje dochody. W tej chwili na jego kontach prawie nic nie było.
Aromat kawy owiał mu nos. Podniósł wzrok znad rachunków i zobaczył, że ktoś umieścił przy jego łokciu nową filiżankę kawy, a obok talerz świeżo zrobionych kanapek. To Alikhan cicho niczym duch dostarczył jedzenie, a Martinez nawet tego nie zauważył.
Zjadł kanapkę i wypił filiżankę kawy.
Zawsze chodzi o pieniądze — pomyślał.
Ponownie otworzył formularz 77-12, który przeglądał rano i znów spojrzał na numer dmuchaw wentylacyjnych. Cofnął zapisy i zobaczył, że Rao poprawił numer seryjny. Poprzedni, całkowicie fikcyjny, był umieszczony w logu przez Francis.
Martinez wiedział, że każdy detal na „Prześwietnym” miał swoją historię. Każda pompa, transformator, wyrzutnia pocisków, procesor i każdy przetwarzacz odpadów nadchodziły z długimi i złożonymi zapisami, które zawierały datę ich wytworzenia, zakupienia przez flotę, zainstalowania i daty wszystkich remontów i wymian.
Martinez wywołał historię dmuchaw na pokładzie osiem. Okazało się, że według zapisów dmuchawy zostały zniszczone razem z „Poszukiwaczem”. Naksydzką fregatą zamieszaną w bunt na Harzapid.
„Dane Buntowników” — pomyślał.
Sprawdził historię pompy turbinowej, która zawiodła przy Arkhan-Dohg, i zobaczył, że pompa została usunięta z inwentarza przed trzema laty, zastąpiona nową pompą, prosto z fabryki, i sprzedana na złom.
Miał suche usta. Nagle zdał sobie sprawę z ciszy w swym biurze, ze spokojnego bicia własnego pulsu, z chłodnego smaku powietrza.
Już wiedział, kto i dlaczego zabił Kosinica i Fletchera.